Jak radykalna zmiana energetyczna czeka Polskę

Transformacja energetyczna to będzie jedno z największych wyzwań, przed jakimi stanie Polska w najbliższej dekadzie. Unia Europejska systematycznie „zaciska” politykę klimatyczną, stawiając coraz bardziej restrykcyjne cele. Polska wciąż jest zaś mocno w tyle. Ale to ma się zmienić. Ministerstwo Klimatu zaprezentowało nowy plan Polityki Energetycznej Polski, który wskazuje na możliwą radykalną redukcję udziału węgla w produkcji energii elektrycznej.

Dziś udział węgla w produkcji energii elektrycznej wynosi ok. 70 proc. Ministerstwo Energii zaprezentowało dwa scenariusze do 2040 roku: spadek do 28 proc. lub spadek do 11 proc. Ten drugi scenariusz będzie realizowany w warunkach utrzymywania się wysokich cen uprawnień do emisji CO2, co jest bardzo prawdopodobne biorąc pod uwagę restrykcyjne podejście UE do polityki klimatycznej.

Jak pokazuję na wykresie, redukcja udziału węgla w produkcji energii elektrycznej będzie musiała osiągnąć w Polsce skalę niewidzianą dotychczas w innych krajach. W ciągu minionych 20 lat najmocniejszej redukcji udziału węgla dokonały Grecja, Maroko, Hiszpania, Dania i Wielka Brytania – średnio o 33 pkt proc. My musimy zejść aż o 63 pkt proc.! Trudno przecenić skalę wyzwań z tym związanych.

Oczywiście trzeba pamiętać, że transformacja energetyczna staje się coraz łatwiejsza z dwóch powodów. Po pierwsze, postęp technologiczny sprawia, że opłacalność inwestycji w odnawialne źródła energii szybko rośnie. Po drugie, Unia Europejska oferuje coraz większe wsparcie finansowe, co oznacza, że za polską transformację częściowo będą płaciły inne kraje.

Ale trzeba też pamiętać, że transformacja w branży produkcji energii to tylko część szerokiej transformacji energetycznej. Kraje zachodnie ten etap w dużej mierze mają już za sobą, albo przynajmniej są w nim mocno zaawansowane. Teraz czekają inne etapy: zmniejszenie zużycia energii w przemyśle, transporcie, budownictwie i rolnictwie. To mogą być nawet większe rewolucje niż w branży energetycznej, ponieważ zielone technologie w tych dziedzinach nie są jeszcze tak dobrze rozwinięte. Najbardziej oczywistym przykładem jest fakt, że samochody elektryczne wciąż nie są opłacalne dla przeciętnego użytkownika, a o elektrycznym napędzaniu samolotów myśli się raczej w kategoriach futurystycznych.

Jestem przekonany, że rewolucja energetyczna jest potrzebna ze względu na ryzyka związane ze stopniowym wzrostem średniej temperatury na ziemi. Ale trudno nie dostrzec, że radykalizm zmiany generuje też dla polskiej gospodarki wiele ryzyk.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Tąpnięcie inflacji w strefie euro – skąd się wzięło i co z niego wynika?

Zachowanie inflacji to jeden z najbardziej zagadkowych elementów post-epidemicznego świata. Głębokość kryzysu sprawia, że można oczekiwać spadku dynamiki cen. Ale pompowanie dochodów firm i gospodarstw domowych przez pomoc publiczną w warunkach malejących zdolności podażowych może też wygenerować w przyszłości presję na wzrost cen.

Patrząc na dane ze strefy euro można dojść do wniosku, że na razie przeważa to pierwsze zjawisko – inflacja hamuje z piskiem opon. Ale moim zdaniem władze monetarne nie będą chciały doprowadzić do nadmiernego spadku inflacji, będą wolały zaryzykować zbyt wysoką niż zbyt niską inflację. Skoro więc dynamika cen spada to będą kolejne programy wsparcia gospodarki.

W sierpniu inflacja w strefie euro zanotowała największy spadek od czasu kryzysu finansowego, obniżając się z 0,4 do -0,2 proc. Jeszcze lepiej widać zjawisko hamujących cen  na wskaźniku inflacji bazowej, która nie uwzględnia cen energii i żywności – tutaj mamy największy miesięczny spadek w historii: z 1,2 do 0,4 proc. To ten wskaźnik pokazuję na wykresie. On jest najlepszą dostępną miarą fundamentalnych procesów cenowych w gospodarce. 

Niektórzy tłumaczą spadki obniżką podatku VAT w Niemczech. Ale to niewystarczające tłumaczenie, ponieważ największe spadki wystąpiły we Włoszech, Holandii  i Belgii (spośród krajów udostępniających już wstępne dane). Są też tłumaczenia, bardziej przekonujące, że spadki to efekt nienaturalnego przesunięcia letnich wyprzedaży w sklepach. Ale to też nie może w pełni wyjaśniać bardzo niskiej inflacji, ponieważ w samych usługach, gdzie wyprzedaże nie są tak istotnym zjawiskiem, inflacja zanotowała najniższy odczyt w historii: 0,7 proc.

Wiele zatem wskazuje, że firmy coraz częściej tną ceny ze względu na niski popyt. 

W Polsce to zjawisko na razie nie  jest widoczne w danych, ale to się może wkrótce zacząć zmieniać. Ze wstępnych danych GUS za sierpień można szacować, że inflacja bazowa obniżyła się z 4,3 do 4,1 proc. Jest wciąż wysoka, ale to efekt decyzji podejmowanych w poprzednich miesiącach – teraz trend może się zmienić. Trzeba jednak pamiętać, że w Polsce wsparcie dla firm było znacznie większe niż w wielu krajach strefy euro, co pozwoliło zachować w miarę solidny popyt konsumpcyjny (pomijając załamanie w czasie lockdownu). W Polsce sprzedaż detaliczna w lipcu była o 4,3 proc. wyższa niż przed rokiem, a średnio w strefie euro tylko o 0,4 proc. wyższa. Więc ta chęć firm do cięcia cen może być u nas mniejsza.

Generalnie niska inflacja to jest zjawisko, którego banki centralne nie powinny absolutnie akceptować. Są  bowiem tylko dwa sposoby wyjścia z wysokiego zadłużenia wygenerowanego w trakcje kryzysu: masowa restrukturyzacja lub wysoki nominalny wzrost gospodarczy. Ta pierwsza ścieżka byłaby dużo bardziej bolesna. Ta druga też może być bolesna, jeżeli wysoki wzrost nominalny miałby oznaczać bardzo wysoką inflację i niski realny wzrost PKB. Ale w tej drugiej ścieżce można dopatrywać się szans, w pierwszej nie.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Globalny PMI produkcyjny pnie się w górę

Pomimo nawrotów epidemii nastroje w światowym przetwórstwie przemysłowym poprawiają się – również w krajach mocno dotkniętych przez chorobę COVID-19. To co jest najciekawsze, to wyraźna poprawa nastrojów w branżach dóbr inwestycyjnych. Czyżby był to sygnał, że wcześniej od oczekiwań rośnie popyt inwestycyjny?

Globalny PMI, mierzony przez Markit i JP Morgan, wzrósł w sierpniu do najwyższego poziomu od 21 miesięcy – 51,8 pkt, wobec 50,3 pkt w lipcu. Jak widać na załączonym wykresie, wzrost sugeruje, że produkcja przemysłowa wróciła do dodatniej dynamiki w ujęciu rok do roku.

To, co jest w tym momencie największą zagadką, to ile jest w tym realizacji odłożonego popytu, a ile powrotu do normalnego długookresowego trendu. Realizacja odłożonego popytu podniesie aktywność tylko krótkookresowo, w miarę jak firmy będą odbudowywać zapasy, a konsumenci zrealizują decyzje zakupowe odłożone z wiosny. Jeżeli jednak przemysł wraca do jako takiej normalności, to byłby to wspaniały trend.

Ja sądzę, że na razie w odbiciu dużo jest przejściowości. Potwierdzałaby to sytuacja w Polsce, gdzie PMI obniżył się lekko w sierpniu – w Polsce ożywienie zaczęło się wcześniej niż średnio na świecie, więc pewne efekty mogą zadziać się z wyprzedzeniem.

Bardzo pozytywnym sygnałem jest wzrost aktywności w branżach dóbr inwestycyjnych, sygnalizowany przez autorów badania. W poprzednich miesiącach ożywienie było ciągnięte głównie przez sektor dóbr konsumpcyjnych, a szczególnie producentów dóbr trwałych, takich jak meble, czy sprzęt RTV/AGD. Teraz widzimy przenoszenie się popytu wzdłuż łańcucha dostaw na producentów dóbr pośrednich, a w końcu też inwestycyjnych. Tutaj na pewno jest obecna jakaś przejściowość, ale sam fakt mocnego odbicia jest bardzo pozytywny. Sygnalizowałem wielokrotnie, że największym zagrożeniem dla światowej gospodarki jest trwałe obniżenie inwestycji przez bojące się o swoją przyszłość firmy. Mamy pierwsze sygnały wskazujące, że firmy traktują epidemię jako wstrząs w dużej mierze krótkookresowy.

Innym pozytywnym zjawiskiem jest poprawa nastrojów firm w krajach mocno dotkniętych przez epidemię, jak USA czy Indie. To potwierdza hipotezę, że kolejne fale epidemii mają i będą miały znacznie mniejszy wpływ na aktywność gospodarczą niż fala wiosenna. Ale oczywiście największym testem tej hipotezy będzie sezon zimowy na północnej półkuli.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Historia dwóch krzywych, co się spotkały i wkrótce rozejdą

Najnowsze dane o polskim produkcie krajowym brutto pozwalają wejrzeć w strukturę gospodarki i rozłożyć przebiegające w niej procesy na czynniki pierwsze. Dzięki temu jak na dłoni widać, na czym polega specyfika kryzysu epidemicznego. Po raz pierwszy w historii najnowszej głównym hamulcem gospodarki jest konsumpcja. A nie inwestycje. Jednak to się w najbliższym czasie zmieni. W miarę jak mijać będą efekty wiosennego załamania, konsumpcja będzie się normalizowała, a problemem będą inwestycje.

W drugim kwartale polski PKB spadł o 8,2 proc. rok do roku, przy czym zarówno konsumpcja jak i inwestycje spadły o 10,9 proc. rok do roku.

Jak widać na wykresie, załamanie konsumpcji jest absolutnie bezprecedensowe. Zwykle nawet w największych kryzysach konsumpcja zachowuje się w miarę stabilnie, ponieważ gospodarstwa domowe redukują oszczędności i starają się utrzymać standard życia bez gwałtownych zmian. Zwykle to inwestycje wahają się jak chorągiewka na wietrze i to inwestycje są zwykle głównym czynnikiem napędzającym cykle koniunktury. Firmy raz stadnie zwiększają nakłady rozwojowe, by innym razem je redukować, najczęściej ze względu na zmieniające się oczekiwania dotyczące przyszłych dochodów lub w wyniku zmian technologicznych czy finansowych.

Kryzys epidemiczny wywołał jednak przede wszystkim załamanie konsumpcji. Ludzie przestali kupować towary nienależące do kategorii najbardziej niezbędnych produktów, a restrykcje nakładane w ramach lockdownów tylko wzmocniły spadki. Nawet w największych kryzysach przeciętne gospodarstwo domowe nie ograniczyło tak mocno swoich wydatków jak na wiosnę 2020 roku (precedensem może być jedynie rok 1990 z kilkuset procentową inflacją zjadającą realne dochody i oszczędności).

Inwestycje oczywiście też spadły, ale w ich przypadku spadek nie różnił się istotnie od tego, co obserwowaliśmy w poprzednich recesjach*. Firmy ograniczyły wydatki rozwojowe, ponieważ przyszłość stała się znacznie mniej przewidywalna.

O ile jednak konsumpcja powinna dość szybko odbić, o tyle inwestycje mogą pozostać w dołku dłużej. I to jest największe wyzwanie dla gospodarki: jak nie dopuścić do przerodzenia się krótkookresowego wstrząsu opartego o załamanie konsumpcji w długookresową flautę opartą o stagnację inwestycji. Pisałem o tym na początku lata w kontekście danych z rynku pracy. Kryzys ma dwie warstwy – krótkookresowe załamanie, które już się praktycznie skończyło, oraz długookresowe ograniczenie aktywności w wyniku wzrostu obaw o przyszłość.

Dwie krzywe – konsumpcja i inwestycje – ruszyły się w wyjątkowy sposób w tym samym stopniu. Ale wkrótce się rozejdą, konsumpcja ruszy w górę. A inwestycje zostaną same i smutne na dole. Oby jak najkrócej.

*W Polsce mówi się czasem, że nasz kraj nie doświadczył recesji od 1991 do 2020 roku. To nie prawda. Takich recesji było parę. 

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Jak bolesne będą trwałe blizny po kryzysie

Pod koniec minionego tygodnia w Jackson Hole w Stanach Zjednoczonych odbyła się prestiżowa konferencja na temat polityki pieniężnej. Nie zanudzałbym państwa jej tematem, gdyby nie fakt, że pojawił się na niej wątek, który od dawna chciałem w newsletterze poruszyć. Chodzi o pytanie, czy kryzys 2020 roku pozostawi trwałe ślady w psychice przedsiębiorców i konsumentów, obniżając na długo nakłady inwestycyjne? Niektórzy ekonomiści przekonują, że tak się stanie. Ja mam pewne wątpliwości.

Podczas konferencji w Jackson Hole zaprezentowane zostało badanie Laury Veldkamp, Juliana Kozlowskiego i Venky’ego Venkateswarana, którego autorzy przekonują, że trwały element strachu po kryzysie epidemicznym wywoła wielokrotnie większe straty PKB (sumując wszystkie lata) niż spadek w samym 2020 roku. Ze względu na przeżyty wstrząs związany z epidemią, w głowach decydentów powiększa się zasięg możliwych scenariuszy gospodarczych – planując swoje działania biorą już oni pod uwagę nie tylko możliwość standardowych recesji, ale również zaczynają kalkulować możliwość katastrofy na miarę COVID-19. Mówiąc językiem statystycznym, wariancja rozkładu prawdopodobieństwa wyników gospodarczych kraju zwiększa się – na lewym końcu rozkładu pojawia się mała, nowa górka związana z obawami o wstrząs takiego typu jak w 2020 r.

Dlatego nawet kiedy COVID-19 przestanie być problemem społecznym, to blizny po nim pozostawione będą ograniczać inwestycje. Tak działa ryzyko skrajne – nawet jeżeli jest niskie, to dotyczy wydarzenia o ogromnej sile rażenia, więc wpływa na decyzje. Autorzy przekonują, że to może wywołać trwały ubytek PKB i dochodów o ok. 4 proc. rocznie. Czyli bardzo dużo w skali całej gospodarki.

Czy rzeczywiście tak będzie? Argumentacja wydaje się bardzo przekonująca. Wiemy z badań psychologicznych, że istnieje coś takiego jak heurystyka dostępności – ludzie myślą o świecie przez pryzmat wydarzeń, które niedawno miały miejsce. To mogło sprawić, że po kryzysie finansowym inwestycje były niskie: firmy bały się powtórki kryzysu, który był największym wstrząsem gospodarczym od lat 30. XX wieku (nie licząc okresu wojny). Teraz może być podobnie.

Ale jednocześnie wiemy z historii, że gospodarki rozwinięte posiadają wysoką zdolność adaptacji. Dynamicznie odbudowywały się po obu wojnach światowych, rosły bardzo szybko w warunkach dużo większych niż dziś napięć geopolitycznych. Na przykład, pierwsza połowa XX wieku stała pod znakiem bardzo dynamicznego postępu technologicznego i też dość szybkiego rozwoju (choć oczywiście nie tak szybkiego jak druga połowa XX wieku). Są kraje, jak Izrael czy Korea Południowa, które funkcjonują w stanie permanentnego zagrożenia, co nie przeszkodziło im osiągnąć wysokiego poziomu dochodu. To wszystko nie oznacza, że niepewność nie ma znaczenia, ale że człowiek ma zdolność adaptacji do tej niepewności.

Widzę więc ryzyko trwałych strat w wyniku kryzysu epidemicznego, ale pokładam nadzieję w zdolności ludzi do adaptacji.

Nie wykluczone jest natomiast, że ta adaptacja będzie wymagała głębszych zmian systemowych. Na przykład, w warunkach przytłumionych inwestycji prywatnych rosnąć może znaczenie inwestycji publicznych. Inną możliwą zmianą jest znacznie większa niż dotychczas kontrola nad sektorem finansowym. Generalnie jeżeli sektor prywatny nie zwiększy znacząco inwestycji w najbliższych latach, to wzrośnie znaczenie sektora publicznego. Z całym dobrodziejstwem inwentarza, ze wszystkimi konsekwencjami pozytywnymi i negatywnymi.

Jak pokryzysowy strach może wpłynąć na ścieżkę PKB (linia niebieska vs czerwona). Wykres z cytowanej pracy Veldkamp, Kozlowskiego i Venkateswarana

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Ifo podąża V-kształtną ścieżką

Indeksy nastrojów przedsiębiorstw w Europie pozwolą ocenić, na ile firmy wystraszyły się rosnącej liczby zakażeń wirusem. Z bardzo ważnego niemieckiego indeksu Ifo wynika, że ten obawy są na razie małe i nie wpływają na generalną poprawę zaufania do gospodarki. W Niemczech liczba nowych zakażeń rośnie od miesiąca, a mimo to sierpniowy Ifo wypadł całkiem nieźle – lepiej od oczekiwań. Choć wciąż widać, że gospodarce jest bardzo daleko do normy. Nadrabianie strat potrwa wiele miesięcy.

W sierpniu Ifo, oparty o badanie na potężnej próbie ok. 9000 przedsiębiorstw, wzrósł do 92,6 pkt, wobec 90,4 pkt w lipcu. Na ten wynik składają się wskaźniki oczekiwań oraz oceny sytuacji bieżącej. I jak widać na załączonym wykresie, wskaźnik oczekiwań jest znacznie powyżej wskaźnika oceny sytuacji bieżącej. Czyli firmy z rosnącym optymizmem spoglądają w przyszłość, ale sytuację na dziś oceniają jako raczej trudną.

Warto porównać ścieżkę obecnego ożywienia do tej sprzed 10 lat, czyli z okresu kryzysu finansowego. Łatwo zauważyć, że wtedy nastroje firm podążały U-kształtną ścieżką. Dziś jest to bardziej ścieżka V-kształtna. I wciąż jest duża szansa, że to nie będzie najgorszy kryzys od czasu, gdy wymyślono koncept PKB.

Dziś łatwo o tym zapomnieć, ale w szczycie kryzysu finansowego wydawało się, że trwałej destabilizacji ulegnie cały światowy system finansowy. Wygrzebywanie z tamtego bagna było długie i bolesne. Tylko efekt pewności wstecznej sprawia, że kryzys finansowy z dzisiejszej perspektywy wygląda łagodniej niż w rzeczywistości.

Obecny wstrząs jest z natury rzeczy przejściowy, a największym wyzwaniem jest utrzymanie firm przy życiu przez instrumenty polityki fiskalnej i pieniężnej. To jest potężne wyzwanie, wymagające mobilizacji bezprecedensowych zasobów fiskalnych. Ale poprawiające się nastroje przedsiębiorców pokazują, że przekonanie o przejściowym charakterze kryzysu epidemicznego rozprzestrzenia się. 

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Prognozowanie metodą Sherlocka Holmesa

To jest pierwszy newsletter po dłuższej przerwie, wiec nie będę udawał, że posiadam głęboką wiedzę na temat tego, jakie są dziś kluczowe dane, na które warto zwrócić uwagę. Ale mam dla Państwa może coś ciekawszego. Podzielę się wrażeniami na temat tego, co ostatnio czytałem (może powinienem częściej dzielić się takimi wrażeniami?). Była to książka „Radical Uncertainty” Johna Kaya i Mervyna Kinga, dwóch znanych brytyjskich ekonomistów. 

Jest to rozprawa o tym, jak myśleć o przyszłości w warunkach ogromnej niepewności. Książka była napisana jeszcze przed epidemią, ale idealnie pasuje do dzisiejszych warunków. Bo przecież dzisiaj mierzymy się z gigantyczną niepewnością – żyjemy między rodzącymi się nadziejami na zażegnanie pandemii, a utrzymującym się strachem, że pandemiczny kryzys zniszczy globalny kapitalizm. Nie wiemy nic.

Autorzy – pierwszy to profesor Oxfordu, drugi to były gubernator Banku Anglii – rozprawiają się z klasycznym myśleniem o prognozach ekonomicznych, opartym o nadawanie różnym scenariuszom prawdopodobieństwa. Opisywanie złożonych zmian społecznych przez pryzmat prawdopodobieństwa jest, ich zdaniem, bardzo mocnym nadużyciem analizy statystycznej, która powstała do opisywania wąskich i precyzyjnie określonych zjawisk – jak deszcz, śmierć, wypadek.  Większość wyzwań, z którymi zmagają się inwestorzy, menedżerowie czy politycy, nie jest precyzyjnie określonych.

Użyję panemię jako przykład, choć autorzy o tym akurat nie piszą. Możemy analizować, jak prawdopodobny jest bardzo precyzyjnie określony scenariusz – na przykład wynalezienie i wprowadzenie do masowej produkcji skutecznej szczepionki. Zgodnie z projekcjami tzw. Good Judgement Project, szansa na sukces szczepionki do marca 2021 roku jest oceniania obecnie na 39 proc., czyli dwukrotnie wyżej niż w połowie lipca. Jednak Kay i King odpowiedzieliby na to, że samo wynalezienie szczepionki to tylko jeden z kilkudziesięciu czynników, które zadecydują o przebiegu epidemii i jej wpływie na gospodarkę. Określenie rozkładu prawdopodobieństwa tych wszystkich czynników łącznie jest niemożliwe i niepożądane. Analitycy nadużywający statystyki dają nam iluzję, że przyszłość można opisać przez pryzmat rozkładu prawdopodobieństwa – scenariusz X może wydarzyć się z takim prawdopodobieństwiem, a scenariusz Y z innym.

Książka Kaya i Kinga jest w praktyce odpowiedzią na bardzo popularną książkę „Superforecasting”, napisaną przez politologów Philipa Tetlocka i Dana Gardnera, autorów wspomnianego Good Judgement Project. Ci autorzy promują myślenie probabilistyczne jako sposób na systematyzowanie wiedzy o trendach. Kay i King idą w innym kierunku. 

Co proponują w zamian liczb? Rehabilitują opowieść (storytelling) jako fundament analizy. W skrócie: słowa, nie liczby. Twierdzą, że ekonomiści powinni uczyć się od prawników, albo nawet od śledczych. Często powołują się na … Sherlocka Holmesa. Prawnicy lub śledczy wyszkoleni są w dochodzeniu do odpowiedzi na proste pytanie, na które bardzo trudno jest udzielić odpowiedzi: co tu się do cholery dzieje? Z ograniczonej ilości informacji muszą stworzyć historię, która dla odbiorców  będzie niepodważalna. Historia nie musi być w 100 procentach prawdziwa, bo prawda jest niemożliwa do odtworzenia. Ale musi być spójna i wiarygodna.

Wrócę znów do przykładu pandemii. Możemy odpowiedzieć na pytanie, jak prawdopodobne jest wynalezienie szczepionki lub szybkie wyjście z recesji. Możemy nadać scenariuszom prawdopodobieństwo. Ale ostatecznie kluczowa dla decydentów jest opowieść o tym, jak będzie wyglądał świat po epidemii w różnych swoich wymiarach, a tę opowieść trudno jednoznacznie przedstawić w formie rozkładu prawdopodobieństwa. Przypomniał mi się dyrektor finansowy jednej bardzo dużej firmy, który powiedział mi kiedyś: „nie interesuje mnie Pańska prognoza. Interesuje mnie dlaczego ona wygląda tak, jak wygląda”. DLA-CZE-GO? To jest najważniejsze pytanie, na które statystyka nie udzieli odpowiedzi.

Kluczowa teza Kaya i Kinga jest taka, że odnaleźć się w radykalnej niepewności możemy tylko poprzez umiejętne połączenie informacji w spójną historię, która pomoże decydentom usystematyzować rozproszoną wiedzę. Kładą nacisk na opowieść (storytelling) jako sposób analizy, analogię i metaforę jako niezbędny element ekonomicznego myślenia, zdolność łączenia faktów zamiast zdolności zestawiania liczb.

Podam przykład, który dobrze oddaje rolę opowieści. Którzy analitycy na rynku finansowym cieszą się największym zaufaniem inwestorów? Ci, którzy najtrafniej prognozują? Niekoniecznie. Prognozy jest trudno zweryfikować, bo kryteria weryfikacji najczęściej nie są w stanie uchwycić dużej złożoności analizowanych zjawisk. Trafność i zrozumienie nie zawsze idą w parze w środowisku, w którym rola przypadkowości jest ogromna. Dlatego największym zaufaniem cieszą się ci analitycy, którzy potrafią rzucić nowe światło na jakiś problem, postawić i uzasadnić odważną hipotezę, nad którą wcześniej niewielu myślało, połączyć fakty w nowatorski sposób, lub po prostu dobrze i przejrzyście coś wyjaśnić. Tego nie da się zrobić bez dobrej orientacji w liczbach, ale liczby to nie jest warunek w najmniejszym stopniu wystarczający.

Dobry analityk pokazuje nam coś, czego nie widzieliśmy. Takich ludzi potrzebuje każdy dobry decydent, czy to inwestor, czy menedżer, czy polityk. I takie powinno być kryterium oceny ludzi, których słuchamy.

Radical Uncertainty to nie jest książka bez wad. Ale mój tekst to nie jest recenzja. Zachęcam do lektury i spojrzenia na analizy ekonomiczne/biznesowe z nowego punktu widzenia.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Globalny przemysł już na plusie

Indeksy koniunktury PMI sugerują, że produkcja w przetwórstwie przemysłowym na świecie mogła już wyjść z recesji. Co ważniejsze, nastroje w przemyśle rosną nawet w krajach mocno dotkniętych epidemią. To może potwierdzać hipotezę, że kolejne fale choroby nie dotykają już gospodarki tak mocno jak te wcześniejsze.

PMI dla światowego przetwórstwa wzrósł w lipcu do 50,3 pkt, wobec 47,8 pkt w czerwcu. Granica 50 pkt oddziela ekspansję od recesji. Te dane sugerują, co widać na załączonym wykresie, że dynamika produkcji przetwórczej na świecie mogła być w minionym miesiącu zbliżona do zera – lekko wyższa lub lekko niższa. A jeszcze w maju spadek wynosił 14 proc. rok do roku.

Wprawdzie w ostatnich miesiącach znaczenie indeksów PMI budziło wiele wątpliwości, ponieważ nie do końca wiadomo, czy lepiej mierzą one zmiany miesiąc do miesiąca czy generalne nastroje. Ale sądzę, że te wątpliwości nie powinny podważać wniosku, że nastroje w przemyśle wyraźnie się poprawiają.

Istotne jest, że poprawa widoczna jest w takich miejscach, jak USA czy Brazylia, gdzie trwa wysoka fala epidemii. To daje nadzieję, że światowa gospodarka nie doświadczy W-kształtnej ścieżki PKB w tym roku (recesja, ożywienie, recesja – w rytm fal epidemii).

Bardzo solidnie wypadł też PMI w Polsce, rosnąc w lipcu do 52,8 pkt, wobec czerwcowego odczytu na poziomie 47,2 pkt. Wskazuje to, że produkcja przemysłowa po dobrym czerwcu zanotowała jeszcze lepszy lipiec, chociaż w Polsce korelacja PMI z faktyczną produkcją jest znacznie mniejsza niż w przypadku indeksu światowego.

Jaki z tego wszystkiego wypływa wniosek? Jesteśmy na ścieżce ożywienia. Wprawdzie część wysokiej aktywności w przemyśle może być zjawiskiem przejściowym, związanym z realizacją tzw. odłożonego popytu, ale generalny kierunek jest pozytywny. Teraz kluczowe pytanie jest takie, czy za odrodzeniem popytu konsumpcyjnego pójdzie wyraźnie popyt inwestycyjny. Sądzę, że na to musimy poczekać do przyszłego roku.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Jaka będzie cena oszczędzania

Jedną z wyróżniających cech kryzysu epidemicznego jest wzrost skłonności do oszczędzania przez ludność. Strach przed utratą pracy sprawia, że ludzie większą część dochodu chcą odłożyć na sytuacje awaryjne. Problem w tym, że to dołuje gospodarkę. Oszczędzanie jest cnotą, gdy jest zjawiskiem stabilnym i trwałym, ale jest szubienicą dla dobrobytu, gdy staje się zjawiskiem gwałtownym. Równie dobrze możnaby ten oszczędzany dochód spalić w piecu – społeczeństwo jako całość nie odnosi z takiego oszczędzania korzyści. To obserwujemy współcześnie.

Skalę oszczędzania pokazują dane z USA, choć podobne zjawisko występuje prawdopodobnie w większości krajów. W drugim kwartale stopa oszczędności osobistych w USA wyniosła aż 25 proc. dochodu. Tyle zaoszczędziło przeciętne gospodarstwo domowe. Na załączonym wykresie widać, jak wyjątkowe jest to zjawisko – w niedalekiej przeszłości gospodarstwa domowe rzadko oszczędzały więcej niż 5-10 proc. dochodu do dyspozycji. Amerykanie dostali potężne wsparcie finansowe od rządu, ale w dużej mierze dodatkowe dochody zaoszczędzili.

Dlaczego to jest problem? Cóż złego może być w tym, że ludzie przezornie oszczędzają? Ano może.

Oszczędności to część dochodu gospodarstwa domowego, która nie jest przeznaczana na bieżącą konsumpcję. Jeżeli więc w gospodarce gwałtownie rosną oszczędności gospodarstw, to znaczy, że mniej przeznacza się wydatków na towary i usługi konsumpcyjne. Reakcja całej gospodarki na taką zmianę może wyglądać na trzy sposoby.

Po pierwsze, możliwe jest, że większa część towarów produkowanych w gospodarce zostanie wyeksportowana. Nie kupujemy, ale sprzedajemy do innych krajów, więc nasz dochód się nie zmienia. Kłopot w tym, że gdy ludzie na całym świecie oszczędzają ze strachu, to trudno zwiększyć eksport. Po drugie, możliwe jest, że zmienia się struktura produkcji w kraju – spada udział dóbr konsumpcyjnych w produkcji, a rośnie udział dóbr inwestycyjnych. Mniej kupujemy, ale ponieważ chcemy odłożyć na przyszłą konsumpcję to firmy zwiększają zasoby produkcyjne by zrealizować w przyszłości te nasze potrzeby. Kłopot w tym, że jest to możliwość wyłącznie teoretyczna – firmy nie inwestują, więc nie produkuje się więcej dóbr inwestycyjnych. Co więcej, szybkie przestawienie produkcji z dóbr/usług konsumpcyjnych na inwestycyjne jest niemal niemożliwe.

Jest więc trzecia możliwość – depresja. Ludzie oszczędzają więcej, ale ogólny poziom produkcji spada, więc oszczędza się z coraz mniejszego dochodu.

To jest ogromne zagrożenie dla gospodarki światowej w najbliższych kwartałach. Jeżeli ludzie będą masowo gromadzić płynne aktywa – czyli głównie gotówkę – i rezygnować z konsumpcji, to kryzys sam się będzie nakręcał. Współczesny kapitalizm nie może koegzystować ze strachem. Jedyną odpowiedzią w takiej sytuacji, która może uratować stabilność gospodarczą, ale też społeczną, jest masowe dostarczenie ludziom tego, czego pragną – pieniądza. I to robią banki centralne, które dostarczają kredytów rządom na cele związane z nowymi transferami.  W USA przyjmuje to formę bardzo wysokich zasiłków dla bezrobotnych. W Polsce pomaga się firmom, by nie zwalniały pracowników. Ale efekt jest ten sam. Ma nastąpić redukcja strachu i stabilizacja oczekiwań.

Wśród ekonomistów działania banków centralnych i rządów wywołują często krytykę, ponieważ nie wszyscy ekonomiści dostrzegają opisany powyżej paradoks oszczędzania. Niektórzy twierdzą, że on nie występuje. Weźmy takiego Friedricha Augusta von Hayeka, noblistę, jedną z ważniejszych postaci ekonomii XX wieku. W pracy „Pieniądz i kryzysy” pisał on: „Co się stanie, gdy ktoś postanowi zaoszczędzić część swojego dochodu, którą wcześniej przeznaczał na konsumpcję (…)? Najpierw wzrośnie popyt na środki produkcji i zmaleje popyt na dobra konsumpcyjne”. Hayek sądził, że gdy ludzie więcej oszczędzają to firmy więcej inwestują. I o dziwo to przekonanie bardzo mocno jest obecne w analizach ekonomicznych nawet współcześnie. Klasyczne modele makroekonomiczne bardzo często zawierają w sobie mechanizm, w którym wzrostowi oszczędzania towarzyszy wzrost inwestycji. Skoro ludzie chcą przesunąć konsumpcję na przyszłość, to firmy reagują zwiększeniem produkcji dóbr inwestycyjnych kosztem dóbr konsumpcyjnych.

Dlatego niektórzy ekonomiści dziś sądzą, że gdyby rządy i banki centralne nie interweniowały nadmiernie w gospodarce, to firmy w końcu ruszyłyby z inwestycjami, odpowiadając na wzrost oszczędności gospodarstw domowych.

Ja nie specjalnie wierzę w tego typu teorie. Są one oderwane od obserwacji empirycznej. W warunkach skokowego wzrosty oszczędności konsumentów firmy nie inwestują, bo się boją o przyszłość – o popyt na swoje towary i usługi. A nie dlatego, że czują niepewność związaną z rosnącym długiem publicznym czy rosnącą podażą pieniądza. Czy ktoś spotkał menedżera, który rezygnację z inwestycji uzasadniałby obawą o dług publiczny? To jest abstrakcja. Teorię, że na duży skok oszczędności firmy w końcu odpowiedzą wzrostem inwestycji w maszyny można włożyć między bajki.

Dlatego też sądzę, że jeżeli wysoki poziom oszczędności przezornościowych będzie się utrzymywał, to rządy i banki centralne będą musiały wprowadzać kolejne programy wspierające gospodarkę. Firmy nie zaczną inwestować dopóki nie poczują, że konsumenci są chętni do kupowania na większą skalę.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Niemiecka koniunktura wykazuje V-kształtne tendencje

Nastroje w niemieckim biznesie szybko się poprawiają [tu powinna znaleźć się tradycyjna formuła o tym, że Niemcy są naszym najważniejszym partnerem handlowym, więc sytuacja w tym kraju ma duży wpływ na Polskę, ale przecież Państwo to już wiedzą i nie wypada mi o tym wspominać]. Niemiecki indeks IFO, najważniejszy indeks koniunktury w tym kraju, wzrósł w lipcu do najwyższego poziomu od lutego, a miara oczekiwań jest najwyższa od listopada 2018 r.

IFO wyniósł w lipcu 90,5 pkt, wobec 86,3 pkt w czerwcu. Zamiast czytać te liczby warto zerknąć na wykres, na którym widać zarówno wielki kryzys finansowy, jak i epidemiczną recesję. Widać różnicę.

O ile kryzys finansowy przebiegał klasyczną U-kształtną ścieżką, z powolnym spadkiem i powolnym odbiciem, o tyle kryzys epidemiczny przebiega na razie ścieżką V-kształtną. Po szybkim spadku nastąpiło szybkie odbicie. Szybkość tego odbicia zaskoczyła większość obserwatorów gospodarki.

Tutaj należy poczynić uwagę, że indeks koniunktury może nieco przeceniać tempo odbicia gospodarczego. Indeks powstaje jako wynik ankiet, w których przedsiębiorcy i menedżerowie oceniają bieżącą sytuację firmy oraz przewidywania na przyszłość. To wzrost przewidywań jest głównym odpowiedzialnym za poprawę całego indeksu w lipcu. A zatem zmienia się głównie sentyment, a nie sama bieżąca aktywność. Obserwujemy po prostu zwiększenie zasobów optymizmu.

Bez względu na to, czy motorem poprawy są nastroje, czy faktyczna aktywność, wyjście z tego kryzysu jest ewidentnie szybsze niż kryzysu finansowego. Teraz nadchodzą miesiące, gdy ten optymizm będzie testowany przez kolejne fale epidemii. Moje bazowe założenie jest takie, że zobaczymy sporo turbulencji, ale pesymizm w skali obserwowanej na początku wiosny już nie wróci.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.