Inflacja zaczyna się wyraźnie obniżać

W pierwszych miesiącach po wybuchu epidemii inflacja spadła głównie dzięki taniejącej ropie. Dyskutowano wtedy, czy kryzys wpłynie na ceny negatywnie przez spadający popyt, czy pozytywnie przez rosnącą podaż pieniądza. Teraz widać, że coraz mocniej jest widoczny negatywny wpływ niższego popytu. Pisałem o tym kilka dni temu w kontekście inflacji w strefie euro, teraz pokazuję to na polskich danych.

Jednocześnie wątpię, by zrealizował się prognozowany przez wielu analityków scenariusz głębokiego spadku inflacji w ciągu roku. Sądzę, że bank centralny będzie się starał tego uniknąć i będzie miał do tego narzędzia.

Inflacja w Polsce w sierpniu wyniosła 2,9 proc., wobec 3 proc. w lipcu. Istotne jest, że po raz pierwszy od wielu miesięcy spadek inflacji jest bardziej zasługą cen wyhamowania usług niż energii. To właśnie wskazuje na powolne oddziaływanie efektów niższego popytu. Oddziałuje on na ceny z opóźnieniem ok. 6 miesięcy i to idealnie widać w zachowaniu polskiej inflacji.

Niektórzy przewidują, że inflacja będzie dalej mocno hamowała. Ba, sami analitycy Narodowego Banku Polskiego wskazali w niedawnym Raporcie o inflacji, że na początku 2021 roku inflacja wyniesie niewiele ponad 1 proc. Możliwe, że tak będzie, bo efekty bazowe (wysoki punkt odniesienia w cenach z początku 2020 roku) będą temu sprzyjały.

Ale nie wydaje mi się, by niska inflacja mogła zagościć na długo w Polsce. Bank centralny pokazał w minionych miesiącach, że jest w stanie zrobić dla pobudzania gospodarki więcej od oczekiwań i podejrzewam, że nie zmieni kursu. Podejrzewam, że wśród decydentów większa będzie skłonność do popełnienia ewentualnego błędu nadmiernej stymulacji gospodarki niż zbyt ostrożnej polityki. A to chociażby poprzez kanał kursu walutowego będzie wpływało pobudzająco na ceny.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Tąpnięcie inflacji w strefie euro – skąd się wzięło i co z niego wynika?

Zachowanie inflacji to jeden z najbardziej zagadkowych elementów post-epidemicznego świata. Głębokość kryzysu sprawia, że można oczekiwać spadku dynamiki cen. Ale pompowanie dochodów firm i gospodarstw domowych przez pomoc publiczną w warunkach malejących zdolności podażowych może też wygenerować w przyszłości presję na wzrost cen.

Patrząc na dane ze strefy euro można dojść do wniosku, że na razie przeważa to pierwsze zjawisko – inflacja hamuje z piskiem opon. Ale moim zdaniem władze monetarne nie będą chciały doprowadzić do nadmiernego spadku inflacji, będą wolały zaryzykować zbyt wysoką niż zbyt niską inflację. Skoro więc dynamika cen spada to będą kolejne programy wsparcia gospodarki.

W sierpniu inflacja w strefie euro zanotowała największy spadek od czasu kryzysu finansowego, obniżając się z 0,4 do -0,2 proc. Jeszcze lepiej widać zjawisko hamujących cen  na wskaźniku inflacji bazowej, która nie uwzględnia cen energii i żywności – tutaj mamy największy miesięczny spadek w historii: z 1,2 do 0,4 proc. To ten wskaźnik pokazuję na wykresie. On jest najlepszą dostępną miarą fundamentalnych procesów cenowych w gospodarce. 

Niektórzy tłumaczą spadki obniżką podatku VAT w Niemczech. Ale to niewystarczające tłumaczenie, ponieważ największe spadki wystąpiły we Włoszech, Holandii  i Belgii (spośród krajów udostępniających już wstępne dane). Są też tłumaczenia, bardziej przekonujące, że spadki to efekt nienaturalnego przesunięcia letnich wyprzedaży w sklepach. Ale to też nie może w pełni wyjaśniać bardzo niskiej inflacji, ponieważ w samych usługach, gdzie wyprzedaże nie są tak istotnym zjawiskiem, inflacja zanotowała najniższy odczyt w historii: 0,7 proc.

Wiele zatem wskazuje, że firmy coraz częściej tną ceny ze względu na niski popyt. 

W Polsce to zjawisko na razie nie  jest widoczne w danych, ale to się może wkrótce zacząć zmieniać. Ze wstępnych danych GUS za sierpień można szacować, że inflacja bazowa obniżyła się z 4,3 do 4,1 proc. Jest wciąż wysoka, ale to efekt decyzji podejmowanych w poprzednich miesiącach – teraz trend może się zmienić. Trzeba jednak pamiętać, że w Polsce wsparcie dla firm było znacznie większe niż w wielu krajach strefy euro, co pozwoliło zachować w miarę solidny popyt konsumpcyjny (pomijając załamanie w czasie lockdownu). W Polsce sprzedaż detaliczna w lipcu była o 4,3 proc. wyższa niż przed rokiem, a średnio w strefie euro tylko o 0,4 proc. wyższa. Więc ta chęć firm do cięcia cen może być u nas mniejsza.

Generalnie niska inflacja to jest zjawisko, którego banki centralne nie powinny absolutnie akceptować. Są  bowiem tylko dwa sposoby wyjścia z wysokiego zadłużenia wygenerowanego w trakcje kryzysu: masowa restrukturyzacja lub wysoki nominalny wzrost gospodarczy. Ta pierwsza ścieżka byłaby dużo bardziej bolesna. Ta druga też może być bolesna, jeżeli wysoki wzrost nominalny miałby oznaczać bardzo wysoką inflację i niski realny wzrost PKB. Ale w tej drugiej ścieżce można dopatrywać się szans, w pierwszej nie.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Inflacja jest bardzo wysoka, a ma być bardzo niska

Inflacja w Polsce jest coraz wyższa. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, bo ogólny wzrost cen maskują bardzo niskie ceny paliw. Ale pomijając energię i żywność, ceny przyspieszają. W czerwcu tzw. inflacja bazowa była najwyższa od 2001 r. Analitycy NBP przekonują jednak, że to już ostatni śpiew inflacji. W kolejnych kwartałach ma ona wyraźnie spaść ze względu na efekty kryzysu gospodarczego.

Inflacja bazowa w czerwcu wyniosła 4,1 proc. Ostatni raz podobny jej poziom wystąpił w grudniu 2001 r. Od niemal 20 lat ceny bazowe nie rosły w Polsce tak szybko, jak obecnie. Ten fakt robi wrażenie. Tym bardziej, że w społeczeństwie generalnie szeroko rozpowszechnione jest przekonanie, że kryzys wywoła wzrost inflacji. Jeszcze do niedawna te obawy inflacyjne widać było dobrze w badaniach ankietowych GUS, choć trzeba przyznać, że od czerwca obawy zaczęły wyraźnie przygasać.

Dlaczego ceny bazowe (przypomnę: bez żywności i energii) rosną tak szybko? Jest kilka powodów. Częściowo jest to jeszcze opóźniony efekt przedkryzysowego wzrostu wynagrodzeń. W jakiejś mierze jest to też wynik wzrostu kosztów administracyjnych związanych ze stanem epidemicznym – na przykład w przypadku usług higieny osobistej koszty dostosowania były wyraźne. Ponadto, bardzo duże programy pomocowe rządu mogły sprawić, że firmy jeszcze nie odczuły konieczności walki cenowej, kryzys jeszcze nie dotknął mocno ich finansów.

Trzeba pamiętać, że ceny zawsze reagują z opóźnieniem na zmiany fundamentalnej sytuacji gospodarczej. Dostosowanie cen zajmuje czas, szczególnie w usługach. Spójrzmy na przykład restauracji – wymiana cen w menu to poważna decyzja, na długie miesiące lub kwartały, więc jej podjęcie musi zająć dużo czasu. Fakt ten w ekonomii znany jest pod pojęciem „lepkości cen”, a koszty związane ze zmianami cen – „kosztami menu”. Dzięki tym pojęciom łatwiej zrozumieć i zapamiętać, dlaczego musi minąć kilka miesięcy od wstrząsu gospodarczego zanim inflacja się dostosuje.

Dlatego można założyć, że w inflacji efekt epidemii i kryzysu pojawią się w drugiej połowie roku. Tak też prognozuje Narodowy Bank Polski, który w najnowszej projekcji inflacji przewiduje, że już pod koniec tego roku inflacja bazowa spadnie do 3 proc., a w połowie przyszłego roku do niewiele powyżej 1 proc.

Ja mam tylko wątpliwości, czy inflacja spadnie aż tak bardzo, jak prognozuje NBP. Sądzę, że nie. Myślę, że kolejne programy pomocowe rządu dla firm i pracowników sprawią, że sytuacja finansowa ludności nie pogorszy się bardzo, a firmy nie będą musiały angażować się w wojnę cenową. Nawet jeżeli zdolności produkcyjne gospodarki ucierpią, to potężne programy stymulacyjne sprawią, że popyt nie spadnie aż tak mocno jak podaż. A to relacja między popytem i podażą (tzw. luka popytowa) jest w modelach ekonomicznych jednym z głównych czynników decydujących o inflacji. Więc zarówno co do ogólnej sytuacji gospodarczej jak i samej inflacji widzę większe szanse na realizację wyższego scenariusza niż w projekcji banku centralnego.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Inflacja mocno zaskoczyła. Jak to interpretować?

Inflacja mocno zaskoczyła w czerwcu w Polsce. Widać, że firmy przerzucają koszty epidemii na konsumentów, a ci to akceptują. Nie liczy się słabość popytu i walka o konsumenta, liczy się nadrabianie strat. Czyżby był to już rachunek za epidemię i potężne wsparcie fiskalne dla firm? Sądzę, że jeszcze za wczęśnie na taki wniosek. Inflacja powinna jeszcze zareagować na słabszy popyt, ale potrzebuje do tego kilku miesięcy.

GUS podał wstępnie, że inflacja w czerwcu wzrosła do 3,3 proc., wobec 2,9 proc. w maju. Analitycy rynkowi oczekiwali lekkiego spadku lub stabilizacji inflacji, więc ten wzrost wywołał spore zaskoczenie. Tym bardziej, że to nie paliwa czy żywność odpowiadały za ten wzrost, ale w dużej mierze inne kategorie – prawdopodobnie usługi (szczegóły poznamy w połowie lipca).

Jak interpretować to zaskoczenie? Od dłuższego czasu pisałem, że zachowanie inflacji w czasie i po epidemii będzie dużą zagadką. Istnieje ryzyko, że ratowanie gospodarki w warunkach silnych ograniczeń podażowych (wysokich kosztów wymogów sanitarnych i innych ograniczeń w handlu i produkcji) może potencjalnie skutkować podwyższonymi cenami. Co więcej, nie można wykluczyć, że rachunek za koszty fiskalne będzie częściowo „spłacany” dzięki wyższej inflacji, która pozwoli obniżyć realne wskaźniki długu (czyli relację długów do dochodów). Może nawet zdarzyć się tak, że podwyższona inflacja będzie zjawiskiem jak najbardziej pożądanym, bo jej koszty społeczne będą mimo wszystko niższe niż ewentualne znaczące podwyżki podatków.

Ale czy to już jest ten moment, by stwierdzić, że grany jest właśnie taki scenariusz? Czy to są już te koszty epidemii? Chyba jeszcze za wcześnie na takie wnioski. Na razie wstrząs epidemiczny jest słabszy od oczekiwań, więc nie ma powodu, by już teraz inflacja miała stanowić jego koszt. Ponadto, historia pokazuje, że wstrząs gospodarczy przekłada się na ceny z pewnym opóźnieniem. Musi minąć kilka miesięcy zanim firmy zdecydują się na walkę cenową. W poprzednich cyklach gospodarczych ceny usług zaczynały reagować na spadek płac z opóźnieniem ok. 4-12 miesięcy. Jeżeli teraz będzie podobnie, to od lata lub jesieni ceny powinny zacząć hamować. Taka prognoza opiera się na przekonaniu, że gdy popyt spada poniżej możliwości wytwórczych gospodarki to ceny powinny zareagować hamowaniem.

Co więcej, doświadczenia innych krajów, szczególnie tych mocno dotkniętych epidemią, wskazują, że efekty podażowe nie są na tyle silne, by istotnie podbić inflację. One są oczywiście widoczne, ale nie dominują w ogólnych trendach inflacyjnych.

Na razie inflacja jest na bezpiecznym poziomie, a bilans argumentów wskazuje raczej na większą możliwość jej spadku niż wzrostu do końca roku.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Co oznacza znaczący wzrost podaży pieniądza?

Ilość pieniądza w polskiej gospodarce znacząco wzrosła w minionym miesiącu. Ale Polska to jeszcze nic – w USA to dopiero zalewają wirusa pieniądzem! Oczywiście trochę wyolbrzymiam, by podkręcić temat i wzbudzić zainteresowanie mechanizmami walki z kryzysem gospodarczym. Rosnąca podaż pieniądza pokazuje po prostu, jak znacząco wzrosło zadłużenie publiczne. Pieniądz to dług, a dług tworzy się dzięki kredytom. Jeżeli jakieś pytanie mnie nurtuje, to o stabilność tego zadłużenia w przyszłości. Wiążę z tymi niekonwencjonalnymi działaniami zarówno nadzieje jak i obawy.

W Polsce podaż pieniądza (M2) wzrosła w kwietniu o 14,7 proc. rok do roku, czyli w tempie niemal połowę wyższym niż na początku roku (kiedy wzrost wynosił niecałe 10 proc.). Był to najwyższy wzrost od czerwca 2009 r. Co to oznacza w praktyce? Pieniądz to gotówka i rachunki/depozyty bankowe (te drugie stanowią zdecydowaną większość), więc wzrost podaży pieniądza oznacza po prostu wzrost wartości tych kategorii. Ważniejsze jest pytanie, skąd się to bierze? Musi za tym stać rosnące zadłużenie w jakimś miejscu gospodarki. Nie są to ani firmy, ani gospodarstwa domowe, bo te mają raczej ograniczony dostęp do nowego kredytu. Jest to po prostu rząd i jego agencje. Pomoc finansowa dla firm oraz spadek dochodów podatkowych zmusiły rząd oraz Polski Fundusz Rozwoju do gigantycznych emisji obligacji.

Ale to co dzieje się z podażą pieniądza w Polsce to jeszcze pikuś. W USA podaż pieniądza (M2) wzrosła w kwietniu o 17,5 proc. rok do roku, co było najwyższym wzrostem od początku lat 80. (od kiedy dostępne są porównywalne dane). Dane większej częstotliwości pokazują, ze w połowie maja roczna dynamika przekraczała już 20 proc. W USA na wzrost podaży pieniądza wpływa zarówno mocny wzrost zadłużenia publicznego (rządowego), jak też rosnąca pomocowa akcja kredytowa dla firm stymulowana przez Fed.

Rosnąca podaż pieniądza często budzi obawy o inflację. Ale raczej wyłączyłbym myślenie o tym, że rosnąca ilość pieniądza sama w sobie prowadzi do inflacji. Tak uważano w XIX wieku, a jesteśmy jednak trochę dalej w czasie. Dziś wiemy, że ilość pieniądza może przyspieszać (czy to bezwzględnie, czy to w relacji do PKB) przy spadającej inflacji, lub zwalniać przy rosnącej inflacji. Nie ma mocnego i bezpośredniego związku między ilością pieniądza i inflacją. Dla inflacji najważniejsze jest to, co z tym pieniądzem się dzieje – czy wpływa na takie zmienne jak wynagrodzenia, inwestycje, konsumpcja oraz oczekiwania ludności dotyczące przyszłych cen. A wpływ na te zmienne ma tak naprawdę nie sama ilość pieniądza, ale jego cena (stopy procentowe) oraz polityka fiskalna.

To, o czym powinniśmy intensywnie myśleć, to rosnące zadłużenie. To jest kluczowa kategoria, która powinna nas obchodzić. Z-A-D-Ł-U-Ż-E-N-I-E. Nie P-I-E-N-I-Ą-D-Z.

Zakładam, że potężne programy pomocowe rządów pomogą gospodarkom podnieść się z kolan i odbudować po kryzysie. To jest makroekonomiczny standard – korzystamy z przyszłych strumieni dochodów, by zapewnić sobie wygładzenie konsumpcji dziś i zapobiec katastrofie zdrowotnej i społecznej. Jeżeli jakaś forma korzystania z długu jest uzasadniona, to właśnie taka (plus taka, kiedy dług finansuje nakłady na środki trwałe; gorzej z sytuacjami, gdy dług finansuje konsumpcję na górce cyklu).

Widzę nawet szansę, że odbudowa popytu po kryzysie mogłaby być procesem bardzo dynamicznym. Gdyby epidemię udało się kontrolować w taki sposób, że nie wpływałaby ona już istotnie na nastroje ludności i swobodę globalnego przepływu osób, to stymulacja fiskalna mogłaby nawet podnieść trwale ścieżkę PKB ponad trend sprzed epidemii. Bo w wielu miejscach na świecie ewidentnie brakowało takiej mocnej stymulacji fiskalnej – dotyczy to szczególnie krajów strefy euro. Choć aż tak pozytywny bieg wydarzeń dziś może wydawać się nadmiernie optymistycznym scenariuszem.

Ale oczywiście nie jest tak, że z rosnącym zadłużeniem nie wiążą się żadne ryzyka. Jeżeli recesja będzie się przedłużać, wyjście z niej będzie powolne, a wskaźniki zadłużenia będą narastać, to w przyszłości obsługa zadłużenia może stanowić ciężar dla gospodarek. I tu rzeczywiście otworzy się pole do wyższej inflacji, jeżeli nie będzie innego sposobu, by obniżyć wskaźniki długu.

Innymi słowy, to korzystanie z przyszłych dochodów w formie podnoszenia długu ma swoje limity. Dyskusja na temat tego, gdzie takie limity się znajdują, to pewnie jedna z ciekawszych debat ekonomicznych dziś. Część ekonomistów twierdzi, że limity są tak wysoko, że prawie nie obowiązują (to słynna już MMT – modern monetary theory), choć oni na razie są w mniejszości. Inni uważają, że limit to ok. 30-40 pkt proc. PKB dodatkowego długu publicznego (np. Olivier Blanchard, znany francuski ekonomista wykładający w USA). Jeszcze inni twierdzą, że limity są dużo niżej i już wchodzimy w niebezpieczny obszar. Najbliższy rok to będzie dobry okres do przetestowania tych teorii.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Polska z najwyższą inflacją w Unii Europejskiej

Mamy już pełne dane o inflacji z krajów Unii Europejskiej za marzec. Polska po raz drugi od momentu wejścia do UE jest krajem z najwyższą dynamiką cen w Unii. Pierwszy raz zdarzyło się to w grudniu 2011 r. Ale w danych widać też potwierdzenie tezy, że szok związany z epidemią powinien wywołać raczej zmniejszenie presji cenowej w krótkim okresie.

W marcu inflacja HICP, czyli liczona przez Eurostat dla celów porównań między krajami UE, wyniosła w Polsce 3,9 proc. i obniżyła się o 0,2 pkt proc. wobec lutego. Jednak w całej UE spadek był głębszy – inflacja wyniosła w marcu 1,6 proc. i była o 0,4 pkt proc. niższa niż w lutym. Z tego powodu Polska (ex aequo z Węgrami) stała się krajem z najwyższym wskaźnikiem dynamiki cen konsumpcyjnych.

Dlaczego w innych krajach ceny hamowały mocniej? Jedno wyjaśnienie jest takie, że w Polsce większy udział w strukturze zakupów ludności ma żywność, a ta wszędzie drożała. Ludzie zwiększyli popyt na towary spożywcze ze względu na gromadzenie zapasów, na co firmy w naturalny sposób odpowiedziały podwyżkami cen. Innym wyjaśnieniem może być fakt, że do pierwszej dekady marca gospodarka w Polsce funkcjonowała w miarę normalnie, a wiele firm usługowych podnosiło ceny – zgodnie z trendem z poprzednich miesięcy. Warto zwrócić uwagę, że Polska jest jedynym krajem UE z inflacją cen usług przekraczającą 5 proc.

Jednak to, co dzieje się z cenami w innych krajach, szczególnie tych mocno dotkniętych epidemią, może być wskazówką co do tego, w którym kierunku podążą ceny w Polsce. Ogólny wskaźnik inflacji spadł w marcu w 26 na 27 krajów UE. Gdy pominiemy żywność i paliwa, które podlegały wyjątkowo dużym wahaniom, spadek inflacji zanotowało 18 na 27 krajów. W najmocniej dotkniętych epidemią krajach ceny hamowały bardziej niż w innych, choć wyjątkiem są Włochy.

Wiele wskazuje, że uderzenie epidemii w popyt jest mocniejsze niż uszczerbek wywołany po stronie podażowej gospodarki. Innymi słowy, zdolności nabywcze ludności mogą obniżyć się bardziej niż zdolności wytwórcze firm. A to będzie sprzyjało obniżeniu inflacji. To zjawisko powinniśmy zaobserwować również w Polsce – publikacja danych za kwiecień będzie pierwszym momentem, kiedy będzie można to zweryfikować.

Jednocześnie wydaje mi się, że Europa nie będzie mogła sobie pozwolić na istotny wstrząs deflacyjny. Banki centralne będą dużo bardziej niż w przeszłości zdeterminowane by zapobiec spadkowi cen. W tak głębokim kryzysie bowiem deflacja może być jak oliwa dolewana do ognia, spadek cen może pogłębiać problemy związane z zadłużeniem i wypłacalnością. Wprawdzie na razie do deflacji Europie jeszcze daleko, ale przecież recesja dopiero się zaczęła. Dlatego sądzę, że działania banków centralnych będą bardzo radykalne – może nawet bardziej niż do tej pory. W skrajnym przypadku nie wykluczałbym przesyłania pieniędzy bezpośrednio na rachunki ludności. Dlatego ostatecznie w ciągu roku nie oczekiwałbym, że ceny wyhamują jakoś gwałtownie.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Inflacja wciąż wysoka, choć powinna wkrótce się obniżyć

Inflacja w Polsce jest wciąż bardzo wysoka. Ale możliwe, że to już ostatni miesiąc z takimi mocnymi wzrostami cen. Wchodzimy w okres, gdy firmom powinno zależeć bardziej na obniżkach niż podwyżkach cen. Inna sprawa, że przez parę miesięcy wskaźnik inflacji w ogóle straci sens – wielu cen nie ma, a struktura zakupów jest zupełnie inna niż w normalnych czasach.

GUS podał, że w marcu inflacja wyniosła 4,6 proc., wobec 4,7 proc. w lutym. Widać lekkie hamowanie, ale jest to zmiana wręcz kosmetyczna. Inflacja wciąż jest znacząco powyżej górnej granicy odchyleń od celu NBP (2,5 proc. +/- 1,5 pkt proc.). Za wysoki wzrost cen odpowiedzialna jest głównie żywność, która zdrożała niemal o 9 proc. rok do roku.

W tym momencie odczyty bieżącej inflacji nie są bardzo interesujące, ponieważ pokazują mocno skrzywiony obraz rzeczywistości – wiele usług w ogóle nie jest świadczonych (kina), wiele towarów sprzedaje się w ilościach znacznie niższych od normy (odzież). GUS stosuje różne metody uzupełniania luk w danych, ale fundamentalnego problemu – przejściowej zmiany struktury konsumpcji i zaburzenia sygnałów cenowych – nie da się przeskoczyć. Jednocześnie pytanie o przyszłość inflacji po kwarantannie jest jak najbardziej istotne. A udzielenie odpowiedzi jest bardzo trudne.

Pisałem już parę razy, że podejrzewam, iż wstrząs gospodarczy w perspektywie roku obniży inflację, ale w dłuższej perspektywie może ją podnieść. W krótkookresowej perspektywie przeważą efekty słabego popytu. Wprawdzie uszczerbku doznał zarówno popyt, jak i moce podażowe gospodarki, ale w tym pierwszym przypadku ubytek będzie prawdopodobnie większy. Pokażę to na przykładzie. Po zniesieniu społecznej kwarantanny prawdopodobnie podaż miejsc w restauracjach i barach będzie nieco ograniczona, ponieważ zalecenia będą takie, by unikać większych zgromadzeń ludzi. To ograniczenie samo w sobie mogłoby podbijać ceny. Jednak ze względu na wzrost bezrobocia oraz strach wśród konsumentów popyt na usługi restauracyjne może spaść jeszcze mocniej niż podać, a to z kolei będzie wywoływało presję na obniżenie cen. Co więcej, presja na wzrost wynagrodzeń będzie dużo niższa. Summa summarum ceny mogą wyhamować (raczej nie będziemy mówili o nominalnym spadku). Firmy będą walczyć o klientów, a presja kosztowa zejdzie na dalszy plan.

Co mogłoby zagrać inaczej niż w tym scenariuszu? Gdyby okazało się, że popyt szybko się odbudowuje po zniesieniu kwarantanny, a podaż jest ograniczona, to zobaczymy odwrotny efekt – przyspieszenie cen. Choć bardziej obawiam się jeszcze innego zjawiska, które może podbić ceny: suszy. Niskie opady sprawiają, że ceny żywności w tym roku mogą być bardzo wysokie.

Inflacja, tak jak wszystkie wskaźniki ekonomiczne, poruszać się będzie w najbliższych miesiącach wedle reguł, które trudno precyzyjnie opisać i zmierzyć.

***
Krzywa epidemii w wielu krajach pogorszyła się w minionych dniach. Widać, że raportowanie danych było zaburzone przez Święta. Najbardziej niepokojący jest znacznie wolniejszy od oczekiwań spadek krzywej we Włoszech i Hiszpanii. Na razie nadzieje na rychłe znoszenie kwarantanny należy trzymać na wodzy.

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Czy obawy przed inflacją są uzasadnione?

W ostatnim miesiącu znacząco wzrosły obawy przed inflacją w Polsce. Widać to w badaniach nastrojów konsumentów. Trudno powiedzieć, czy wpływ ma na to epidemia, ale dowody anegdotyczne wskazują, że wśród ludności istnieją obawy, iż za kryzys zapłacimy inflacją. Czy tak będzie? Może tak w dalszej przyszłości być, choć raczej nie na skalę, której obawiają się niektórzy pesymiści.

Oczekiwania dotyczące inflacji w najbliższym roku wyraźnie wzrosły w marcu – tak wynika z badań nastrojów konsumentów publikowanych przez Komisję Europejską. Widać to na załączonym wykresie. Dane pokazują odsetek netto obywateli, którzy oczekują wzrostu inflacji w ciągu 12 miesięcy. Sięgał on 32,5 proc. i był najwyższy od listopada 2012 r. Najciekawszy jest jednaj znaczący miesięczny wzrost tego wskaźnika, jeden z najwyższych w ostatnich latach.

Dane mogą tylko częściowo uwzględniać efekty epidemii. Generalnie nastroje konsumentów raportowane przez Komisję Europejską poprawiły się w Polsce marcu, w przeciwieństwie do innych krajów Unii Europejskiej. To sugeruje, że badanie w Polsce było prowadzone w dużej mierze jeszcze przed ewidentną falą obaw o gospodarcze skutki epidemii. Pokazuje to też, że wskaźniki nastrojów generalnie są jeszcze słabym punktem odniesienia do oceny skutków kryzysu.

Ale wskaźnik dotyczący inflacji jest moim zdaniem wart uwagi. Obserwując debatę publiczną, zarówno tę bardziej zorganizowaną (media tradycyjne), jak i rozproszoną (media społecznościowe), mam wrażenie, że obawy przed inflacją są powszechne. To jest oczywiście tylko moje odczucie, zobaczymy, czy potwierdzą to badania opinii publicznej za kolejne miesiące. Postanowiłem jednak na te obawy odpowiedzieć.

Wydaje się, że w pierwszej fazie kryzysu inflacja powinna się obniżać. Przede wszystkim ze względu na załamanie cen surowców, w tym ropy naftowej, które przekłada się m.in. na ceny paliw. Ponadto przedsiębiorcy doświadczeni nagłym wstrząsem i posiadający wciąż duże zapasy towarów lub moce produkcyjne starają się często sprzedawać produkty lub usługi po niższych cenach. Widać to zresztą po pierwszych odczytach inflacji w Europie Zachodniej. W poniedziałek pojawiły się wstępne dane z Niemiec czy Hiszpanii, które pokazały spadek inflacji w marcu, mimo przyspieszenia cen żywności.

W dłuższym okresie sytuacja jest już mniej klarowna. Na razie większość prognoz pokazuje, że inflacja będzie niższa przez pandemię. Ale pamiętajmy, że najczęściej stosowane modele prognostyczne są całkowicie nieprzystosowane do takiego wstrząsu, jaki obserwujemy. Nigdy wcześniej spadek aktywności gospodarczej nie był tak szybki, szeroko zakrojony demograficznie, przy jednocześnie tak bardzo złożonej specyfice wstrząsu. Sądzę, że typowe modele ekonometryczne mogą bardzo słabo radzić sobie z opisem sytuacji. Lepiej pasowałyby modele strukturalne, służące do symulowania zachowań gospodarki, a nie badania statystycznych zależności historycznych, ale te z kolei słabo się sprawdzają przy prognozowaniu i prawie w ogóle nie są używane przez analityków rynkowych (może czas to zmienić?).

Moje spojrzenie na inflację w perspektywie dłuższej niż parę miesięcy jest takie, że przy relatywnie krótkiej recesji (2-4 miesiące) inflacja zareaguje spadkiem, ale przy dłuższej i głębszej recesji (4-5 miesięcy lub dłużej, z dwucyfrowym spadkiem PKB) może zareagować w końcu wzrostem ponad średnią historyczną. 

Skąd ta różnica? Przede wszystkim zakładam, że rząd będzie dążył do utrzymania w miarę stabilnych dochodów nominalnych ludności – przez różne dotacje, zasiłki, kredyty państwowe itd. Wydaje mi się zatem, że siła nabywcza ludności nie spadnie aż tak mocno jak produkcja dóbr i usług. Ta przewaga popytu nad podażą może generować presję na wzrost cen. Jeżeli recesja będzie krótka, to ta presja będzie znikoma i ustąpi efektom spadku cen surowców i różnych wyprzedaży stosowanych przez firmy. Jednocześnie przy relatywnie krótkiej recesji potencjał produkcji dóbr i usług nie ulegnie istotnej zmianie, przy restarcie gospodarki podaż dóbr i usług może być bardzo szybko zwiększona. Więc nie będzie presji na istotny wzrost cen.

Ale przy długiej i głębokiej recesji to się może zmienić. Potencjał produkcji dóbr i usług znacząco spadnie – część firm zamknie działalność, część zwolni dużą część załogi, część straci płynność kontaktów handlowe z partnerami. Jeżeli w tym samym czasie rząd będzie dążył do podtrzymania nominalnych dochodów ludności, to inflacja może w końcu wyraźnie wzrosnąć.  Nie wydaje mi się, by groziła nam bardzo wysoka, dwucyfrowa inflacja, zakładam bowiem, że jako państwo utrzymamy zdolność do zarządzania procesami gospodarczymi w kraju na rozsądnym poziomie. Inflacja bez kontroli zwykle jest efektem chaosu gospodarczego i społecznego, a ja przyjmuję na razie, że aż tak zły scenariusz nie będzie realizowany. Ale inflacja przewyższająca trendy z ostatnich 15-20 lat wydaje mi się możliwa.

Można też spojrzeć na problem z innej strony. Długa recesja wywołana pandemią na pewno doprowadzi do potężnego wzrostu wskaźników zadłużenia – albo w sektorze prywatnym, albo w sektorze publicznym. Dochody firm spadną znacząco w relacji do ich nominalnych zobowiązań i albo weźmie to na siebie państwo, albo ten problem zostanie w bilansach przedsiębiorstw. Z wysokiego zadłużenia zaś najłatwiej będzie wyjść utrzymując mocno ujemne realne stopy procentowe. Dlatego sądzę, że jeżeli recesja będzie długa i głęboka to wychodzeniu z niej będzie towarzyszyła podwyższona inflacja. Może to będzie 4-5 lub 5-6 proc., w porównaniu z obecnymi celami inflacyjnymi na poziomie 2-3 proc. Sądzę, że taka sytuacja mogłaby być nawet optymalna przy skali szkód wywołanych kryzysem w negatywnym scenariuszu.

***

Zainteresowanym osobom polecam śledzenie danych na temat epidemii zamieszczanych na naszej stronie covid.spotdata.pl.

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Jaki będzie wpływ epidemii na inflację

Wczoraj pisałem o tym, że epidemia COVID19 znacząco ograniczy wzrost gospodarczy w Polsce, a w negatywnym scenariuszu może doprowadzić do recesji. Rynki finansowe w poniedziałek wyceniły taki scenariusz, na giełdach doszło do potężnego tąpnięcia cen akcji. Dziś staram się odpowiedzieć – na  pytanie o wpływ tego zjawiska na inflację. Może on przebiegać w różnych kierunkach.

Zasadniczo moje spojrzenie na inflację jest następujące. Jeżeli epidemia będzie mocna, ale krótka, wywoła recesję, nawet głęboką, po której nastąpi w miarę szybkie ożywienie, wówczas wpływ na inflację będzie ujemny. Spadek popytu sprawi, że firmy będą obniżały ceny – widać to zresztą już na rynku kin w Polsce. Ponadto, na spadek inflacji wpłynie spadek cen surowców – widać to już na rynku ropy (choć spadek cen o 50 proc. w poniedziałek wynika bardziej z czynników podażowych). To będzie efekty widoczny w pierwszej fazie spowolnienia. I tego możemy oczekiwać w pierwszej połowie roku.

Wielu ekspertów jest przekonanych, że im mocniejszy będzie wstrząs gospodarczy, tym wspomniane efekty silniejsze – większy spadek inflacji. Ja jednak sądzę, że może być inaczej.

Jeżeli jednak epidemia będzie długotrwała i wywoła recesję, po której nastąpi stagnacja, wówczas jej wpływ na inflację może być dodatni. Banki centralne będą musiały zapewnić płynność gospodarce, w tym m.in. uruchomić linie kredytowe dla rządów (tak, wiem, dziś to nie jest zgodne z prawem, ale to się szybko może zmienić w negatywnym scenariuszu) lub wręcz przelewać bezpośrednio pieniądze gospodarstwom domowym. Odbywać się to będzie przy stłumionej podaży dóbr ze względu na zerwane łańcuchy dostaw i ograniczoną aktywność pracowników. Utrzymanie płynności przy znacząco mniejszej podaży oznaczać powinno wyższe ceny. Można na to też spojrzeć inaczej. Trwały spadek PKB oznacza masową niewypłacalność wielu firm i gospodarstw domowych. Obniżyć realny dług niewypłacalnych osób i podmiotów można tylko poprzez restrukturyzację lub inflację. Pierwsze wyjście w tak dużej skali będzie bardzo trudne.

Drugi scenariusz wciąż jest jeszcze odległy. Ale sądzę, że w ramach planowania kryzysowego rząd powinien szykować się na wszystkie scenariusze.

***

Na wykresie znajdą Państwo codzienną aktualizację krzywej epidemii w najważniejszych krajach. Widać, że we Włoszech sytuacja staje się dramatyczna – wczoraj rząd podjął decyzję o ograniczeniu ruchu ludności w całym kraju. Lekarze raportują w mediach, że muszą selekcjonować pacjentów w zależności od stanu zdrowia – tak jak w czasie wojny. W Korei sytuacja się wyraźnie poprawia, co pokazuje, że skuteczna polityka może szybko ograniczyć skalę epidemii. We Francji i Niemczech widać wzrost zachorowań, ale wolniejszy niż na tym samym etapie we Włoszech. Kolejne dni będą dla tych krajów kluczowe. Pokażą, czy środki przez nie stosowane wystarczają do ograniczenia skali epidemii (co byłoby bardzo pozytywne), czy też kraje te wchodzą na włoską ścieżkę.

 

Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

PB Forecast
O Autorze:
Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
 
NBP prognozuje sielankowy scenariusz makro dla Polski

Wzrost gospodarczy pozostanie stabilny i relatywnie wysoki, a inflacja będzie się stopniowo obniżała. Taki scenariusz dla polskiej gospodarki rysują analitycy Narodowego Banku Polskiego w najnowszej projekcji inflacji. Projekcja to dość ważny dokument, uważnie analizowany przez rynek. Jak na razie władze banku centralnego nie specjalnie się też przejmują wpływem koronawirusa na polską gospodarkę, choć dostrzegają ryzyko i zapowiadają, że bank w razie czego jest gotowy do reakcji.

NBP przedstawił po środowym posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej wstępne wyniki swoich projekcji – dokładne pojawią się w przyszłym tygodniu. Najważniejsze wnioski pokazałem na wykresie poniżej. Wzrost gospodarczy ma być niższy od wcześniejszych oczekiwań, a inflacja wyższa. Ale jednocześnie zmiany nie są duże.

NBP prognozuje, że wciąż możliwe jest utrzymanie wzrostu PKB w Polsce powyżej 3 proc. w tym roku i w okolicach 3 proc. w przyszłym. Inflacja będzie wysoka w tym roku – wyższa niż górna granica celu NBP – ale jej trajektoria będzie spadkowa. W ciągu dwóch lat ma bez zmian stóp procentowych znaleźć się już poniżej celu NBP. Jest to obraz dość sielankowy – spokojny stabilny wzrost, bez dużych napięć inflacyjnych.

Ze słów prezesa banku Adama Glapińskiego wynika, że na razie stopy procentowe pozostaną bez zmian. Ale dostrzega on, że istnieje ryzyko gorszego scenariusza makroekonomicznego, czyli niższego wzrostu gospodarczego. I wtedy bank będzie reagował. Glapiński nie mówił tego wprost, ale obniżki stóp są jak najbardziej możliwe w razie głębszego hamowania gospodarki.

Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

PB Forecast
O Autorze:
Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.