Cała Europa kupuje w czasie pandemii więcej sprzętu domowego

Kiedy latem popyt na meble i inne artykuły domowe wzrósł bardzo mocno powszechnie tłumaczono, że jest to efekt tzw. popytu odroczonego – realizacji zamówień, które nie zostały złożone w okresie wiosennego zamknięcia gospodarki. Mamy już jednak jesień, a dane wciąż pokazują nieprzerwanie wysoki popyt. Co więcej, popyt rośnie nawet w tych krajach, gdzie wprowadzono lockdown.

To pokazuje dwa istotne zjawiska: po pierwsze, przesunięcie popytu z usług na towary, na czym korzystają kraje z dużym udziałem przemysłu w PKB (jak Polska); po drugie, relatywnie wysokie poczucie bezpieczeństwa konsumentów, którzy powoli adaptują się do podwyższonej niepewności.

Dane Eurostatu pokazują, że w całej Unii Europejskiej sprzedaż mebli, sprzętu RTV/AGD i innych towarów wyposażenia domu wzrosła w październiku o 2 proc. w stosunku do września i aż o 11 proc. w stosunku do października zeszłego roku. Jak pokazuję na wykresie na przykładzie wybranych krajów, sprzedaż utrzymuje się wyraźnie powyżej trendu długookresowego.

Najbardziej interesującym przykładem w tej grupie jest Irlandia. W tym kraju wprowadzono 20. października twardy lockdown, więc jedną trzecią miesiąca irlandzkie społeczeństwo spędziło w warunkach bardzo ostrych restrykcji – zamknięta była duża część sklepów, restauracje, bary, kina itd. A mimo to sprzedaż detaliczna dóbr użytku domowego wzrosła w Irlandii w październiku o 0,4 proc. w stosunku do września.

Listopad będzie już zapewne gorszy, bo wiele dużych krajów znajdowało się w warunkach lockdownu. Ale grudzień powinien przynieść już dobre wyniki.

Wzrost popytu na meble i podobne towary wyjaśnia bardzo wiele zjawisk, o których pisałem w ostatnich tygodniach. Polski przemysł radzi sobie najlepiej w Unii Europejskiej. Polska gospodarka notuje jedną z najpłytszych recesji. Polskie spółki przemysłowe zwiększają przychody i zyski. To wszystko można powiązać z popytem na artykuły domowe, ponieważ Polska w tej dziedzinie jest bardzo istotnym producentem – wytwarzamy na przykład co drugą pralkę i zmywarkę w UE, jesteśmy też jednym z największych eksporterów mebli na świecie.

Istotne z punktu widzenia producentów pytanie brzmi, czy to pozytywne zjawisko utrzyma się w przyszłym roku? Jeżeli wzrost popytu jest wyłącznie efektem przesunięcia wydatków od usług do towarów, to w przyszłym roku tempo wzrostu może być słabsze niż latem i jesienią 2020 roku. Ludzie wrócą do kin i restauracji, przeznaczą duże sumy na wakacje i zredukują wydatki na meble.

Ale jeżeli w tym wzroście jest też jakiś sygnał większego poczucia bezpieczeństwa konsumentów i jeżeli rządy utrzymają silne wsparcie fiskalne dla popytu w gospodarce to również 2021 rok może być dobry dla sektora artykułów domowych.

Przychylałbym się raczej do tego drugiego scenariusza, ponieważ przywrócenie całej gospodarki do przedepidemicznego trendu będzie najwyższym priorytetem polityki gospodarczej. Strefa euro dużo zapłaciła politycznie za zbyt opieszałą politykę fiskalną po kryzysie greckim. Teraz panuje powszechne przekonanie, że nie można powtórzyć tego błędu. Europejski obywatel nie może poczuć, że kryzys trwale zdegradował jego sytuacje materialną. Ta determinacja fiskalna powinna pomagać całemu sektorowi dóbr konsumpcyjnych.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Mimo Covid popyt na maszyny rośnie

Popyt na maszyny i elementy do nich na świecie rośnie w tempie najszybszym od 2011 roku, mimo że na dominującej w światowym PKB półkuli północnej trwa wysoka fala epidemii. To pokazuje, że inwestycje firm powoli zaczynają wracajać do przedepidemicznej normy. Tego typu dane wspierają bardzo optymistyczną narrację dotyczącą przyszłego roku w światowej gospodarce, który może stać pod znakiem szybkiego nadrabiania zaległości po fatalnym roku 2020.

Popyt na maszyny widać w globalnym indeksie PMI dla przetwórstwa przemysłowego, publikowanym przez Markit i JP Morgan. Jest to badanie ankietowe wśród menedżerów zamówień, którego wyniki pojawiają się szybciej niż faktyczne dane z gospodarki i są z tymi wynikami wysoko skorelowane.

Już wczoraj pisałem o tym, że indeks nieoczekiwanie wzrósł w listopadzie – do 53,7 pkt. Jak widać na wykresie jest to spójne z wyraźnym wzrostem produkcji przemysłowej. Ale w szczegółach indeksu jest kluczowa niespodzianka: koniunktura w sektorze produkcji dóbr inwestycyjnych, czyli głównie maszyn, jest najwyższa od 2011 roku. I nawet wyraźnie wzrosła między październikiem a listopadem.

Jest to ewidentny sygnał, że poprawiają się oceny dotyczące przyszłości. Firmy inwestują wtedy, gdy widzą perspektywy zbytu towarów. Co więcej, taką tezę potwierdzają wyniki badania dotyczące zatrudnienia – rosło ono w listopadzie po raz pierwszy od 12 miesięcy.

Najlepsza koniunktura w przemyśle panuje w USA i Chinach, czyli dwóch największych gospodarkach świata. Przy czym dobra sytuacja amerykańskiego przemysłu jest zaskoczeniem. W kraju tym liczba nowych zdiagnozowanych zachorowań na wirus SARS-CoV-2 sięga 180 tys. dziennie (czyli w relacji do populacji wynosi tyle, ile w Polsce na początku listopada), a liczba zgonów z tytułu wywołanej przezeń choroby COVID-19 zbliżyła się do wiosennych szczytów. Tymczasem aktywność gospodarcza nie doznaje bardzo istotnych uszczerbków w relacji do sytuacji z początku jesieni. Konsensus prognoz dotyczący amerykańskiego PKB wciąż wskazuje na wzrost o ok. 0,5-1 proc. kwartał do kwartału. Wprawdzie jest to mniej niż prognozowano w październiku, jednak sytuacja Stanów Zjednoczonych wyraźnie kontrastuje z sytuacją gospodarczą Unii Europejskiej, gdzie powróciła recesja. Wynika to oczywiście z faktu, że wiele amerykańskich stanów jest niechętnych wprowadzaniu restrykcji społecznych.

Polska na tym tle wypada umiarkowanie. Polski PMI wyniósł w listopadzie 50,8 pkt, czyli tyle, ile w październiku. Firmy sygnalizowały pogorszenie zamówień, ale ich prognozy dotyczące przyszłości poprawiły się w relacji do października. Widać, że polski przemysł jest oddalony od Chin i USA i nie odczuwa dobrej koniunktury na tamtejszych rynkach, ale jak na trudne warunki epidemiczne koniunktura i tak wydaje się dobra.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Potężny wzrost zysku firm przemysłowych

Pisałem już niedawno o tym, że polski przemysł zwiększa produkcję najszybciej wśród krajów Unii Europejskiej. Dziś pokazuję bardziej praktyczne ujęcie tego zjawiska – przez pryzmat wyników spółek giełdowych. Przychody spółek przemysłowych były w trzecim kwartale już wyższe niż przed rokiem, a zyski – dużo wyższe. Łącząc to ze wskaźnikami PMI widać, że czwarty kwartał nie powinien być gorszy, a przynajmniej nie tak zły, jak oczekiwano w szczycie obecnej fali epidemii na początku listopada.

W trzecim kwartale przychody spółek przemysłowych notowane na rynku głównym Giełdy Papierów Wartościowych (usunąłem z listy firmy wydobywcze i paliwowe, jako że ich przychody są bardzo mocno skorelowane z cenami surowców) wzrosły o 0,3 proc. rok do roku. Przypomnę, że analogiczna dynamika dla wszystkich średnich i dużych firm w kraju wyniosła -2 proc., więc giełdowe przetwórstwo wyróżnia się in plus.

Na załączonym wykresie pokazuję jak przychody w przemyśle są związane z globalnym indeksem PMI. Polskie firmy są częścią międzynarodowych łańcuchów dostaw i przez to są bardzo wrażliwe na światową koniunkturę. Co najciekawsze w tym zestawieniu, przychody przemysłowych spółek giełdowych są bardziej skorelowane ze światowym wskaźnikiem PMI niż z polskim. A tenże światowy PMI wyniósł w listopadzie 53,7 pkt, czyli aż 0,7 pkt powyżej poziomu z października. Widać, że obecna fala epidemii na razie nie zwaliła przemysłu z nóg. Więc dynamika przychodów powinna być solidna w czwartym kwartale.

Imponujący jest wzrost zysków spółek przemysłowych. W trzecim kwartale wynik netto był aż o 70 proc. wyższy niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Nawet usuwając z danych spółkę Mercator, która miała duży wpływ na zagregowany wzrost w analizowanej grupie firm, dynamika sięga ż 30 proc. Złożyć się na to mogły różne czynniki – cięcia kosztów, ograniczenie inwestycji, pomoc państwa, spadek cen niektórych surowców, duży udział sprzedaży zapasów we wzroście przychodów, czy dość niska baza z zeszłego roku. Patrząc z lotu ptaka w oczy szczególnie rzuca się bardzo specyficzna kombinacja silnego odbicia przychodów i znacznego cięcia kosztów.

Z punktu widzenia makroekonomicznego, widać, że sektor ewidentnie skorzystał na przesunięciach w budżetach gospodarstw domowych – z usług w kierunku towarów. Wśród firm, które najmocniej zwiększyły przychody, są m.in. producenci artykułów domowych (farby – Śnieżka i Decora, meble – Forte, armatura – Ferro, wykładziny – Lentex). Inny ważny czynnik sektorowy to ożywienie sprzedaży wśród spółek farmaceutycznych (takich jak Celon Pharma, Selvita). Ważna dla polskiej gospodarki jest też cykliczna odporność sektora produkcji żywności, który ma relatywnie duży udział w PKB (wśród spółek giełdowych mocno przychody zwiększyły m.in. Helio, Ambra, czy Pamapol). Są też oczywiście spółki korzystające na wyjątkowo mocnym popycie na wyroby medyczne i okołomedyczne – największy wzrost przychodów zanotował Mercator, mocno na epidemii skorzystał Global Cosmed.

Czy ta przemysłowa hossa się utrzyma? Przyszły rok może być bardzo mocny w gospodarce, więc jest szansa, że spółki od strony przychodowej mają przed sobą dobre perspektywy – przynajmniej te, które są nastawione na globalną ekspansję.

Ale warto pamiętać, że dla polskiego przemysłu jednym z kluczowych czynników ryzyka jest silna presja na marże ze strony dużych odbiorców. Polski przemysł generalnie notuje od lat doskonałe dynamiki przychodów, ale umiarkowane dynamiki zysków (widać to zresztą na wykresach). Dlaczego tak się dzieje? Bo za rosnące zamówienia duże koncerny żądają niższych marż. Znalezienie sposobu na tę presję to będzie zapewne jedno z głównych wyzwań w najbliższych latach. Firmy będą musiały mocno walczyć o to, by skok zysków w 2020 roku nie był wydarzeniem jednorazowym.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
PKB pokazał, gdzie tkwi siła polskiej gospodarki

Nadspodziewanie szybko po wiosennym załamaniu odbiła w Polsce konsumpcja i sprzedaż zagraniczna. To sprawiło, że w trzecim kwartale PKB był już nieznacznie poniżej poziomu z zeszłego roku. Stało się tak m.in. ze względu na fakt, że Polska gospodarka jest nieco mniej rozwinięta od zachodnich i przez to nie jest tak uzależniona od usług społecznych. Korzystamy też jako kraj na przesunięciu wydatków zagranicznych konsumentów od usług do towarów.

W trzecim kwartale polski PKB był o 1,5 proc. niższy niż przed rokiem – podał GUS. To wyraźna poprawa wobec spadku o 8,4 proc. zanotowanego w drugim kwartale. Jednocześnie urząd statystyczny opublikował dokładne rozbicie produktu krajowego brutto na składowe, czyli głównie konsumpcję, inwestycje i eksport/import. To pozwala na nieco głębszą analizę trendów makroekonomicznych w gospodarce.

Konsumpcja wzrosła w trzecim kwartale o 0,4 proc. rok do roku, wobec spadku o 10,8 proc. w drugim kwartale. Tak szybkie ożywienie aktywności konsumentów było zaskoczeniem. Jeszcze w lipcu Narodowy Bank Polski w swoim raporcie o inflacji prognozował, że konsumpcja w trzecim kwartale spadnie o ponad 4 proc. rok do roku. Najwyraźniej prognozy z lata nie doceniły, jak szybko ludzie wrócą do normalnych zwyczajów.

Jest to na pewno zasługa faktu, że udział usług, które przecież były najmocniej dotknięte przez epidemię, jest w koszyku przeciętnego konsumenta w Polsce relatywnie niski. Polacy przeznaczają na usługi ok. 30 proc. swoich wydatków, podczas gdy średnia dla krajów Unii Europejskiej to 42 proc., a dla krajów strefy euro – 45 proc. Co więcej, wśród usług najmniej wydają Polacy na te, które akurat w epidemii były mocno przyblokowane. Na hotele i restauracje przeciętny Polak przeznacza 4,2 proc. swoich wydatków, podczas gdy średnia dla UE to 9,4 proc.

Innym ważnym elementem zaskoczenia w trzecim kwartale był dobry wynik polskiego eksportu, który wzrósł aż o 2 proc. rok do roku. Słowo „aż” jest jak najbardziej na miejscu, bo globalny handel towarami (które stanowią trzy czwarte polskiego eksportu) spadł w tym samym czasie o 5,1 proc. rok do roku. Można znów poczynić odniesienie do letnich prognoz NBP, które wskazywały na spadek polskiego eksportu w trzecim kwartale aż o 14 proc. Nie świadczy to, bynajmniej, o słabości prognoz NBP – cieszą się one generalnie wysoką wiarygodnością. Jest to po prostu przejaw zaskakująco mocnego popytu na towaru produkowane w Polsce.

Ten dobry wynik eksportu to m.in. efekt przesunięcia popytu przez europejskich konsumentów z usług na towary. Ludzie nie poszli do restauracji czy do kina, ale kupili jakieś wyposażenie do domu – a akurat w produkcji mebli i sprzętu AGD/RTV Polska się specjalizuje.

Jedynym elementem popytu, który spadał w trzecim kwartale, były inwestycje (pomijam analizę zapasów). Obniżyły się one o 9 proc., wobec spadku o 10,7 proc. w drugim kwartale. Jest to efekt ścięcia przez firmy planów rozwojowych w obliczu wstrząsu epidemicznego. Ale na plus można zaliczyć fakt, że cięcie inwestycji okazało się dużo niższe od oczekiwań. Ich spadek o ok. 10 proc. nie wykracza poza typowe wahnięcie cykliczne. Gdy tylko niepewność związana z epidemia ustąpi inwestycje prawdopodobnie ruszą pełną parą.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
Firmy boją się mniej niż konsumenci

Publikowane przez Komisję Europejską indeksy koniunktury dają ciekawy wgląd w nastroje biznesowe w całej Unii Europejskiej. Jest to tym ciekawsze, że dane są całkiem świeże – pochodzą z badań listopadowych. Wnioski z badania wskazują, że nastroje w biznesie nie są aż tak złe jak mogłoby się wydawać patrząc na skalę restrykcji gospodarczych. Wprawdzie konsumenci raportują wysoki stopień pesymizmu, ale wśród firm nie widać bardzo głębokiego pogorszenia w stosunku do lata. Jest to kolejny dowód na stawianą przeze mnie tezę, że oczekiwanie poprawy koniunktury w 2021 roku stabilizuje sytuację w gospodarce.

Indeks nastrojów gospodarczych ESI dla całej Unii Europejskiej pogorszył się w listopadzie do 86,6 pkt, wobec 90,2 pkt w październiku. Wszystkie wartości poniżej 100 oznaczają, że ankietowani (konsumenci: 20 proc. wagi, firmy: 80 proc. wagi) częściej wyrażają się pesymistycznie niż optymistycznie o swojej sytuacji. Jak widać na wykresie, pogorszenie nie jest bardzo duże. Tym bardziej, że listopad jest dla epidemicznej jesieni tym czym był kwiecień dla epidemicznej wiosny: szczytem fali zachorowań, szczytem restrykcji gospodarczych i dołkiem koniunktury.

Jednocześnie wśród samych konsumentów widać już istotne pogorszenie, właściwie powrót do nastrojów z kwietnia. Ankietowani obawiają się wzrostu bezrobocia i deklarują niższe wydatki na istotne zakupy.

Jak wyjaśnić fakt, że menedżerowie firm boją się mniej niż jesienią, a konsumenci tak samo? Pominę tutaj oczywisty fakt, że tego typu badania są tylko przybliżeniem rzeczywistości, a nie jej lustrem.

Jedna możliwość jest taka, że menedżerowie nieco lepiej przewidują przyszłość – mają szerszy ogląd sytuacji gospodarczej, szybciej wyczuwają bodźce rynkowe. Widzą, że prawdopodobieństwo zduszenia epidemii w przyszłym roku rośnie, dlatego mają większą skłonność do traktowania bieżącego załamania jako zjawiska czysto przejściowego. Inna możliwość jest taka, że na ankietach wśród konsumentów większe piętno odciskają czynniki psychologiczne: brak bezpośredniego kontaktu z innymi, konieczność przebywania w domu, obawy o własną stabilność finansową.

Ważnym czynnikiem podnoszącym nastroje wśród firm w relacji do sytuacji z wiosny jest zaskakująco dobra kondycja w przemyśle. Wynika ona z faktu, że w skali globalnej nie dochodzi do bardzo dużych zaburzeń w aktywności gospodarczej – nie ma pod tym względem nawet porównania z wiosną, przynajmniej na razie.

Ciekawym zjawiskiem w badaniach Komisji Europejskiej są bardzo słabe wyniki dla Polski. Indeks koniunktury gospodarczej w Polsce jest na niemal najniższym poziomie wśród krajów UE. Z czego to wynika? Nie sądzę, by było to odzwierciedlenie gorszej kondycji polskiej gospodarki w relacji do innych krajów. Indeks był bardzo nisko w Polsce również wiosną, a faktyczne dane o PKB czy bezrobociu pokazały, że Polska należała do krajów najbardziej odpornych na kryzys. Podejrzewam, że może być to bardziej kwestia zróżnicowania branżowego w próbach statystycznych lub reprezentatywności tej próby.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
Ceny mieszkań wciąż rosną, niezaburzone kryzysem

Wzrost bezrobocia i niepewność w gospodarce nie przeszkodziły cenom mieszkań w dynamicznym wzroście. Wygląda na to, że efekt niskich stóp procentowych, widoczny na giełdach, mocno oddziałuje też na ceny mieszkań. Pomaga też fakt, że bezrobocie okazało się znacznie niższe od obaw, co umocniło popyt na rynku.

Z danych opublikowanych w środę przez Narodowy Bank Polski wynika, że w największych miastach kraju średnia cena transakcyjna mieszkania na rynku pierwotnym wyniosła w trzecim kwartale 8744 zł i wzrosła aż o 9,1 proc. rok do roku. Trend wzrostowy zatem nie został w ogóle zaburzony przez epidemię. Wprawdzie w drugim kwartale był widoczny dołek, ale w trzecim nie było już po nim śladu.

Sytuacja na rynku wtórnym jest podobna, choć tutaj widać pewien efekt epidemii. Średnia cena w największych miastach wyniosła w trzecim kwartale 8270, co również oznaczało wzrost o 9,1 proc. rok do roku. W tym przypadku jednak dynamika była nieco niższa niż w poprzednich kwartałach, kiedy przekraczała 11 proc. w ujęciu rocznym.

Szczególnie ważnym wskaźnikiem dla obserwacji rynku jest zmiana tzw. indeksu hedonicznego, która pokazuje, jaka jest dynamika cen po uwzględnieniu zmian cech sprzedawanych mieszkań. Jeżeli na przykład w jednym roku częściej sprzedają się mieszkania duże (ze średnio niższą ceną za metr), a w kolejnym roku małe (ze średnio wyższą ceną za metr), to sama zmiana przeciętnej ceny może zaburzać obraz rynku. Indeks hedoniczny koryguje ten efekt.

W trzecim kwartale indeks hedoniczny wzrósł o 10,8 proc. rok do roku, wobec wzrostu o 11,7 proc. w poprzednim kwartale. Jest to szósty z rzędu kwartał z dwucyfrowym wzrostem. Pod tym względem najwyższe wzrosty cen notowane są w Poznaniu (aż 17,3 proc rok do roku), Łodzi (15,4 proc.), Katowicach (13,4 proc.), czy Krakowie (12,3 proc.). Na największym rynku lokalnym, czyli w Warszawie, ceny liczone na podstawie indeksu hedonicznego wzrosły w trzecim kwartale o 6,9 proc. rok do roku, co oznacza obniżenie dynamiki w porównaniu z sytuacją w poprzednich kwartałach.

W czasie pierwszego uderzenia epidemii w 2020 roku pisałem o tym, że zmiany makroekonomiczne powinny sprzyjać stabilizacji lub spadkowi cen. Tak się jednak nie stało. Dlaczego? Wrócę do tamtej argumentacji, by pokazać, co się zmieniło.

Wedle mojego spojrzenia z wiosny do wyhamowania cen mieszkań miał przyczynić się wyraźny wzrost stopy bezrobocia, która jest istotnym wskaźnikiem dla kondycji rynku nieruchomości mieszkaniowych, oraz zwiększenie podaży mieszkań wynikające z ograniczenia ruchu turystycznego (duża część mieszkań była kupowana pod wynajem krótkookresowy dla turystów) i migracyjnego. Z tych dwóch czynników pierwszy okazał się znacznie, znacznie słabszy od oczekiwań, a drugi nieznacznie słabszy. Stopa bezrobocia wzrosła bardzo mało, ponieważ potężne transfery rządowe dla firm ograniczyły skalę zwolnień pracowników. Zaś uwolnienie podaży mieszkań mogło być mniejsze od oczekiwań ze względu na utrzymanie liczby imigrantów zarobkowych w kraju na wysokim poziomie i szybsze od oczekiwań ożywienie ruchu turystycznego.

Jednocześnie ewidentnie mocniej od oczekiwań oddziałuje czynnik pozytywny dla cen mieszkań – niskie stopy procentowe. W Polsce dziś jest dużo więcej osób o dużych zasobach finansowych niż 10 czy 15 lat temu. Dla dużej części z tych osób mieszkania stały się jedyną formą długookresowej lokaty kapitału. Nawet przy spadających stawkach najmu, mieszkania są postrzegane przez wielu Polaków jako inwestycja w miarę bezpieczna i dochodowa – a przynajmniej bardziej dochodowa niż lokaty bankowe czy obligacje skarbowe. Takie postrzeganie mogło być wzmocnione przez rozpowszechniające się na rynku prognozy, wedle których stopy procentowe pozostaną bardzo niskie przez wiele, wiele lat.

Jest jeszcze inny ważny czynnik, który mógł spowodować wzrost cen. Niektórzy ekonomiści uważają, że na rynku mieszkaniowym kształtuje się tzw. bańka cenowa, czyli sytuacja, w której wzrosty cen są napędzane głównie przez oczekiwania dotyczące … rosnących cen. Taki samonapędzający się mechanizm, który w pewnym momencie się zatrzymuje, co prowadzi do gwałtownego załamania cen. Na takie ryzyko wskazuje m.in. Adam Czerniak, ekonomista z SGH i Polityki Insight, zajmujący się zawodowo rynkiem  mieszkaniowym. Ale ten pogląd nie jest jeszcze powszechnie podzielany. Inni ekonomiści wskazują, że ceny mieszkań w relacji do stawek najmu wciąż nie są w Polsce bardzo wysokie, a jednocześnie popyt jest finansowany w dużej mierze kapitałem własnym.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
Sukces szczepionki może pomóc przyspieszyć rozwój gospodarczy

Dwie informacje z ostatnich dni, z zupełnie różnych dziedzin gospodarki, przyciągnęły moją wyjątkową uwagę – obie mogą wbrew pozorom układają się w spójną całość. Jedna to informacja o kolejnych, bardzo pozytywnych wynikach badań nad szczepionkami na koronawirusa. Druga informacja dotyczy stworzenia przez amerykańską Teslę i ponad 20 innych firm grupy lobbingowej promującej ideę całkowitego przejścia nowej produkcji aut na elektryki już do 2030 roku.

Co łączy te informacje? Niemożliwy cel. Nikt nie sądził na wiosnę 2020 roku, że opracowanie szczepionki na SARS-CoV-2 o efektywności ponad 90 proc. będzie możliwe już w tym roku. Mówiono „ale przecież w przeszłości to zajmowało wiele lat”. Cel Tesli też wydaje się niemożliwy, ale tylko wtedy, gdy spojrzymy na postęp technologiczny jako proces liniowy, postępujący jednostajnie. Tymczasem postęp może przyjąć charakter wykładniczy.

Sukces w obszarze szczepionki na koronawirusa pokazał jedną rzecz o kolosalnej wadze. Determinacja międzynarodowa, połączona z odpowiednio dobrymi perspektywami zbytu, mogą sprawić, że postęp technologiczny przyspiesza w nieoczekiwanym tempie. To jest to, o czym przez ostatnie lata bardzo często pisała znana ekonomistka Mariana Mazzucato. W książce „Przedsiębiorcze państwo” i innych publikacjach przekonywała, że możliwe jest przyspieszenie postępu technologicznego, jeżeli państwo zapewni nowym technologiom duże rynki zbytu – nie tyle dotacje, ale właśnie rynki zbytu.

A postępu bardzo potrzebujemy, bo wbrew pozorom nie jest on wcale szybki. Jesteśmy wprawdzie otaczani coraz większą liczbą urządzeń i usług cyfrowych, ale współczesny postęp jest skoncentrowany w dużej mierze w branży rozrywki czy handlu. W połowie XX wieku przyspieszenie technologiczne było dużo bardziej radykalne – upowszechniano samoloty i samochody, pojawiły się telewizory, w wielu krajach upowszechniono elektryczność i kanalizację, dano ludziom dostęp do czystej wody, pojawiły się masowe szczepienia na tak niszczące wirusy jak wirusy jak odra czy ospa. Dziś mamy smartfony i twittera.

Ekonomista Robert Gordon wskazuje, że jednym z objawów słabego postępu jest malejąca dynamika wydajności wykorzystania czynników produkcji. Ja pokazuję dziś na wykresie trochę prostszy wskaźnik – dynamikę PKB per capita, która też jest w długim okresie przybliżeniem tempa postępu. Jak widać, od początku rewolucji przemysłowej PKB per capita rosło w średnim tempie ok. 1,8 proc. (dane dotyczą USA, czyli granicy technologicznej). Ale w ostatniej dekadzie, po raz pierwszy od wielkiej depresji przed II wojną światową, średni wzrost przez dłużej niż 10 lat był poniżej tego poziomu. To na pewno nie tylko efekt słabego postępu technologicznego, ale ten dołożył się do stagnacji.

Potrzebujemy jako świat gwałtownego przyspieszenia – w technologiach energetycznych, medycznych, przemysłowych itd. Możliwe, że sukces szczepionki, sukces niewątpliwie bezprecedensowy, wyznaczy nowe szlaki, które zawiodą gospodarkę na znacznie wyższe ścieżki rozwoju niż w ostatniej dekadzie.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Polska wśród najbardziej oszczędnych krajów UE. Jak to możliwe?

Polska w ostatnim roku była jednym z najbardziej oszczędnych krajów Unii Europejskiej. Może to wydawać się zaskakujące w warunkach wysokiego wzrostu długu publicznego, ale tak rzeczywiście jest – patrząc na całą gospodarkę odnotowaliśmy jedną z najwyższych w UE nadwyżek oszczędności nad inwestycjami. Nawet wyższą niż Czechy, co nie zdarzyło się nam w przeszłości.

Widać to po bardzo wysokim saldzie rachunku obrotów bieżących, pod względem którego jesteśmy na szóstym miejscu w Europie, za słynącymi z oszczędnych zachowań Niemcami, Holandią, Danią, Szwecją i Włochami*.

Rachunek obrotów bieżących to istotny wskaźnik opisujący stabilność gospodarki i jej sytuację makroekonomiczną. Rachunek ten opisuje przepływy dochodów między Polską a innymi krajami z tytułu handlu zagranicznego, inwestycji i różnych transferów (płac, dotacji itd.). Saldo rachunku to różnica między naszymi dochodami i płatnościami.

Najciekawszy w saldzie rachunku bieżącego jest fakt, że jest ono równe oszczędnościom krajowym pomniejszonym o inwestycje. Czyli jeżeli saldo rachunku jest dodatnie, to znaczy, że kraj oszczędza więcej niż inwestuje, a jeżeli jest ujemne – oszczędza mniej niż inwestuje.

W ostatnim roku licząc do września Polska odnotowała nadwyżkę na rachunku bieżącym w wysokości aż 16 mld euro, czyli 3,1 proc. PKB. To się nam wcześniej nie zdarzyło, nigdy nie mieliśmy takiej nadwyżki oszczędności nad inwestycjami.

Co się dzieje? Jak to interpretować? Częściowo jest to oczywiście efekt kryzysowego załamania inwestycji, ale patrząc na trend to nie jest moim zdaniem tak istotne jak inne czynniki. Wskazałbym na kilka powodów, które częściowo się na siebie nakładają.

Po pierwsze, bardzo mocny i coraz mocniejszy jest polski sektor eksportowy, w którym firmy generują coraz większe zyski – te zyski nie zawsze się reinwestowane. Warto zauważyć, że Polska ma w czasie obecnego kryzysu najwyższy wzrost eksportu towarów wśród krajów UE. Po drugie, mamy od kilku lat coraz niższy udział inwestycji w PKB, co jednocześnie nie przekłada się na niższą dynamikę rozwoju (gdyby się przekładało, oszczędności spadłyby razem z inwestycjami i nie byłoby nadwyżki). To może wynikać zarówno z jakiejś niepewności regulacyjnej, ale też z rosnącej roli sektora usług biznesowych, w którym inwestycje są znacznie mniej kapitałochłonne niż w przemyśle. Dyskusja ekonomiczna dotycząca przyczyn niższej stopy inwestycji jest wciąż otwarta. Po trzecie, istotny jest fakt, że Polacy zaczęli więcej oszczędzać, prawdopodobnie z powodu rosnącej świadomości dotyczącej kosztów związanych ze starzeniem się społeczeństwa.

Czy skoro jesteśmy tacy oszczędni, to znaczy, że stajemy się jak Niemcy i Czesi? Niestety nie. Trzeba pamiętać, że obecna nadwyżka oszczędności nad inwestycjami pozwala nam spłacać dług zagraniczny, który powstał przez wiele lat, gdy notowaliśmy ujemne saldo na rachunku bieżącym. Ten dług mamy wciąż dużo wyższy niż inne kraje UE czy regionu. I to jest czynnik, który wciąż obciąża naszą wiarygodność na rynkach finansowych.

*Nie analizowałem danych z Irlandii, Luksemburga i Austrii ze względu na zaburzenia związane z rolą tych krajów jako rajów podatkowych.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Silne odbicie PKB latem daje nadzieje na przyszłość

Europejskie kraje pokazały, że po zamrożeniu gospodarki można bardzo szybko wrócić do w miarę normalnej aktywności. Taki wniosek można wysnuć z danych o PKB krajów UE za trzeci kwartał. Wprawdzie są to już dane mocno przestarzałe, bo rzeczywistość zmienia się bardzo szybko i dziś trzeci kwartał wydaje się jakby był dekadę temu. Ale te dane można wykorzystać do kreślenia scenariuszy na przyszłość.

Z najnowszych danych wynika, że w drugim kwartale polski PKB był o 1,6 proc. niższy niż przed rokiem, po spadku o 8,4 proc. w drugim kwartale. Odbicie było zatem bardzo solidne. Nie zostały wprawdzie nadrobione wszystkie zaległości powstałe wiosną, ale byliśmy na dobrej drodze. Porównując z ostatnim kwartałem przed epidemią, czyli z czwartym kwartałem 2019 roku, polski PKB był tylko 2,3 proc. niższy.

Dziś rzeczywistość jest oczywiście inna i wiemy, że czwarty kwartał będzie znów gorszy. Ale przegląd wyników gospodarczych wszystkich krajów UE pozwala na wyciągnięcie ważnych wniosków.

Po pierwsze, cykl epidemiczny ma naturę stop-startową, czyli po głębokich spadkach następują bardzo szybkie odbicia, w kształcie litery V. Można oczekiwać, że podobnie będzie w najbliższej przyszłości. Zmierzmy się z recesją, ale po niej przyjdzie wyraźne ożywienie. Sądzę, że taki sposób zachowania gospodarki prowadzi wielu analityków do wniosku, że gdy epidemia zacznie przygasać to finalne ożywienie po niej będzie potężne – jak mówi młodzież: epickie. Nie wiemy, czy to będzie już na wiosnę, czy dopiero w drugiej połowie przyszłego roku, ale jest szansa, że wyjdziemy z kryzysu z przytupem.

Po drugie, w danych widać ewidentnie, że dopóki ryzyko epidemiczne utrzymuje się na podwyższonym poziomie, to ok. 2,5-5 proc. gospodarki pozostaje wyłączone, nawet w warunkach braku istotnych restrykcji. Mniejsza jest aktywność związana z rozrywką i turystyką oraz mniejsze są inwestycje. Widać to po fakcie, że mimo bardzo różnej siły epidemii i kryzysu gospodarczego, Niemcy, Francja i Włochy skończyły trzeci kwartał z podobnym PKB w stosunku do poziomu wyjściowego. Ten trwały uszczerbek może utrzymać się jeszcze przez  ok. 6-12 miesięcy.

Po trzecie, w danych widać też, że bardzo kosztowna jest sytuacja, gdy epidemia się tli – fala nie opada zupełnie, tylko utrzymuje się na umiarkowanym poziomie. Przykłady Hiszpanii czy Rumunii, gdzie sytuacja w trzecim kwartale była słabsza niż w innych krajach i gdzie epidemia już w trzecim kwartale wracała, pokazuje, że brak pełnego zduszenia choroby powoduje podwyższoną niepewność i głębsze szkody w gospodarce. To może być jakaś lekcja dla Polski. Możliwe, że lepiej jest ponieść większy koszt krótkookresowy restrykcji i później doświadczyć silniejszego odbicia, niż starać się walczyć za wszelką cenę o utrzymanie jak najmniejszych restrykcji.

Generalnie traktuję dane za trzeci kwartał jako trochę archiwalne, ale zawierające pewne szczątkowe informacje pozwalające na zachowanie umiarkowanego optymizmu na przyszłość.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Popyt na samochody na razie trzyma się relatywnie mocno

Polski konsument w październiku wyraźnie zredukował wydatki na wyjścia do kawiarni i restauracji, a nawet na ubrania. Ale samochody i inne dobra trwałego użytku kupował w tempie podobnym do poprzednich miesięcy. Lockdown powoli zaczął straszyć, ale jeszcze nie uderzył w całą mocą w wydatki konsumpcyjne. Zobaczymy jaki będzie listopad.

Jak co miesiąc śledzę dane o sprzedaży samochodów i zestawiam je z indeksami nastrojów konsumentów. Sądzę, że te dwa wskaźniki dobrze oddają skłonność Polaków do wydawania większych kwot pieniędzy. Jest to więc papierek lakmusowy zmiennej części popytu.

W październiku sprzedaż samochodów osobowych wyniosła 41 tys. sztuk (a dokładnie 40 067). To są dane instytutu analitycznego Samar. Po odjęciu sezonowości z danych, otrzymujemy spadek sprzedaży aut o 6,6 proc. w stosunku do września i o 11,7 proc. w stosunku do października zeszłego roku. Jest to bez dwóch zdań nienajlepszy wynik. Ale biorąc pod uwagę skalę rozwoju epidemii oraz ogólną zmienność sprzedaży samochodów, można powiedzieć, że popyt na auta wciąż trzymał się dość mocno w październiku.  Widzę w tych danych przejaw stabilności oczekiwań gospodarstw domowych i firm dotyczących ich przyszłej sytuacji finansowej. Możliwe, że programy antykryzysowe rządu wywołały przekonanie, że ryzyko utraty pracy jest generalnie niskie.

Co ciekawe, dane banku Pekao SA, czyli dużej instytucji obsługującej miliony klientów, wskazują, że stabilny w październiku był też popyt na sprzęt RTV/AGD i meble (bank prezentuje te dane na Twitterze poprzez konto swojego departamentu analiz makroekonomicznych). Te towary również należą do grupy trwałych dóbr konsumpcyjnych, na które popyt bardzo mocno zależny jest od zaufania gospodarstw domowych do swojego bezpieczeństwa finansowego. Dane te mogą więc potwierdzać postawioną powyżej tezę, że jak na razie epidemia nie zachwiała fundamentalnie poczuciem bezpieczeństwa finansowego.

Ale oczywiście wszystko jeszcze przed nami. Jesienne dno koniunktury nastąpi pod koniec listopada w optymistycznym scenariuszu lub w okolicach stycznia w pesymistycznym scenariuszu. Konsumenci prawdopodobnie zredukują w najbliższym czasie wydatki na dobra trwałe.

Już zresztą widać obniżenie aktywności kupujących w niektórych obszarach. Ze wspomnianych danych Pekao wynika, że w drugiej połowie października znacząco spadły wydatki na restauracje i kawiarnie (co naturalne biorąc pod uwagę ich zamknięcie), hotele, czy nawet ubrania. Ta ostatnia kategoria sugeruje mniejszą częstotliwość wizyt w galeriach handlowych. Wygląda na to, że na razie pod nóż poszły wydatki na dobra i usługi społeczne, związane z interakcją z innymi ludźmi. Czyli ludzie kupują mniej tego, czego nie mogą kupować ze względów na ograniczenia administracyjne lub miękkie zalecenia władz.

Teraz na froncie gospodarczym walka toczy się o to, czy dojdzie do zaostrzenia restrykcji społecznych o dwa elementy: zamknięcie sklepów niesprzedających towarów pierwszej potrzeby oraz nakaz pozostania w domu (poza wyjściem do pracy, na spacer czy w celu załatwienia innych niezbędnych potrzeb). Dopóki do tego nie dojdzie, dostosowanie konsumpcji nie powinno być gwałtowne. Najbliższy tydzień będzie pod tym względem kluczowy.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.