Trzy ważne obserwacje na nową falę epidemi

Wchodzimy w jesienną falę epidemii koronawirusa, która nie jest zjawiskiem specjalnie zaskakującym biorąc pod uwagę wcześniejsze projekcje epidemiologiczne. Wszyscy są na nią lepiej przygotowani – na pewno lekarze (to najważniejsze), ale analitycy również (to nie takie bardzo ważne). Są trzy zjawiska, które moim zdaniem powinniśmy uważnie obserwować, by na bieżąco weryfikować hipotezę, że obecna fala będzie dla gospodarki mniej bolesna niż pierwsza. Na te trzy rzeczy można patrzeć nieco inaczej niż na wiosnę.

Po pierwsze, należy skupiać się w dużej mierze na danych o hospitalizacjach i zgonach, a nie wyłącznie nowych przypadkach. Dzienne raportowane zakażenia przykuwają najwięcej uwagi w mediach, ale to nie one są najważniejszą informacją. Uciążliwość epidemii nie wynika z tego, ile osób zachoruje, ale z tego, czy system szpitalny wytrzyma i ile osób straci życie. Hipoteza o lepszym przygotowaniu na jesienną falę opiera się na przekonaniu, że nawet w warunkach wysokiej liczby zakażeń uciążliwość epidemii w jej epicentrach będzie niższa. Co więcej, dane o dziennych zakażeniach są nieporównywalne w czasie – zmienia się liczba testów, a jednocześnie, dzięki postępowi w metodach leczenia, zachorowanie na COVID-19 dziś ma inne konsekwencje niż na wiosnę. Patrzmy więc na hospitalizacje i zgony. Mamy już znacznie więcej baz danych niż na wiosnę i trendy w tych zmiennych można spokojnie śledzić. A jeżeli patrzeć na nowe zakażenia, to głównie przez pryzmat ich relacji do liczby wykonywanych testów.

Co wynika z ostatnich danych? W Polsce liczba hospitalizacji i zgonów rośnie – to jest niepokojące zjawisko. Choć pod względem hospitalizacji wciąż znajdujemy się ok. 30 proc. poniżej wiosennego szczytu, a wówczas rząd informował, że obłożenie szpitali nie jest wysokie. Można założyć, że mamy jeszcze margines bezpieczeństwa w kraju. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że w krajach o dużym zasięgu epidemii – jak Francja – przyrost hospitalizacji jest słabszy niż na wiosnę: ok. 15 proc. tygodniowo, wobec 200 proc. tygodniowo w drugiej połowie marca.

Po drugie, warto zrezygnować ze słowa „lockdown” w dyskusjach o reakcji rządów na nową falę zakażeń. To utrudnia zrozumienie sytuacji i jest już w tym momencie niewiele znaczącym hasłem. Między normalnym życiem a pełnym zamknięciem w domach jest kontinuum możliwości. Wiele wskazuje, że jakieś restrykcje jesienią będą potrzebne, ale wciąż wydaje się mało prawdopodobne, by ich zasięg był tak duży jak na wiosnę. Wiedza na temat wirusa jest dziś dużo większa niż pół roku temu i wiadomo, że przebywanie w otwartych przestrzeniach, komunikacji miejskiej czy sklepach niesie niższe ryzyko niż obawiano się na samym początku epidemii (tu artykuł ekspercki na ten temat). Nie trzeba zamykać 30 proc. aktywności gospodarczej by ograniczyć zasięg epidemii. A jeżeli restrykcje obejmą mniejszą ilość aktywności, wówczas łatwiej będzie pomagać punktowo dotkniętym nimi branżom.

Jedna niewiadoma, która może pokrzyżować te optymistyczne założenia dotyczące restrykcji, to sezonowość. Zupełnie nie wiadomo jak wirus będzie się zachowywał w czasie zimy na półkuli północnej, która wygląda trochę inaczej niż zima na półkuli południowej. Nie można  zupełnie wykluczyć, że efekty sezonowe będą mocniejsze od oczekiwań.

Po trzecie, wiele wskazuje, że wśród przedsiębiorstw następuje adaptacja do nowych warunków i nowa fala epidemii nie wywoła już takiego wstrząsu organizacyjnego jak pierwsza. To jest hipoteza, której potwierdzenia lub odrzucenia będę szukał w danych o nastrojach firm. Te dane na wiosnę były prawie bezużyteczne, bo skala wstrząsu uniemożliwiała jakiekolwiek historyczne porównania – odczyty wychodziły poza dotychczasową skalę wahań. Teraz powinno być dużo łatwiej wyczytać coś z badań o nastrojach.

Sądzę, że wiedza o tym, iż po pierwszej fali wróciło niemal normalne życie, powinna ułatwić przetrwanie drugiej fali. Zarówno z biznesowego jak i psychologicznego punktu widzenia.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.