PKB spada, płace rosną. Dlaczego?

Koniec lata w Polsce zaskoczył mocnym wzrostem przeciętnego wynagrodzenia, mimo że gospodarka wciąż znajdowała się w kryzysie.  Wprawdzie wszystko, co działo się we wrześniu wydaje się już trochę nieaktualne, ale warto mimo to przyjrzeć się temu zjawisku odporności płac na kryzys. Bo może nam coś mówić o rynku pracy w Polsce nawet w oderwaniu od kryzysu. Na tym rynku pracownik może już nigdy nie będzie bardzo tani.

We wrześniu przeciętne wynagrodzenie w przedsiębiorstwach* wzrosło o 5,6 proc. rok do roku, przyspieszając tym samym wyraźnie wobec lata. Kończą się okresy przestojów i przejściowych obniżek płac, ale wzrost wynagrodzeń jest nawet mocniejszy niż wynikałoby z samego przywracania płac do poziomów z wiosny.  Jak widać na wykresie poniżej rozjazd między spadającym PKB i rosnącymi płacami jest spektakularny.

Co się stało? Są cztery przyczyny wyraźnego wzrostu płac.

Pierwsza przyczyna jest dość banalna – płace nominalne są zawsze odporne na spadki. To jest zjawisko znane ekonomii od dekad. Firmy bardzo rzadko obniżają wynagrodzenia nominalne, a dużo częściej odwołują się do zwolnień części załogi, bo lepiej mieć 80 proc. załogi na pełnych płacach i pełnej motywacji niż 100 proc. załogi na mniejszych płacach i mniejszej motywacji. Więc w sytuacjach silnych kryzysów płace są zawsze bardziej odporne na spadek niż aktywność gospodarcze.

Choć jednak opisane zjawisko wyjaśnia brak spadku wynagrodzeń, to nie może wyjaśniać ich wyraźnego wzrostu. Trzeba więc szukać dalej.

Drugą przyczyną wzrostu płac jest fakt, że tarcze antykryzysowe ochroniły rynek pracy przed zapaścią. Stopa bezrobocia wprawdzie wzrosła o ok. 1-3 pkt proc. (zależy jakiej miary użyjemy) i każdy czuje, że na rynku zrobiły się większe luzy. Ale jak na skalę wstrząsu w PKB to jest to mały wzrost. To nie jest przejście do rynku pracodawcy – przynajmniej na razie. Siła negocjacyjna pracowników i pracodawców wyrównała się, a nie przechyliła na korzyść tej drugiej grupy. Choć podejrzewam, że w najbliższym czasie może się to trochę zmienić i pracownicy nieco stracą w warunkach kolejnej fali epidemii.

Trzecią przyczyną jest wyraźny wzrost płacy minimalnej, która sięgnęła w tym roku 2600 zł, wobec 2250 zł w 2019 roku. To jest wzrost aż o 16 proc.

Wreszcie czwartą przyczyną wzrostu płac są strukturalne zmiany na rynku pracy i problemy z rekrutacją wykwalifikowanych pracowników. Ten problem osłabł od wybuchu epidemii, ale jest wciąż mocniejszy niż 3-4 lata temu. Wynika to m.in. ze zmian demograficznych. Polskich obywateli w wieku produkcyjnym ubywa w tempie ok. 200 tys. rocznie, a imigranci nie są w stanie podjąć konkurencji w wielu obszarach rynku pracy (inna sprawa, że ze względu na rotację i pośrednictwo zatrudnianie imigrantów wcale nie jest tańsze).

Efekty cykliczne będą w najbliższych 2-3 kwartałach osłabiać pozycję negocjacyjną pracowników i przez to zmniejszać presję na wynagrodzenia. Ale firmy muszą być gotowe na to, że płace generalnie w Polsce będą rosły – z powodu zmian demograficznych oraz wysokiej presji politycznej na podnoszenie minimalnego wynagrodzenia.

* Dane o wynagrodzeniach dotyczą firm zatrudniających co najmniej 10 osób w sektorach niefinansowych i nierolnych

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Wysoka aktywność deweloperów, idzie śladem rynku pracy

Najważniejszą cechą kryzysu są zwykle malejące inwestycje. Bo kto chce ładować się w wieloletnie zobowiązania w sytuacji, kiedy nie wiadomo, czy świat przetrwa w kształcie, w jakim go znamy. Dlatego bardzo ciekawe są dane o aktywności deweloperów, które idą w kontrze do ogólnego trendu malejących inwestycji. Liczba pozwoleń na budowlę mieszkań i liczba nowobudowanych mieszkań bardzo wyraźnie odbiły w czerwcu i lipcu. Wygląda na to, że deweloperzy czują, że sentyment ludności nie pogorszył się tak bardzo jak oczekiwano.

W lipcu wydano 23 tys. pozwolenia na budowę mieszkań – zdecydowana większość to mieszkania w budownictwie wielorodzinnym. Są to dane bardzo podobne, co w zeszłym roku i o ok. 45 proc. wyższe niż w majowym dołku. Jak widać na załączonym wykresie, odbicie po wiosennym załamaniu jest imponujące. A umówmy się – w kwietniu mogło się wydawać, że mieszkaniówka pójdzie pod nóż, tak jak lotnictwo, czy koncerty. Na rynek trafi masa opuszczonych mieszkań z rynku najmu krótkookresowego, a ludzie bojący się o pracę będą bali się zaciągać kredyty.

Nie chcę przesądzać, czy prezentowane dane oznaczają trwałe odbicie, czy nie. Ale zwracam uwagę na jedno zjawisko, które opisywałem już w tym newsletterze wielokrotnie – rynek mieszkaniowy nie osłabnie dopóki nie dojdzie do wyraźnego osłabienia na rynku pracy. Te dwa rynki – mieszkaniowy i pracy – idą ręka w rękę jak przedszkolaki na wycieczce w parku. 

Na wykresie oprócz liczby pozwoleń na budowę pokazałem wyniki comiesięcznego badania CBOS, w którym ośrodek pyta Polaków, jak postrzegają rynek pracy – pomarańczową linią zaznaczyłem odsetek osób, które wskazują, że można znaleźć pracę, nawet jeżeli jest ona nieoptymalna. Czyli im wyżej ten wskaźnik, tym generalnie lepsza sytuacja na rynku pracy. A w ostatnich miesiącach ten wskaźnik prawie się nie zmienił. Wygląda na to, że mimo kryzysu postrzeganie możliwości zdobycia pracy nie pogorszyło się bardzo istotnie.

Rynek pracy znajduje się na ostrym wspomaganiu pieniądzem publicznym. Firmy dostają ogromne dotacje by nie zwalniać ludzi. To pomaga nastrojom. I możliwe, że deweloperzy odbierają te sygnały. A nie wygląda na to, by wspomaganie gospodarki miało wygasnąć – na przyszły rok planowany jest deficyt w sektorze publicznym na poziomie ponad 100 mld zł.

Najciekawsze wydaje mi się pytanie, czy podobne zjawisko możemy zobaczyć w inwestycjach firm? (kupno mieszkania to inwestycja gospodarstw domowych – takie inwestycje stanowią ok. 15-20 proc. inwestycji w gospodarce ogółem).  To znaczy, czy firmy produkcyjne również uznają, że popyt jest mocniejszy od oczekiwań i przywrócą zawieszone plany inwestycyjne? Widzę taką możliwość, bo na wiosnę w wielu firmach panowało przerażenie i plany inwestycyjne były szybko cięte – teraz sytuacja wydaje się bardziej przewidywalna i część z zawieszonych planów inwestycyjnych może zostać przywrócona.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Polska staje się europejskim liderem płacy minimalnej

Rząd proponuje kolejny istotny wzrost płacy minimalnej. Znów zacznie się dyskusja, czy w warunkach wysokiego bezrobocia warto podnosić koszty pracy. Wiele badań wskazuje, że poziom płacy minimalnej w Polsce już w tym momencie może ograniczać zatrudnienie. Ale z drugiej strony badania te są tak niepewne, że trudno dziwić się politykom, że od ponad dekady średnio się na nie oglądają. I prą do przodu na zasadzie eksperymentowania. Podnoszą systematycznie płacę minimalną aż zatrzymają się w momencie, gdy negatywne efekty będą wyraźnie widoczne.

W przyszłym roku minimalne wynagrodzenie w Polsce ma wynieść 2800 zł brutto, wobec 2600 zł w tym roku i 2250 zł przed rokiem. A zatem w relacji do przeciętnego wynagrodzenia wzrośnie z ok. 45 proc. w 2019 roku do ok. 52 proc. w 2021 roku. Pod tym względem Polska staje się jednym z liderów Unii Europejskiej, co widać na wykresie (dane dla krajów UE są do 2018 r.). Choć warto jednocześnie pamiętać, że przed wyborami rząd obiecywał, iż do 2021 r. minimalne wynagrodzenie wzrośnie do 3000 zł – czyli jakieś efekty kryzysu w decyzjach w tym obszarze widać.

Czy to dobrze, czy źle, że minimalna pensja rośnie tak szybko?

Dzięki tym zmianom nierówności płacowe spadają, a część osób doświadcza szybszego wzrostu płac. Można też oczekiwać, że dzięki temu pracodawcy więcej inwestują w pracowników. Jednak rosnące koszty pracy mogą też ograniczać popyt na pracę mniej wykwalifikowanych pracowników. Sam prowadziłem w zeszłym roku badanie, które wykazywało, że po przekroczeniu przez płacę minimalną poziomu 50 proc. płacy średniej miejsca pracy zaczynają znikać w widoczny sposób. To by oznaczało, że wchodzimy na niebezpieczny teren. W warunkach i tak rosnącego bezrobocia wprowadzamy zmiany, które mogą bezrobotnym zaszkodzić. Takich badań jest zresztą więcej. Dominująca dziś w ekonomii opinia jest taka, że podnoszenie minimalnego wynagrodzenia może być korzystne przy niskich jego poziomach i szkodliwe przy wysokich.

Jednak znając temat od poszewki muszę też przyznać, że ze wspomnianymi wnioskami wiąże się ogromna niepewność. Negatywne efekty mogą wystąpić, ale nie muszą – zależy to od wielu czynników, m.in. od ogólnej sytuacji na rynku pracy, czy możliwości wyprowadzania przez pracodawców części pracowników do szarej strefy. Polscy politycy od dawna przyjęli strategię stopniowego podnoszenia relacji płacy minimalnej do płacy średniej i konsekwentnie ją realizują – zaczęło się to za rządów PO, a PiS kontynuował tę politykę. Do tej pory nie przyniosło to widocznych negatywnych skutków po stronie ogólnej stopy bezrobocia czy stopy zatrudnienia, więc politycy nauczyli się nie zwracać uwagi na ostrzeżenia płynące od analityków.

Sądzę, że dążenie do wyrównywania nierówności dochodowych to zmiana cywilizacyjna, która będzie postępowała przez wiele lat w większości gospodarek rozwiniętych. I będzie postępowała na zasadzie eksperymentów, bo analizy nie są w stanie udzielić precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, gdzie jest granica, której nie powinno się przekraczać. I jak to z eksperymentami bywa: czasami wychodzą, aż w końcu nie wychodzą.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Okręt rynku pracy zaczyna powooooli zawracać

Sytuacja na polskim rynku pracy poprawiła się w minionych dwóch miesiącach, choć wciąż za mało, by zablokować wzrost stopy bezrobocia. Rynek pracy jest jak tankowiec – skręcił w złym kierunku i odwrócenie go z powrotem zajmie dużo czasu.

W czerwcu pracodawcy zgłosili do urzędów pracy 91 tys. ofert pracy. To o 12 proc. więcej niż miesiąc wcześniej*, ale wciąż też o 12 proc. mniej niż w czerwcu zeszłego roku. Jak widać na wykresie poniżej, odbicie jest wyraźne, ale wciąż jesteśmy bliżej dołka niż górki.

Ofert pracy jest na razie za mało by zatrzymać wzrost stopy bezrobocia rejestrowanego. W czerwcu wyniosła ona 6,1 proc., co po korekcie o efekty sezonowe oznacza wzrost o 0,2 pkt proc. w ciągu miesiąca. Ten przyrost jest mniejszy niż w kwietniu i maju, ale jest to wciąż recesyjne tempo pogarszania się sytuacji na rynku pracy. Przypomnijmy, że w mniej więcej takim tempie rosło bezrobocie w rok po upadku Lehman Brothers.

To jest zapewne przykład szklanki do połowy pełnej. Optymista powie, że istotne jest hamowanie przyrostu bezrobocia. Pesymista – że wciąż sytuacja pracujących się pogarsza. I obaj mieliby rację. Choć ja widzę jednak szklankę półpełną, z kilku powodów. Po pierwsze, biorąc pod uwagę wielkość wstrząsu gospodarczego, wzrost bezrobocia jest wciąż niewielki i jest szansa, że unikniemy dwucyfrowego bezrobocia na koniec roku. Po drugie, sytuacja zaczyna się odwracać i zmierzać w dobrym kierunku – nawet jeżeli ten odwrót zajmie wiele miesięcy. Po trzecie, różne badania nastrojów konsumentów wskazują, że strach o pracę ewidentnie zelżał od kwietnia.

Nie ma nic dziwnego w fakcie, że rynek pracy reaguje wolniej na ożywienie popytu konsumpcyjnego niż na przykład sprzedaż detaliczna. Zatrudnianie i zwalnianie pracowników to nie jest proces, który można przyspieszyć znacząco z miesiąca na miesiąc. Natomiast okręt zawraca i widzę szansę, że nie rozbije się o skały. Nie będzie dramatu.

*miesięczna zmiana liczona na podstawie danych wyrównanych sezonowo

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Najlepszy wykres na temat kryzysu

Dane z rynku pracy z USA to kolejny istotny sygnał na świecie, że ożywienie gospodarcze przebiega szybciej od oczekiwań. Ale nie poświęcałbym im aż tak wiele uwagi, gdyby nie fakt, że jeden z ekonomistów zamieścił wykres, który uważam za prawdopodobnie najlepsze ujęcie obecnego kryzysu. Zreplikowałem ten wykres dziś w newsletterze, z drobnymi tylko zmianami. Widać na nim dwa równoległe procesy, których dynamika zadecyduje o przyszłości gospodarczej najbliższych lat, nie tylko w USA.

Wykres opublikował Jed Kolko, ekonomista firmy Indeed, a ja go tylko lekko zmodyfikowałem. Widać na nim stopę bezrobocia w Stanach Zjednoczonych, która spada w bardzo szybkim tempie (do 11,1 proc. w czerwcu, wobec 14,7 proc. w kwietniu), oraz stopę bezrobocia nieuwzględniającą tymczasowo zwolnionych ludzi, która coraz szybciej rośnie (do 4,5 proc. w czerwcu, z 3,2 proc. w kwietniu). Czyli ogólna sytuacja szybko się poprawia dzięki powrotowi do pracy ludzi, dla których tylko przejściowo nie było zajęcia, ale jednocześnie część miejsc pracy zaczyna znikać trwale. Na powierzchni jest coraz lepiej, ale pod powierzchnią coraz gorzej.

Dlaczego to takie istotne? Co tu widać?

Obserwujemy w gospodarce dwa procesy – krótkookresowy wstrząs, który stopniowo będzie mijał, oraz głębszy wstrząs, który niszczy potencjał gospodarki i może utrzymać się dłużej. Pierwszy, łagodniejszy, polega na tym, że część aktywności gospodarczej zatrzymuje się, ale wróci od razu po epidemii. Na przykład, ludzie boją się iść do restauracji, ale w końcu ten strach minie. Odwołali część wyjazdów wakacyjnych, ale przecież nie rezygnują z wypoczynku na zawsze. Drugi, głębszy wstrząs, polega na tym, że część aktywności gospodarczej znika na stałe. Na przykład, liczba podróży lotniczych może być trwale obniżona, część handlu trwale przeniesie się do Internetu, część powierzchni biurowej trwale zostanie opuszczona.

Najbliższe lata w gospodarce, zarówno amerykańskiej jak i światowej, będą zależały od tego, który trend będzie postępował szybciej – powrót tymczasowo zawieszonej aktywności, czy trwała destrukcja zdolności produkcyjnych? Między oboma trendami będzie wymienność – im szybciej będzie postępował pierwszy trend, tym wolniejszy będzie ten drugi. Innymi słowy, im szybciej zrzucimy z siebie kurz epidemii, tym mniej miejsc pracy utracimy na stałe.

Na razie pierwszy trend postępuje szybciej – tymczasowo zawieszona aktywność gospodarcza szybko budzi się do życia, popyt konsumpcyjny rośnie, w wielu miejscach świata epidemia schodzi z czołówek gazet, ludzie wracają do normalnej aktywności szybciej od oczekiwań. Ale demon epidemii przecież nie zniknął. Ludzie boją się drugiej, silnej fali epidemii w Europie na jesieni. Sytuacja epidemiczna w USA pogarsza się, nawet jeżeli śmiertelność choroby nie jest już tak wysoka jak pod koniec zimy (dane o bezrobociu były zbierane przed nową falą epidemii – w lipcu mogą być więc już gorsze). Wydaje się, że na drugą falę jesteśmy znacznie lepiej przygotowani niż na pierwszą, ale same obawy blokują mocniejsze ożywienie.

Oba procesy będą więc postępować – pierwszy, ten pozytywny, pewnie szybciej, ale jego ostateczne zwycięstwo może nastąpić później niż w tym roku.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Rynek pracy odbił się od dna

Maj przyniósł lekką poprawę w danych na temat stopy bezrobocia oraz wzrost liczby ofert pracy w urzędach pracy. Pokazuję to na trzech wykresach. Poprawa na razie polega na tym, że dane nie są już tragiczne, a są jedynie bardzo złe. Jeżeli lockdown nie wróci, to w kolejnych miesiącach powinniśmy przechodzić stopniowo od „bardzo złe” do „złe”, później „słabe” i wreszcie „neutralne”. Na rynku coraz więcej jest nadziei, że ożywienie będzie dynamiczne.

W maju stopa bezrobocia rejestrowanego wyniosła 6 proc., wobec 5,8 proc. w kwietniu – podało Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Po odjęciu efektów sezonowych, co uczyniliśmy w SpotData już sami, stopa bezrobocia wzrosła z 5,8 do 6,1 proc. Jak widać na drugim wykresie poniżej, tempo przyrostu zwolniło. O ile w kwietniu wzrost był najwyższy od pierwszych lat transformacji, o tyle w maju był najwyższy od kwietnia 2009 r. (nie licząć oczywiście kwietnia) Generalnie wstrząs na rynku pracy wydaje się mniejszy od tego, czego można było się obawiać na samym początku kryzysu.

Można mieć oczywiście zastrzeżenia, że stopa bezrobocia wciąż jeszcze nie zdążyła w pełni zareagować na kryzys – zwalniani pracownicy są na wypowiedzeniach, część z nich w ogóle nie chce rejestrować się w urzędach. Jednak inne wskaźniki potwierdzają sygnały widoczne w stopie bezrobocia. Na przykład, liczba ofert pracy zgłaszanych do urzędów przez pracodawców wyraźnie wzrosła w maju – do 65 tys., wobec 56 tys. w kwietniu (dane odsezonowane przez SpotData). To są wciąż poziomy kryzysowe, ale przynajmniej odbiliśmy się od dna.

PB Forecast

 

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

 

 

Na rynku pracy jest źle, ale sytuacja może się poprawić

Badania bieżącej sytuacji na rynku pracy prowadzone przez różne ośrodki badawcze pokazują, że pogorszenie na rynku mogło być w ostatnich miesiącach znacznie większe niż pokazują oficjalne dane, ale jednocześnie sytuacja w najbliższej przyszłości może być lepsza od obaw. Patrząc na różne dane pochodzące spoza obszaru statystyki publicznej można dojść do wniosku, że po bardzo silnym wstrząsie może dojść do ustabilizowania popytu na pracę i bezrobocia. Netto te wiadomości układają mi się w optymistyczny obraz.

Pierwsze ze wspomnianych badań przeprowadziły ośrodki naukowe GRAPE, IBS, CASE i CENEA. Jest to badanie, którego celem jest pokazanie wiarygodnego szacunku sytuacji na rynku pracy obecnie. Autorzy twierdzą, że faktyczna liczba bezrobotnych jest o ponad połowę wyższa od tego, co pokazują oficjalne dane z rejestrów bezrobotnych. Oficjalne dane pokazują, że w urzędach pracy w kwietniu zarejestrowanych było 966 tys. osób. Zgodnie z badaniem Diagnoza+ osób faktycznie bezrobotnych mogło być nawet 1,5 mln. Różnica wynikać może z faktu, że osoby tracące pracę nie zdążyły się jeszcze zarejestrować w urzędach pracy, są w okresie wypowiedzenia lub nie liczą na pomoc urzędu. Wprawdzie zawsze istnieje różnica między liczbą zarejestrowanych bezrobotnych, a liczbą osób faktycznie poszukujących pracy, ale zwykle ta różnica jest dodatnia (zarejestrowanych jest więcej niż faktycznie bezrobotnych) – tym razem ma być odwrotnie.

Drugie ze wspomnianych badań przeprowadził Polski Instytut Ekonomiczny (instytucja rządowa odpowiadająca za analizy), który od kwietnia co dwa tygodnie bada opinie przedsiębiorców dotyczące sytuacji ich firm. Wnioski z tego badania są już znacznie bardziej optymistyczne. O ile w kwietniu odsetek firm planujących zwolnienia był bardzo wysoki i sięgał niemal 30 proc., o tyle pod koniec maja takich firm było już tylko 5 proc. Co więcej, obecnie większy jest odsetek firm planujących zwiększanie zatrudnienia niż zmniejszanie. Możliwe więc, że wkrótce przyrost bezrobocia zatrzyma się, a sytuacja na rynku pracy zacznie się poprawiać.

Oba badania układają się w dość spójny obraz. Pierwsza fala kryzysu była bardzo bolesna dla firm i pracowników. Ale od maja następuje powolna stabilizacja, szczególnie dostrzegana w drugiej połowie miesiąca. Jest to spójne z coraz większym optymizmem konsumentów widocznym w danych bankowych z transakcji kartami płatniczymi oraz z coraz większym optymizmem inwestorów widocznym na rynkach finansowych.

Ten taniec na lodzie rozkręca się. Oby tylko lód nie pękł.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Fala strachu lekko opada

Mógłbym zacząć od faktu, że spadek zatrudnienia w kwietniu był najgłębszy w historii najnowszej. Pokazuję to na pierwszym wykresie poniżej. Mógłbym też zacząć od faktu, że spadek przeciętnego wynagrodzenia w kwietniu był najgłębszy w historii najnowszej*. Pokazuję to na drugim wykresie. Mógłbym napisać coś bardzo pesymistycznego. Ale przecież wiemy, że kwiecień to była dolina płaczu. Wiemy też, że częściowo spadek zatrudnienia i płac wynika odstawiania ludzi na postojowe, a nie zwalniania ich (trudno dokładnie obliczyć ten efekt). Więc napiszę coś bardziej optymistycznego.

W maju odsetek osób, które bardzo boją się utraty pracy w wyniku kryzysu spadł o połowę w stosunku do kwietnia. Podniosły się też wskaźniki optymizmu konsumentów. Zaczęło się powolne wychodzenie z kwietniowego dołka, tej doliny płaczu, które jednakowoż wciąż wygląda jak chodzenie po lodzie – nie do końca niestety wiemy, jak cienkim.

GUS od wielu wielu lat lat pyta co miesiąc Polaków o nastroje i oczekiwania, a kwietniu zaczął też pytać o obawy i oczekiwania związane z epidemią. W kwietniu na pytanie o obawę o utratę pracy „zdecydowanie tak” odpowiedziało 19,1 proc. badanych pracujących; w maju już tylko 9,8 proc. Te 9 proc. to wciąż dużo, bo gdyby połowa z tych osób straciła rzeczywiście pracę to byłoby to ok. 700-800 tys. ludzi. Ale spadek pokazuje, że nastąpiło pewne uspokojenie. Może ono mieć trzy źródła. Po pierwsze, firmy poczuły odbudowujący się popyt i zrezygnowały ze zwolnień, wysyłając do pracowników bardziej optymistyczne sygnały. Po drugie, wpływ na rezygnację z planów redukcji zatrudnienia mogła mieć pomoc finansowa od rządu. Po trzecie, co mniej optymistyczne, część firm może czekać ze zwolnieniami na bardziej przejrzysty obraz przyszłej koniunktury – pracownicy mogą być „uśpieni” tym oczekiwaniem.

Dzięki mniejszym obawom o przyszłość, ogólne nastroje konsumentów wzrosły w maju najmocniej od 10 lat. Był to wzrost z bardzo niskiej bazy i poziom nastrojów wciąż jest bardzo niski – mniej więcej taki jak pół roku po upadku Lehman Brothers. Wydawało mi się, że to majowe odbicie nastrojów będzie trochę mocniejsze. Ale dobre i to. Jeżeli nie powróci społeczna kwarantanna, to w czerwcu wzrost powinien być kontynuowany. Choć wątpię, czy do poziomów przedkryzysowych powrócimy w przewidywalnej perspektywie.

* Dane o wynagrodzeniach pokazałem po wyrównaniu sezonowym, ponieważ w tych danych te efekty są silne i powtarzalne pod względem siły. Dane o zatrudnieniu pokazałem bez wyrównywania sezonowego, ponieważ w tych danych efekty sezonowe wynikają ze zmiany próby statystycznej firm i są przez to bardzo nierówne, co moim zdaniem tylko zaburza obraz – trzebaby po prostu pokazać dane bez stycznia, gdy następuje zmiana liczby badanych firm. 

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

USA i Europa różnie podchodzą do zwalniania pracowników. Kto lepiej?

Amerykańska stopa bezrobocia osiągnęła tak stratosferyczny poziom, że musi być potraktowane jako „Dane Dnia”. Ale nie chciałbym jedynie epatować pesymistycznym opisem sytuacji, bo tego mamy po uszy – każda istotna zmienna makroekonomiczna wygląda dziś fatalnie. Patrząc na te dane z USA zadaję sobie głębsze pytanie: czy swoboda z jaką firmy mogą zwalniać pracowników jest czymś, czego powinniśmy Amerykanom zazdrościć, czy raczej czego należy im współczuć?

Stopa bezrobocia w Stanach Zjednoczonych wzrosła w kwietniu do 14,7 proc., wobec 4,4 proc. w marcu. To najwyższy poziom od kiedy rozpoczęły się porównywalne pomiary po drugiej wojnie światowej. Jak widać na wykresie, wzrost wykracza wielokrotnie poza obserwowaną dotychczas zmienność. W sytuacji zamrożenia dużej części aktywności gospodarczej tamtejsze firmy niemal z dnia na dzień po prostu zwolniły proporcjonalną część siły roboczej.

Dla porównania pierwsze dane napływające z Europy pokazują, że w takich krajach jak Niemcy czy Polska wzrost stopy bezrobocia ogranicza się do ok. 0,5 pkt proc. w ciągu miesiąca – jest istotny, ale nieporównywalny z tym, co stało się w USA. Firmy w Europie nie zwalniają pracowników, tylko utrzymują ich na skróconym wymiarze godzin, korzystając z pomocy państwa (choć dalszy wzrost bezrobocia jest pewny).

Który system jest lepszy? Amerykański, z możliwością szybkiego zwalniania pracowników, czy europejski, w którym państwo pomaga podtrzymywać miejsca pracy?

To pytanie stare jak świat, coś jak dylemat Messi czy Ronaldo, i wykracza poza kwestie dotyczące zatrudnienia. Każdy ma swój typ, oparty o preferowany zestaw wartości. Amerykanie mają więcej wolności biznesowej i więcej nierówności, Europejczycy są bardziej socjalni, ale mają znacznie bardziej zrównoważone społeczeństwa. Ekonomista Daron Acemoglu pisał kiedyś ciekawie, że różnice między systemem europejskim są komplementarne, a nie konkurencyjne – Europa oferuje obywatelom większy zakres bezpieczeństwa socjalnego i średnio wyższy standard życia, ale z kolei postęp gospodarczy ogółem na świecie byłby prawdopodobnie niemożliwy bez amerykańskiego systemu opartego o większą konkurencję i socjalną bezwzględność. Bezpieczeństwo i postęp do dwie strony tego samego medalu współczesnego dobrobytu, a dwie strony Atlantyku jakby podzieliły się odpowiedzialnością z nie.

Doceniając fakt, że każdy system ma rolę do odegrania, ja jestem zdecydowanie zwolennikiem podejścia europejskiego. Po pierwsze dlatego, że na prawdo do pracy patrzę jak na element zestawu praw człowieka – to coś więcej niż kwestia efektywności. Po drugie, nawet z punktu widzenia efektywności amerykański system ma w moim przekonaniu mało zalet. Liczba istotnych wskaźników rozwojowych, które w Europie wyglądają znacznie lepiej niż w USA, jest wręcz przytłaczająca. USA dominują w jednym – w PKB per capita; w innych istotnych wskaźnikach Europa ma bezwzględną przewagę: ma wyższą stopę aktywności zawodowej (większy odsetek ludzi w wieku produkcyjnym jest na rynku pracy w UE niż w USA), niższą stopę ubóstwa, wyższa oczekiwaną długość życia, mniejsze nierówności dochodowe, większą mobilność społeczną (tak, to zaskakujące, ale tak jest – przynajmniej u europejskich liderów pod tym względem). Możnaby długo wymieniać. Ekonomista Thomas Philippon wydał niedawno książkę, w której przekonuje, że nawet w dziedzinie konkurencyjności gospodarki USA zaczęły w ostatnich dekadach ustępować Europie, co wynika z rosnącej roli monopoli w amerykańskiej gospodarce.

Ale oczywiście eksperymentu pt. kto lepiej zareagował na epidemię nie się rozstrzygnąć ex ante. Musimy poczekać wiele miesięcy, by zobaczyć, która gospodarka będzie startowała szybciej.

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Stopa bezrobocia wzrosła bardzo mocno, ale widać też jaskółki

Stopa bezrobocia w Polsce lekko wzrosła w kwietniu. To „lekko” mogło sprawić wrażenie, że nic strasznego się nie dzieje. Ale po uwzględnieniu efektów sezonowych widać, że wzrost jest tak naprawdę silny: to pierwszy kwietniowy wzrost stopy bezrobocia od … 1992 r. W kolejnych miesiącach można oczekiwać dalszego wzrostu, choć wsparcie rządu może sprawić, że nie dojdziemy z bezrobociem do dwucyfrowych poziomów.

W kwietniu stopa bezrobocia wyniosła 5,7 proc., wobec 5,4 proc. w marcu – podało wstępnie Ministerstwo Rodziny Pracy i Polityki Społecznej. To oznacza ok. 50 tys. dodatkowych bezrobotnych. Biorąc pod uwagę, że w Polsce pracuje ok. 17 milionów ludzi, nie wydaje się to dużo. Ale trzeba pamiętać, że rynek pracy reaguje na wstrząs zawsze powoli. Wiele osób ma przecież długie okresy wypowiedzenia.

Trzeba też zwrócić uwagę na inny czynnik – sezonowość. W kwietniu stopa bezrobocia zawsze spadała. Zawsze od 1992 r. Teraz mamy wzrost. To pokazuje jak trudna stała się sytuacja na rynku pracy. Ani kryzys strefy euro w 2012 r., ani wielki kryzys finansowy w 2008 r., ani recesja z 2002 r., ani kryzys rosyjski z 1998 r. nie zdołały wywołać wzrostu stopy bezrobocia w kwietniu. Zrobiła to dopiero pandemia koronawirusa. Po uwzględnieniu czynników sezonowych stopa bezrobocia wzrosła z 5,1 do 5,6 proc. i był to najmocniejszy wzrost od stycznia 2002 r., a nie uwzględniając ówczesnej zmiany metodologii od … grudnia 1991 r. (obliczenia własne).

Jednocześnie można zauważyć pozytywne zjawiska. Na przykład, Polski Instytut Ekonomiczny, który prowadzi regularnie badania ankietowe wśród firm, podaje, że odsetek przedsiębiorstw skłonnych do zwalniania pracowników w ostatnich paru tygodniach malał. Po pierwszym wstrząsie nastąpiło pewne uspokojenie. Co więcej, zaczyna działać już program pomocy finansowej firmom, co szczególnie w przypadku programu Polskiego Funduszu Rozwoju o łącznej wartości 100 mld zł może stanowić czynnik zniechęcający do zwolnień. Wreszcie, trzeba wziąć pod uwagę fakt, że odmrożenie gospodarki zaczęło się nieco wcześniej od oczekiwań. Otwarcie galerii handlowych już na początku maja było pewnym zaskoczeniem.

Łącząc te wszystkie fakty można dojść do wniosku, że skok stopy bezrobocia nie musi być tak gwałtowny jak oczekiwano, przy założeniu, że kwarantanna społeczna nie będzie wracać, a ewentualne kolejne fale epidemii nie będa wywoływać już tak dużych fal strachu. Wiele prognoz wskazywało, że stopa bezrobocia wzrośnie do dwucyfrowych poziomów. Widać pewne argumenty wskazujące, że tak nie musi się wydarzyć.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.