Pięć scenariuszy po zawetowaniu budżetu UE

W poniedziałek pojawiły się dwie wypowiedzi, z których wynika, jak trudno będzie Polsce osiągnąć w tym tygodniu porozumienie dotyczące budżetu UE z innymi krajami Unii Europejskiej. Ryzyko braku porozumienia jest bardzo duże, ale jednocześnie sądzę, że ryzyko utraty przez Polskę dużej części funduszy europejskich jest wciąż ograniczone. Poniżej przedstawiam możliwe scenariusze rozwoju sytuacji, które opracowałem konsultując się z kilkoma analitykami spraw europejskich.

Pełny artykuł dostępny na stronie Pulsu Biznesu – link.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

NBP: banki mogą ponieść duże straty na kredytach. Jakie będą skutki?

Rosnące odpisy na ryzyko kredytowe, wynikające głównie z opóźnionych efektów kryzysu gospodarczego, wepchną w przyszłym roku banki komercyjne w straty – twierdzi Narodowy Bank Polski w półrocznym raporcie o stabilności sektora finansowego. Byłaby to sytuacja wyjątkowa, bo sektor nie notował strat od 1993 roku, kiedy trwała jeszcze restrukturyzacja kredytów po transformacji. Ale analitycy rynkowi nie patrzą aż tak źle na perspektywy sektora.

NBP twierdzi, że w tzw. scenariuszu referencyjnym (główny scenariusz gospodarczy dla oceny sytuacji banków) w 2020 roku odpisy netto banków komercyjnych z tytułu strat na kredytach wyniosą niemal 16 mld zł, czyli 1,5 proc. wartości portfela kredytowego. Jeszcze gorzej, według NBP, ma być w roku 2021. Odpisy mają sięgnąć 20 mld zł, czyli aż 1,9 proc. wartości portfela kredytowego – więcej niż po kryzysie finansowym z 2009 r.  

Te straty mogą sprawić, że w 2021 roku wynik finansowy netto banków komercyjnych wyniesie -2,9 mld zł. Ostatni raz sektor poniósł straty w 1993 r., kiedy jego wynik wyniósł -213 mln zł, choć był to oczywiście inny świat – aktywa całego sektora komercyjnego wynosiły tyle, ile dziś aktywa Alior Banku.

Ewentualne straty banków budzą kilka ważnych pytań dotyczących całości gospodarki.

Pytanie pierwsze: czy sektor bankowy jest stabilny? Tu odpowiedź NBP jest uspokajająca – analiza bilansów bankowych wskazuje, że straty powinny być przejściowe i nie zachwieją ich stabilnością. Ale co ciekawe, NBP wskazuje, że narasta problem związany ze słabością niektórych banków. W raporcie czytamy, że „dostępność rynkowych metod samodzielnej poprawy [ich] sytuacji stopniowo maleje”. Czyżby to był miękki sygnał, że duże banki będą musiały przejmować i ratować te mniejsze?

Pytanie drugie: czy banki działające na stratach mogą zapewnić efektywne finansowanie gospodarki? Tu NBP też uspokaja i pisze, że nie ma problemów z podażą kredytów. Ale też podkreśla, że druga fala epidemii może zwiększyć ryzyko w tym obszarze.

Pytanie trzecie: czy banki nie zostały za bardzo przyciśnięte do muru przez rząd i NBP, m.in. poprzez podatek bankowy i znaczące obniżenie stóp procentowych? Tu odpowiedź jest trudniejsza i oczywiście NBP jej nie udziela. Bankowcy i niektórzy ekonomiści twierdzą, że straty banków zaprzepaszczają lata rozwoju sektora i ograniczają możliwości zapewniania Polakom nowoczesnych usług. Nawet jeżeli w tych głosach bywa trochę przesady, to można zapytać, jak wydolny w długim okresie będzie mało zyskowny sektor bankowy.

Jednocześnie na rynku spojrzenie na przyszłość banków jest chyba nieco bardziej optymistyczne niż w NBP. Na przykład, przeciętne prognozy rynkowe dla największego na rynku banku – PKO BP – wskazują, że odpisy w 2021 roku będą lekko niższe niż w 2020 roku. Zobaczymy, czy to rynek nie widzi pewnych ryzyk, czy NBP nie docenia siły ożywienia gospodarczego w 2021 roku. Trzeba przyznać, że prognozy PKB są w przypadku NBP nieco zbyt pesymistyczne.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Cała Europa kupuje w czasie pandemii więcej sprzętu domowego

Kiedy latem popyt na meble i inne artykuły domowe wzrósł bardzo mocno powszechnie tłumaczono, że jest to efekt tzw. popytu odroczonego – realizacji zamówień, które nie zostały złożone w okresie wiosennego zamknięcia gospodarki. Mamy już jednak jesień, a dane wciąż pokazują nieprzerwanie wysoki popyt. Co więcej, popyt rośnie nawet w tych krajach, gdzie wprowadzono lockdown.

To pokazuje dwa istotne zjawiska: po pierwsze, przesunięcie popytu z usług na towary, na czym korzystają kraje z dużym udziałem przemysłu w PKB (jak Polska); po drugie, relatywnie wysokie poczucie bezpieczeństwa konsumentów, którzy powoli adaptują się do podwyższonej niepewności.

Dane Eurostatu pokazują, że w całej Unii Europejskiej sprzedaż mebli, sprzętu RTV/AGD i innych towarów wyposażenia domu wzrosła w październiku o 2 proc. w stosunku do września i aż o 11 proc. w stosunku do października zeszłego roku. Jak pokazuję na wykresie na przykładzie wybranych krajów, sprzedaż utrzymuje się wyraźnie powyżej trendu długookresowego.

Najbardziej interesującym przykładem w tej grupie jest Irlandia. W tym kraju wprowadzono 20. października twardy lockdown, więc jedną trzecią miesiąca irlandzkie społeczeństwo spędziło w warunkach bardzo ostrych restrykcji – zamknięta była duża część sklepów, restauracje, bary, kina itd. A mimo to sprzedaż detaliczna dóbr użytku domowego wzrosła w Irlandii w październiku o 0,4 proc. w stosunku do września.

Listopad będzie już zapewne gorszy, bo wiele dużych krajów znajdowało się w warunkach lockdownu. Ale grudzień powinien przynieść już dobre wyniki.

Wzrost popytu na meble i podobne towary wyjaśnia bardzo wiele zjawisk, o których pisałem w ostatnich tygodniach. Polski przemysł radzi sobie najlepiej w Unii Europejskiej. Polska gospodarka notuje jedną z najpłytszych recesji. Polskie spółki przemysłowe zwiększają przychody i zyski. To wszystko można powiązać z popytem na artykuły domowe, ponieważ Polska w tej dziedzinie jest bardzo istotnym producentem – wytwarzamy na przykład co drugą pralkę i zmywarkę w UE, jesteśmy też jednym z największych eksporterów mebli na świecie.

Istotne z punktu widzenia producentów pytanie brzmi, czy to pozytywne zjawisko utrzyma się w przyszłym roku? Jeżeli wzrost popytu jest wyłącznie efektem przesunięcia wydatków od usług do towarów, to w przyszłym roku tempo wzrostu może być słabsze niż latem i jesienią 2020 roku. Ludzie wrócą do kin i restauracji, przeznaczą duże sumy na wakacje i zredukują wydatki na meble.

Ale jeżeli w tym wzroście jest też jakiś sygnał większego poczucia bezpieczeństwa konsumentów i jeżeli rządy utrzymają silne wsparcie fiskalne dla popytu w gospodarce to również 2021 rok może być dobry dla sektora artykułów domowych.

Przychylałbym się raczej do tego drugiego scenariusza, ponieważ przywrócenie całej gospodarki do przedepidemicznego trendu będzie najwyższym priorytetem polityki gospodarczej. Strefa euro dużo zapłaciła politycznie za zbyt opieszałą politykę fiskalną po kryzysie greckim. Teraz panuje powszechne przekonanie, że nie można powtórzyć tego błędu. Europejski obywatel nie może poczuć, że kryzys trwale zdegradował jego sytuacje materialną. Ta determinacja fiskalna powinna pomagać całemu sektorowi dóbr konsumpcyjnych.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Mimo Covid popyt na maszyny rośnie

Popyt na maszyny i elementy do nich na świecie rośnie w tempie najszybszym od 2011 roku, mimo że na dominującej w światowym PKB półkuli północnej trwa wysoka fala epidemii. To pokazuje, że inwestycje firm powoli zaczynają wracajać do przedepidemicznej normy. Tego typu dane wspierają bardzo optymistyczną narrację dotyczącą przyszłego roku w światowej gospodarce, który może stać pod znakiem szybkiego nadrabiania zaległości po fatalnym roku 2020.

Popyt na maszyny widać w globalnym indeksie PMI dla przetwórstwa przemysłowego, publikowanym przez Markit i JP Morgan. Jest to badanie ankietowe wśród menedżerów zamówień, którego wyniki pojawiają się szybciej niż faktyczne dane z gospodarki i są z tymi wynikami wysoko skorelowane.

Już wczoraj pisałem o tym, że indeks nieoczekiwanie wzrósł w listopadzie – do 53,7 pkt. Jak widać na wykresie jest to spójne z wyraźnym wzrostem produkcji przemysłowej. Ale w szczegółach indeksu jest kluczowa niespodzianka: koniunktura w sektorze produkcji dóbr inwestycyjnych, czyli głównie maszyn, jest najwyższa od 2011 roku. I nawet wyraźnie wzrosła między październikiem a listopadem.

Jest to ewidentny sygnał, że poprawiają się oceny dotyczące przyszłości. Firmy inwestują wtedy, gdy widzą perspektywy zbytu towarów. Co więcej, taką tezę potwierdzają wyniki badania dotyczące zatrudnienia – rosło ono w listopadzie po raz pierwszy od 12 miesięcy.

Najlepsza koniunktura w przemyśle panuje w USA i Chinach, czyli dwóch największych gospodarkach świata. Przy czym dobra sytuacja amerykańskiego przemysłu jest zaskoczeniem. W kraju tym liczba nowych zdiagnozowanych zachorowań na wirus SARS-CoV-2 sięga 180 tys. dziennie (czyli w relacji do populacji wynosi tyle, ile w Polsce na początku listopada), a liczba zgonów z tytułu wywołanej przezeń choroby COVID-19 zbliżyła się do wiosennych szczytów. Tymczasem aktywność gospodarcza nie doznaje bardzo istotnych uszczerbków w relacji do sytuacji z początku jesieni. Konsensus prognoz dotyczący amerykańskiego PKB wciąż wskazuje na wzrost o ok. 0,5-1 proc. kwartał do kwartału. Wprawdzie jest to mniej niż prognozowano w październiku, jednak sytuacja Stanów Zjednoczonych wyraźnie kontrastuje z sytuacją gospodarczą Unii Europejskiej, gdzie powróciła recesja. Wynika to oczywiście z faktu, że wiele amerykańskich stanów jest niechętnych wprowadzaniu restrykcji społecznych.

Polska na tym tle wypada umiarkowanie. Polski PMI wyniósł w listopadzie 50,8 pkt, czyli tyle, ile w październiku. Firmy sygnalizowały pogorszenie zamówień, ale ich prognozy dotyczące przyszłości poprawiły się w relacji do października. Widać, że polski przemysł jest oddalony od Chin i USA i nie odczuwa dobrej koniunktury na tamtejszych rynkach, ale jak na trudne warunki epidemiczne koniunktura i tak wydaje się dobra.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Potężny wzrost zysku firm przemysłowych

Pisałem już niedawno o tym, że polski przemysł zwiększa produkcję najszybciej wśród krajów Unii Europejskiej. Dziś pokazuję bardziej praktyczne ujęcie tego zjawiska – przez pryzmat wyników spółek giełdowych. Przychody spółek przemysłowych były w trzecim kwartale już wyższe niż przed rokiem, a zyski – dużo wyższe. Łącząc to ze wskaźnikami PMI widać, że czwarty kwartał nie powinien być gorszy, a przynajmniej nie tak zły, jak oczekiwano w szczycie obecnej fali epidemii na początku listopada.

W trzecim kwartale przychody spółek przemysłowych notowane na rynku głównym Giełdy Papierów Wartościowych (usunąłem z listy firmy wydobywcze i paliwowe, jako że ich przychody są bardzo mocno skorelowane z cenami surowców) wzrosły o 0,3 proc. rok do roku. Przypomnę, że analogiczna dynamika dla wszystkich średnich i dużych firm w kraju wyniosła -2 proc., więc giełdowe przetwórstwo wyróżnia się in plus.

Na załączonym wykresie pokazuję jak przychody w przemyśle są związane z globalnym indeksem PMI. Polskie firmy są częścią międzynarodowych łańcuchów dostaw i przez to są bardzo wrażliwe na światową koniunkturę. Co najciekawsze w tym zestawieniu, przychody przemysłowych spółek giełdowych są bardziej skorelowane ze światowym wskaźnikiem PMI niż z polskim. A tenże światowy PMI wyniósł w listopadzie 53,7 pkt, czyli aż 0,7 pkt powyżej poziomu z października. Widać, że obecna fala epidemii na razie nie zwaliła przemysłu z nóg. Więc dynamika przychodów powinna być solidna w czwartym kwartale.

Imponujący jest wzrost zysków spółek przemysłowych. W trzecim kwartale wynik netto był aż o 70 proc. wyższy niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Nawet usuwając z danych spółkę Mercator, która miała duży wpływ na zagregowany wzrost w analizowanej grupie firm, dynamika sięga ż 30 proc. Złożyć się na to mogły różne czynniki – cięcia kosztów, ograniczenie inwestycji, pomoc państwa, spadek cen niektórych surowców, duży udział sprzedaży zapasów we wzroście przychodów, czy dość niska baza z zeszłego roku. Patrząc z lotu ptaka w oczy szczególnie rzuca się bardzo specyficzna kombinacja silnego odbicia przychodów i znacznego cięcia kosztów.

Z punktu widzenia makroekonomicznego, widać, że sektor ewidentnie skorzystał na przesunięciach w budżetach gospodarstw domowych – z usług w kierunku towarów. Wśród firm, które najmocniej zwiększyły przychody, są m.in. producenci artykułów domowych (farby – Śnieżka i Decora, meble – Forte, armatura – Ferro, wykładziny – Lentex). Inny ważny czynnik sektorowy to ożywienie sprzedaży wśród spółek farmaceutycznych (takich jak Celon Pharma, Selvita). Ważna dla polskiej gospodarki jest też cykliczna odporność sektora produkcji żywności, który ma relatywnie duży udział w PKB (wśród spółek giełdowych mocno przychody zwiększyły m.in. Helio, Ambra, czy Pamapol). Są też oczywiście spółki korzystające na wyjątkowo mocnym popycie na wyroby medyczne i okołomedyczne – największy wzrost przychodów zanotował Mercator, mocno na epidemii skorzystał Global Cosmed.

Czy ta przemysłowa hossa się utrzyma? Przyszły rok może być bardzo mocny w gospodarce, więc jest szansa, że spółki od strony przychodowej mają przed sobą dobre perspektywy – przynajmniej te, które są nastawione na globalną ekspansję.

Ale warto pamiętać, że dla polskiego przemysłu jednym z kluczowych czynników ryzyka jest silna presja na marże ze strony dużych odbiorców. Polski przemysł generalnie notuje od lat doskonałe dynamiki przychodów, ale umiarkowane dynamiki zysków (widać to zresztą na wykresach). Dlaczego tak się dzieje? Bo za rosnące zamówienia duże koncerny żądają niższych marż. Znalezienie sposobu na tę presję to będzie zapewne jedno z głównych wyzwań w najbliższych latach. Firmy będą musiały mocno walczyć o to, by skok zysków w 2020 roku nie był wydarzeniem jednorazowym.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
PKB pokazał, gdzie tkwi siła polskiej gospodarki

Nadspodziewanie szybko po wiosennym załamaniu odbiła w Polsce konsumpcja i sprzedaż zagraniczna. To sprawiło, że w trzecim kwartale PKB był już nieznacznie poniżej poziomu z zeszłego roku. Stało się tak m.in. ze względu na fakt, że Polska gospodarka jest nieco mniej rozwinięta od zachodnich i przez to nie jest tak uzależniona od usług społecznych. Korzystamy też jako kraj na przesunięciu wydatków zagranicznych konsumentów od usług do towarów.

W trzecim kwartale polski PKB był o 1,5 proc. niższy niż przed rokiem – podał GUS. To wyraźna poprawa wobec spadku o 8,4 proc. zanotowanego w drugim kwartale. Jednocześnie urząd statystyczny opublikował dokładne rozbicie produktu krajowego brutto na składowe, czyli głównie konsumpcję, inwestycje i eksport/import. To pozwala na nieco głębszą analizę trendów makroekonomicznych w gospodarce.

Konsumpcja wzrosła w trzecim kwartale o 0,4 proc. rok do roku, wobec spadku o 10,8 proc. w drugim kwartale. Tak szybkie ożywienie aktywności konsumentów było zaskoczeniem. Jeszcze w lipcu Narodowy Bank Polski w swoim raporcie o inflacji prognozował, że konsumpcja w trzecim kwartale spadnie o ponad 4 proc. rok do roku. Najwyraźniej prognozy z lata nie doceniły, jak szybko ludzie wrócą do normalnych zwyczajów.

Jest to na pewno zasługa faktu, że udział usług, które przecież były najmocniej dotknięte przez epidemię, jest w koszyku przeciętnego konsumenta w Polsce relatywnie niski. Polacy przeznaczają na usługi ok. 30 proc. swoich wydatków, podczas gdy średnia dla krajów Unii Europejskiej to 42 proc., a dla krajów strefy euro – 45 proc. Co więcej, wśród usług najmniej wydają Polacy na te, które akurat w epidemii były mocno przyblokowane. Na hotele i restauracje przeciętny Polak przeznacza 4,2 proc. swoich wydatków, podczas gdy średnia dla UE to 9,4 proc.

Innym ważnym elementem zaskoczenia w trzecim kwartale był dobry wynik polskiego eksportu, który wzrósł aż o 2 proc. rok do roku. Słowo „aż” jest jak najbardziej na miejscu, bo globalny handel towarami (które stanowią trzy czwarte polskiego eksportu) spadł w tym samym czasie o 5,1 proc. rok do roku. Można znów poczynić odniesienie do letnich prognoz NBP, które wskazywały na spadek polskiego eksportu w trzecim kwartale aż o 14 proc. Nie świadczy to, bynajmniej, o słabości prognoz NBP – cieszą się one generalnie wysoką wiarygodnością. Jest to po prostu przejaw zaskakująco mocnego popytu na towaru produkowane w Polsce.

Ten dobry wynik eksportu to m.in. efekt przesunięcia popytu przez europejskich konsumentów z usług na towary. Ludzie nie poszli do restauracji czy do kina, ale kupili jakieś wyposażenie do domu – a akurat w produkcji mebli i sprzętu AGD/RTV Polska się specjalizuje.

Jedynym elementem popytu, który spadał w trzecim kwartale, były inwestycje (pomijam analizę zapasów). Obniżyły się one o 9 proc., wobec spadku o 10,7 proc. w drugim kwartale. Jest to efekt ścięcia przez firmy planów rozwojowych w obliczu wstrząsu epidemicznego. Ale na plus można zaliczyć fakt, że cięcie inwestycji okazało się dużo niższe od oczekiwań. Ich spadek o ok. 10 proc. nie wykracza poza typowe wahnięcie cykliczne. Gdy tylko niepewność związana z epidemia ustąpi inwestycje prawdopodobnie ruszą pełną parą.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
Firmy boją się mniej niż konsumenci

Publikowane przez Komisję Europejską indeksy koniunktury dają ciekawy wgląd w nastroje biznesowe w całej Unii Europejskiej. Jest to tym ciekawsze, że dane są całkiem świeże – pochodzą z badań listopadowych. Wnioski z badania wskazują, że nastroje w biznesie nie są aż tak złe jak mogłoby się wydawać patrząc na skalę restrykcji gospodarczych. Wprawdzie konsumenci raportują wysoki stopień pesymizmu, ale wśród firm nie widać bardzo głębokiego pogorszenia w stosunku do lata. Jest to kolejny dowód na stawianą przeze mnie tezę, że oczekiwanie poprawy koniunktury w 2021 roku stabilizuje sytuację w gospodarce.

Indeks nastrojów gospodarczych ESI dla całej Unii Europejskiej pogorszył się w listopadzie do 86,6 pkt, wobec 90,2 pkt w październiku. Wszystkie wartości poniżej 100 oznaczają, że ankietowani (konsumenci: 20 proc. wagi, firmy: 80 proc. wagi) częściej wyrażają się pesymistycznie niż optymistycznie o swojej sytuacji. Jak widać na wykresie, pogorszenie nie jest bardzo duże. Tym bardziej, że listopad jest dla epidemicznej jesieni tym czym był kwiecień dla epidemicznej wiosny: szczytem fali zachorowań, szczytem restrykcji gospodarczych i dołkiem koniunktury.

Jednocześnie wśród samych konsumentów widać już istotne pogorszenie, właściwie powrót do nastrojów z kwietnia. Ankietowani obawiają się wzrostu bezrobocia i deklarują niższe wydatki na istotne zakupy.

Jak wyjaśnić fakt, że menedżerowie firm boją się mniej niż jesienią, a konsumenci tak samo? Pominę tutaj oczywisty fakt, że tego typu badania są tylko przybliżeniem rzeczywistości, a nie jej lustrem.

Jedna możliwość jest taka, że menedżerowie nieco lepiej przewidują przyszłość – mają szerszy ogląd sytuacji gospodarczej, szybciej wyczuwają bodźce rynkowe. Widzą, że prawdopodobieństwo zduszenia epidemii w przyszłym roku rośnie, dlatego mają większą skłonność do traktowania bieżącego załamania jako zjawiska czysto przejściowego. Inna możliwość jest taka, że na ankietach wśród konsumentów większe piętno odciskają czynniki psychologiczne: brak bezpośredniego kontaktu z innymi, konieczność przebywania w domu, obawy o własną stabilność finansową.

Ważnym czynnikiem podnoszącym nastroje wśród firm w relacji do sytuacji z wiosny jest zaskakująco dobra kondycja w przemyśle. Wynika ona z faktu, że w skali globalnej nie dochodzi do bardzo dużych zaburzeń w aktywności gospodarczej – nie ma pod tym względem nawet porównania z wiosną, przynajmniej na razie.

Ciekawym zjawiskiem w badaniach Komisji Europejskiej są bardzo słabe wyniki dla Polski. Indeks koniunktury gospodarczej w Polsce jest na niemal najniższym poziomie wśród krajów UE. Z czego to wynika? Nie sądzę, by było to odzwierciedlenie gorszej kondycji polskiej gospodarki w relacji do innych krajów. Indeks był bardzo nisko w Polsce również wiosną, a faktyczne dane o PKB czy bezrobociu pokazały, że Polska należała do krajów najbardziej odpornych na kryzys. Podejrzewam, że może być to bardziej kwestia zróżnicowania branżowego w próbach statystycznych lub reprezentatywności tej próby.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
Firmy będą chomikowały pracowników

Stopa bezrobocia w Polsce jest wciąż bardzo stabilna, co jest pozytywną informacją, biorąc pod uwagę skalę spadku PKB w tym roku. Ale jednocześnie plany firm wskazują, że liczba osób bez pracy może rosnąć. Jak mocno? Najważniejsze teraz będzie, czy firmy zobaczą perspektywę poprawy sytuacji w 2021 roku i zdecydują się chomikować pracowników – utrzymać ich w pracy mimo braku zadań dla nich. Sądzę, że jest szansa, że takie zjawisko wystąpi na całkiem dużą skalę. Tym bardziej, że rząd wprowadza kolejny pakiet pomocowy dla przedsiębiorstw.

Stopa bezrobocia rejestrowanego w październiku wyniosła 6,1 proc., czyli dokładnie tyle ile we wrześniu. W ciągu roku stopa ta wzrosła o 1,1 pkt proc., czyli relatywnie niewiele. Dla porównania, w rok po upadku Lehman Brothers wzrosła o 2 pkt proc. A teraz spadek PKB jest znacznie większy niż wtedy. Po odjęciu z danych efektów sezonowych, stopa bezrobocia wynosi 6,3 proc. i była stabilna w ostatnich miesiącach.

Jednak musielibyśmy mieć dużo szczęścia, by stopa bezrobocia w ogóle nie wzrosła w nadchodzącym czasie – nawet pomijając jej sezonowy wzrost zimą. Deklaracje firm wskazują, że są one raczej skłonne do zwalniania niż zatrudniania pracowników. Z comiesięcznych badań GUS wynika, że skłonność do zatrudniania (różnica między odsetkiem firm przewidujących wzrost zatrudnienia i odsetkiem firm przewidujących spadek zatrudnienia) wynosi w listopadzie od -0,1 proc. w usługach biznesowych do -19,3 proc. w hotelarstwie i gastronomii. A zatem więcej jest firm szykujących się do zwolnień niż tych, które planują zwiększanie zatrudnienia.

O ile może wzrosnąć stopa bezrobocia? Szacuję, że od 0,5 do 1 pkt proc., pomijając efekty sezonowe. To by oznaczało, że w kwietniu stopa bezrobocia rejestrowanego podawana przez GUS wyniesie ok. 7 proc. Wzrost będzie bolesny, ale to wciąż jest mniejszy wstrząs niż można było obawiać się wiosną. Przypomnę, że u progu epidemii powszechne były prognozy, że stopa bezrobocia wzrośnie do dwucyfrowych poziomów (sam tak sądziłem).

Rynek pracy na pewno ratują poprawiające się perspektywy na przyszły rok. Szczepionki, nowe technologie testowania oraz powolne nabywanie odporności na koronawirusa przez coraz większy odsetek ludzi na świecie sprawiają, że panuje powszechne przekonanie, że w ciągu kilku kwartałów epidemia minie. Wtedy aktywność gospodarcza powinna wrócić do normy. Możliwe jest nawet, że duże wsparcie fiskalne sprawi, że aktywność przejściowo będzie bardzo wysoka. Dziś optymizmu pod tym względem jest znacznie więcej niż na wiosnę.

Z powodu tych poprawiających się oczekiwań część firmy może zechcieć przetrzymać pracowników. Jak to się mówi w ekonomii – chomikować. Widać zresztą, że dziś plany dotyczące zatrudnienia są nieporównanie mniej pesymistyczne niż na wiosnę, mimo że sama fala epidemiczna jest nieporównanie większa. Te firmy, które mają solidniejszą pozycję płynnościową, będą starały się przeczekać jesienno-zimowy wstrząs. Tym bardziej, że struktura rynku pracy w Polsce jest taka, że po powrocie normalności znów trudno będzie znaleźć wykwalifikowanych pracowników. Wielu przedsiębiorców, którzy mają gotówkę na przetrwanie i którzy patrzą długookresowo, zdaje sobie z tego sprawę.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
Ceny mieszkań wciąż rosną, niezaburzone kryzysem

Wzrost bezrobocia i niepewność w gospodarce nie przeszkodziły cenom mieszkań w dynamicznym wzroście. Wygląda na to, że efekt niskich stóp procentowych, widoczny na giełdach, mocno oddziałuje też na ceny mieszkań. Pomaga też fakt, że bezrobocie okazało się znacznie niższe od obaw, co umocniło popyt na rynku.

Z danych opublikowanych w środę przez Narodowy Bank Polski wynika, że w największych miastach kraju średnia cena transakcyjna mieszkania na rynku pierwotnym wyniosła w trzecim kwartale 8744 zł i wzrosła aż o 9,1 proc. rok do roku. Trend wzrostowy zatem nie został w ogóle zaburzony przez epidemię. Wprawdzie w drugim kwartale był widoczny dołek, ale w trzecim nie było już po nim śladu.

Sytuacja na rynku wtórnym jest podobna, choć tutaj widać pewien efekt epidemii. Średnia cena w największych miastach wyniosła w trzecim kwartale 8270, co również oznaczało wzrost o 9,1 proc. rok do roku. W tym przypadku jednak dynamika była nieco niższa niż w poprzednich kwartałach, kiedy przekraczała 11 proc. w ujęciu rocznym.

Szczególnie ważnym wskaźnikiem dla obserwacji rynku jest zmiana tzw. indeksu hedonicznego, która pokazuje, jaka jest dynamika cen po uwzględnieniu zmian cech sprzedawanych mieszkań. Jeżeli na przykład w jednym roku częściej sprzedają się mieszkania duże (ze średnio niższą ceną za metr), a w kolejnym roku małe (ze średnio wyższą ceną za metr), to sama zmiana przeciętnej ceny może zaburzać obraz rynku. Indeks hedoniczny koryguje ten efekt.

W trzecim kwartale indeks hedoniczny wzrósł o 10,8 proc. rok do roku, wobec wzrostu o 11,7 proc. w poprzednim kwartale. Jest to szósty z rzędu kwartał z dwucyfrowym wzrostem. Pod tym względem najwyższe wzrosty cen notowane są w Poznaniu (aż 17,3 proc rok do roku), Łodzi (15,4 proc.), Katowicach (13,4 proc.), czy Krakowie (12,3 proc.). Na największym rynku lokalnym, czyli w Warszawie, ceny liczone na podstawie indeksu hedonicznego wzrosły w trzecim kwartale o 6,9 proc. rok do roku, co oznacza obniżenie dynamiki w porównaniu z sytuacją w poprzednich kwartałach.

W czasie pierwszego uderzenia epidemii w 2020 roku pisałem o tym, że zmiany makroekonomiczne powinny sprzyjać stabilizacji lub spadkowi cen. Tak się jednak nie stało. Dlaczego? Wrócę do tamtej argumentacji, by pokazać, co się zmieniło.

Wedle mojego spojrzenia z wiosny do wyhamowania cen mieszkań miał przyczynić się wyraźny wzrost stopy bezrobocia, która jest istotnym wskaźnikiem dla kondycji rynku nieruchomości mieszkaniowych, oraz zwiększenie podaży mieszkań wynikające z ograniczenia ruchu turystycznego (duża część mieszkań była kupowana pod wynajem krótkookresowy dla turystów) i migracyjnego. Z tych dwóch czynników pierwszy okazał się znacznie, znacznie słabszy od oczekiwań, a drugi nieznacznie słabszy. Stopa bezrobocia wzrosła bardzo mało, ponieważ potężne transfery rządowe dla firm ograniczyły skalę zwolnień pracowników. Zaś uwolnienie podaży mieszkań mogło być mniejsze od oczekiwań ze względu na utrzymanie liczby imigrantów zarobkowych w kraju na wysokim poziomie i szybsze od oczekiwań ożywienie ruchu turystycznego.

Jednocześnie ewidentnie mocniej od oczekiwań oddziałuje czynnik pozytywny dla cen mieszkań – niskie stopy procentowe. W Polsce dziś jest dużo więcej osób o dużych zasobach finansowych niż 10 czy 15 lat temu. Dla dużej części z tych osób mieszkania stały się jedyną formą długookresowej lokaty kapitału. Nawet przy spadających stawkach najmu, mieszkania są postrzegane przez wielu Polaków jako inwestycja w miarę bezpieczna i dochodowa – a przynajmniej bardziej dochodowa niż lokaty bankowe czy obligacje skarbowe. Takie postrzeganie mogło być wzmocnione przez rozpowszechniające się na rynku prognozy, wedle których stopy procentowe pozostaną bardzo niskie przez wiele, wiele lat.

Jest jeszcze inny ważny czynnik, który mógł spowodować wzrost cen. Niektórzy ekonomiści uważają, że na rynku mieszkaniowym kształtuje się tzw. bańka cenowa, czyli sytuacja, w której wzrosty cen są napędzane głównie przez oczekiwania dotyczące … rosnących cen. Taki samonapędzający się mechanizm, który w pewnym momencie się zatrzymuje, co prowadzi do gwałtownego załamania cen. Na takie ryzyko wskazuje m.in. Adam Czerniak, ekonomista z SGH i Polityki Insight, zajmujący się zawodowo rynkiem  mieszkaniowym. Ale ten pogląd nie jest jeszcze powszechnie podzielany. Inni ekonomiści wskazują, że ceny mieszkań w relacji do stawek najmu wciąż nie są w Polsce bardzo wysokie, a jednocześnie popyt jest finansowany w dużej mierze kapitałem własnym.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
W zyskach firm nie widać epidemii. Dlaczego?

Kondycja przedsiębiorstw w Polsce w czasie kryzysu epidemicznego jest trudna – niektórych branż wręcz bardzo trudna. A jednocześnie tego faktu w ogóle nie widać w danych o wynikach finansowych dużych przedsiębiorstw. Przychody owszem mocno spadły. Ale zyski latem były na poziomie zeszłorocznym i nawet powyżej długookresowego trendu.

Jak wyjaśnić tę odporność wyników firm na kryzys? Jest kilka powodów. Jeden, pewnie najciekawszy z punktu widzenia przyszłości gospodarki, jest taki, że kryzys podzielił firmy na przegranych i wygranych – tych drugich wcale nie jest tak mało.

W trzecim kwartale łączny wynik finansowy netto wszystkich firm w Polsce, które zatrudniają co najmniej 50 osób i nie są firmami finansowymi (czyli np. bankami), wyniósł 35 mld zł i był aż o 13 proc. wyższy niż w analogicznym kwartale zeszłego roku. Stało się tak mimo spadku przychodów o ponad 2 proc. rok do roku.

Warto spojrzeć na wykres i dostrzec różnicę między reakcją przychodów i zysków. Przychody spadły w czasie kryzysu w bezprecedensowym stopniu. Ale w zyskach kryzysu nie widać. Zyski są wręcz powyżej długookresowego trendu. 

Firmom na pewno bardzo pomogły rządowe tarcze antykryzysowe. Pozwoliły one wyraźnie ograniczyć koszty płacowe, a jednocześnie transfery gotówki – niewidoczne w przychodach – pozwoliły na pokrycie części kosztów.

Innym powodem odporności zysków jest zapewne fakt, że największe straty mogły być skoncentrowane w sektorze małych przedsiębiorstw, których nie widać w danych – siłownie, restauracje, firmy przewozowe, firmy eventowe, firmy marketingowe itd. są najczęściej małymi przedsiębiorstwami. Obawiam się, że tam odbyła się finansowa rzeź, której tu po prostu nie widać.

Niewidoczne w danych zagregowanych jest też inne zjawisko – bardzo mocne zróżnicowanie wyników firm. Jedni w kryzysie tracą, dla innych otworzył on nowe perspektywy. Żeby pokazać to zróżnicowanie skorzystałem z danych firm giełdowych – tych, które są na parkiecie co najmniej od 10 lat. Pokazałem zróżnicowanie między ich wynikami netto*. Jak widać na wykresie, zróżnicowanie wzrosło w 2020 roku do najwyższego poziomu w historii. To jest K-kształtna gospodarka, w której jedni jadą w górę, a inni spadają.

Sądzę, że to ostatnie zjawisko jest dość istotne dla zrozumienia natury kryzysu i tego, co może wydarzyć się po nim. Epidemia nie zniszczyła fundamentów gospodarki w takim stopniu, jakiego się obawiano w marcu i kwietniu. Część firm pada i im trzeba pomóc, ale wiele przedsiębiorstw jest w stabilnej kondycji. Ten kryzys uderzył punktowo. Nie jak walec, rozjeżdżający wszystkich, a bardziej jak młot pneumatyczny. Fakt, że udało się utrzymać stabilność wielu firm, powinien pozwolić odbudować aktywność w przyszłym roku.

*Wskaźnik zróżnicowania wyników firm powstał w następujący sposób. Dla każdej firmy policzony zostało odchylenie wyniku netto w danym kwartale od długookresowej średniej (mierzone jako liczba odchyleń standardowych od średniej). Następnie policzone zostało odchylenie standardowe tego wskaźnika w grupie wszystkich firm w każdym kwartale. Wskaźnik ten pokazuje, czy wyniki firm zmierzają w podobnym kierunku (wtedy jest blisko zera) czy w odmiennych kierunkach (wtedy rośnie).

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.