Koniec ery Niemiec?

Dawno nie było tak dużej różnicy między tempem rozwoju gospodarczego Francji i Niemiec – na korzyść Francji. W drugim kwartale francuska gospodarka nieoczekiwanie przyspieszyła, a Niemcy postawili pierwszy krok na terenie recesyjnym. To jest dobry przyczynek do pytania, które stawia wielu ekonomistów (i nie tylko), o to, czy przypadkiem Niemcy nie wchodzą w czas dłuższej stagnacji?

Na wykresie pokazałem różnicę w rocznej zmianie PKB między Francją a Niemcami (wykorzystując dane nieodsezonowane). W drugim kwartale wzrost PKB we Francji wyniósł 1,4 proc. (wobec 1 proc. w pierwszym kwartale), w Niemczech 0 proc. (wobec 0,8 proc. w pierwszym kwartale). Różnica wyniosła 1,4 pkt proc. i była najwyższa od ostatniego kwartału kryzysowego roku 2009. Dane te interpretuję jako zjawisko pozytywne, ponieważ pokazują one, że w Europie zachodniej nie mamy do czynienia ze skoordynowaną recesją, a raczej punktowymi wstrząsami.

Istotne pytanie, które tu chcę postawić, dotyczy tego, czy te dane pokazują początek jakiejś długookresowej zmiany? Od ok. 15 lat Niemcy rozwijały się dużo szybciej niż Francja – to była era Niemiec w europejskiej i światowej gospodarce. Czy to się teraz zmieni? Czy Niemcy wpadają w jakieś dłuższe tarapaty? Niemcy zwykle rosną wolniej niż Francja w warunkach globalnego spadku popytu inwestycyjnego, ponieważ przemysł niemiecki specjalizuje się w dobrach inwestycyjnych, a przemysł francuski w dobrach konsumpcyjnych. Dodatkowo Niemcy są bardziej niż Francja uzależnione od koniunktury globalnej. Może być więc tak, że ta dywergencja między Francją a Niemcami jest tylko zjawiskiem cyklicznym.

Ale sami Niemcy dostrzegają w ostatnich słabych wynikach swojej gospodarki przejawy długookresowej słabości. Najczęściej wymienia się dwa problemy niemieckiej gospodarki, które mogą sprawić, że zacznie ona tracić międzynarodową konkurencyjność.

Po pierwsze, Niemcy mają dość niską stopę inwestycji, czyli relatywnie niski udział inwestycji w PKB. W zeszłym roku stopa ta wyniosła 21,2 proc., podczas gdy we Francji było to 22,8 proc. (a w poprzednich latach różnica była jeszcze większa na niekorzyść Niemiec). Czyli mimo faktu, że w ostatniej dekadzie Niemcy rozwijały się dużo szybciej niż Francja, czyli teoretycznie oferowały firmom więcej możliwości inwestycyjnych, niemieckie firmy mniejszą część dochodu przeznaczały na inwestycje niż firmy francuskie.

Po drugie, Niemcy mają relatywnie niski – jak na kraj rozwinięty – poziom inwestycji w aktywa cyfrowe, co może czynić ten kraj słabo przygotowanym na trwającą rewolucję cyfrową. Na przykład, w 2018 r. nakłady inwestycyjne na własność intelektualną (czyli głównie oprogramowanie) wyniosły w Niemczech 3,8 proc. PKB, a we Francji 5,6 proc. PKB. Niemcy obawiają się, że w erze, gdy software zaczyna dominować nad hardware (czyli na przykład, gdy o wartości samochodu będzie decydować oprogramowanie a nie silnik).

Sądzę, że Niemcy rzeczywiście mają strukturalne słabości, które były ukrywane w czasach po kryzysie finansowym, gdy inne kraje cierpiały na dużo większe bolączki. I te słabości mogą teraz wychodzić na światło dzienne. Ale jednocześnie pesymizm odnośnie perspektyw tego kraju wydaje mi się czasem przesadzony. To jest zdrowa, zrównoważona, elastyczna gospodarka, będąca zawsze jednym z liderów postępu technologicznego w przemyśle, która nie powinna mieć problemów, by zaistnieć także na froncie postępu cyfrowego. 

Autor: Ignacy Morawski

Więcej danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Inwestycje na górce, eksport w dołku

Słabnący popyt na rynkach zagranicznych będzie ograniczał chęć do inwestowania wśród firm. Ale jednocześnie solidna konsumpcja powinna oddziaływać w odwrotnym kierunku. Sądzę, że to starcie dużych trendów jest już dobrze widoczne w danych o strukturze polskiego PKB. To jest teraz najważniejsze pytanie o najbliższą przyszłość gospodarki: który wektor będzie mocniejszy – zagraniczny czy krajowy?

GUS podał w piątek dokładne dane o strukturze PKB w drugim kwartale. Wzrost samego PKB wyniósł 4,5 proc., czyli minimalnie wyżej niż szacunku flash podanym w połowie sierpnia (4,4 proc.). I jednocześnie niżej niż w pierwszym kwartale (4,7 proc.). To, co było ciekawe w tych danych i na co wszyscy analitycy czekali, to struktura PKB.

Najważniejszy jest fakt, że bardzo solidnie rosną inwestycje – w drugim kwartale były o 9 proc. wyższe niż przed rokiem. Wprawdzie to znacznie mniejszy przyrost niż ten zanotowany w pierwszych trzech miesiącach roku (12,6 proc.), ale wciąż wysoki – wyższy niż przyrost PKB, co oznacza wzrost stopy inwestycji. Ważne też jest, że udaje się utrzymać wysoką dynamikę nakładów na środki trwałe mimo słabszej koniunktury w inwestycjach infrastrukturalnych. Z tego wynika, że coraz więcej inwestują przedsiębiorstwa, a nie tylko państwo. To jest pozytywny sygnał na przyszłość.

Na minus z kolei wyróżnił się eksport, który wzrósł tylko o 3,9 proc., wobec 5,9 proc. w pierwszym kwartale. Wzrosty eksportu poniżej 5 proc. w Polsce zdarzały się tylko w warunkach wstrząsów gospodarczych za granicą, więc jest to wynik słaby. Nie będę w tym momencie wchodził w temat dużej rozbieżności między statystykami eksportowymi NBP (z bilansu płatniczego) i GUS (z tzw. rachunków narodowych), które pokazują różne historie i różne odpowiedzi na pytanie o odporność polskiego eksportu na recesję przemysłową w Niemczech. Skupię się na danych GUS, a te pokazują, że popyt zagraniczny słabnie. To osłabienie może wynikać z dwóch czynników: słabsza koniunktura w przemyśle osłabia popyt na towary, a zmniejszenie napływu nowych firm zagranicznych do sektora usług biznesowych osłabia sprzedaż zagraniczną usług.

I w tym miejscu dochodzimy do najważniejszej zagadki dotyczącej przyszłości polskiej gospodarki. Czy słaby popyt zagraniczny przełoży się na osłabienie inwestycji? Koniunktura za granicą miała w przeszłości duże przełożenie na inwestycje w kraju, ponieważ za gros inwestycji odpowiadają firmy przemysłowe aktywne na rynkach zagranicznych (przemysł odpowiada za ok. 60 proc. inwestycji średnich i dużych firm w Polsce). Więc słabnący popyt zagraniczny może być czynnikiem ciążącym w najbliższych kwartałach na inwestycjach krajowych. I już to trochę widać, bo jednak inwestycje schodzą z cyklicznej górki.

Ale jednocześnie wiemy, że w ostatnich latach ten związek koniunktury światowej z inwestycjami w Polsce osłabł – raz, że głównym czynnikiem odpowiedzialnym za wahania inwestycji są przepływy funduszy unijnych, a dwa, że do Polski trafia sporo inwestycji rozbudowujących łańcuchy dostaw, co jest procesem w dużej mierze niezależnym od koniunktury. Ryzyko dla inwestycji ze strony turbulencji zagranicznych więc istnieje, ale nie będzie dołować aktywności inwestycyjnej firm tak jak to zdarzało się w przeszłości.

Trzeba jeszcze poświęcić uwagę konsumpcji prywatnej. Ta wzrosła o 4,4 proc. (rdr) w drugim kwartale, wobec wzrostu o 3,9 proc. w pierwszych miesiącach roku. A więc widać przyspieszenie i odwrócenie trendu spadkowego tego wskaźnika! A w trzecim kwartale wchodzą w życie potężne transfery społeczne, które dodatkowo pomogą konsumpcji. Jednak nie wyciągałbym nazbyt optymistycznych wniosków. Biorąc pod uwagę silne efekty sezonowe (wyjątkowo późne Święta Wielkanocy) oraz wypłatę tzw. 13. emerytury w maju, przyspieszenie konsumpcji wcale nie jest imponujące. Boom konsumpcyjny wywołany nowymi transferami społecznymi może być mniejszy od oczekiwań.

Gospodarka jest zatem na ścieżce stopniowego spowolnienia. O skali tego spowolnienia zdecydują inwestycje. Te trzymają się mocno, choć otoczenie inwestycyjne się pogarsza. 

Autor: Ignacy Morawski

Dane źródłowe wykresu: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Przemysł przyspieszył słabiej od prognoz

We wczorajszej paczce danych z polskiej gospodarki każdy znalazł coś dla siebie – optymiści i pesymiści. Ci pierwsi dostrzegli, że przemysł i budownictwo w lipcu zanotowały solidne wzrosty, odbijając się z czerwcowego dołka. Ci drudzy zauważyli, że przy korzystniej różnicy dni roboczych odbicie powinno być silniejsze, więc skoro nie było, to znaczy, że coś zgrzyta w gospodarce.

Produkcja przemysłowa wzrosła w lipcu o 5,8 proc. rok do roku, czyli mocno odbiła po zaskakującym czerwcowym spadku. Nic dziwnego, skoro w lipcu były aż cztery (!) dni robocze więcej niż miesiąc wcześniej. Ale dni robocze to nie jedyne wyjaśnienie. Na pełnych obrotach działają m.in. branże produkcji sprzętu transportowego, przetwórstwa tworzyw sztucznych, czy produkcji wyrobów elektrycznych. We wszystkich tych obszarach trwa ekspansja sprzedaży wiedziona w dużej mierze rosnącymi zamówieniami z zagranicy.

Choć w kilku branżach widać ewidentne sygnały słabości. Na przykład, produkcja metali spadła w ujęciu rocznym o 4,9 proc., reagując zapewne na spowolnienie koniunkturalne w przemyśle strefy euro. A patrząc na cały przemysł, mimo dobrej sytuacji w niektórych branżach, widać trend spowolnienia. Jest on nieubłagany. Warto zauważyć, że tzw. momentum produkcji, czyli średnie zmiany jej poziomu z miesiąca na miesiąc po odjęciu czynników sezonowych, jest ostatnio najniższe od … marca 2012 r. Jakieś wstrząsy ze świata do Polski jednak docierają.

Wszystko układa się w scenariusz zwalniania gospodarki. Optymiści powiedzieliby, że to „normalizacja”.

Autor: Ignacy Morawski


Dane źródłowe wykresu: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Polska gospodarka zwalnia, rynki panikują. Co dalej?

Najnowsze dane pokazały, że w drugim kwartale polska gospodarka nieznacznie zwolniła. Nasze modele pokazują, że w trzecim kwartale spowolnienie trwa dalej. Choć w sierpniu i wrześniu dojdzie do starcia dwóch dużych zjawisk, które mogą zmienić scenariusz makroekonomiczny na najbliższe miesiące – na plus lub na minus. Starcia, które mogłoby przypominać walkę Andy Ruiza i Anthony’ego Joshuy.

W jednym rogu ringu stanie światowa stagnacja przemysłowa i załamanie aktywności przemysłowej w Niemczech. W drugim rogu nowa odsłona programu 500+ w Polsce. Innymi słowy, negatywne bodźce zewnętrzne spotkają się z ogromną stymulacją fiskalną. To będzie walka na 12 rund.

GUS podał wstępnie, że w drugim kwartale wzrost PKB wyniósł 4,4 proc., wobec 4,7 proc. w pierwszym kwartale. Patrząc na dane wyrównane o efekty sezonowe, wzrost wyniósł w drugim kwartale 4,1 proc., wobec 4,6 proc. w pierwszym kwartale.

Widać to w górnym panelu na wykresie. W dolnym panelu pokazujemy nasz nowcast, czyli wyniki modelu szacującego miesięczny wzrost PKB w czasie bieżącym. Model pokazuje, że w sierpniu wzrost odsezonowanego PKB wynosi 3,6 proc. Jest to wynik niższy od oczekiwań ekonomistów rynkowych, choć trzeba zaznaczyć, że rynek wycenia pozytywne efekty nowych transferów z tytułu programu 500+, a nasz model tego nie uwzględnia – bo jeszcze tych transferów nie widać w danych. Można więc sądzić, że finalny wynik za trzeci kwartał może być nieco wyższy. Ale o ile wyższy? To jest pytanie o wynik wspomnianej walki.

Na rynkach finansowych trwa obecnie lekka panika związana z rosnącym ryzykiem recesji w USA. Model Fed z Nowego Jorku wskazuje obecnie na ok. 40 proc. prawdopodobieństwo recesji w ciągu 12 miesięcy – dużo na tle historycznym. Wprawdzie dane z amerykańskiej gospodarki są niezłe (w środę spłynęły na przykład świetne dane o sprzedaży detalicznej), ale bardzo słabe dane o produkcji przemysłowej w Niemczech i Chinach sugerują, że wojna handlowa może uderzać w łańcuchy produkcji. A jeżeli tak się dzieje, to cała światowa gospodarka może pogrążyć się w stagnacji. Polska wykazuje sporą odporność na światowe zawirowania przemysłowe, ale nie będzie to też odporność 100 procentowa.

Jednocześnie na konta rodziców w Polsce powoli powinny zaczynać spływać transfery z programu 500+ na pierwsze dziecko. Szacunki dotyczące wpływu tego transferu na aktywność gospodarczą są różne. Z jednej strony, doświadczenie roku 2016 pokazuje, że może być to wpływ istotny, podbijający dynamikę PKB nawet o ok. 0,5 pkt proc. Z drugiej strony, obecny transfer jest nieco inny i trafia do gospodarki w innych warunkach. Relatywnie więcej na tej rundzie transferów zyskają rodziny zamożniejsze, które mają większą skłonność do oszczędzania dochodu z transferów (tutaj ciekawa analiza CenEA na ten temat). A gospodarka znajduje się prawdopodobnie powyżej swojego potencjału (w każdym razie wyżej w relacji do potencjału niż w 2016 r.), co oznacza, że większa część transferu może pójść w import niż w popyt wewnętrzny.

Media podają, że walka Ruiza i Joshuy (rewanżowa) może się odbyć w grudniu. Sądzę, że do tego czasu będziemy wiedzieli więcej na temat starcia różnych sił w polskiej gospodarce. W międzyczasie, na bieżąco będą mieli Państwo dostęp do naszego sędziowskiego nowcastu.

  Autor: Ignacy Morawski

Dane o wzroście PKB Polski: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Rynek pracy przeszedł do fazy stabilizacji

Wstępne dane o stopie bezrobocia w Polsce za lipiec zaskoczyły na plus. Ale patrząc na trend i na to, co o zatrudnianiu mówią menedżerowie firm, widać, że rynek powoli się stabilizuje po fali gigantycznego wzrostu popytu na pracę w ostatnich latach. Sygnałów ewentualnego pogorszenia na rynku pracy na razie wciąż jest natomiast bardzo mało.

W lipcu stopa bezrobocia wyniosła 5,2 proc., wobec 5,3 proc. w czerwcu. To wstępne dane Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (dane dostępne w aplikacji spotdata.pl tutaj). Po raz pierwszy od sierpnia zeszłego roku bezrobocie okazało się niższe niż prognozował rynek (choć finalnie będzie można to potwierdzić dopiero pod koniec miesiąca). Usuwając z danych efekty sezonowe, widać jednak, że już od czterech miesięcy stopa bezrobocia praktycznie się nie zmienia – wynosi ok. 5,5 proc. Z operacjami usuwania efektów sezonowych zawsze wiąże się duża niepewność na końcach szeregów czasowych, ale wiele wskazuje, że stabilizacja rynku pracy staje się faktem.

Stabilizację potwierdzają indeksy koniunktury powstające na podstawie ankiet wśród menedżerów. W przetwórstwie, budownictwie czy handlu widać, że deklarowany popyt na pracowników wciąż jest dodatni (więcej firm chce zatrudniać niż zwalniać), ale znacznie wyhamował w stosunku do sytuacji z przełomu 2018 i 2019 r. A w budownictwie przeważają wręcz deklaracje o redukcji zatrudnienia. Te informacje pochodzą z GUS. Z kolei analogiczne badania NBP z przełomu pierwszego i drugiego kwartału pokazują wciąż wysoki popyt na pracę, nawet jeżeli jest on nieznacznie niższy niż kilka miesięcy temu. Sygnały nie są zatem jednoznaczne.

Generalnie rynki pracy w Polsce i krajach rozwiniętych to jest wciąż element pozytywnie się wyróżniający na tle innych wskaźników ekonomicznych. Na świecie trwa recesja przemysłowa, rynki finansowe wyceniają coraz większe ryzyko ogólnej recesji gospodarczej, ale twarde dane nie wskazują, by firmy reagowały poprzez zwalnianie pracowników. 

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o bezrobociu w Polsce: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Strach przed recesją demograficzną ma za wielkie oczy

W Polsce panuje powszechne przekonanie, że czekający nas spadek liczby ludności będzie stanowił problem dla gospodarki. GUS opublikował w piątek raport na temat sytuacji demograficznej Polski w 2018 r., który daje pewien wgląd w kluczowe tendencje i wspiera pesymistów – liczba urodzin spadła, dzietność spadła (mimo 500+), populacja spadła (raport pomija czasową imigrację). A to zdanie mogło u pesymistów wywołać ciarki na plecach: „Wyniki prognozy wskazują, że przez najbliższe około 25 lat liczba ludności Polski zmniejszy się o 2,8 mln”.

Recesja demograficzna może być szansą rozwojową

Ale czy rzeczywiście recesja demograficzna to będzie problem? Niekoniecznie tak musi być. Oto kilka argumentów wskazujących, że może być dokładnie odwrotnie – zmiana tendencji demograficznych może być dla Polski szansą. Nie twierdzę, że BĘDZIE, ale że pesymiści demograficzni nie dostrzegają kilku istotnych mechanizmów. Pominę najbardziej oczywisty mechanizm imigracji, który już działa, ale nie mamy pewności, czy będzie działał w przyszłości.

Jak widać na wykresie poniżej, w skali świata kraje o niższej dynamice ludności rozwijają się … szybciej. W ostatnich 40 latach na świecie były trzy kraje, które doświadczyły spadku ludności: Węgry, Bułgaria i Rumunia. Wszystkie trzy rozwijały się średnio o 0,5 pkt proc. rocznie szybciej niż średnia dla świata, co w ciągu 40 lat daje aż 22 proc. dodatkowego przyrostu PKB per capita.  Dokładniejszy wgląd w dane wskazuje, że relacja między dynamiką ludności a rozwojem nie przebiega liniowo – najszybciej rozwijały się kraje, które notowały niską ale dodatnią dynamikę ludności. Warto jednak zauważyć, jakie kraje są w tej grupie – to m.in. USA, Kanada, Hong Kong, Chiny. Trzy pierwsze to są kraje prowadzące bardzo aktywną politykę przyciągania wykształconej siły roboczej zza granicy, czyli rozwijały się m.in. dzięki imigracji. Tam wzrost populacji był efektem, a nie przyczyną rozwoju gospodarczego. Czwarty z tych krajów, czyli Chiny, notował gigantyczną stopę inwestycji (udział inwestycji w PKB), czyli utrzymywał bardzo niskie płace by bardzo szybko podnosić zasoby kapitału – to pozwoliło mu na spektakularny rozwój. Jaki z tego wypływa wniosek? Że recesja demograficzna nie musi szkodzić rozwojowi, a może nawet go wspierać. A liczbę ludności najlepiej podnosić poprzez przyciąganie wykształconych pracowników. Talenty są kluczem do rozwoju. Na tym powinniśmy się skupiać.

Obecnie rząd w Polsce skupia się na próbach stymulowania rozwoju demograficznego poprzez dotowanie dzietności. Ale czy dzietność ma jakikolwiek związek z rozwojem? Nie, korelacja jest bardzo niska i wręcz ujemna – kraje o niższej dzietności rozwijają się nawet lekko szybciej niż kraje o wysokiej dzietności. Co więcej, nie ma też korelacji między tzw. wskaźnikiem obciążenia demograficznego (liczba ludności w wieku 65+ w relacji do ludności w wieku produkcyjnym) a tempem rozwoju. Można mieć większą relatywną liczbę osób starszych i wciąż rozwijać się doskonale. Ważne, by utrzymywać wysoką stopę aktywności zawodowej.

Co mówią modele ekonomiczne

Jestem świadomy, że korelacja nie oznacza przyczynowości. Ale teorie ekonomiczne również nie sugerują, byśmy powinni się obawiać recesji demograficznej. (Neo)klasyczny model rozwoju gospodarczego wskazuje, że im niższa jest dynamika ludności, tym większy długookresowy dochód na mieszkańca. Przy niższej dynamice ludności, łatwiej jest podnosić zasoby kapitału per capita, nie trzeba do tego wielkich inwestycji.  A im większy zasób kapitału per capita, tym większy dochód per capita. Jest też inny mechanizm, który może prowadzić do wyższego wzrostu dochodu na głowę wraz z obniżeniem liczby ludności. Przy niższej dynamice ludności przedsiębiorcom trudniej jest znaleźć pracowników, muszą więc wysiłek wkładać w innowacje. Recesja demograficzna może być zatem bodźcem do transformacji gospodarki – firmy będą musiały więcej inwestować w efektywność produkcji, szukać efektów skali, łączyć się.

Można też oczywiście zaleźć argumenty za tym, że niska dynamika ludności jest szkodliwa dla dobrobytu. Mniej ludzi to mniejsza szansa na znalezienie super-wybitnych jednostek, takich, które stoją na czele każdej rewolucji technologicznej. Mniej ludzi to też większa koncentracja własności w rękach spadkobierców kapitału i potencjalnie większe nierówności. Wreszcie mniejsza liczba ludzi może być sygnałem, że jakość życia w kraju nie jest postrzegana jako wysoka – zarówno przez obywateli (niechętnych do posiadania dzieci), jak i potencjalnych imigrantów.

A co z emeryturami i presją na ich podwyższanie?

Pewnie jeden z kluczowych argumentów pesymistów demograficznych jest taki, że recesja demograficzna i wzrost liczby emerytów doprowadzą do zaburzeń społecznych – emerytury będą niskie, emeryci będą naciskać na większe transfery i wyższe podatki, to zaś odstraszy młodych ludzi, którzy wyjadą z kraju.

Taki scenariusz może być realizowany, nie zaprzeczam. Ale sądzę, że łatwiej się przed nim obronić niż się wydaje pesymistom. Jeżeli efektywny wiek emerytalny (czyli faktyczny wiek przechodzenia na emeryturę) podniósłby się w przyszłości z ok. 62 lat do ok. 70 lat, wówczas problem niskich emerytur mógłby praktycznie zniknąć. Takie podniesienie wieku emerytalnego mogłoby podnieść przeciętną emeryturę oczekiwaną w 2050 r. z ok. 30-40 proc. do ok. 60 proc. przeciętnej pensji, czyli absolutnie satysfakcjonującego poziomu.  Politycznie będzie to oczywiście trudne, ale sądzę, że jest to łatwiejsze zadanie niż próba budowy dużego, dotowanego przez państwo kapitałowego filaru systemu emerytalnego. Można też mieć nadzieję, że w miarę upływu czasu polityka może lepiej dostosowywać się do bodźców demograficznych, podobnie zresztą jak decyzje gospodarstw domowych (na pewno zobaczymy wzrost stopy oszczędności). Ponadto, strach, iż emeryci staną się grupą interesu, jest wyolbrzymiony – wielu emerytów będzie miało dzieci, konflikt pokoleń nie jest tym czym konflikt między klasami społecznymi lub grupami zawodowymi.

Ten artykuł to nie jest prognoza. To próba przypomnienia, że demograficzny pesymizm bywa przesadzony. Jak widać na wykresie poniżej, w różnych warunkach demograficznych można osiągać bardzo różne wyniki gospodarcze. W pewnych aspektach recesja demograficzna może okazać się dla polskiej gospodarki zjawiskiem korzystnym.

Autor: Ignacy Morawski

Raport GUS o demografii: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Inflacja w Polsce mocno rośnie, choć w strefie euro spada

W tym roku inflacja zaskakuje niemal permanentnie na plus. W lipcu znów była wyraźnie wyższa od oczekiwań rynkowych, głównie w wyniku wzrostu cen żywności, ale też usług. I to może nie być koniec wzrostów. Ale otoczenie światowe nie sprzyja trwałemu wzrostowi inflacji. W strefie euro inflacja w lipcu się obniżyła, a przecież trendy inflacyjne w Polsce są mocno zależne od tego, co dzieje się w Europie.

W lipcu inflacja wyniosła 2,9 proc., wobec 2,6 proc. w czerwcu – wynika ze wstępnych danych GUS. Tym samym dynamika cen jest najwyższa od października 2012 r. Częściowo wynika to z wysokiego wzrostu cen żywności, wywołanego zjawiskami podażowymi (pogoda, zbiory, choroby zwierząt itd.) oraz rosnącymi płacami (efekty widać m.in. w branży piekarniczej). Odejmując czynniki sezonowe, przyspieszenie cen żywności w ostatnim półroczu jest najmocniejsze od początku 2008 r. Jest to tzw. szok podażowy, który przekłada się na obniżenie realnej dynamiki wynagrodzeń i tym samym konsumpcji. Drugim istotnym powodem wzrostu inflacji jest przyspieszenie cen usług, o którym wielokrotnie pisałem (więcej tutaj). Ponadprzeciętna na skalę europejską inflacja jest obserwowana w całym regionie Europy Środkowej, gdzie bezrobocie jest bardzo niskie, a wzrost płac bardzo wysoki.

Jednocześnie w strefie euro inflacja … zwalnia. W lipcu wyniosła 1,1 proc., wobec 1,3 proc. w czerwcu i jest tym samym najniższa od 18 miesięcy. To może być opóźniony efekt spowolnienia gospodarczego, choć spowolnienie to wciąż jeszcze nie przełożyło się bezrobocie i płace. Na pewno tak niska inflacja wywoła wkrótce zdecydowaną reakcję Europejskiego Banku Centralnego, który podąży śladami Fed (ten wczoraj obniżył stopy procentowe o 0,25 pkt proc.) i będzie luzował politykę pieniężną. Sądzę, że luzowanie to może przyjąć duże rozmiary, w banku widać bowiem rosnącą chęć, by trwale zmienić widoczne od wielu lat niekorzystne trendy inflacyjne.

W warunkach niskiej inflacji w strefie euro, raczej wątpliwe jest, by w Polsce, bez istotnej deprecjacji złotego, doszło do znaczącego wystrzału inflacji. Ceny (w tak stabilnej i otwartej gospodarce jak Polska) są zależne od trendów międzynarodowych może nawet bardziej niż od czynników krajowych. Kiedyś pokazywałem dane wskazujące, że inflacja w Polsce bardziej koreluje się z inflacją w strefie euro niż ze zmiennymi z polskiego rynku pracy czy krajowym PKB.

Ale nie zmienia to faktu, że wystąpienie inflacji rzędu 3-4 proc. jest jak najbardziej możliwe. I że część z tej inflacji ma charakter wstrząsu podażowego, czyli takiego, który przekłada się na obniżenie realnych płac i dynamiki konsumpcji. 

Autor: Ignacy Morawski

Dane o inflacji w Polsce: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Czy coś złego dzieje się z niemiecką gospodarką?

Na świecie trwa ewidentne spowolnienie przemysłowe, ale to, co dzieje się w Niemczech, jest wyjątkowo zaskakujące, nawet na tle sytuacji na świecie. Niemiecki przemysł ma ewidentnie dużo większe problemy niż przemysł w innych krajach europejskich. Widać to na wykresie poniżej. Źródło tej dywergencji to w tym momencie jedno z najistotniejszych zagadek dotyczących europejskiej gospodarki. Czy to jest chwilowy rozjazd cyklu? A może kończy się 15-letni okres nadzwyczajnej ekspansji Niemiec w Europie i na świecie?

Wracając z urlopu, chciałem wybrać takie dane z ostatnich kilkunastu dni, które wzbudziły we mnie największe wrażenie. Były to dane o produkcji przemysłowej w krajach UE. W większości krajów widać, że cykl produkcji jest w mniejszym lub większym dołku, ale żaden duży kraj nie doświadcza takiego załamania produkcji jak Niemcy.

Jak wyjaśnić to zjawisko? Można podać cztery interpretacje. Pierwsze trzy mają charakter cykliczny, czwarte jest strukturalne.

Po pierwsze, możliwe jest, że ze względu na różnice w cyklu zamówień Niemcy szybciej weszły w recesję przemysłową niż inne kraje. Niemieckie firmy mają krótszy cykl zamówień niż np. firmy w Europie Środkowej, więc reakcja innych krajów wobec tego, co dzieje się w Niemczech, może być opóźniona. Ale to wyjaśnienie jest o tyle słabe, że dywergencja trwa już od 10 miesięcy – za długo, by wyjaśnić ją tylko cyklem zamówień.

Po drugie, możliwe, że specyfika obecnego cyklu dekoniunktury na świecie znacznie bardziej szkodzi niemieckiej gospodarce niż innym gospodarkom. Wynikać to może z faktu, że Niemcy bardziej niż inne kraje są skoncentrowane na produkcji dóbr inwestycyjnych. A spowolnienie na świecie dotyka właśnie głównie producentów dóbr inwestycyjnych. Niepewność wywołana wojną handlową nie przekłada się jeszcze na konsumpcję, ale przekłada się na decyzje firm dotyczące inwestycji – widać to na przykład w wyraźnym spowolnieniu inwestycji w maszyny i urządzenia przez firmy z USA i strefy euro. Ale to wyjaśnienie, choć brzmi atrakcyjnie, też ma słabości. Inwestycje w maszyny zwalniają, ale nie uległy załamaniu.

Po trzecie, możliwe jest, że kilka dużych rynków wschodzących, które są istotnymi odbiorcami niemieckich towarów, drastycznie zredukowało zamówienia na te towary ze względu na przywracanie równowagi handlowej i (szerzej) równowagi w bilansie płatniczym (jest to opóźniony efekt podwyżek stóp procentowych w USA). Dotyczy to głównie Turcji, ale może też występować na innych rynkach. Tylko czy kilka rynków wschodzących mogłoby niemieckim producentom wyrządzić aż takie szkody? I nie byłoby to widoczne w produkcji innych krajów?

Po czwarte, i to jest wyjaśnienie najbardziej ogólne, łączące wątki z poprzednich dwóch punktów, możliwe jest, że niemiecki model rozwojowy natrafił na poważne i długotrwałe bariery. Od 15 lat Niemcy znacznie bardziej niż inne europejskie kraje oparły swój rozwój na eksporcie. Jeszcze na początku lat 2000. eksport Niemiec w relacji do PKB był taki jak we Francji czy Włoszech, czyli ok. 25-30 proc.  Dziś eksport Niemiec sięga niemal 50 proc. w relacji do PKB (co oczywiście nie oznacza, że tworzy połowę PKB!), podczas gdy we Francji i Włoszech ta relacja ledwo przekracza 30 proc. Świat wchodzi w erę wojen handlowych, zwiększonej niepewności co do globalizacji i stabilności międzynarodowych łańcuchów dostaw. Niemcy na tych zmianach mogą stracić najbardziej i możliwe, że obserwujemy pierwsze tego przesłanki. Ale znów, to wyjaśnienie też nie pasuje do wszystkich elementów układanki. Rozjazd między produkcją w Niemczech i innych krajach zaczął się w połowie 2018 r., a niepewność odnośnie handlu i globalizacji zaczęła się dużo wcześniej.

Najbliższe półrocze przyniesie pewnie więcej odpowiedzi na pytanie o źródło słabości Niemiec.

Autor: Ignacy Morawski

Dane o produkcji przemysłowej Niemiec: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Realny koszt kapitału spada, bo ludzie nie chcą ryzyka

Gdyby zrobić listę najważniejszych zmian, jakie zachodzą w polskiej gospodarce, to na jednym z wysokich miejsc byłby spadek realnej stopy procentowej głęboko poniżej zera. Ten proces się pogłębia. Ostatnie prognozy rynkowe z Ankiety Makroekonomicznej NBP wskazują, że ekonomiści podnoszą swoje prognozy inflacji i jednocześnie obniżają prognozy stóp procentowych. Widać to na wykresie poniżej.

To może oznaczać, że skala stymulacji polskiej gospodarki przez politykę pieniężną rośnie. Stopy się nie zmieniają, mimo bardzo mocnego wzrostu PKB i wyższej inflacji. Czyli bank centralny dokłada tak na prawdę do pieca. Ale jednocześnie można spojrzeć na to zjawisko z innej strony – może być to strukturalna reakcja na recesję demograficzną i niższe inwestycje. Makroekonomista powiedziałby, że to nie zmiana cykliczna, ale zmiana ścieżki równowagi gospodarki. I chyba ja jestem bliżej tej interpretacji.

Ankieta makroekonomiczna NBP pojawia się co kwartał i zawiera prognozy PKB, inflacji i stopy referencyjnej NBP na 2 i 5 lat. Prognozy te pochodzą z ankiety wśród ekonomistów rynkowych i różnych zespołów profesjonalnie zajmujących się prognozami. Jest to ciekawy dokument, jeden z niewielu w kraju, w którym znajdują się prognozy długookresowe.

Z ostatniej rundy wynika, że po raz pierwszy od wiosny 2012 r. rynek oczekuje, iż inflacja będzie średnio rzecz biorąc w celu NBP przez pięć lat. Prognozy inflacji rosną (co jest naturalne przy rosnącej inflacji). Jednocześnie średnia stopa referencyjna NBP przez pięć lat ma wynieść tylko 1,67 proc., czyli de facto pozostać bez zmian (obecny jej poziom wynosi 1,5 proc., a zmiany stopy zwykle odbywają się w krokach co 0,25 pkt proc.).

To tylko prognozy, rzeczywistość może wyglądać inaczej. Ale te prognozy odzwierciedlają istotne przesuwanie się oczekiwań co do realnej stopy procentowej. Referencyjna stopa procentowa, od której zależy oprocentowanie depozytów i wielu kredytów, jest już o niemal o 1 pkt proc. niższa od inflacji.

Jeżeli w szczycie cyklu i przy normalizacji inflacji bank centralny nie podnosi stóp procentowych, to może to oznaczać dwie rzeczy: albo dochodzi do stymulacji gospodarki, albo musi znacząco umocnić się kurs złotego, który obniży inflację. Ostatnio widać mocniejsze ruchy na złotym, może to początek dłuższej aprecjacji. Zobaczymy.

Ale jest jeszcze tak naprawdę jeszcze trzecia możliwość, odzwierciedlająca strukturalne zmiany w gospodarce. Możliwe, że ze względu na zmiany demograficzne i inne procesy w polskiej i światowej gospodarce, doszło do trwałego obniżenia relacji inwestycji do oszczędności. Może to wynikać ze zmian demograficznych lub trwałego wzrostu awersji do ryzyka w społeczeństwach. Wprawdzie na świecie inwestycje muszą się równać oszczędnościom, ale ich zrównanie może odbywać się przy dużo niższej realnej cenie kapitału. A w Polsce ta równość wcale nie musi zachodzić i w ostatnich latach widać znaczne zawężenie różnicy między inwestycjami i oszczędnościami (na korzyść oszczędności). Wtedy na spadek realnej stopy procentowej należałoby patrzeć nie jako na zjawisko cykliczne, ale po prostu dostosowanie się polityki pieniężnej do głębokich, fundamentalnych procesów makroekonomicznych. Ludzie średnio rzecz biorąc są coraz mniej chętni do ponoszenia ryzyka inwestycyjnego, i coraz bardziej chętni do bezpiecznego oszczędzania. W takich warunkach stopa procentowa – czyli zmienna bilansująca te dwa duże procesy makroekonomiczne – po prostu musi być niska.

Autor: Ignacy Morawski

Raporty SpotData Research: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Mniej niewypłacalności podmiotów gospodarczych. Czy to nowy trend?

W czerwcu znacząco zmalała liczba niewypłacalnych firm. Wygląda na to, że fala wzrostu niewypłacalności obserwowana w ostatnich trzech latach stabilizuje się lub nawet zaczyna obniżać. Możliwe, że jest to przejaw poprawy kondycji finansowej przedsiębiorstw w Polsce.

W czerwcu w Monitorze Sądowym i Gospodarczym ogłoszono informacje o 75 postępowaniach o upadłość lub restrukturyzację podmiotów gospodarczych. To o 32 mniej niż przed rokiem – jest to pierwszy taki spadek od momentu wprowadzenia w 2016 r. prawa restrukturyzacyjnego, które znacznie ułatwiło zawieszanie spłaty zadłużenia. Więcej o obowiązywaniu tego prawa można przeczytać w raportach SpotData i kancelarii Zimmerman, Filipiak, Restrukturyzacja, które publikowane są co kwartał. Co miesiąc zaś SpotData publikuje analizę branżową trendów w niewypłacalnościach.

Czerwcowy spadek może być efektem wielu czynników. Przy generalnie niskiej liczbie postępowań, może to być zupełny przypadek. Może też być to efekt opóźnień w publikacji informacji w Monitorze. Ale trendy średniookresowe wskazują, że na pewno mamy do czynienia ze stabilizacją fali niewypłacalności. A możliwe też jest, że ta fala zaczyna się obniżać. Nie wiemy tego na pewno i powinniśmy poczekać na kolejne dane, ale są czynniki mogące sprzyjać poprawie kondycji finansowej firm i obniżeniu się liczby niewypłacalności. Ceny surowców rosną wolniej niż w zeszłym roku, firmy łatwiej przerzucają koszty na ceny, menedżerowie coraz lepiej przystosowują się też do nowej sytuacji na rynku pracy i wyższej dynamiki płac.

Zobaczymy, czy dane za kolejny miesiąc potwierdzą trend.

Autor: Ignacy Morawski


Raporty SpotData Research: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.