Miły prezent od GUS na Święta

Każdy dostał od GUS-u coś dla siebie – optymiści i pesymiści. Po najnowszej porcji danych miesięcznych z gospodarki, ci pierwsi mogą argumentować, że wzrost gospodarczy pozostaje silny, a wrażliwość Polski na spowolnienie w Niemczech jest niska. A ci drudzy znaleźli argument, że nastroje zaczęły się wyraźnie pogarszać. Każdy może na święta do domu pojechać z przekonaniem, że jego wizja sytuacji w kraju jest słuszna. Choć pesymiści muszą bardziej „masować” dane by wyszło na ich.

Zacznijmy od optymistycznych informacji. Wciąż mocna jest koniunktura w budownictwie, a to branża wrażliwa na wszelkie wahnięcia popytu. Produkcja budowlano-montażowa wzrosła w listopadzie o 17,1 proc. rok do roku, więcej od oczekiwań. Duża w tym rola inwestycji publicznych, ale również na rynku mieszkaniowym aktywność jest wysoka (choć dynamiki są już niższe niż przed sześcioma czy dwunastoma miesiącami). Ważna informacja jest też taka, że jak na razie potwierdzenia nie znajdują negatywne informacje płynące z badań koniunktury PMI – indeks PMI w listopadzie bardzo mocno się obniżył, a tymczasem produkcja rośnie całkiem solidnie. W listopadzie wzrost produkcji wyniósł 4,7 proc. rok do roku, więcej od oczekiwań, co przy wysokiej bazie z roku poprzedniego i dodatkowym dniu wolnym jest dobrym wynikiem. Warto zauważyć, że niektóre branże nastawione bardzo mocno na eksport, jak branża tworzywowa, zwiększają produkcję mocniej niż pod koniec lata. Czyżby z rynków zagranicznych dobiegały bardziej pozytywne sygnały?

Teraz porcja dla pesymistów. Indeks nastrojów konsumentów mierzony przez GUS zanotował w grudniu największy spadek od dokładnie trzech lat, czyli od momentu, kiedy przez Polskę przetoczyła się pierwsza fala protestów związanych z „reformą” Trybunału Konstytucyjnego. Temat cen prądu? Intensyfikacja sporu politycznego? Odczuwalne pogorszenie sytuacji na rynku pracy? Można tylko spekulować, co wywołało taki spadek nastrojów. Może to tylko szum. A może kończy się okres turbo-optymizmu, napędzanego bardzo wysokim wzrostem płac, niskim bezrobociem i rosnącymi transferami społecznymi.

Co do zasady, twardym danym trzeba ufać bardziej niż indeksom nastrojów, więc bilans wczorajszych informacji jest optymistyczny. Pesymiści muszą się bardziej natrudzić, by z napływających danych ułożyć spójną historię. 


Źródło danych do wykresów: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela. Sprawdź na:  

www.spotdata.pl/ogolna

Autor: Ignacy Morawski

Wzrost płac będzie dla firm coraz bardziej bolesny

Zwykle jest tak, że jak firmy spowalniają procesy zatrudnienia to obniża się też dynamika płac w gospodarce. Walka o pracownika osłabia się, więc i argumenty płacowe nie są tak istotne. Ale ostatnio mamy do czynienia w Polsce z innym zjawiskiem – dynamika zatrudnienia słabnie, ale dynamika wynagrodzeń utrzymuje się bardzo wysoko. I to może wskazywać na problemy, z jakimi zmierzą się firmy, przynajmniej te mniej wydajne.

W danych o zatrudnieniu już widać pewne osłabienie koniunktury. W listopadzie liczba nowych osób zatrudnionych w firmach niefinansowych zatrudniających co najmniej dziewięć osób zwiększyła się o 5 tys. To był najsłabszy listopadowy przyrost miejsc pracy od pięciu lat. Roczna dynamika zatrudnienia obniżyła się do 3 proc., podczas gdy jeszcze w połowie roku wynosiła 3,7 proc. Częściowo to spowolnienie wynika z faktu, że coraz trudniej jest znaleźć pracowników, ale w niemałej mierze jest to też efekt przemijania boomu gospodarczego.

Wolniej rośnie zatrudnienie, szybko rosną płace

Jednocześnie, mimo zwalniającego popytu na pracę, dynamika płac wciąż utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. W listopadzie wyniosła 7,7 proc. rok do roku, co było drugim najwyższym odczytem w tym cyklu koniunktury i trzecim najwyższym w ostatniej dekadzie. Były to też dane znacznie wyższe od oczekiwań rynkowych.

Warto zauważyć, co widać na załączonym wykresie, że o ile w poprzednich dwóch cyklach (2008-2009 i 2011-2013) dynamika płac reagowała negatywnie na obniżenie dynamiki zatrudnienia, o tyle w tym cyklu na razie pozostaje niewrażliwa – zatrudnienie podąża „na południe”, a płace rosną szybko. W czasach intensywnej konkurencji o pracowników, firmom będzie trudniej dostosować koszty pracy do zmieniających się warunków makroekonomicznych. To może je kosztować straty w marżach.

Wyższe koszty pracy zmuszą do zmiany modelu biznesowego?

To, że koszty pracy w relacji do wydajności będą rosły, dostrzega też m.in. Narodowy Bank Polski, dysponujący największym na rynku zespołem analityków prognozujących zmiany gospodarcze. W listopadowej projekcji banku widać, że rok 2019 ma przynieść spowolnienie gospodarcze przy jednoczesnym utrzymaniu wysokiej dynamiki wynagrodzeń. To sprawi, że jednostkowe koszty pracy (relacja kosztów pracy do wartości dodanej generowanej przez firmy) wyraźnie przyspieszą – z ok. 2 proc. rok do roku średnio w latach 2012-2017, do ok. 4 proc.

Nie chcę tu biadolić, że biedne polskie firmy nie będą miały jak przetrwać. Ale na pewno rosnące jednostkowe koszty pracy będą coraz bardziej bolesne dla firm, które nie potrafią lub nie mogą podnosić wydajności pracy. Nadchodzi okres transformacji dla wielu małych i średnich polskich przedsiębiorstw, transformacji od modelu opartego na bardzo taniej sile roboczej do… no właśnie, do czego?


Źródło danych do wykresu z wynagrodzeniami i zatrudnieniem: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela. Sprawdź na:  

www.spotdata.pl/ogolna

Autor: Ignacy Morawski

Mario Draghi – bohater tragiczny

A więc koniec. Europejski Bank Centralny oficjalnie ogłosił wczoraj, że kończy skup obligacji, choć wciąż będzie reinwestował zyski z tych papierów, które posiada. Ta data wyznacza pewną cezurę w młodej historii strefy euro. EBC pod kierownictwem Mario Draghiego zrobił dla ratowania strefy znacznie więcej niż byli gotowi zaakceptować Niemcy, najważniejszy kraj strefy. Od 2012 r. EBC zapewnił rynki, że jest gotowy kupować obligacje krajów zagrożonych utratą płynności, a od 2015 r. prowadził skup obligacji skarbowych i korporacyjnych wszystkich krajów strefy. Teraz ogłosił koniec tego drugiego programu. Jego przeprowadzenie to ogromny sukces Draghiego, daleko wykraczający poza to, co można było oczekiwać od tego sprawnego technokraty.

Ale jednocześnie, bank zrobił za mało niż teoretycznie powinien, zostawiając strefę słabą i podatną na wstrząsy.

Spójrzmy na inflację, czyli najważniejszy wskaźnik, o który ma dbać EBC – cel to „blisko, ale poniżej 2 proc.”. Pozornie inflacja wróciła do celu, ponieważ w ostatnich miesiącach była zbliżona do 2 proc. Ale jest to głównie zasługa drożejących do września surowców energetycznych. Jak widać na wykresie poniżej, spadek cen tych surowców (chodzi głównie o ropę) od października najprawdopodobniej doprowadzi do wyraźnego spadku inflacji. A najważniejszy jest fakt, że inflacja bazowa, czyli nie uwzględniająca zmiennych cen energii i żywności, jest bardzo niska, dużo niższa niż pięć czy dziesięć lat temu. Wynosi zaledwie 1,1 proc. i od lat nie wykazuje żadnej tendencji wzrostowej. Jak pokazuje Zsolt Darvas z think-tanku Bruegel, w ostatnich latach EBC koszmarnie mylił się w swoich prognozach inflacji bazowej, systematycznie zakładając jej wzrost. I teraz też może się mylić.

Niska inflacja to nie jest mały problem. Po pierwsze, krajom bardzo zadłużonym, jak Włochy czy Hiszpania, trudno będzie trwale odzyskać stabilność przy tak niskiej inflacji (mają one wciąż za wysoką realną stopę procentową jak na niski wzrost i wysoki dług). Po drugie, w razie jakiegokolwiek szoku, strefa euro może bardzo szybko wpaść w deflację, co będzie oznaczało jej ostateczną destrukcję. Wielu ekonomistów, w tym Olivier Blanchard, apelowało, by podnieść cel inflacyjny EBC. Oczywiście sprzeciw Niemiec to uniemożliwia.

Dlaczego zatem EBC wycofuje się ze skupu aktywów? Powód jest prosty. Choć oficjalny cel banku to dbałość o stabilną inflację, wiadomo, że EBC spełnił też rolę polityczną – uratował zadłużone kraje peryferyjnej Europy przed bankructwem przy ogromnym sprzeciwie niemieckich polityków, niemieckiego sądu konstytucyjnego i elity niemieckich ekonomistów. Margio Draghi zaciągnął w Niemczech potężny kredyt zaufania, przekonując wielokrotnie decydentów w Berlinie, że polityka EBC ma sens. Teraz przychodzi ten kredyt zaufania spłacić. EBC nie mógłby już dalej „dociskać gazu” wbrew preferencjom Niemców. Bank musi zaakceptować niższą od optymalnej inflację.

Draghi to bohater tragiczny. Bez jego przywództwa strefa euro najprawdopodobniej by nie przetrwała. To on przekonał Radę EBC i najważniejszych polityków w Europie, że skup obligacji jest koniecznym narzędziem do zapewnienia strefie stabilności. Jego poprzednik, Jean Claude Trichet, który w szczycie greckiego kryzysu zadłużeniowego podnosił stopy procentowe w reakcji na wzrost cen ropy (oczywiście decyzje podejmowała Rada), najprawdopodobniej nie podołałby wyzwaniu. Draghi nie tylko uratował strefę, ale zapewnił też relatywnie łagodne wyjście z programu skupu aktywów, bez wstrząsów rynkowych. Jednocześnie polityka EBC okazała się nieskuteczna w obliczu wyzwania jakim jest mizerny wzrost gospodarczy i niska inflacja. Bank pod przywództwem Draghiego nie spełnił swojego zdania polegającego na trwałym przywróceniu inflacji do celu. Po prostu nie mógł. Wyobrażenie, że polityka pieniężna nie ma nic wspólnego ze zwykłą polityką dawno okazało się błędne.


Źródło danych do wykresu z cenami surowców: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela. Sprawdź na:  

https://spotdata.pl/ogolna

Autor: Ignacy Morawski

 

Sytuacja w kraju dawno nie była tak dobra, wg CBOS

To jest chyba historyczny moment. I zapewne dla wielu będzie to zaskakujące. Zaledwie trzeci raz po transformacji 1989 roku więcej niż połowa Polaków uważa, że sytuacja w kraju zmierza … w dobrym kierunku. To nic, że kryzys polityczny zaostrzył się, to nic, że pojawiają się oznaki spowolnienia gospodarki. Polak dawno nie był tak zadowolony z sytuacji w Polsce.

W listopadzie wg wskazań CBOS pozytywnie kierunek zmian w kraju oceniło 53 proc. ankietowanych. To pierwszy raz od stycznia 2008 r., gdy wskaźnik ten przekroczył 50 proc. A generalnie od transformacji były trzy fale optymizmu odnośnie zmian w kraju. Pierwsza w 1997 r., gdy skumulowały się pozytywne efekty reform z początku lat 90., a jednocześnie – ku uciesze większości – Solidarność wracała do władzy. Druga fala wystąpiła na przełomie 2007 i 2008 r., gdy na szybko spadające bezrobocie i wzrost płac nałożyły się nadzieje dużej części społeczeństwa związane z początkami rządów Platformy Obywatelskiej. Trzecią falę mamy dziś. Jak ją wyjaśnić? Żadnego przełomu politycznego nie ma, więc wygląda na to, że ludzie czują po prostu coraz bardziej niespotykaną nigdy wcześniej dobrą koniunkturę na rynku pracy. Na przykład, wg wskazań CBOS w listopadzie odsetek Polaków, którzy twierdzą, że pracę można znaleźć bez żadnych problemów, przekroczył 20 proc. Dla przypomnienia, w szczycie koniunktury w 2008 r. było to … 10 proc.

Oczywiście patrząc na wynik badań CBOS należy nałożyć okulary sceptycyzmu. Badania ankietowe zawsze nieco wykrzywiają rzeczywistość, a w tym przypadku mamy do czynienia z ośrodkiem państwowym. Cóż, innych danych z tak długimi szeregami nie mamy. Ale moim zdaniem z analitycznego punktu widzenia tych danych lekceważyć nie można. Wiele różnych danych wskazuje, że poczucie zadowolenia, bezpieczeństwa, optymizmu wśród Polaków dawno nie było tak wysoki.


Źródło danych do wykresów: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela. Sprawdź na: https://spotdata.pl/ogolna

Autor: Ignacy Morawski

 

W 2018 roku będzie o 18 proc. więcej niewypłacalności

W bieżącym roku najprawdopodobniej upadłość lub restrukturyzację ogłosi prawie 1100 spółek, czyli o 18 procent więcej niż przed rokiem. Wzrost ten wynika przede wszystkim z problemów spółek małych i średnich. Wśród tych dużych od kilkunastu miesięcy odsetek rozpoczynanych niewypłacalności pozostaje równy ok. 0,30 proc.

W listopadzie upadłość bądź rozpoczęcie restrukturyzacji ogłoszono w stosunku do 86 przedsiębiorstw, co oznacza spadek po rekordowych 117 w zeszłym miesiącu. Ogólny trend jest jednak wzrostowy. Wynika tak z danych zbieranych przez analityków SpotData z Monitorów Sądowych i Gospodarczych na potrzeby raportu SpotData Research. W pierwszych dziesięciu miesiącach obecnego roku łączna liczba niewypłacalności wyniosła 992 przy 841 rok temu (wzrost o 18 proc.). Wszystko wskazuje na to, że ten rok zakończy się liczbą niewypłacalności zbliżoną do 1100. Oznaczałoby to liczbę upadłości o 18 proc. wyższą niż rok temu.

Wykres: Liczba ogłoszonych niewypłacalności firm w podziale według formy prawnej i rodzaju postępowania.

Źródło: SpotData na podstawie MSiG

Co ciekawe w obecnym roku można zaobserwować, że liczba ogłaszanych niewypłacalności w poszczególnych miesiącach mocno fluktuuje – i tak po miesiącu, w którym ogłoszono 100 i więcej niewypłacalności następuje w kolejnym powrót do wartości w przedziale 80-90. W poprzednich latach taka zależność nie była widoczna.

Wzrost liczby niewypłacalności przy doskonałych danych makroekonomicznych może na pierwszy rzut oka zaskakiwać. Jednak już po pobieżnej analizie danych bardziej szczegółowych widać, że większa liczba niewypłacalności wynika z nasilenia się problemów małych i średnich firm przy stabilnej/nieznacznie gorszej sytuacji wśród dużych spółek. Przyczyną jest fakt, że małe i średnie firmy opierają swój model biznesowy zazwyczaj na niskich kosztach pracy. Trudniej jest im więc wytrzymać nasilającą się obecnie konkurencję oraz konsekwencje ze strony coraz wyższych kosztów wynagrodzeń. Dotychczas ich model biznesowy oparty był na niskich kosztach pracy – teraz te, które nie miały innych przewag po prostu bankrutują.

Wykres: Liczba ogłoszonych niewypłacalności firm według branż PKD

Źródło: SpotData na podstawie MSiG

Wzrost liczby niewypłacalności ma również pewne pozytywne aspekty – z rynku odchodzą firmy o niskiej efektywności, szczególnie w branżach o bardzo wysokim wskaźniku rozdrobnienia. Może to być motywacja do konsolidacji, która często pozostaje jedynym wyjściem aby przetrwać na rynku. Tego typu procesy już są widoczne m. in. w branży przetwórstwa mięsnego. Z drugiej strony wzrost niewypłacalności może wynikać z popularności procedury restrukturyzacyjnej. Dzięki niej firmy mają szansę żeby zamiast ogłoszenia upadłości i zakończenia działalności postarać się zreformować modele biznesowe i wyjść na prostą. Właśnie tę drogę radzenia sobie z problemami wybrały takie firmy jak Ursus, Piotr i Paweł czy Ruch.


Artykuł powstał na podstawie jednego z 10 cyklicznych raportów SpotData Research, które sygnalizują i analizują szanse i ryzyka biznesowe. Więcej szczegółów na temat SpotData Research na stronie internetowej www.spotdata.pl/research

Autor: Kamil Pastor, analityk SpotData

Nie ma nadwyżki w budżecie, jest deficyt – choć niski

Wszędzie można przeczytać, że budżet państwa ma nadwyżkę. Rzeczywiście tak jest, gdy weźmie się pod uwagę pierwsze dziesięć miesięcy 2018 r. Ale ze względu na różne przesunięcia dochodów lub wydatków na przełomie roku, patrzenie na rok kalendarzowy dawno straciło sens. Najlepsza miara pokazująca kondycję budżetu to 12 miesięczna krocząca suma sald. Wedle tej miary mamy wciąż deficyt.

W okresie styczeń-październik budżet państwa miał nadwyżkę w wysokości 6,5 mld zł. Ale patrząc na kroczące 12 miesięcy, czyli tym razem na okres listopad 2017-październik 2018 widzimy deficyt w wysokości 21,5 mld zł. Żeby jeszcze uczynić ten obraz bardziej wyraźnym, odnieśmy te dane do PKB. W tym samym okresie deficyt wyniósł 1,1 proc. PKB, czyli był na poziomie, na którym utrzymuje się mniej więcej od roku. Innymi słowy, nihil novi w budżecie. Przy obecnej koniunkturze można oczekiwać, że taki deficyt utrzyma się jeszcze przez dłuższy czas.

Jak ocenić ten wynik? Dobrze. Deficyt jest blisko rekordowo niskich poziomów (czyli saldo jest bliskie rekordowo wysokich poziomów). Jako kraj notujący ponadprzeciętną stopę inwestycji publicznych i wysoką dynamikę nominalną PKB w długim okresie, możemy pozwolić sobie na utrzymanie niewielkiego deficytu i zachowanie równowagi makroekonomicznej. W takich warunkach dług publiczny znajduje się na spadkowej ścieżce. Moglibyśmy oczywiście prowadzić politykę nadwyżek budżetowych. Wtedy prawdopodobnie obserwowalibyśmy parę z następujących zjawisk: wyższy rating, niższe stopy procentowe, mocniejszą walutę, a hipotetycznie też wyższy udział inwestycji prywatnych w PKB i mniejszy udział konsumpcji. Pytanie tylko, czy taka konfiguracja byłaby stabilna politycznie. Może lepsze jest wrogiem dobrego.

Autor: Ignacy Morawski, Dyrektor SpotData