Jak bolesne będą trwałe blizny po kryzysie

Pod koniec minionego tygodnia w Jackson Hole w Stanach Zjednoczonych odbyła się prestiżowa konferencja na temat polityki pieniężnej. Nie zanudzałbym państwa jej tematem, gdyby nie fakt, że pojawił się na niej wątek, który od dawna chciałem w newsletterze poruszyć. Chodzi o pytanie, czy kryzys 2020 roku pozostawi trwałe ślady w psychice przedsiębiorców i konsumentów, obniżając na długo nakłady inwestycyjne? Niektórzy ekonomiści przekonują, że tak się stanie. Ja mam pewne wątpliwości.

Podczas konferencji w Jackson Hole zaprezentowane zostało badanie Laury Veldkamp, Juliana Kozlowskiego i Venky’ego Venkateswarana, którego autorzy przekonują, że trwały element strachu po kryzysie epidemicznym wywoła wielokrotnie większe straty PKB (sumując wszystkie lata) niż spadek w samym 2020 roku. Ze względu na przeżyty wstrząs związany z epidemią, w głowach decydentów powiększa się zasięg możliwych scenariuszy gospodarczych – planując swoje działania biorą już oni pod uwagę nie tylko możliwość standardowych recesji, ale również zaczynają kalkulować możliwość katastrofy na miarę COVID-19. Mówiąc językiem statystycznym, wariancja rozkładu prawdopodobieństwa wyników gospodarczych kraju zwiększa się – na lewym końcu rozkładu pojawia się mała, nowa górka związana z obawami o wstrząs takiego typu jak w 2020 r.

Dlatego nawet kiedy COVID-19 przestanie być problemem społecznym, to blizny po nim pozostawione będą ograniczać inwestycje. Tak działa ryzyko skrajne – nawet jeżeli jest niskie, to dotyczy wydarzenia o ogromnej sile rażenia, więc wpływa na decyzje. Autorzy przekonują, że to może wywołać trwały ubytek PKB i dochodów o ok. 4 proc. rocznie. Czyli bardzo dużo w skali całej gospodarki.

Czy rzeczywiście tak będzie? Argumentacja wydaje się bardzo przekonująca. Wiemy z badań psychologicznych, że istnieje coś takiego jak heurystyka dostępności – ludzie myślą o świecie przez pryzmat wydarzeń, które niedawno miały miejsce. To mogło sprawić, że po kryzysie finansowym inwestycje były niskie: firmy bały się powtórki kryzysu, który był największym wstrząsem gospodarczym od lat 30. XX wieku (nie licząc okresu wojny). Teraz może być podobnie.

Ale jednocześnie wiemy z historii, że gospodarki rozwinięte posiadają wysoką zdolność adaptacji. Dynamicznie odbudowywały się po obu wojnach światowych, rosły bardzo szybko w warunkach dużo większych niż dziś napięć geopolitycznych. Na przykład, pierwsza połowa XX wieku stała pod znakiem bardzo dynamicznego postępu technologicznego i też dość szybkiego rozwoju (choć oczywiście nie tak szybkiego jak druga połowa XX wieku). Są kraje, jak Izrael czy Korea Południowa, które funkcjonują w stanie permanentnego zagrożenia, co nie przeszkodziło im osiągnąć wysokiego poziomu dochodu. To wszystko nie oznacza, że niepewność nie ma znaczenia, ale że człowiek ma zdolność adaptacji do tej niepewności.

Widzę więc ryzyko trwałych strat w wyniku kryzysu epidemicznego, ale pokładam nadzieję w zdolności ludzi do adaptacji.

Nie wykluczone jest natomiast, że ta adaptacja będzie wymagała głębszych zmian systemowych. Na przykład, w warunkach przytłumionych inwestycji prywatnych rosnąć może znaczenie inwestycji publicznych. Inną możliwą zmianą jest znacznie większa niż dotychczas kontrola nad sektorem finansowym. Generalnie jeżeli sektor prywatny nie zwiększy znacząco inwestycji w najbliższych latach, to wzrośnie znaczenie sektora publicznego. Z całym dobrodziejstwem inwentarza, ze wszystkimi konsekwencjami pozytywnymi i negatywnymi.

Jak pokryzysowy strach może wpłynąć na ścieżkę PKB (linia niebieska vs czerwona). Wykres z cytowanej pracy Veldkamp, Kozlowskiego i Venkateswarana

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Wysoka aktywność deweloperów, idzie śladem rynku pracy

Najważniejszą cechą kryzysu są zwykle malejące inwestycje. Bo kto chce ładować się w wieloletnie zobowiązania w sytuacji, kiedy nie wiadomo, czy świat przetrwa w kształcie, w jakim go znamy. Dlatego bardzo ciekawe są dane o aktywności deweloperów, które idą w kontrze do ogólnego trendu malejących inwestycji. Liczba pozwoleń na budowlę mieszkań i liczba nowobudowanych mieszkań bardzo wyraźnie odbiły w czerwcu i lipcu. Wygląda na to, że deweloperzy czują, że sentyment ludności nie pogorszył się tak bardzo jak oczekiwano.

W lipcu wydano 23 tys. pozwolenia na budowę mieszkań – zdecydowana większość to mieszkania w budownictwie wielorodzinnym. Są to dane bardzo podobne, co w zeszłym roku i o ok. 45 proc. wyższe niż w majowym dołku. Jak widać na załączonym wykresie, odbicie po wiosennym załamaniu jest imponujące. A umówmy się – w kwietniu mogło się wydawać, że mieszkaniówka pójdzie pod nóż, tak jak lotnictwo, czy koncerty. Na rynek trafi masa opuszczonych mieszkań z rynku najmu krótkookresowego, a ludzie bojący się o pracę będą bali się zaciągać kredyty.

Nie chcę przesądzać, czy prezentowane dane oznaczają trwałe odbicie, czy nie. Ale zwracam uwagę na jedno zjawisko, które opisywałem już w tym newsletterze wielokrotnie – rynek mieszkaniowy nie osłabnie dopóki nie dojdzie do wyraźnego osłabienia na rynku pracy. Te dwa rynki – mieszkaniowy i pracy – idą ręka w rękę jak przedszkolaki na wycieczce w parku. 

Na wykresie oprócz liczby pozwoleń na budowę pokazałem wyniki comiesięcznego badania CBOS, w którym ośrodek pyta Polaków, jak postrzegają rynek pracy – pomarańczową linią zaznaczyłem odsetek osób, które wskazują, że można znaleźć pracę, nawet jeżeli jest ona nieoptymalna. Czyli im wyżej ten wskaźnik, tym generalnie lepsza sytuacja na rynku pracy. A w ostatnich miesiącach ten wskaźnik prawie się nie zmienił. Wygląda na to, że mimo kryzysu postrzeganie możliwości zdobycia pracy nie pogorszyło się bardzo istotnie.

Rynek pracy znajduje się na ostrym wspomaganiu pieniądzem publicznym. Firmy dostają ogromne dotacje by nie zwalniać ludzi. To pomaga nastrojom. I możliwe, że deweloperzy odbierają te sygnały. A nie wygląda na to, by wspomaganie gospodarki miało wygasnąć – na przyszły rok planowany jest deficyt w sektorze publicznym na poziomie ponad 100 mld zł.

Najciekawsze wydaje mi się pytanie, czy podobne zjawisko możemy zobaczyć w inwestycjach firm? (kupno mieszkania to inwestycja gospodarstw domowych – takie inwestycje stanowią ok. 15-20 proc. inwestycji w gospodarce ogółem).  To znaczy, czy firmy produkcyjne również uznają, że popyt jest mocniejszy od oczekiwań i przywrócą zawieszone plany inwestycyjne? Widzę taką możliwość, bo na wiosnę w wielu firmach panowało przerażenie i plany inwestycyjne były szybko cięte – teraz sytuacja wydaje się bardziej przewidywalna i część z zawieszonych planów inwestycyjnych może zostać przywrócona.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Ifo podąża V-kształtną ścieżką

Indeksy nastrojów przedsiębiorstw w Europie pozwolą ocenić, na ile firmy wystraszyły się rosnącej liczby zakażeń wirusem. Z bardzo ważnego niemieckiego indeksu Ifo wynika, że ten obawy są na razie małe i nie wpływają na generalną poprawę zaufania do gospodarki. W Niemczech liczba nowych zakażeń rośnie od miesiąca, a mimo to sierpniowy Ifo wypadł całkiem nieźle – lepiej od oczekiwań. Choć wciąż widać, że gospodarce jest bardzo daleko do normy. Nadrabianie strat potrwa wiele miesięcy.

W sierpniu Ifo, oparty o badanie na potężnej próbie ok. 9000 przedsiębiorstw, wzrósł do 92,6 pkt, wobec 90,4 pkt w lipcu. Na ten wynik składają się wskaźniki oczekiwań oraz oceny sytuacji bieżącej. I jak widać na załączonym wykresie, wskaźnik oczekiwań jest znacznie powyżej wskaźnika oceny sytuacji bieżącej. Czyli firmy z rosnącym optymizmem spoglądają w przyszłość, ale sytuację na dziś oceniają jako raczej trudną.

Warto porównać ścieżkę obecnego ożywienia do tej sprzed 10 lat, czyli z okresu kryzysu finansowego. Łatwo zauważyć, że wtedy nastroje firm podążały U-kształtną ścieżką. Dziś jest to bardziej ścieżka V-kształtna. I wciąż jest duża szansa, że to nie będzie najgorszy kryzys od czasu, gdy wymyślono koncept PKB.

Dziś łatwo o tym zapomnieć, ale w szczycie kryzysu finansowego wydawało się, że trwałej destabilizacji ulegnie cały światowy system finansowy. Wygrzebywanie z tamtego bagna było długie i bolesne. Tylko efekt pewności wstecznej sprawia, że kryzys finansowy z dzisiejszej perspektywy wygląda łagodniej niż w rzeczywistości.

Obecny wstrząs jest z natury rzeczy przejściowy, a największym wyzwaniem jest utrzymanie firm przy życiu przez instrumenty polityki fiskalnej i pieniężnej. To jest potężne wyzwanie, wymagające mobilizacji bezprecedensowych zasobów fiskalnych. Ale poprawiające się nastroje przedsiębiorców pokazują, że przekonanie o przejściowym charakterze kryzysu epidemicznego rozprzestrzenia się. 

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Firmy na deskach, ale bez nokautu

Firmy w Polsce straciły w drugim kwartale dużą część przychodów, ale nieco mniejszą niż w czarnych scenariuszach, które można było snuć w marcu i kwietniu. Co ciekawe, bardzo poprawiła się płynność firm, czyli zdolność spłaty krótkookresowych zobowiązań. Generalnie widać, że kryzys był dla przedsiębiorstw mocnym ciosem, ale nie nokautem. Nie powinny mieć one problemów by się podnieść z desek i zacząć znów rozwijać w przeciągu kilku kwartałów. Choć wydłużyć się może lista tych, które czeka niewypłacalność.

Na wykresie przedstawiam najważniejsze dane z publikacji GUS na temat wyników finansowych firm zatrudniających co najmniej 50 osób (nie dotyczy to firm finansowych i rolnych).

Przeciętnie firmy straciły 14 proc. przychodów oraz 19 proc. wyniku netto w porównaniu z drugim kwartałem ubiegłego roku. O ile w przypadku przychodów jest to wstrząs nie mający precedensu, o tyle spadek zysków mieści się w granicach wahań z poprzednich lat. Czyli dużą część malejących przychodów udało się rekompensować zmniejszeniem kosztów.

Ograniczony spadek ogólnego wyniku netto jest na pewno pozytywnym zjawiskiem, które pozwala mieć nadzieję, że bilanse firm nie zostaną zdewastowane. To jest ważne, ponieważ od tego może zależeć zdolność przedsiębiorstw do podjęcia na nowo procesów rozwojowych po epidemii.

Można powiedzieć, że sytuacja jest nieco lepsza niż wydawało się na początku drugiego kwartału. Przypomnę, że wtedy różne badania (w tym nasze) pokazywały, że jest bardzo dużo firm, które traciły ponad 50 proc. przychodów. Wiadomo było, że po zniesieniu lockdownu straty zostaną częściowo odrobione, ale wydawało się, że znoszenie lockdownu i później nadrabianie strat będą procesem wolniejszym.

Warto zwrócić uwagę na skokową poprawę płynności firm. Pokazywany tu wskaźnik płynności pierwszego stopnia wskazuje, jaką część krótkookresowych zobowiązań (w procentach) firmy mają pokryte w krótkookresowych inwestycjach, czyli gotówce i innych płynnych aktywach. Płynność była tym elementem, o który były w marcu/kwietniu największe obawy, więc jego poprawę można odczytywać jako sygnał ugaszenia pożaru. Udało się to dzięki kilku czynnikom. Przede wszystkim, działania administracji państwowej i państwowych instytucji finansowych wsparły zasoby pieniężne firm. Jednocześnie banki zaczęły wydłużać terminy zapadalności kredytów. A i same firmy cięły koszty i kumulowały gotówkę.

Najbardziej negatywnym elementem całej układanki z wynikami są inwestycje dużych firm. Spadły one w drugim kwartale o ok. 14 proc. Dla gospodarki to duży cios, bo bez inwestycji nie ma rozwoju. Dopóki firmy będą się obawiały podejmować ryzyko, dopóty gospodarka będzie przyduszona, nawet jeżeli nie tak bardzo jak w drugim kwartale. Na poprawę w tym zakresie trzeba zapewne będzie poczekać do przyszłego roku, kiedy będzie lepiej widać, jakie są koszty całego cyklu epidemicznego (od wiosny do zimy).

Trzeba też zachować ostrożność przy interpretowaniu sumowanych wyników całej populacji firm. Problemem w najbliższych miesiącach mogą być tzw. ogony rozkładu wyników, czyli firmy słabsze. Średnia może wyglądać nieźle, ale lewy ogon może się wydłużyć, czyli może zwiększyć się odsetek firm, które stoją na skraju niewypłacalności. Myślę, że rząd, wraz z sektorem finansowym, powinien przygotować instrumenty dedykowane temu zjawisku – na przykład możliwość przyspieszonej restrukturyzacji zobowiązań wobec banków. Taki projekt zresztą już powstał w środowisku bankowym (patrz tutaj), mam nadzieję, że będzie realizowany.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Prognozowanie metodą Sherlocka Holmesa

To jest pierwszy newsletter po dłuższej przerwie, wiec nie będę udawał, że posiadam głęboką wiedzę na temat tego, jakie są dziś kluczowe dane, na które warto zwrócić uwagę. Ale mam dla Państwa może coś ciekawszego. Podzielę się wrażeniami na temat tego, co ostatnio czytałem (może powinienem częściej dzielić się takimi wrażeniami?). Była to książka „Radical Uncertainty” Johna Kaya i Mervyna Kinga, dwóch znanych brytyjskich ekonomistów. 

Jest to rozprawa o tym, jak myśleć o przyszłości w warunkach ogromnej niepewności. Książka była napisana jeszcze przed epidemią, ale idealnie pasuje do dzisiejszych warunków. Bo przecież dzisiaj mierzymy się z gigantyczną niepewnością – żyjemy między rodzącymi się nadziejami na zażegnanie pandemii, a utrzymującym się strachem, że pandemiczny kryzys zniszczy globalny kapitalizm. Nie wiemy nic.

Autorzy – pierwszy to profesor Oxfordu, drugi to były gubernator Banku Anglii – rozprawiają się z klasycznym myśleniem o prognozach ekonomicznych, opartym o nadawanie różnym scenariuszom prawdopodobieństwa. Opisywanie złożonych zmian społecznych przez pryzmat prawdopodobieństwa jest, ich zdaniem, bardzo mocnym nadużyciem analizy statystycznej, która powstała do opisywania wąskich i precyzyjnie określonych zjawisk – jak deszcz, śmierć, wypadek.  Większość wyzwań, z którymi zmagają się inwestorzy, menedżerowie czy politycy, nie jest precyzyjnie określonych.

Użyję panemię jako przykład, choć autorzy o tym akurat nie piszą. Możemy analizować, jak prawdopodobny jest bardzo precyzyjnie określony scenariusz – na przykład wynalezienie i wprowadzenie do masowej produkcji skutecznej szczepionki. Zgodnie z projekcjami tzw. Good Judgement Project, szansa na sukces szczepionki do marca 2021 roku jest oceniania obecnie na 39 proc., czyli dwukrotnie wyżej niż w połowie lipca. Jednak Kay i King odpowiedzieliby na to, że samo wynalezienie szczepionki to tylko jeden z kilkudziesięciu czynników, które zadecydują o przebiegu epidemii i jej wpływie na gospodarkę. Określenie rozkładu prawdopodobieństwa tych wszystkich czynników łącznie jest niemożliwe i niepożądane. Analitycy nadużywający statystyki dają nam iluzję, że przyszłość można opisać przez pryzmat rozkładu prawdopodobieństwa – scenariusz X może wydarzyć się z takim prawdopodobieństwiem, a scenariusz Y z innym.

Książka Kaya i Kinga jest w praktyce odpowiedzią na bardzo popularną książkę „Superforecasting”, napisaną przez politologów Philipa Tetlocka i Dana Gardnera, autorów wspomnianego Good Judgement Project. Ci autorzy promują myślenie probabilistyczne jako sposób na systematyzowanie wiedzy o trendach. Kay i King idą w innym kierunku. 

Co proponują w zamian liczb? Rehabilitują opowieść (storytelling) jako fundament analizy. W skrócie: słowa, nie liczby. Twierdzą, że ekonomiści powinni uczyć się od prawników, albo nawet od śledczych. Często powołują się na … Sherlocka Holmesa. Prawnicy lub śledczy wyszkoleni są w dochodzeniu do odpowiedzi na proste pytanie, na które bardzo trudno jest udzielić odpowiedzi: co tu się do cholery dzieje? Z ograniczonej ilości informacji muszą stworzyć historię, która dla odbiorców  będzie niepodważalna. Historia nie musi być w 100 procentach prawdziwa, bo prawda jest niemożliwa do odtworzenia. Ale musi być spójna i wiarygodna.

Wrócę znów do przykładu pandemii. Możemy odpowiedzieć na pytanie, jak prawdopodobne jest wynalezienie szczepionki lub szybkie wyjście z recesji. Możemy nadać scenariuszom prawdopodobieństwo. Ale ostatecznie kluczowa dla decydentów jest opowieść o tym, jak będzie wyglądał świat po epidemii w różnych swoich wymiarach, a tę opowieść trudno jednoznacznie przedstawić w formie rozkładu prawdopodobieństwa. Przypomniał mi się dyrektor finansowy jednej bardzo dużej firmy, który powiedział mi kiedyś: „nie interesuje mnie Pańska prognoza. Interesuje mnie dlaczego ona wygląda tak, jak wygląda”. DLA-CZE-GO? To jest najważniejsze pytanie, na które statystyka nie udzieli odpowiedzi.

Kluczowa teza Kaya i Kinga jest taka, że odnaleźć się w radykalnej niepewności możemy tylko poprzez umiejętne połączenie informacji w spójną historię, która pomoże decydentom usystematyzować rozproszoną wiedzę. Kładą nacisk na opowieść (storytelling) jako sposób analizy, analogię i metaforę jako niezbędny element ekonomicznego myślenia, zdolność łączenia faktów zamiast zdolności zestawiania liczb.

Podam przykład, który dobrze oddaje rolę opowieści. Którzy analitycy na rynku finansowym cieszą się największym zaufaniem inwestorów? Ci, którzy najtrafniej prognozują? Niekoniecznie. Prognozy jest trudno zweryfikować, bo kryteria weryfikacji najczęściej nie są w stanie uchwycić dużej złożoności analizowanych zjawisk. Trafność i zrozumienie nie zawsze idą w parze w środowisku, w którym rola przypadkowości jest ogromna. Dlatego największym zaufaniem cieszą się ci analitycy, którzy potrafią rzucić nowe światło na jakiś problem, postawić i uzasadnić odważną hipotezę, nad którą wcześniej niewielu myślało, połączyć fakty w nowatorski sposób, lub po prostu dobrze i przejrzyście coś wyjaśnić. Tego nie da się zrobić bez dobrej orientacji w liczbach, ale liczby to nie jest warunek w najmniejszym stopniu wystarczający.

Dobry analityk pokazuje nam coś, czego nie widzieliśmy. Takich ludzi potrzebuje każdy dobry decydent, czy to inwestor, czy menedżer, czy polityk. I takie powinno być kryterium oceny ludzi, których słuchamy.

Radical Uncertainty to nie jest książka bez wad. Ale mój tekst to nie jest recenzja. Zachęcam do lektury i spojrzenia na analizy ekonomiczne/biznesowe z nowego punktu widzenia.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Ludzie adaptują się do nowej rzeczywistości

Polski rząd zapowiedział oficjalnie wprowadzenie restrykcji w aktywności ludności w powiatach najmocniej dotkniętych epidemią. Wraca więc pytanie: nadchodzi kolejny lockdown? Tego nie wiemy, ale możemy czerpać lekcje z tego, co dzieje się w innych krajach. Generalnie widać, że druga fala epidemii ma już mniejszy wpływ na ruch ludności niż pierwsza. Nawet w krajach najmocniej dotkniętych epidemią aktywność społeczna jest znacznie wyższa niż na przełomie marca i kwietnia. To pokazuje, że społeczeństwa powoli adaptują się do nowych warunków. Z jednym wyjątkiem: Azja.

Przybliżoną miarą ruchu ludności są dane operatorów systemów operacyjnych telefonów, na przykład firmy Apple. Na wykresach pokazuję częstotliwość ruchu pieszego, mierzoną liczbą zapytań o wskazówki dojścia do różnych miejsc w relacji do poziomu z początku roku. W większości krajów aktywność przekroczyła poziomy z początku roku lub jest ich bardzo blisko. Co najważniejsze, dotyczy to nawet krajów, które doświadczają wysokiej fali epidemii, jak Stany Zjednoczone, Meksyk, Rumunia, Izrael, czy umiarkowanej fali, jak Belgia.

Oczywiście te dane nie uwzględniają sezonowości i tego, że latem ludzie ruszają się dużo więcej niż zimą – trzeba wziąć na to poprawkę (patrząc na dane z krajów europejskich wydaje się, że normalny jest ruch latem o ok. 50-60 proc. wyższy niż zimą). Dane nie są też reprezentatywne.

Ale istotny jest fakt, że oprócz danych o mobilności na rosnącą adaptację wskazują też inne dane – m.in. indeksy koniunktury. Na przykład, wskaźnik koniunktury PMI dla usług w USA wbrew oczekiwaniom wzrósł w lipcu – z 57,1 pkt do 58,1 pkt. I to pomimo złej sytuacji epidemicznej w wielu stanach. Zaś ostatnie dane o wnioskach o zasiłek dla bezrobotnych w tym kraju pokazały lekki spadek nowych wniosków, również wbrew prognozom. A przecież fala epidemii w USA jest bardzo wysoka.

Są jednak wyjątki od zjawisk opisanych powyżej. W wielu krajach azjatyckich mobilność ludności wciąż jest bardzo niska – dotyczy to m.in. Korei, Hong Kongu, Indii, czy Indonezji (tego ostatniego kraju nie ma na wykresie). Czy tamte społeczeństwa są roztropniejsze? Trudno powiedzieć.

Anthony Fauci, dyrektor amerykańskiego Narodowego Instytutu Alergii i Chorób zakaźnych i osoba o dużym autorytecie w USA, twierdzi, że generalnie możliwe jest unikanie lockdownów jeżeli społeczeństwa spełniają pięć warunków: 1) noszenie masek, 2) zachowanie dystansu, 3) unikanie tłumów, 4) ograniczanie wizyt wewnątrz barów, 5) mycie rąk. To oczywiście dla gospodarki nie jest łatwe, bo zamraża jakąś część aktywności ekonomicznej – na przykład, konieczność redukcji liczby kontaktów sprawia, że ludzie rzadziej korzystają z wydarzeń kulturalnych, usług rozrywki, czy nawet rzadziej kupują ubrania. Ale redukcja PKB o 5 proc. przy dużym wsparciu banku centralnego i rządu jest czymś, co gospodarka i społeczeństwo mogą spokojnie przetrwać. Natomiast redukcja o 30 proc., tak jak wczesną wiosną, jest już na dłuższą metę bardzo trudna bez poważniejszej dezorganizacji systemu. Dlatego tak istotne jest, czy uda się trzymać epidemię pod kontrolą bez wprowadzania lockdown’ów.

Czeka nas wyboista droga. Ale mam wrażenie, że w przeciwieństwie do marca/kwietnia już nie jedziemy po niej po ciemku i bez świateł. Sądzę, że wciąż za bazowy scenariusz można przyjąć taki, w którym w najbliższych miesiącach kontynuowane będzie ożywienie gospodarcze, nawet jeżeli wolniejsze niż czerwcu/lipcu i z krótkimi przerwami.

(Kolejny newsletter ukaże się 24. sierpnia. Życzę Państwu udanej reszty wakacji – czy to spędzanej w biurze, czy w domu, czy nad morzem)

Do usłyszenia za 17 dni!

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Sprzedaż samochodów jak przed epidemią

Popyt na samochody to ważny wskaźnik gospodarczy, odzwierciedla bowiem zaufanie konsumentów do ich przyszłości finansowej. Auta kupuje się wtedy, gdy jest się w miarę pewnym o pracę i dochody. Dlatego z zainteresowaniem śledzę comiesięczne informacje o rejestracji nowych pojazdów w Polsce. A najnowsze dane są wyjątkowo ciekawe, bo pokazują, że sprzedaż wróciła do poziomu sprzed epidemii, czyli z lutego. Zachowania konsumentów wracają na stare tory.

W lipcu sprzedaż samochodów o ciężarze do 3,5 tony wyniosła 42,4 tys. sztuk, co oznacza wzrost o 20 proc. w stosunku do czerwca. Sprzedaż jest już wyższa niż w styczniu czy lutym. I to nawet kiedy usunie się z danych efekty sezonowe, które są mocne na tym rynku – takie dane pokazuję na wykresie. Wprawdzie styczeń i luty mogą być słabym punktem referencyjnym, bo wtedy zmieniły się regulacje i dilerzy zredukowali liczbę sprowadzanych aut (więcej sprowadzili przed końcem 2019 roku), ale nawet po uwzględnieniu tego efektu sprzedaż w lipcu była tylko o ok. 5-6 proc. niższa niż przed epidemią.

Sprzedaży aut sprzyja na pewno fakt, że rynek pracy się ustabilizował. Jest coraz mniej zwolnień, stopa bezrobocia nie rośnie już tak szybko, jak w kwietniu i maju.

Jednak dopóki występują powszechne obawy przed jesienną falą epidemii, dopóty rynek nie wróci w pełni do przedkryzysowych poziomów. Musimy przejść przez ostatni kwartał roku, by zobaczyć, jak ludzie i firmy reagują na nowe fale choroby. Sądzę, że z każdą kolejną falą gospodarka będzie adaptowała się w coraz większym stopniu do nowych warunków i stopniowo będzie wracała normalność. Może nie w 100 proc. taka jak przed epidemią, bo niektóre obszary gospodarki mogą być zablokowane na dłużej, ale niepewność będzie opadała, a skłonność gospodarstw domowych i firm do większych wydatków rosła.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Globalny przemysł już na plusie

Indeksy koniunktury PMI sugerują, że produkcja w przetwórstwie przemysłowym na świecie mogła już wyjść z recesji. Co ważniejsze, nastroje w przemyśle rosną nawet w krajach mocno dotkniętych epidemią. To może potwierdzać hipotezę, że kolejne fale choroby nie dotykają już gospodarki tak mocno jak te wcześniejsze.

PMI dla światowego przetwórstwa wzrósł w lipcu do 50,3 pkt, wobec 47,8 pkt w czerwcu. Granica 50 pkt oddziela ekspansję od recesji. Te dane sugerują, co widać na załączonym wykresie, że dynamika produkcji przetwórczej na świecie mogła być w minionym miesiącu zbliżona do zera – lekko wyższa lub lekko niższa. A jeszcze w maju spadek wynosił 14 proc. rok do roku.

Wprawdzie w ostatnich miesiącach znaczenie indeksów PMI budziło wiele wątpliwości, ponieważ nie do końca wiadomo, czy lepiej mierzą one zmiany miesiąc do miesiąca czy generalne nastroje. Ale sądzę, że te wątpliwości nie powinny podważać wniosku, że nastroje w przemyśle wyraźnie się poprawiają.

Istotne jest, że poprawa widoczna jest w takich miejscach, jak USA czy Brazylia, gdzie trwa wysoka fala epidemii. To daje nadzieję, że światowa gospodarka nie doświadczy W-kształtnej ścieżki PKB w tym roku (recesja, ożywienie, recesja – w rytm fal epidemii).

Bardzo solidnie wypadł też PMI w Polsce, rosnąc w lipcu do 52,8 pkt, wobec czerwcowego odczytu na poziomie 47,2 pkt. Wskazuje to, że produkcja przemysłowa po dobrym czerwcu zanotowała jeszcze lepszy lipiec, chociaż w Polsce korelacja PMI z faktyczną produkcją jest znacznie mniejsza niż w przypadku indeksu światowego.

Jaki z tego wszystkiego wypływa wniosek? Jesteśmy na ścieżce ożywienia. Wprawdzie część wysokiej aktywności w przemyśle może być zjawiskiem przejściowym, związanym z realizacją tzw. odłożonego popytu, ale generalny kierunek jest pozytywny. Teraz kluczowe pytanie jest takie, czy za odrodzeniem popytu konsumpcyjnego pójdzie wyraźnie popyt inwestycyjny. Sądzę, że na to musimy poczekać do przyszłego roku.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Jaka będzie cena oszczędzania

Jedną z wyróżniających cech kryzysu epidemicznego jest wzrost skłonności do oszczędzania przez ludność. Strach przed utratą pracy sprawia, że ludzie większą część dochodu chcą odłożyć na sytuacje awaryjne. Problem w tym, że to dołuje gospodarkę. Oszczędzanie jest cnotą, gdy jest zjawiskiem stabilnym i trwałym, ale jest szubienicą dla dobrobytu, gdy staje się zjawiskiem gwałtownym. Równie dobrze możnaby ten oszczędzany dochód spalić w piecu – społeczeństwo jako całość nie odnosi z takiego oszczędzania korzyści. To obserwujemy współcześnie.

Skalę oszczędzania pokazują dane z USA, choć podobne zjawisko występuje prawdopodobnie w większości krajów. W drugim kwartale stopa oszczędności osobistych w USA wyniosła aż 25 proc. dochodu. Tyle zaoszczędziło przeciętne gospodarstwo domowe. Na załączonym wykresie widać, jak wyjątkowe jest to zjawisko – w niedalekiej przeszłości gospodarstwa domowe rzadko oszczędzały więcej niż 5-10 proc. dochodu do dyspozycji. Amerykanie dostali potężne wsparcie finansowe od rządu, ale w dużej mierze dodatkowe dochody zaoszczędzili.

Dlaczego to jest problem? Cóż złego może być w tym, że ludzie przezornie oszczędzają? Ano może.

Oszczędności to część dochodu gospodarstwa domowego, która nie jest przeznaczana na bieżącą konsumpcję. Jeżeli więc w gospodarce gwałtownie rosną oszczędności gospodarstw, to znaczy, że mniej przeznacza się wydatków na towary i usługi konsumpcyjne. Reakcja całej gospodarki na taką zmianę może wyglądać na trzy sposoby.

Po pierwsze, możliwe jest, że większa część towarów produkowanych w gospodarce zostanie wyeksportowana. Nie kupujemy, ale sprzedajemy do innych krajów, więc nasz dochód się nie zmienia. Kłopot w tym, że gdy ludzie na całym świecie oszczędzają ze strachu, to trudno zwiększyć eksport. Po drugie, możliwe jest, że zmienia się struktura produkcji w kraju – spada udział dóbr konsumpcyjnych w produkcji, a rośnie udział dóbr inwestycyjnych. Mniej kupujemy, ale ponieważ chcemy odłożyć na przyszłą konsumpcję to firmy zwiększają zasoby produkcyjne by zrealizować w przyszłości te nasze potrzeby. Kłopot w tym, że jest to możliwość wyłącznie teoretyczna – firmy nie inwestują, więc nie produkuje się więcej dóbr inwestycyjnych. Co więcej, szybkie przestawienie produkcji z dóbr/usług konsumpcyjnych na inwestycyjne jest niemal niemożliwe.

Jest więc trzecia możliwość – depresja. Ludzie oszczędzają więcej, ale ogólny poziom produkcji spada, więc oszczędza się z coraz mniejszego dochodu.

To jest ogromne zagrożenie dla gospodarki światowej w najbliższych kwartałach. Jeżeli ludzie będą masowo gromadzić płynne aktywa – czyli głównie gotówkę – i rezygnować z konsumpcji, to kryzys sam się będzie nakręcał. Współczesny kapitalizm nie może koegzystować ze strachem. Jedyną odpowiedzią w takiej sytuacji, która może uratować stabilność gospodarczą, ale też społeczną, jest masowe dostarczenie ludziom tego, czego pragną – pieniądza. I to robią banki centralne, które dostarczają kredytów rządom na cele związane z nowymi transferami.  W USA przyjmuje to formę bardzo wysokich zasiłków dla bezrobotnych. W Polsce pomaga się firmom, by nie zwalniały pracowników. Ale efekt jest ten sam. Ma nastąpić redukcja strachu i stabilizacja oczekiwań.

Wśród ekonomistów działania banków centralnych i rządów wywołują często krytykę, ponieważ nie wszyscy ekonomiści dostrzegają opisany powyżej paradoks oszczędzania. Niektórzy twierdzą, że on nie występuje. Weźmy takiego Friedricha Augusta von Hayeka, noblistę, jedną z ważniejszych postaci ekonomii XX wieku. W pracy „Pieniądz i kryzysy” pisał on: „Co się stanie, gdy ktoś postanowi zaoszczędzić część swojego dochodu, którą wcześniej przeznaczał na konsumpcję (…)? Najpierw wzrośnie popyt na środki produkcji i zmaleje popyt na dobra konsumpcyjne”. Hayek sądził, że gdy ludzie więcej oszczędzają to firmy więcej inwestują. I o dziwo to przekonanie bardzo mocno jest obecne w analizach ekonomicznych nawet współcześnie. Klasyczne modele makroekonomiczne bardzo często zawierają w sobie mechanizm, w którym wzrostowi oszczędzania towarzyszy wzrost inwestycji. Skoro ludzie chcą przesunąć konsumpcję na przyszłość, to firmy reagują zwiększeniem produkcji dóbr inwestycyjnych kosztem dóbr konsumpcyjnych.

Dlatego niektórzy ekonomiści dziś sądzą, że gdyby rządy i banki centralne nie interweniowały nadmiernie w gospodarce, to firmy w końcu ruszyłyby z inwestycjami, odpowiadając na wzrost oszczędności gospodarstw domowych.

Ja nie specjalnie wierzę w tego typu teorie. Są one oderwane od obserwacji empirycznej. W warunkach skokowego wzrosty oszczędności konsumentów firmy nie inwestują, bo się boją o przyszłość – o popyt na swoje towary i usługi. A nie dlatego, że czują niepewność związaną z rosnącym długiem publicznym czy rosnącą podażą pieniądza. Czy ktoś spotkał menedżera, który rezygnację z inwestycji uzasadniałby obawą o dług publiczny? To jest abstrakcja. Teorię, że na duży skok oszczędności firmy w końcu odpowiedzą wzrostem inwestycji w maszyny można włożyć między bajki.

Dlatego też sądzę, że jeżeli wysoki poziom oszczędności przezornościowych będzie się utrzymywał, to rządy i banki centralne będą musiały wprowadzać kolejne programy wspierające gospodarkę. Firmy nie zaczną inwestować dopóki nie poczują, że konsumenci są chętni do kupowania na większą skalę.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

PKB, czyli tylne lusterko gospodarki

Dane o PKB z Niemiec, Francji czy USA pokazały bardzo głębokie spadki aktywności gospodarczej. Ale jest to głównie wynik kwietniowego lockdownu – pod koniec kwartału sytuacja nie była już tragiczna, choć wciąż była słaba. Duża część strat po lockdownie została nadrobiona, choć na odrobienie całości w tym roku raczej nie ma szans – trzeba będzie poczekać do przyszłego roku.

PKB Niemiec spadł w drugim kwartale o 11,7 proc. rok do roku, a Francji aż o 19,7 proc. rok do roku. W USA spadek był nieco mniejszy, ale też głęboki – niemal o 10 proc. rok do roku.  To są największe spadki od czasu, kiedy zbierane są porównywalne dane. Niektórzy mówią, że to największe spadki od II wojny światowej, choć moim zdaniem używanie takich porównań jest mocno kontrowersyjne – stan wojny ma nieporównanie większy negatywny wpływ na dobrobyt ludności niż stan epidemii. Zestawianie tych dwóch wydarzeń pokazuje tylko ograniczenia wskaźnika jakim jest PKB.

Zwykle dane o PKB są bardzo ważne, bo pokazują ostatni punkt, w którym znajduje się gospodarka i przez to umożliwiają aktualizację prognoz.  Tym razem jednak sytuacja jest inna – dane o PKB za drugi kwartał są mocno zaburzone przez kwietniowy lockdown, kiedy aktywność gospodarcza była o 20-40 proc. niższa od normy (w zależności od kraju). Maj już był lepszy, a czerwiec wyraźnie lepszy. Dlatego patrzenie na dane kwartalne przypomina jazdę samochodem przy spoglądaniu wyłącznie w tylne lusterko.

Szacuję, że PKB największych krajów w ujęciu miesięcznym był w czerwcu już tylko kilka procent niższy rok do roku – w zależności od kraju od 5 do 10 proc. To wciąż jest bardzo słaby wynik i jeszcze pół roku temu przyjęlibyśmy takie spadki z trwogą. Ale kierunek jest jasny – gospodarka odrabia straty.

Czy kolejne fale epidemii mogą zatrzymać ten proces? Sygnały są różne. Dane wysokiej częstotliwości (np. z telefonów komórkowych) pokazują, że w USA duża fala epidemii trwająca od czerwca nie wywołała już takich spadków aktywności społecznej jak na początku wiosny – widać zatrzymanie procesu ożywienia, ale nie powtórną recesję. Z kolei w Hong Kongu kolejna fala epidemii przełożyła się na ponowne zamrożenie aktywności społecznej.

Ja sądzę, że ponowny światowy lockdown w skali takiej jak w kwietniu jest trudny do powtórzenia. Koszty są bowiem potężne. Przy takim zatkaniu gospodarki i społeczeństwa, jak na wiosnę, koszty walki z epidemią mogą przekraczać koszty samej epidemii (dotyczy to głównie krajów mniej zamożnych). Co więcej, rosnąca skuteczność działań służb sanitarnych oraz procesu leczenia sprawia, że państwa są generalnie lepiej przygotowane na nowe fale choroby niż pod koniec zimy.  Oczywiście nie można wykluczyć, że sytuacja zmusi rządy do radykalnych działań. Ale nie traktowałbym tego jako scenariusza bazowego dla Europy.

Znajdujemy się w momencie, gdy konsumenci i podmioty gospodarcze powoli uczą się podejmować decyzje w warunkach nowej, podwyższonej niepewności. Wstrząs jest już lepiej amortyzowany. Powrotu do świata sprzed sześciu miesięcy nie ma i długo nie będzie. Ale wciąż mam dużą nadzieję i przekonanie, że druga połowa roku będzie dla gospodarki wyraźnie lepsza niż pierwsza.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.