Kolejne setki miliardów stymulacji fiskalnej i monetarnej

Dwie duże liczby zdefiniowały czwartkowe wydarzenia makroekonomiczne. Po pierwsze – 130 mld euro: tyle niemiecki rząd przeznaczy na kolejny pakiet stymulacyjny gospodarki. Po drugie – 600 mld euro: o tyle Europejski Bank Centralny powiększy swój kryzysowy program skupu obligacji. Obie kwoty są duże i dokładają do już istotnych działań stymulacyjnych podjętych przez rządy i banki centralne. Zwiększają tym samym szanse na istotne ożywienie gospodarcze.

Niemiecki pakiet fiskalny jest warty niemal 4 proc. PKB, co jest potężną kwotą, a to przecież tylko kolejny z podobnych kroków. W ramach pakietu rodzice otrzymają 300 euro na każde dziecko, dojdzie też do obniżenia stawek podatku VAT. Niemcy otrzymają też dopłaty do zakupu samochodów, choć wyłącznie elektrycznych.

600 mld euro od EBC oznacza zaś, że łączna wartość kryzysowego skupu aktywów sięgnie 1,4 biliona euro. To mniej więcej tyle, ile wyniosą zwiększone emisje obligacji skarbowych przez rządy strefy euro w 2020 r.. A zatem bank centralny skupuje w praktyce – poprzez rynek wtórny – emisje potrzebne do wprowadzania pakietów fiskalnych. Jest wielce prawdopodobne, że w przyszłości skup obligacji będzie jeszcze powiększony.

Co to wszystko oznacza? Działa fiskalne i monetarne wytoczone przeciw kryzysowi są naprawdę potężne, a mogą być jeszcze dużo większe. Sądzę, że dzięki tym działaniom bardzo mocno zmalało ryzyko scenariusza depresji gospodarczej, czyli długotrwałego utrzymywania się niskiego zatrudnienia i PKB głęboko poniżej poziomu sprzed epidemii.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

 

Potężna niepewność nie blokuje optymizmu na giełdach. Jak to wyjaśnić?

Otwierasz gazety, a tam: największe zamieszki w USA od 50 lat, powrót konfliktu USA-Chiny i wciąż tląca się wielka pandemia. Czujesz: czy tego nie jest wyjątkowo dużo? Czy jest jakiś sposób, by zmierzyć to „wyjątkowo”, tę intuicyjnie wysoką liczbę wyjątkowych zjawisk? Okazuje się, że jest i rzeczywiście poziom niepewności jest najwyższy od wielu dekad. Jednocześnie dzięki temu możemy udowodnić, że brak reakcji rynków finansowych na niepewność nie jest czymś nadzwyczajnym.

Indeks niepewności polityki gospodarczej w minionych dniach (a dokładnie na sam koniec maja) osiągnął najwyższy poziom od początku pomiaru, czyli od stycznia 1985 r. Pokazuję to na wykresie poniżej. Indeks jest mierzony przez naukowców z Uniwersytetu Stanford i wskazuje wystandaryzowaną liczbę artykułów prasowych, w których pojawiają się słowo „niepewność” w kontekście gospodarki i polityki gospodarczej (wystandaryzowaną, czyli skorygowaną o zmieniającą się liczbę artykułów ogółem). Dane pochodzą z USA, ale USA to jest serce światowego systemu gospodarczego, więc ta niepewność choć częściowo promieniuje na cały świat.

W 2020 r. indeks po raz pierwszy przekroczył w tym roku dzienną wartość 800. Na koniec maja sięgną 891. Dla porównania, w dniach po ataku na WTC we wrześniu 2001 r. wynosił 719, a po upadku Lehman Brothers we wrześniu 2008 r. – 626. 

Jednocześnie można zadać pytanie: jeżeli jest tak źle, to dlaczego na rynkach finansowych jest tak dobrze? Niepewność teoretycznie nie sprzyja inwestycjom w ryzykowne aktywa. Tymczasem indeksy giełdowe, waluty rynków wschodzących i ceny surowców od wielu tygodni systematycznie rosną. Media poświęcają temu rozdźwiękowi coraz więcej uwagi, eksperci wyrażają zdziwienie faktem, że świat nam się trzęsie w posadach, a ceny aktywów rosną. Traktują to jako aberrację wywołaną może nieświadomością inwestorów, a może polityką banków centralnych.

Tymczasem wzrost cen akcji w warunkach potężnej niepewności to nic nadzwyczajnego. Jak widać na drugim wykresie poniżej, korelacja między wspomnianym indeksem niepewności, a indeksem giełdowym S&P500 jest … zerowa. Ceny akcji w przeszłości wielokrotnie rosły w warunkach potężnej niepewności. Można wręcz powiedzieć, że rynek bardzo często zaskakiwał ekspertów, rósł wtedy, kiedy powszechnie oczekiwali czego innego. Hossa zwykle zaczynała się jeszcze zanim z realnej gospodarki napłynęły namacalne dowody ożywienia, gdy jeszcze większość komentatorów pogrążona była w pesymizmie.

To nie znaczy, że niepewność SPRZYJA inwestycjom finansowym. Ona po prostu im NIE PRZESZKADZA, lub przynajmniej nie przeszkadza tak, jak możnaby sądzić na podstawie teorii (według teorii wzrost premii za ryzyko powinien deprecjonować ceny ryzykownych aktywów, bez wyraźnej poprawy perspektyw ich zyskowności). Przynajmniej jeżeli weźmiemy pod uwagę niepewność „medialną” i nastroje społeczne.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

 

Na rynku pracy jest źle, ale sytuacja może się poprawić

Badania bieżącej sytuacji na rynku pracy prowadzone przez różne ośrodki badawcze pokazują, że pogorszenie na rynku mogło być w ostatnich miesiącach znacznie większe niż pokazują oficjalne dane, ale jednocześnie sytuacja w najbliższej przyszłości może być lepsza od obaw. Patrząc na różne dane pochodzące spoza obszaru statystyki publicznej można dojść do wniosku, że po bardzo silnym wstrząsie może dojść do ustabilizowania popytu na pracę i bezrobocia. Netto te wiadomości układają mi się w optymistyczny obraz.

Pierwsze ze wspomnianych badań przeprowadziły ośrodki naukowe GRAPE, IBS, CASE i CENEA. Jest to badanie, którego celem jest pokazanie wiarygodnego szacunku sytuacji na rynku pracy obecnie. Autorzy twierdzą, że faktyczna liczba bezrobotnych jest o ponad połowę wyższa od tego, co pokazują oficjalne dane z rejestrów bezrobotnych. Oficjalne dane pokazują, że w urzędach pracy w kwietniu zarejestrowanych było 966 tys. osób. Zgodnie z badaniem Diagnoza+ osób faktycznie bezrobotnych mogło być nawet 1,5 mln. Różnica wynikać może z faktu, że osoby tracące pracę nie zdążyły się jeszcze zarejestrować w urzędach pracy, są w okresie wypowiedzenia lub nie liczą na pomoc urzędu. Wprawdzie zawsze istnieje różnica między liczbą zarejestrowanych bezrobotnych, a liczbą osób faktycznie poszukujących pracy, ale zwykle ta różnica jest dodatnia (zarejestrowanych jest więcej niż faktycznie bezrobotnych) – tym razem ma być odwrotnie.

Drugie ze wspomnianych badań przeprowadził Polski Instytut Ekonomiczny (instytucja rządowa odpowiadająca za analizy), który od kwietnia co dwa tygodnie bada opinie przedsiębiorców dotyczące sytuacji ich firm. Wnioski z tego badania są już znacznie bardziej optymistyczne. O ile w kwietniu odsetek firm planujących zwolnienia był bardzo wysoki i sięgał niemal 30 proc., o tyle pod koniec maja takich firm było już tylko 5 proc. Co więcej, obecnie większy jest odsetek firm planujących zwiększanie zatrudnienia niż zmniejszanie. Możliwe więc, że wkrótce przyrost bezrobocia zatrzyma się, a sytuacja na rynku pracy zacznie się poprawiać.

Oba badania układają się w dość spójny obraz. Pierwsza fala kryzysu była bardzo bolesna dla firm i pracowników. Ale od maja następuje powolna stabilizacja, szczególnie dostrzegana w drugiej połowie miesiąca. Jest to spójne z coraz większym optymizmem konsumentów widocznym w danych bankowych z transakcji kartami płatniczymi oraz z coraz większym optymizmem inwestorów widocznym na rynkach finansowych.

Ten taniec na lodzie rozkręca się. Oby tylko lód nie pękł.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Konsumpcja nie załamała się tak mocno, jak się obawiano

Analiza danych o PKB w pierwszym kwartale ma charakter paleontologiczny. Większość informacji sprzed epidemii pokazuje świat, który przeminął i nie prędko wróci. Ale mimo wszystko z piątkowych danych GUS na temat polskiej gospodarki można wyciągnąć pewne ciekawe wnioski na przyszłość. Przede wszystkim, zaskakująco wysoka konsumpcja sugeruje, że lockdown nie musiał uderzyć w wydatki konsumentów aż tak mocno, jak się obawiano. To może być potencjalnie sygnał wskazujący, że drugi kwartał nie przyniesie dwucyfrowego spadku PKB.

W pierwszym kwartale PKB Polski wzrósł o 2 proc. rok do roku. Konsumpcja wzrosła o 1,9 proc., a inwestycje o 0,9 proc.

Z tego zestawu informacji najbardziej interesująca jest konsumpcja, która wypadła lepiej od oczekiwań. Była w miarę zgodna z tym, co pokazywały dane o sprzedaży detalicznej (patrz wykres), podczas gdy wydawało się, że konsumpcja będzie słabsza niż sprzedaż, ze względu na wyjątkowo mocne ograniczenie wydatków na usługi (nie ujęte w statystykach sprzedaży detalicznej).

Jak to interpretować? Jeżeli do połowy marca konsumpcja rosła w tempie ok. 3,5 proc. (tak jak w poprzednim kwartale), to znaczy, że w okresie lockdownu musiała być o ok. 10 proc. niższa od normy. Byłby to wynik lepszy od wcześniejszych szacunków. Dane raportowane przez niektóre banki z transakcji kartami płatniczymi sugerowały, że aktywność konsumentów w okresie zamknięcia gospodarki spadła o ok. 20-30 proc. poniżej normy. 

Możliwe, że zagadkę wysokiej konsumpcji rozwiązuje wysoka sprzedaż w małych osiedlowych sklepach, realizowana przy pomocy gotówki wyciągniętej z bankomatów ze strachu przed kryzysem. Coraz więcej danych pojawiający się na rynku wskazuje, że małe sklepy odnotowywały wzrosty sprzedaży w okresie społecznej kwarantanny. A do tego można dodać informacje o potężnych wypłatach z bankomatów realizowanych w marcu – najwyraźniej te pieniądze nie zostały pod poduszką.

Drugi kwartał będzie zapewne dla konsumpcji znacznie gorszy niż pierwszy. Ale jeżeli lockdown nie zamroził konsumpcji aż tak bardzo, jak się obawiano, to może spadek całego PKB w drugim kwartale też będzie mniejszy od obaw. Sądziłem, że możemy zanotować dwucyfrową redukcję produktu krajowego brutto. Teraz wydaje mi się, że spadek ma szansę być mniejszy.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Stopy procentowe wyzerowane. Na jak długo?

I stało się. Stopy procentowe w Polsce spadły do zera. No, prawie do zera, ale uwzględniając podatek bankowy jest to przecież zero lub nawet mniej niż zero. W ten sposób Polska dołączyła do świata zachodniego pod względem ceny pożyczania (i lokowania) pieniądza. Jak długo to potrwa? W dużej mierze będzie to zależało od tego, jak mocno firmy i gospodarstwa domowe będą chciały zwiększyć swoje płynna aktywa finansowe w reakcji na zwiększony strach przed ryzykiem. Jeżeli bardzo mocno, to stopy pozostaną niskie bardzo długo.

NBP obniżył w czwartek referencyjną stopę procentową do 0,1 proc., z 0,5 proc. wcześniej. Bank centralny uzasadnił to wysokim ryzykiem spadku inflacji w reakcji na kryzys gospodarczy. Pominę w tym momencie pytanie, czy ten spadek rzeczywiście nastąpi, bo temat poruszałem wielokrotnie i jeszcze będę do niego wracał.

Czy (prawie) zerowe stopy zostaną z nami na długo? Doświadczenia krajów zachodnich pokazują, że może być to zjawisko wręcz permanentne. Europa Zachodnia i USA tkwią z zerowymi stopami od dekady, a Japonia od paru dekad. Ale z drugiej strony, widzę też pewną szansę, że obecny kryzys paradoksalnie zlikwiduje powody permanentnie niskich stóp nominalnych – niedostatek nominalnego popytu i wysoką skłonność do oszczędzania. Jeżeli rzeczywiście rządy i banki centralne będą zdeterminowane do maksymalnej stymulacji gospodarki, to może wystąpić przechylenie wahadła w drugą stronę i rozgrzanie gospodarki, co skończy się trwale wyższymi stopami procentowymi.

Kluczowe będzie starcie dwóch sił. 

Z jednej strony, firmy i gospodarstwa domowe będą na pewno przez dłuższy czas masywnie oszczędzać. Po takim wstrząsie będą budować poduszki finansowe na wypadek, gdyby szok się powtórzył. To naturalne zjawisko będzie przekładało się na spadek stóp procentowych, bo wzrost oszczędności będzie ograniczał popyt, czemu banki centralne będą starały się zapobiec. Lub spoglądając na problem z innej strony, warto zrozumieć, że przy gigantycznym popycie na gotówkę korzyści z posiadania tej gotówki muszą być po prostu bardzo niskie. Tak jak przy gigantycznym popycie na truskawki korzyści z ich kupowania za 24 zł/kg są dość ograniczone (jakby gorzej smakowały).

Z drugiej strony, potężna stymulacja fiskalna i monetarna może w końcu przełożyć się na wyraźny wzrost oczekiwań inflacyjnych i inflacji, a co za tym idzie także … skłonności do inwestowania przez firmy. Gdyby się okazało, że wirus zanika w ciągu paru kwartałów, to skala stymulacji makroekonomicznej może wystrzelić gospodarkę jak rakietę.

Sądzę, że pierwsza siła będzie w najbliższych miesiącach mocniejsza. Co więcej, sądzę, że będzie ona przeważająca przez wiele lat i dlatego stopy nominalne będą niskie (może nie zerowe), a realne ujemne. Ale chciałbym oczywiście, by było inaczej i byśmy zaobserwowali to wystrzelenie rakiety.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Fed tnie stopy procentowe, czekamy na NBP

Rezerwa Federalna Stanów Zjednoczonych obniżyła stopy procentowe na nadzwyczajnym posiedzeniu w reakcji na panikę finansową rozwijającą się w kontekście epidemii choroby COVID19. Inne duże banki centralne też już luzują politykę pieniężną lub do tego się szykują. Czy nasz Narodowy Bank Polski zrobi to samo? Jeżeli na świecie dojdzie do gwałtownego spowolnienia gospodarczego to tak i to w miarę szybko.

Fed obniżył stopy o 0,5 pkt proc., sprowadzając referencyjną stopę do przedziału 1,25-1,5 proc. Po raz pierwszy od jesieni 2008 r. Fed podjał decyzję o stopach procentowych poza standardowym terminem posiedzenia, które było zaplanowane na 18. marca. Decyzja była potrzebna z dwóch powodów. Po pierwsze, na rynkach finansowych rozwijała się panika związana z epidemią wspomnianego wirusa – a panika sama w sobie zagraża stabilności gospodarczej. Po drugie, i znacznie ważniejsze, bank centralny zasygnalizował w ten sposób, że użyje wszystkich dostępnych narzędzi by stabilizować gospodarkę. A tych narzędzi ma wbrew pozorom dużo.

Wobec takich działań banku centralnego wielu ekonomistów wysuwa krytykę opartą na argumencie, że polityka pieniężna nie może zwalczyć wirusa. Jest to oczywiście argument przewrotny, zmierzający do tego, że gdy ludzie wstrzymują zakupy z powodu strachu o wychodzenie z domu, to nie można nic na to poradzić przy pomocy narzędzi polityki pieniężnej.

Ja się jednak z taką argumentacją fundamentalnie nie zgadzam. Polityka pieniężna ma ogromną rolę do odegrania w razie niekontrolowanego rozwoju pandemii. Największym zagrożeniem w takim scenariuszu jest bowiem stabilność systemu finansowego – jeżeli firmy będą wstrzymywały płatności, to kryzys płynnościowy może przerodzić się w kryzys niewypłacalności. Bank centralny ma obowiązek, by ten element łańcucha – między niską płynnością a niewypłacalnością – rozerwać. Europejski Bank Centralny już zapowiedział, że jest gotów zasilać małe firmy w płynność, a to dopiero początek. Oczywiście w razie realizacji negatywnego scenariusza ogromną rolę będzie miała też do odegrania polityka fiskalna.

Można postawić pytanie, co teraz zrobi Narodowy Bank Polski? Bank znajduje się w kleszczach dwóch sprzecznych trendów – z jednej strony nadchodzącego spowolnienia gospodarczego, z drugiej strony rosnącej inflacji. Można jednak wyciągnąć lekcje z przeszłości. W ostatniej dekadzie Polska dwukrotnie wchodziła w głębokie spowolnienie wywołane globalnym kryzysem finansowym (raz amerykańskim, raz europejskim). W obu przypadkach wchodziliśmy w okres spowolnienia z wysoką inflacją. I w obu przypadkach inflacja w końcu mocno spadała, a bank centralny musiał ciąć stopy. Teraz będzie podobnie. Gdyby doszło do głębszego spowolnienia (podkreślam słowo „gdyby” – zasięg scenariuszy jest teraz bardzo szeroki), wówczas koszt pieniądza w Polsce będzie obniżany.

Dziś Rada Polityki Pieniężnej – organ NBP powołany m.in. do decydowania o stopach procentowych banku centralnego – kończy swoje comiesięczne posiedzenie. Konferencja prezesa Adama Glapińskiego będzie bardzo ciekawa.

Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

PB Forecast
O Autorze:
Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
 
Czy podwyżki stóp procentowych są możliwe

Po wyraźnym wzroście inflacji w grudniu, na rynku finansowym wzrosło prawdopodobieństwo podwyżki stóp procentowych w Polsce. Choć instrumenty finansowe wciąż nie wyceniają nawet jednej pełnej podwyżki stóp o 0,25 pkt proc., to dzisiejsze spojrzenie na przyszłą politykę NBP różni się od tego z początku roku, kiedy rynek bardziej oczekiwał obniżki niż podwyżki oprocentowania. Ta nieznaczna zmiana jest bardzo ciekawa. Czy podwyżka jest rzeczywiście możliwa? Musiałoby zajść kilka okoliczności.

GUS w ostatecznym odczycie inflacji potwierdził w środę, że tempo wzrostu cen konsumpcyjnych w grudniu wyniosło 3,4 proc. rok do roku. Różne istotne miary wzrostu cen, jak inflacja bazowa (bez żywności i energii) czy inflacja cen usług, znajdują się na wieloletnich maksimach.

Ale żeby stopy procentowe rzeczywiście wzrosły, potrzebne jest spełnienie kilku warunków.

Po pierwsze, wzrost gospodarczy musi być wyższy od oczekiwań. Teraz NBP prognozuje, że gospodarka urośnie w przyszłym roku o ok. 3,5 proc.

Po drugie, inflacja musiałaby utrzymać się na podwyższonym poziomie do wiosny-lata. Większość prognoz pokazuje, że na wiosnę inflacja zacznie się obniżać ze względu na tzw. efekty bazowe (inflacja rosła na wiosnę zeszłego roku) oraz wygaszenie fali podwyżek w usługach. Jeżeli to nie nastąpi, wówczas spojrzenie banku centralnego na stopy procentowe może się zmienić.

Po trzecie, koniunktura na świecie musiałaby się poprawić. Polska jest małą gospodarką otwartą i zagrożenia zewnętrzne są traktowane jako głównie źródło ryzyka.

Po czwarte, kurs złotego nie może się nadmiernie umocnić. Bank centralny traktowałby umocnienie złotego jako głównie niebezpieczeństwo wynikające z potencjalnych podwyżek stóp procentowych – jeżeli złoty będzie się umacniał, to podwyżki będą raczej wykluczone (tym bardziej, że aprecjacja szybko ograniczy inflację).

W tym momencie sądzę, że kombinacja wszystkich tych czynników nie wystąpi i stopy procentowe nie wzrosną w tym roku. Ale poczekajmy do wiosny, która zweryfikuje trendy inflacyjne i stan koniunktury.

Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.


O Autorze:
Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
Dlaczego rentowność obligacji skarbowych spadła tak nisko

W piątek po południu rentowność 10-letnich obligacji skarbowych w złotych spadła do rekordowo niskiego poziomu 1,94 proc. Wcześniejszy rekord odnotowano w styczniu 2015 r., ale przypomnijmy, że wtedy inflacja w Polsce wynosiła -1,4 proc. (czyli mieliśmy deflację), a dziś wynosi niemal 3 proc. (czyli jest powyżej celu NBP). Skąd wziął się taki spadek rentowności? Albo może należałoby zapytać inaczej: co tak niskie rentowności mówią nam o współczesnej gospodarce?

Przede wszystkim, trzeba zauważyć, że spadek rentowności polskich obligacji to prosta funkcja analogicznych spadków na całym świecie – głównie w Niemczech. Jak widać na wykresie poniżej, w ostatnich latach korelacja między zachowaniem polskich a niemieckich obligacji znacznie wzrosła. Dzieje się tak m.in. dlatego, że Polska i cały region Europy Środkowej zaczęły być traktowane jako bezpieczny region, trochę w zamian Włoch, które straciły na wiarygodności po kryzysie zadłużeniowym. Jak widać na wykresie poniżej, wrażliwość polskich obligacji na zmiany rentowności w Niemczech wzrosła wtedy, gdy Włochy traciły wiarygodność. I jest wyższa do dziś.

A dlaczego rentowności spadają na świecie, w krajach rozwiniętych? Najprostsza odpowiedź brzmiała by tak: rozkręca się wojna handlowa, banki centralne zaczynają luzować politykę pieniężną, więc rentowności automatycznie spadają. I moglibyśmy się z tym wygodnym wyjaśnieniem rozejść.

Ale warto zauważyć, że obecny spadek rentowności właściwie idealnie wpisuje się w trend trwający od 40 lat. Gdybyśmy narysowali trend liniowy od 1980 do 2010 r., to dzisiejsze rentowności, z 2019 r., byłyby bardzo blisko tego trendu. Nie możemy zatem wyjaśniać POZIOMU rentowności czynnikami ekonomicznymi, które obserwujemy od roku – jak wojna handlowa. Tym możemy wyjaśnić skalę spadku rentowności w ciągu paru miesięcy, ale nie to, dlaczego są one aż tak nisko. Dlaczego więc są tak nisko? Ekonomiści udzielają zwykle dwóch odpowiedzi, koncentrując się przy tym na realnych a nie nominalnych stopach procentowych.

Pierwsza interpretacja jest taka, że głównymi odpowiedzialnymi są banki centralne – te największe. Każdy kolejny cykl luzowania polityki pieniężnej sprowadza stopy procentowe niżej niż dołek poprzedniego cyklu. A pozytywnych efektów w postaci wyraźnie wyższego wzrostu gospodarczego nie widać. Władze monetarne uczyniły zatem koniunkturę zupełnie zależną od siebie. Utrzymanie jako takiego wzrostu gospodarczego wymaga coraz większych dawek luzowania polityki pieniężnej. Ta interpretacja dominuje m.in. wśród ekonomistów związanych z Bankiem Rozliczeń Międzynarodowych (tutaj ciekawe badanie w tym duchu). Ale patrząc szerzej, są oni w mniejszości, bo większość ekonomistów uważa, że banki centralne mają bardzo mały wpływ na realne stopy w długim okresie.

Druga, dominująca, interpretacja źródeł spadających realnych stóp procentowych wskazuje na strukturalne zmiany w gospodarkach rozwiniętych. Banki centralne są tu tylko aktorem drugoplanowym, który koszt pieniądza dostosowuje do poziomu odpowiadającego strukturze gospodarki. Przede wszystkim, wzrost gospodarczy jest coraz niższy w skutek wolniejszego postępu technologicznego i niższego przyrostu siły roboczej. Na to nakłada się trwały wzrost popytu na bezpieczne aktywa, takie jak obligacje rządowe, wynikający m.in. z rosnącego majątku wśród najbogatszych ludzi świata lub z pokryzysowego wzrostu awersji do ryzyka (link do ciekawego badania w tym duchu). Banki centralne mogłyby oczywiście znacząco podnieść stopy procentowe, ale wtedy świat wpadłby w recesję i … musiałyby je znów obniżać.

Z praktycznego punktu widzenia mało istotne jest, kto ma rację. Ważne jest, jak myślą decydenci w bankach centralnych. A decydenci myślą wedle drugiej z przedstawionych linii interpretacyjnych. Dlatego gdy tylko widzą ślady osłabienia koniunktury, mocno luzują politykę pieniężną. Ponieważ na świecie nie ma śladów nadmiernej inflacji, takiego dociskania gazu zobaczymy jeszcze bardzo dużo.

Autor: Ignacy Morawski

Dane o rentownościach polskich obligacji skarbowych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Inflacja powyżej celu NBP. Co oznacza jej wzrost?

Po raz pierwszy od sześciu i pół roku inflacja w Polsce przekroczyła cel inflacyjny NBP. Jest to symboliczne wydarzenie, które pokazuje, że po wieloletnim okresie niskiej inflacji wpływamy na nowe wody. Wchodzimy w erę wyższego wzrostu cen, czyli jednocześnie wyraźnie ujemnych realnych stóp procentowych i niższego wzrostu płac realnych. Sądzę, że to jest zmiana korzystna dla przedsiębiorstw i właścicieli aktywów, a mało korzystna dla konsumentów (w krótkim okresie) i oszczędzających konserwatywnie na lokatach (na długo). Wątpię też, by była to zmiana o istotnym wpływie na politykę.

Inflacja w czerwcu wyniosła 2,6 proc., wobec 2,4 proc. w maju. Tak wynika z tzw. wstępnego odczytu – ostateczne dane poznamy w połowie miesiąca. Dane potwierdzają właściwie trendy, które były widoczne już od marca. Od końca zimy bowiem widoczne były istotne przyspieszenie cen, wynikające po części z wyższych cen żywności, a po części z przerzucania kosztów płac na ceny przez firmy usługowe. Przekroczenie celu inflacyjnego NBP (2,5 proc.) to tylko akt symboliczny.

Co to oznacza? Oto kilka luźnych wniosków.

Po pierwsze, firmy mają większą moc cenową i są w stanie przerzucić rosnące koszty na kupujących. To może oznaczać, że poprawią się wyniki finansowe, choć na potwierdzenie tej hipotezy trzeba będzie jeszcze poczekać. Niemożność przerzucenia rosnących kosztów na kupujących sprawiała, że marże firmy kurczyły się w ostatnich latach, mimo doskonałego wzrostu gospodarczego. Teraz może się to zmienić. To może być teoretycznie dobra zmiana dla inwestorów giełdowych.

Po drugie, odwrotną stroną medalu będzie niższy realny wzrost wynagrodzeń. Płace od dwóch lat rosną nominalnie w średnim tempie 7 proc. rocznie, ale przy inflacji rzędu 2,5-3 proc. realny wzrost wynagrodzeń obniży się z ok. 5,5-6 proc. do 4-4,5 proc. To może negatywnie wpłynąć na dynamikę konsumpcji, choć transfery fiskalne powinny łagodzić te efekty.

Po trzecie, wchodzimy w okres ujemnych realnych stóp procentowych, nie tylko krótkookresowych, ale też długookresowych. To może być trwała zmiana, będąca odzwierciedleniem procesów globalnych (wysoki popyt na bezpieczne aktywa). Jest to oczywiście fatalna informacja dla ludzi oszczędzających na lokatach i w obligacjach skarbowych. Choć jednocześnie może być to dobra zmiana dla obecnych właścicieli innych aktywów, m.in. akcji. Teoretycznie obniżenie realnej bezpiecznej stopy procentowej powinno wpłynąć na wycenę bardziej ryzykownych aktywów.

Po czwarte, mało prawdopodobne jest, by na rosnącą inflację bank centralny zareagował podnoszeniem stóp procentowych. Na świecie istnieje raczej tendencja do obniżania stóp, a nasz bank centralny będzie dostosowywał się do trendów globalnych. Główne pytanie, to czy w Polsce dojdzie do cięć kosztu pieniądza. Wydaje się, że na razie nie.

Po piąte, wraz z rosnącą inflacją zwiększa się liczba komentarzy politycznych na temat cen. W naturalny sposób wzrost inflacji stara się wykorzystać opozycja (zrobiłaby to każda opozycja w każdych warunkach), szczególnie, że szybko rosną ceny tak wrażliwego towaru jakim jest żywność. Jednak moje szacunki ekonometryczne wskazują, że ceny żywności nie mają istotnego wpływu na nastroje polityczne – musiałoby dojść do jakiejś erupcji cen, a na to się nie zanosi. Wątpię, by szybki wzrost cen żywności mógł być czynnikiem, który istotnie wpłynie na poparcie dla rządu. Opozycja może wykorzystywać ten temat, ale nie powinna pokładać w nim dużych nadziei.

Po szóste, i ostatnie, otoczenie polskiej gospodarki w tym momencie nie sprzyja długotrwałemu wzrostowi inflacji w Polsce powyżej celu inflacyjnego, ale to może się zmienić. Warto pamiętać, że trendy cenowe w Polsce zwykle podążały za trendami w strefie euro. Tam inflacja jest mizerna – zaledwie 1,2 proc. w czerwcu. W Polsce inflacja będzie podbijana przez wyjątkowo mocny wzrost płac i prawdopodobny wzrost cen energii, ale wyżej niż 3-4 proc. w obecnych warunkach nie powinna sięgnąć. Natomiast warunki zewnętrzne mogą się zmienić. Europa będzie zapewne coraz bardziej zdeterminowana, by porzucić niemiecki konserwatyzm monetarny i mocniej stymulować gospodarkę. Prezes EBC Mario Draghi powiedział niedawno, że bank może pozwolić na wzrost inflacji powyżej celu banku („blisko, ale poniżej 2 proc.”) by nadrobić lata zbyt niskiej inflacji. To były wyjątkowe słowa. Nie jest więc wykluczone, że w najbliższej dekadzie inflacja będzie średnio wyraźnie wyższa niż w mijającej.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Rośnie prawdopodobieństwo cięć stóp w dolarach

Członkowie polskiej Rady Polityki Pieniężnej mówią o konieczności podnoszenia stóp procentowych. Ale globalne wiatry wieją w zupełnie inną stronę. Rynek jest coraz mocniej przekonany, że w tym roku Fed – najważniejszy bank centralny świata – będzie ciął stopy procentowe.

Paru członków RPP, organu Narodowego Banku Polskiego, który odpowiada za politykę pieniężną, mówiło ostatnio o możliwości podniesienia stóp procentowych w Polsce w tym roku. Ewidentnie wrażenie wywarła na nich szybko rosnąca inflacja, która zbliża się do celu NBP, mimo że na początku roku była niższa niż 1 proc. Jednak zwolennicy podwyżek stóp wciąż są w mniejszości w Radzie, a dodatkowo nie sprzyjają im trendy światowe. Amerykański Fed jest coraz bliżej decyzji o cięciu stóp – tak przynajmniej sądzą inwestorzy handlujący kontraktami terminowymi.

Prawdopodobieństwo, że w tym roku Fed dokona obniżki stóp jest wyceniane już na ponad 80 proc. A prawdopodobieństwo, że dokona dwóch obniżek sięga już 30 proc. Widać to na wykresie poniżej, który pokazuje rozkład prawdopodobieństwa określonego przedziału stopy funduszy federalnych na koniec roku (dziś przedział wynosi 225-250). Wykres pochodzi ze strony giełdy CME. Warto zwrócić uwagę, jak mocno w ostatnich tygodniach wzrosły szanse na luzowanie polityki pieniężnej. Jeszcze w połowie kwietnia prawdopodobieństwo obniżki stóp w tym roku ledwo przekraczało 30 proc.

Skąd taka zmiana? Po pierwsze, obniżyła się inflacja w USA (ta bazowa). Po drugie, pogorszyły się znacząco wskaźniki koniunktury przemysłowej. Po trzecie, pogorszyła się dynamika inwestycji. Po czwarte, wojna handlowa Donalda Trumpa pogorszyła perspektywy gospodarki. Po piąte, pogorszyła się koniunktura na giełdzie. Żaden z tych czynników sam w sobie nie miałby znaczenia dla Fed, ale łącznie mogą rzeczywiście wywołać zmianę polityki pieniężnej. Oczywiście patrząc na notowania kontraktów i wycenę prawdopodobieństwa warto pamiętać, że rynek ma tendencję do przereagowywania.

Co ciekawe, mimo rosnących szans na cięcie stóp, dolar umacnia się wobec euro. To pokazuje, że mamy do czynienia ze wzrostem awersji do ryzyka na świecie.

Co z tego wynika? Jeżeli Fed będzie ciął stopy, to w Polsce na pewno nie będzie żadnych szans na ich podnoszenie. Nawet w warunkach szybko rosnącej inflacji.

Dziś cel dla przedziału stopy funduszy federalnych Fed wynosi 225-250. Poniżej pokazany jest rozkład prawdopodobieństwa dla tego przedziału na koniec 2019 r.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.