Aktywność w mieszkaniówce w dół, ale raczej przejściowo

Odporność rynku mieszkaniowego na wstrząs gospodarczy jest ciekawym zjawiskiem. Liczba nowo budowanych mieszkań w drugiej połowie tego roku wzrosła powyżej ubiegłorocznych poziomów. Październik przyniósł jednak bardzo istotny spadek tej aktywności. Czy to początek jakiegoś odwrotu? Niekoniecznie.

W październiku liczba nowo budowanych mieszkań wyniosła 19,6 tys. i spadła o niemal 20 proc. rok do roku. Aktywność deweloperów i indywidualnych inwestorów została zatem dotknięta przez restrykcje wprowadzane w reakcji na epidemię, ale także zapewne z powodu spontanicznych obaw firm przed efektami całej drugiej fali. Choć spadki są nieco mniejsze niż w marcu i kwietniu, kiedy przekraczały 40 proc. Na razie więc wstrząs jest dość ograniczony.

Warto zauważyć, że słaby październik wystąpił po bardzo mocnym wrześniu. Kiedy uśredni się dane za trzy miesiące i usunie efekty sezonowe, to liczba nowo budowanych mieszkań jest właściwie taka, jak przed epidemią – ok. 20 tys. miesięcznie. Reakcja rynku jest nieporównanie łagodniejsza niż podczas poprzednich kryzysów – w 2009 i 2012 roku. Przypomnę, że w całym 2009 roku liczba nowo budowanych mieszkań spadła o niemal 20 proc., a w 2012 roku niemal o 15 proc.

Co różni obecny kryzys od poprzednich? Reakcja polityki gospodarczej. Wsparcie publiczne dla firm sprawiło, że stopa bezrobocia wzrosła tylko nieznacznie, a to stopa bezrobocia jest główną zmienną makroekonomiczną determinującą aktywność na rynku nieruchomości – ludzie kupują mieszkania wtedy, gdy są w miarę pewni swojego bezpieczeństwa finansowego.

Pytanie o sytuację aktywność budowlaną na rynku mieszkaniowym w przyszłym roku koncentruje się zatem na pytaniu o stopę bezrobocia. Większość prognoz wskazuje, że bezrobocie jeszcze wzrośnie, choć nie gwałtownie. Rynek pracy zawsze z dużym opóźnieniem reaguje na szoki, jest w nim duże inercji – zanim firmy podejmą decyzję o trwałych zwolnieniach, muszą się do tego przygotować.

Jednocześnie jest kilka czynników, które ten wzrost bezrobocia powinny łagodzić i przez to wspierać rynek mieszkaniowy. Przede wszystkim, ewidentnie następuje proces adaptacji gospodarki do funkcjonowania w warunkach epidemii – spadki aktywności jesienią nie są już tak gwałtowne jak wiosną, mimo że fala epidemiczna jest dużo wyższa. W kolejnej fali ta adaptacja będzie jeszcze większa. Ponadto, wysokie jest prawdopodobieństwo, że w połowie przyszłego roku odczuwalny będzie już efekt wprowadzenia na rynek szczepionek. Będą też inne technologie pozwalające łagodzić efekty epidemii, m.in. powszechne testy możliwe do używania w domu.

Rośnie więc szansa na to, że październikowe spadki aktywności budowlanej, które mogą się jeszcze pogłębić w listopadzie, będą zjawiskiem przejściowym.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Sukces szczepionki może pomóc przyspieszyć rozwój gospodarczy

Dwie informacje z ostatnich dni, z zupełnie różnych dziedzin gospodarki, przyciągnęły moją wyjątkową uwagę – obie mogą wbrew pozorom układają się w spójną całość. Jedna to informacja o kolejnych, bardzo pozytywnych wynikach badań nad szczepionkami na koronawirusa. Druga informacja dotyczy stworzenia przez amerykańską Teslę i ponad 20 innych firm grupy lobbingowej promującej ideę całkowitego przejścia nowej produkcji aut na elektryki już do 2030 roku.

Co łączy te informacje? Niemożliwy cel. Nikt nie sądził na wiosnę 2020 roku, że opracowanie szczepionki na SARS-CoV-2 o efektywności ponad 90 proc. będzie możliwe już w tym roku. Mówiono „ale przecież w przeszłości to zajmowało wiele lat”. Cel Tesli też wydaje się niemożliwy, ale tylko wtedy, gdy spojrzymy na postęp technologiczny jako proces liniowy, postępujący jednostajnie. Tymczasem postęp może przyjąć charakter wykładniczy.

Sukces w obszarze szczepionki na koronawirusa pokazał jedną rzecz o kolosalnej wadze. Determinacja międzynarodowa, połączona z odpowiednio dobrymi perspektywami zbytu, mogą sprawić, że postęp technologiczny przyspiesza w nieoczekiwanym tempie. To jest to, o czym przez ostatnie lata bardzo często pisała znana ekonomistka Mariana Mazzucato. W książce „Przedsiębiorcze państwo” i innych publikacjach przekonywała, że możliwe jest przyspieszenie postępu technologicznego, jeżeli państwo zapewni nowym technologiom duże rynki zbytu – nie tyle dotacje, ale właśnie rynki zbytu.

A postępu bardzo potrzebujemy, bo wbrew pozorom nie jest on wcale szybki. Jesteśmy wprawdzie otaczani coraz większą liczbą urządzeń i usług cyfrowych, ale współczesny postęp jest skoncentrowany w dużej mierze w branży rozrywki czy handlu. W połowie XX wieku przyspieszenie technologiczne było dużo bardziej radykalne – upowszechniano samoloty i samochody, pojawiły się telewizory, w wielu krajach upowszechniono elektryczność i kanalizację, dano ludziom dostęp do czystej wody, pojawiły się masowe szczepienia na tak niszczące wirusy jak wirusy jak odra czy ospa. Dziś mamy smartfony i twittera.

Ekonomista Robert Gordon wskazuje, że jednym z objawów słabego postępu jest malejąca dynamika wydajności wykorzystania czynników produkcji. Ja pokazuję dziś na wykresie trochę prostszy wskaźnik – dynamikę PKB per capita, która też jest w długim okresie przybliżeniem tempa postępu. Jak widać, od początku rewolucji przemysłowej PKB per capita rosło w średnim tempie ok. 1,8 proc. (dane dotyczą USA, czyli granicy technologicznej). Ale w ostatniej dekadzie, po raz pierwszy od wielkiej depresji przed II wojną światową, średni wzrost przez dłużej niż 10 lat był poniżej tego poziomu. To na pewno nie tylko efekt słabego postępu technologicznego, ale ten dołożył się do stagnacji.

Potrzebujemy jako świat gwałtownego przyspieszenia – w technologiach energetycznych, medycznych, przemysłowych itd. Możliwe, że sukces szczepionki, sukces niewątpliwie bezprecedensowy, wyznaczy nowe szlaki, które zawiodą gospodarkę na znacznie wyższe ścieżki rozwoju niż w ostatniej dekadzie.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Najnowsze dane wskazują na recesję, ale wciąż mniejszą niż wiosną

Konsumpcja mocno dołuje, wraz z nastrojami konsumentów. Ale przemysł wciąż się chyba trzyma relatywnie stabilnie. Takie wyciągam wnioski z różnych danych i sygnałów, które otrzymuję na bieżąco z gospodarki. W tym momencie jesteśmy najprawdopodobniej na dnie recesji wywołanej kolejną falą epidemii i od przyszłego miesiąca powinno zacząć się ożywienie. Jeżeli oczywiście spadki fali epidemicznej w Europie, widoczne od kilkunastu dni, zostaną podtrzymane.

Oto kilka wskaźników, które pozwalają ocenić obecny stan polskiej gospodarki. Wszystkie pokazuję też na wykresach, które pozwalają ocenić głębokość obecnego spowolnienia w relacji do tego z wiosny.

GUS opublikował wczoraj comiesięczne dane o nastrojach konsumentów, pochodzące z regularnego badania ankietowego. Nastroje wyraźnie się pogorszyły w listopadzie – wskaźnik wyprzedzający ufności konsumenckiej spadł o 10,9 pkt, do -31,1 pkt. Oznacza to, że nastroje są gdzieś w połowie drogi między letnią górką a wiosennym dnem, do którego wciąż jeszcze daleko.

Na podobne wnioski wskazują dzienne dane Google’a dotyczące częstotliwości wizyt Polaków w miejscach handlu i rozrywki. W środę 18. listopada wskaźnik ten znajdował się 45 proc. poniżej normy, co oznacza pogorszenie o ok. 15 pkt proc. w porównaniu z momentem przed zamknięciem galerii handlowych. Jako normę firma określa średni odczyt z pierwszych tygodni tego roku. Dla porównania wiosną wskaźnik znajdował się 55-60 proc. poniżej normy, a latem ok. 10 proc. powyżej normy. Te dane zatem wskazują na nieco głębsze osłabienie aktywności zakupowej Polaków niż dane GUS, ale warto pamiętać, że spadek częstotliwości wizyt w miejscach handlowych może przeceniać spadek konsumpcji – ludzie robią część zakupów poza miejscami handlu (lub w takich, których Google nie rozpoznaje jako miejsca handlowe), a poza tym za część spadku uczęszczania do tego typu miejsc odpowiada redukcja spacerów, a nie zakupów.

Jednocześnie wciąż nie widać, by wstrząs popytowy w konsumpcji przekładał się bardzo wyraźnie na aktywność w przemyśle. Dzienne dane Polskich Sieci Elektroenergetycznych wskazują, że popyt na prąd w systemie jest podobny do tego sprzed roku. Nie widać żadnych sygnałów zamrożenia aktywności produkcyjnej, takich, jak występowały wiosną. To nie znaczy jeszcze, że produkcja nie spada – tego nie wiemy, bo zużycie prądu jest mało wrażliwe na niewielkie wahnięcia aktywności przemysłowej. Ale to znaczy, że nie mamy do czynienia z wyłączaniem linii produkcyjnych na dużą skalę.

Te sygnały z przemysłu potwierdzają opinie przedstawicieli sektora, z którymi się stykam. W czwartek miałem okazję rozmawiać z przedstawicielem stowarzyszenia skupiającego firmy przemysłowe z branży bardzo wrażliwej na zmiany koniunktury. Mówił, że firmy mają ręce pełne roboty, a czwarty kwartał jest ewidentnie lepszy niż wskazywały obawy pod koniec października.

Wszystkie sygnały razem sugerują, że gospodarka doznaje wstrząsu, ale wciąż jest to wstrząs znacznie mniejszy niż wiosną.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Polska wśród najbardziej oszczędnych krajów UE. Jak to możliwe?

Polska w ostatnim roku była jednym z najbardziej oszczędnych krajów Unii Europejskiej. Może to wydawać się zaskakujące w warunkach wysokiego wzrostu długu publicznego, ale tak rzeczywiście jest – patrząc na całą gospodarkę odnotowaliśmy jedną z najwyższych w UE nadwyżek oszczędności nad inwestycjami. Nawet wyższą niż Czechy, co nie zdarzyło się nam w przeszłości.

Widać to po bardzo wysokim saldzie rachunku obrotów bieżących, pod względem którego jesteśmy na szóstym miejscu w Europie, za słynącymi z oszczędnych zachowań Niemcami, Holandią, Danią, Szwecją i Włochami*.

Rachunek obrotów bieżących to istotny wskaźnik opisujący stabilność gospodarki i jej sytuację makroekonomiczną. Rachunek ten opisuje przepływy dochodów między Polską a innymi krajami z tytułu handlu zagranicznego, inwestycji i różnych transferów (płac, dotacji itd.). Saldo rachunku to różnica między naszymi dochodami i płatnościami.

Najciekawszy w saldzie rachunku bieżącego jest fakt, że jest ono równe oszczędnościom krajowym pomniejszonym o inwestycje. Czyli jeżeli saldo rachunku jest dodatnie, to znaczy, że kraj oszczędza więcej niż inwestuje, a jeżeli jest ujemne – oszczędza mniej niż inwestuje.

W ostatnim roku licząc do września Polska odnotowała nadwyżkę na rachunku bieżącym w wysokości aż 16 mld euro, czyli 3,1 proc. PKB. To się nam wcześniej nie zdarzyło, nigdy nie mieliśmy takiej nadwyżki oszczędności nad inwestycjami.

Co się dzieje? Jak to interpretować? Częściowo jest to oczywiście efekt kryzysowego załamania inwestycji, ale patrząc na trend to nie jest moim zdaniem tak istotne jak inne czynniki. Wskazałbym na kilka powodów, które częściowo się na siebie nakładają.

Po pierwsze, bardzo mocny i coraz mocniejszy jest polski sektor eksportowy, w którym firmy generują coraz większe zyski – te zyski nie zawsze się reinwestowane. Warto zauważyć, że Polska ma w czasie obecnego kryzysu najwyższy wzrost eksportu towarów wśród krajów UE. Po drugie, mamy od kilku lat coraz niższy udział inwestycji w PKB, co jednocześnie nie przekłada się na niższą dynamikę rozwoju (gdyby się przekładało, oszczędności spadłyby razem z inwestycjami i nie byłoby nadwyżki). To może wynikać zarówno z jakiejś niepewności regulacyjnej, ale też z rosnącej roli sektora usług biznesowych, w którym inwestycje są znacznie mniej kapitałochłonne niż w przemyśle. Dyskusja ekonomiczna dotycząca przyczyn niższej stopy inwestycji jest wciąż otwarta. Po trzecie, istotny jest fakt, że Polacy zaczęli więcej oszczędzać, prawdopodobnie z powodu rosnącej świadomości dotyczącej kosztów związanych ze starzeniem się społeczeństwa.

Czy skoro jesteśmy tacy oszczędni, to znaczy, że stajemy się jak Niemcy i Czesi? Niestety nie. Trzeba pamiętać, że obecna nadwyżka oszczędności nad inwestycjami pozwala nam spłacać dług zagraniczny, który powstał przez wiele lat, gdy notowaliśmy ujemne saldo na rachunku bieżącym. Ten dług mamy wciąż dużo wyższy niż inne kraje UE czy regionu. I to jest czynnik, który wciąż obciąża naszą wiarygodność na rynkach finansowych.

*Nie analizowałem danych z Irlandii, Luksemburga i Austrii ze względu na zaburzenia związane z rolą tych krajów jako rajów podatkowych.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Nie możemy zablokować budżetu UE

Polska i Węgry szykują się do zablokowania pakietu budżetowego Unii Europejskiej, czyli tradycyjnych wieloletnich ram budżetowych Unii Europejskiej na lata 2021-2027 i towarzyszącego im nowego, potężnego Funduszu Odbudowy. Powodem jest planowane wprowadzenie przez UE mechanizmu, zgodnie z którym kraje naruszające praworządność mogą mieć blokowane wypłaty – jeżeli tak zdecyduje większość krajów członkowskich.

Spór będzie na pewno bardzo ostry, ale Polska jest w sytuacji, w której ze względu na interes własny nie może zablokować budżetu. Straty finansowe byłyby za duże. Krążąca wśród polityków i ekspertów rządu koncepcja, że Polska może relatywnie łatwo zasypać dziury finansowe wywołane ewentualną blokadą jest niestety błędna. Utrata tych funduszy może potencjalnie oznaczać spowolnienie procesów rozwojowych w Polsce.

Zacznijmy od tradycyjnego budżetu UE, opartego o wieloletnie ramy finansowe. Mamy z niego otrzymać ok. 1,5 proc. PKB netto rocznie, co jest równe ok. 40 proc. wartości inwestycji publicznych realizowanych w kraju. Można sobie wyobrazić efekty cięcia o połowę wydatków infrastrukturalnych w kraju, który ma przed sobą wyjątkowo radykalną transformację energetyczną, wciąż bardzo słaby system transportu kolejowego i jest raczej słabo przygotowany do rewolucji cyfrowej.

Niektórzy politycy twierdzą, że blokada nowych ram finansowych nie wyrządzi Polsce szkód, ponieważ budżet UE będzie funkcjonował w oparciu o tzw. prowizoria budżetowe, czyli po prostu przedłużenia dotychczasowych zasad finansowania. Niestety może się to okazać założenie błędne. Do wypłaty konkretnych pieniędzy są potrzebne nowe rozporządzenia i bardzo możliwe, że po prostu dużą część pieniędzy stracimy. Inny argument polityków rządowych jest taki, że możemy po prostu sami wyemitować obligacje i sfinansować program inwestycyjny. Niestety to też jest niemal niemożliwe. Budżet państwa po kryzysie będzie tak napięty, że nie da się wprowadzić dużego programu inwestycji bez bardzo bolesnych cięć w innych dziedzinach.

Przejdźmy do funduszu rekonstrukcji, który jest pierwszą w historii próbą sfinansowania dużego programu inwestycji z długu emitowanego przez samą Unię Europejską. Mamy z funduszu otrzymać ok. 5 proc. PKB w formie bezpośrednich grantów, z czego aż 70 proc. ma być przyznane w okresie dwóch lat – oznacza to podwojenie (!) transferów w relacji do tradycyjnego budżetu UE w krótkim okresie. Drugie tyle mamy otrzymać w formie atrakcyjnych pożyczek, które będziemy spłacali przez 30-40 lat i które są znacznie bardziej atrakcyjną formą finansowania niż emisja długu publicznego.

Rezygnacja tylko z funduszu rekonstrucji z tych pieniędzy oznaczałaby obniżenie rocznego wzrostu PKB w Polsce o ok. 1 pkt proc. przez kilka lat. Gdybyśmy stracili część pieniędzy z tradycyjnego budżetu, straty będą jeszcze większe, co w okresie postepidemicznym będzie niemożliwe do zaakceptowania.

Spór polityczny jest poważny. Mechanizm kontroli praworządności jest kontrowersyjny, nie ma bowiem bardzo dokładnie zdefiniowanych kryteriów jego stosowania. Można sobie wyobrazić, że zostanie otwarta furtka do kwestionowania alokacji finansowych w sytuacjach nie zawsze przejrzystych. Z drugiej strony, płatnicy netto do budżetu unijnego chcą gwarancji, że wspierają kraje, które nie niszczą praworządności. I ten postulat należy zrozumieć. Warto też dostrzec, że nie przeszkadza to w Europie nikomu oprócz Polski, gdzie dokonano ewidentnego politycznego skoku na Trybunał Konstytucyjny, i Węgier, gdzie trwa budowa politycznej oligarchii, finansowanej między innymi z pieniędzy UE.

Trudno mi sobie wyobrazić, że ten spór mógłby zakończyć się faktycznym wyjściem Polski z mechanizmów funduszu rekonstrukcji lub ograniczeniem budżetu UE. Koszty byłyby zbyt potężne.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Optymizm kontratakuje. Czy słusznie?

Coraz więcej prognoz pojawiających się na rynku zakłada bardzo optymistyczny scenariusz dla gospodarki globalnej w nadchodzących latach. Wciąż poruszamy się jak we mgle i ryzyka związane z epidemią nie mijają, ale istotny może być fakt, że tzw. rozkład ryzyk się wyrównał. Nie patrzymy już na przyszłość wyłącznie przez pryzmat scenariuszy bazowych, złych i bardzo złych, ale też dobrych i bardzo dobrych.

Kilka dni temu bank Goldman Sachs opublikował prognozy, z których wynika, że polska gospodarka może urosnąć w nadchodzących dwóch latach (2021 i 2022) łącznie o ponad 10 proc., co oznacza, że wróci na ścieżkę przedepidemiczną – za dwa lata będziemy pod względem dochodu tam, gdzie bylibyśmy bez epidemii. To jedna z najbardziej optymistycznych prognoz na rynku – dużo wyższa niż np. prognozy Narodowego Banku Polskiego, czy tzw. konsensusu analityków.

Pojawiły się też ciekawe prognozy banku Morgan Stanley dla całej światowej gospodarki. Ekonomiści banku twierdzą, że w 2022 roku globalne PKB będzie już wyżej niż byłoby gdyby nie epidemia.

Ten optymizm to efekt nieoczekiwanie pozytywnych wyników badań nad szczepionkami. Badania firm Pfizer i Moderna wskazały, że ich szczepionki mają 90 proc. skuteczność w redukcji ryzyka zachorowania. Wcześniej oczekiwano, że jeżeli szczepionki okażą się skuteczne to z ok. 60 proc. efektywnością. Ostatnie dni przyniosły zatem duży krok na przód – potwierdzono, że efektywne szczepionki istnieją oraz osiągnięto w fazie badań klinicznych doskonałe wyniki.

To sprawia, że istnieje realna perspektywa powrotu do normalności w perspektywie kilku kwartałów. A przypominam już po raz kolejny, że oczekiwania mają ogromne znaczenie dla bieżącej aktywności gospodarczej. Na giełdach już mocno drożeją akcje spółek w sektorach dotkniętych przez epidemię – banków, firm odzieżowych, firm motoryzacyjnych. Innymi słowy, na kontrataku optymizmu korzysta tradycyjna gospodarka.

Ale czy przypadkiem ten optymizm nie zaszedł za daleko?

Na pewno jest kilka czynników, które mogą sprawić, że najbliższy rok będzie w gospodarce bardzo bolesny. Po pierwsze, jesienno-zimowa fala może okazać się dłuższa i ostrzejsza niż wiosenna – zanim doczekamy się szczepionki, część firm może po prostu zniknąć. Po drugie, szczepienie kilku miliardów ludzi może potrwać długo – nawet szczepienie miliarda osób w krajach rozwiniętych może trwać kilka kwartałów. W tym czasie kolejne firmy mogą znikać z rynku. Po trzecie, na razie informacje o skuteczności szczepionek pochodzą z komunikatów firm – żadna szczepionka nie otrzymała jeszcze regulacyjnej aprobaty. Tutaj też pewnie zaszyta jest jakaś mała niepewność. Po czwarte, są też ryzyka, które ujawnią się dopiero po rozpoczęciu szczepień setek milionów ludzi, a których nie widać w próbach opartych o kilkadziesiąt tysięcy uczestników – tu są ukryte tzw. niewiadome niewiadome (czyli nie wiemy jaki rodzaj ryzyka może się pojawić).

Jednak nawet biorąc pod uwagę te zastrzeżenia, bilans informacji z ostatnich dwóch tygodni jest z ekonomicznego punktu widzenia zdecydowanie pozytywny. Sądzę, że nikt nie oczekiwał, że pojawią się instrumenty wygaszenia epidemii w perspektywie paru miesięcy. Walka toczy się o to, czy odzyskamy wiarę w przyszłość – wiarę w to, że wrócimy do normy w takiej perspektywie, w której możemy podtrzymać fundamenty stabilnej gospodarki. Na froncie tej walki sytuacja się poprawiła.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Silne odbicie PKB latem daje nadzieje na przyszłość

Europejskie kraje pokazały, że po zamrożeniu gospodarki można bardzo szybko wrócić do w miarę normalnej aktywności. Taki wniosek można wysnuć z danych o PKB krajów UE za trzeci kwartał. Wprawdzie są to już dane mocno przestarzałe, bo rzeczywistość zmienia się bardzo szybko i dziś trzeci kwartał wydaje się jakby był dekadę temu. Ale te dane można wykorzystać do kreślenia scenariuszy na przyszłość.

Z najnowszych danych wynika, że w drugim kwartale polski PKB był o 1,6 proc. niższy niż przed rokiem, po spadku o 8,4 proc. w drugim kwartale. Odbicie było zatem bardzo solidne. Nie zostały wprawdzie nadrobione wszystkie zaległości powstałe wiosną, ale byliśmy na dobrej drodze. Porównując z ostatnim kwartałem przed epidemią, czyli z czwartym kwartałem 2019 roku, polski PKB był tylko 2,3 proc. niższy.

Dziś rzeczywistość jest oczywiście inna i wiemy, że czwarty kwartał będzie znów gorszy. Ale przegląd wyników gospodarczych wszystkich krajów UE pozwala na wyciągnięcie ważnych wniosków.

Po pierwsze, cykl epidemiczny ma naturę stop-startową, czyli po głębokich spadkach następują bardzo szybkie odbicia, w kształcie litery V. Można oczekiwać, że podobnie będzie w najbliższej przyszłości. Zmierzmy się z recesją, ale po niej przyjdzie wyraźne ożywienie. Sądzę, że taki sposób zachowania gospodarki prowadzi wielu analityków do wniosku, że gdy epidemia zacznie przygasać to finalne ożywienie po niej będzie potężne – jak mówi młodzież: epickie. Nie wiemy, czy to będzie już na wiosnę, czy dopiero w drugiej połowie przyszłego roku, ale jest szansa, że wyjdziemy z kryzysu z przytupem.

Po drugie, w danych widać ewidentnie, że dopóki ryzyko epidemiczne utrzymuje się na podwyższonym poziomie, to ok. 2,5-5 proc. gospodarki pozostaje wyłączone, nawet w warunkach braku istotnych restrykcji. Mniejsza jest aktywność związana z rozrywką i turystyką oraz mniejsze są inwestycje. Widać to po fakcie, że mimo bardzo różnej siły epidemii i kryzysu gospodarczego, Niemcy, Francja i Włochy skończyły trzeci kwartał z podobnym PKB w stosunku do poziomu wyjściowego. Ten trwały uszczerbek może utrzymać się jeszcze przez  ok. 6-12 miesięcy.

Po trzecie, w danych widać też, że bardzo kosztowna jest sytuacja, gdy epidemia się tli – fala nie opada zupełnie, tylko utrzymuje się na umiarkowanym poziomie. Przykłady Hiszpanii czy Rumunii, gdzie sytuacja w trzecim kwartale była słabsza niż w innych krajach i gdzie epidemia już w trzecim kwartale wracała, pokazuje, że brak pełnego zduszenia choroby powoduje podwyższoną niepewność i głębsze szkody w gospodarce. To może być jakaś lekcja dla Polski. Możliwe, że lepiej jest ponieść większy koszt krótkookresowy restrykcji i później doświadczyć silniejszego odbicia, niż starać się walczyć za wszelką cenę o utrzymanie jak najmniejszych restrykcji.

Generalnie traktuję dane za trzeci kwartał jako trochę archiwalne, ale zawierające pewne szczątkowe informacje pozwalające na zachowanie umiarkowanego optymizmu na przyszłość.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Dlaczego polski przemysł najszybciej wyszedł z kryzysu?

Po pierwszej fali epidemii polski przemysł najszybciej wśród krajów UE wyszedł z kryzysu. Wprawdzie teraz mamy już nowe okoliczności, nową falę i nową recesję, jednak wnioski z analizy trendów przemysłowych z poprzednich miesięcy mogą być aktualne również w najbliższej przyszłości. Mamy w gospodarce strukturalne przewagi, które powinny nam pomagać w nadchodzących kwartałach. Zobaczymy, czy uda się je wykorzystać.

Z najnowszych danych Eurostatu wynika, że we wrześniu produkcja przemysłowa w Polsce była o 3,1 proc. wyższa niż przed rokiem (po odjęciu z danych efektów sezonowych). Tylko Portugalia i Słowacja odnotowały jeszcze dodatnią dynamikę, ale nieco niższą. W innych krajach produkcja była na minusie – często bardzo głębokim.

Dlaczego polski przemysł podniósł się najszybciej? Sądzę, że są trzy powody, a z nich dwa są trwałe.

Po pierwsze, Polska została dotknięta pierwszą falą epidemii znacznie mniej niż inne kraje i mogła szybciej uruchamiać fabryki po ich okresowym zamykaniu na wiosnę. Ale ten czynnik nie jest już tak istotny, ponieważ w drugiej fali jesteśmy dotknięciu znacznie mocniej niż średnia UE, a jednocześnie fabryki mają już wdrożone procedury sanitarne umożliwiające im działanie nawet w warunkach epidemii. Ważne są zatem kolejne punkty.

Po drugie, Polska ma dość korzystną strukturę produkcji, z dużym udziałem żywności i dóbr konsumpcyjnych podatnych na tzw. efekty odłożonego popytu. Mamy jeden z najwyższych udziałów sektora rolno-spożywczego w PKB w UE, a jednocześnie produkujemy relatywnie dużo mebli, sprzętu RTV/AGD, czy części samochodowych, na które popyt po epidemii był bardzo wysoki. Jednocześnie produkujemy mało dóbr inwestycyjnych, czyli złożonych maszyn, linii produkcyjnych, robotów, gotowych samochodów itd., na które popyt generalnie malał ze względu na osłabienie inwestycji.

Po trzecie, produkujemy w Polsce często towary prostsze, tańsze i mniej złożone niż w krajach Europy Zachodniej, czyli towary, na które popyt jest mniej wrażliwy na wahania koniunktury. Dobrym przykładem jest sytuacja w sektorze motoryzacyjnym. We wrześniu tego roku produkcja w tym sektorze w Polsce była na podobnym poziomie, co przed rokiem, podczas gdy w Niemczech spadła niemal o jedną piątą. Ta różnica wynikać może m.in. z faktu, że w Polsce produkuje się dużo części, które były bardzo potrzebne w warunkach rosnącego wykorzystania samochodów kosztem transportu publicznego. A jednocześnie produkujemy mniej zaawansowanych elementów i gotowych aut.

Te trzy punkty nie wyczerpują oczywiście wszystkich przyczyn, które sprawiły, że przemysł w Polsce szybciej wyszedł z dołka niż w innych krajach UE. Jest wiele zjawisk czysto sektorowych – na przykład szybko rosnąca produkcja ogniw do baterii do samochodów elektrycznych.

Ale powyższe punkty sugerują, że w nadchodzącym roku polska gospodarka też może wypaść średnio lepiej niż inne kraje UE. Jeżeli tylko sami nie zaczniemy piłować gałęzi na której siedzimy, na przykład wysadzając w powietrze projekt Funduszu Odbudowy UE ze względu na zawarte w nim mechanizmy kontroli praworządności. Ale o tym napiszę innym razem.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

NBP: pożegnanie epidemii dopiero w 2022

Mimo drugiej fali epidemii i związanego z nią lockdownu Narodowy Bank Polski podniósł prognozę PKB dla polskiej gospodarki. Prawdopodobnie dlatego, że minione kilka miesięcy pokazało, że po okresie zamrożenia aktywności odbicie popytu potrafi być bardzo silne. Epidemia nie musi niszczyć potencjału rozwojowego. Jednak zdaniem analityków banku centralnego na ożywienie pełną gębą przyjdzie nam poczekać ponad rok.

Wstępne wyniki projekcji NBP, która jest traktowana na rynku jako bardzo ciekawy dokument analityczny, wskazują, że w tym roku polski PKB spadnie łącznie o 3,6 proc., w 2021 roku wzrośnie o 2,7 proc., a w 2022 roku zwiększy się aż o 5,8 proc. Jak widać na załączonym wykresie, na którym w oparciu o dynamiki wyliczony jest poziom PKB, cała ścieżka produktu krajowego brutto z najnowszej projekcji jest wyższa niż bank centralny przewidywał w lipcu.

Najważniejszy jest fakt, że za dwa lata wielkość wytwarzanych w Polsce dochodów ma być już bardzo zbliżona do długookresowego trendu. Nie jest to wprawdzie scenariusz status quo, bez epidemii, bo w takim scenariuszu bylibyśmy za dwa lata dużo wyżej. Ale jest to scenariusz wskazujący na ograniczony uszczerbek wywołany przez epidemię w długookresowych trendach rozwojowych.

W projekcji NBP na uwagę zwraca fakt, że rok 2021 ma być jeszcze dość słaby, ze wzrostem nie sięgającym nawet 3 proc., a jednocześnie rok 2022 ma być super-silny, ze wzrostem sięgającym niemal 6 proc. Analitycy banku będą wyjaśniali to podejście w tym tygodniu, ale podejrzewam, że są dwie przyczyny takiego spojrzenia.

Po pierwsze, NBP prawdopodobnie widzi duże ryzyko przedłużania się obecnej fali epidemicznej na pierwsze miesiące przyszłego roku lub powtórzenia jej w którymś momencie roku. Podejrzewam, że przyjmują założenie, że z epidemią na dobre pożegnamy się dopiero za ponad rok. Może być to spójne z doniesieniami na temat szczepionek, które wskazują, że dopiero w 2022 roku uda się zaszczepić większość populacji. Jednocześnie doświadczenie miesięcy letnich pokazuje, że ożywienie po przemijaniu fal epidemicznych może być potężne. Tego NBP wcześniej nie przewidział i to, jak podejrzewam, zostało uwzględnione w nowych scenariuszach. I stąd tak doskonałe liczby na rok 2022.

Po drugie, podejrzewam, że NBP przewiduje kumulację wydatków związanych z funduszem odbudowy UE właśnie w 2022 roku. Start funduszu trochę się opóźnia, ale gdy zacznie on działać, to do Polski – podobnie jak innych krajów – napłynie duża ilość pieniędzy na finansowanie transformacji energetycznej i cyfrowej.

Czy spojrzenie NBP jest słuszne? Ja jestem nieco bardziej optymistycznie nastawiony do perspektyw roku 2022. Zakładam, że od wiosny zasięg epidemii będzie mocno ograniczony, a na jesieni wpływ szczepionek będzie już na tyle odczuwalny, że epidemia nie będzie dusiła aktywności gospodarczej. Jednocześnie zakładam, że wsparcie fiskalne w krajach rozwiniętych będzie potężne. Zobaczymy. Na razie czeka nas bardzo trudna jesień, w czasie której lepsze prognozy będą tylko światełkiem w tunelu.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Inwestorzy widzą K-kształtną gospodarkę

Było wiele liter alfabetu, które miały określać zachowanie gospodarki w czasie epidemii. V-czyli szybki spadek i szybkie odbicie, W-czyli podwójna recesja i odbicie, L-czyli spadek i trwała stagnacja, Vu – czyli duży spadek i mały spadek. One się wszystkie raczej średnio sprawdziły, choć pewnie najbliższej rzeczywistości był scenariusz W lub Vu. Natomiast wciąż bardzo aktualna jest litera K oznaczająca, że niektóre sektory i spółki bardzo zyskują, a inne bardzo tracą. Kryzys dla jednych generuje szanse, a innych rozjeżdża walcem.

Dowody na istnienie silnych K-kształtnych efektów w gospodarce możemy znaleźć na giełdzie. Każdy inwestor dostrzega zapewne, że kursy niektórych spółek przez kryzys epidemiczny zostały wyniesione bardzo wysoko – m.in. na fali wiary w Nowy Cyfrowy Świat. Inne spółki z kolei bez przerwy dołują – dotyczy to m.in. banków, których zyskowność jest pogrążana przez niskie stopy procentowe i rosnące koszty ryzyka.

Potwierdzeniem tego rozjazdu między perspektywami spółek jest różnica między dynamiką kursów 5 proc. najlepszych firm i 5 proc. najgorszych. Ta różnica jest największa od 10 lat. W minionym roku 5 proc. najmocniej zyskujących spółek dało inwestorom zwrot przekraczający 200 proc., a 5 proc. najgorszych spółek straty przekraczające co najmniej 50 proc. (nie licząc dywidendy).

Wśród tej pierwszej grupy są oczywiście producenci gier (TS Games), spółki informatyczne (Data Walk), spółki korzystające na popycie związanym z epidemią (Mercator), czy spółki korzystające na rosnącym zainteresowaniu inwestycjami finansowymi (XTB). To są wszystko te obszary gospodarki, w do których przesunął się popyt konsumentów i sektora publicznego. Trochę szkoda, że wciąż za mało jest dużych firm prywatnych, które mogą skorzystać na dużym popycie na akcje – pojawiło się Allegro, do debiutu szykuje się Canal Plus, ale w Polsce jest dużo więcej firm, które mogłyby zaoferować inwestorom atrakcyjne aktywa finansowe, a jednocześnie skorzystać na atrakcyjnych warunkach finansowania.

Wśród grupy tracącej są oczywiście największe banki (mBank, Pekao, Millennium), spółki paliwowe, które będą uderzone falą transformacji energetycznej (Lotos), spółki opierające sprzedaż na galeriach handlowych (CCC), czy spółki prowadzące restauracje (AmRest).

Pytanie, czy zmiany kursów i nastawienia inwestorów odzwierciedlają dobrze zmiany strukturalne w gospodarce? Częściowo na pewno tak. Ale sądzę, że popłoch wokół niektóych tradycyjnych sektorów może być zbyt duży – ludzie wrócą do starych przyzwyczajeń szybciej niż wydaje się ekspertom. Część zmian cyfrowych na pewno z nami zostanie na długo, ale to będzie przyspieszona ewolucja, a nie rewolucja. Jednocześnie entuzjazm wobec niektórych spółek nowej ery może być nadmierny.

Warto też dostrzec, że obecne przemiany w gospodarce nie różnią się bardzo istotnie od tego, co obserwowaliśmy w przeszłości. Każdy kryzys, lub okres ożywienia po nim, przynosi jakieś zmiany, przetasowania strukturalne. Każdy kryzys daje jednym szanse, a innych pogrąża. Ale też pobudza nadzieje, które później się ulatniają. Każdy kryzys jest więc K-kształtny. Pod tym względem nie dzieje się nic nowego.

***

p.s.

Kilka dni temu pisałem o tym, że popyt na samochody w październiku był dość odporny na efekty kryzysu. Spadł wyraźnie, ale nie gwałtownie – w zasięgu standardowej zmienności długookresowej. W reakcji dostałem kilka maili, w których czytelnicy dzielili się swoimi przemyśleniami – nie zawsze spójnymi z tym, co napisałem. Często staram się dzielić opiniami kwestionującymi moje tezy, by poszerzyć spektrum dyskusji. Tak też robię tym razem. Oto jeden z maili, które otrzymałem:

„Panie Ignacy w zupełności nie zgadzam się z Panem w opinii i analizie rynku motoryzacyjnego. Pisze Pan o dobrej kondycji patrząc jedynie na liczby nie uwzględniając danych szczegółowych. W całej tej liczbie 15% to są samorejestracje wymuszone na dilerach przez Imoprterów oraz przepisy UE w zakresie norm emisji spalin. Dodatkowo SAMAR szacuje skalę reeksportu/wywozu nowych samochodów na ok kolejne 15% a szcuje się że dochodzi on w niektórych markach ro ponad 50%. Biorąc powyższe pod uwagę to rynek moto w Polsce się załamał. Jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc w UE pod względem sprzedaży nowych samochodów na 1000 mieszkańców itd”

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.