Polska coraz bliżej Włoch

Polska zbliża się pod względem PKB per capita do Włoch i jest szansa, że w drugiej połowie przyszłej dekady wyprzedzi Włochy pod względem tego wskaźnika. Choć nie znaczy to, że przeciętny Polak będzie równie majętny, co przeciętny Włoch. Ale jest to dobry obraz ścieżki, którą Polska podąża na drodze do grupy państw najbardziej rozwiniętych.

W Danych Dnia ponownie odwołuję się do prognoz MFW, jako że jest to zwykle duża kopalnia istotnych informacji, która starcza na więcej niż jeden newsletter. Według nowych prognoz MFW, do 2024 r. PKB per capita w Polsce, liczone w cenach stałych i po kursach z 2011 r., osiągnie 94 proc. poziomu Włoch. Czyli pod względem kluczowego wskaźnika rozwojowego zrównamy się z jedną z najstarszych i do niedawna najzamożniejszych gospodarek kapitalistycznych świata (najstarszych pod względem początków instytucji kapitalizmu). Jest to częściowo sukces Polski, która systematycznie rozwija się szybciej od prognoz, a częściowo porażka Włoch, które systematycznie, od wielu lat nie mogą osiągnąć dodatniej stopy wzrostu PKB.

Oczywiście trzeba pamiętać, że przeciętny Włoch wciąż – nawet gdy dogonimy ten kraj pod względem PKB per capita – będzie znacznie bardziej majętny niż przeciętny Polak. Pod względem wartości dodanej wytworzonej na głowę mieszkańca może te kraje nie różnią się bardzo, ale aktywa finansowe na głowę mieszkańca Włosi mają pięcioipółkrotnie wyższe niż Polacy.

Różne drogi rozwoju

Ważny jest jednak inny aspekt zjawiska doganiania – sposób awansu w międzynarodowym podziale pracy. Od początku rewolucji przemysłowej pozycja ekonomiczna krajów na świecie nie zmienia się istotnie. Jest grupa państw rozwiniętych, liderów technologicznych, grupa krajów pół-peryferyjnych i grupa biednych krajów peryferyjnych. Podział jest w miarę stabilny, a przetasowania następują rzadko. Przetasowania mogą nastąpić wtedy, gdy pozycja jednego z liderów słabnie, a jeden z krajów półperyferyjnych wchodzi w jego nisze. Może się to wydarzyć w następstwie kryzysów lub innych wstrząsów.

Elementy tego scenariusza widać w pozycji Włoch i Polski. Włochy straciły konkurencyjność m.in. ze względu na niską elastyczność sektora przedsiębiorstw (małe firmy rodzinne słabo przygotowane były do korzystania z ekonomii skali) i wstrząsy kryzysowe, Polska weszła zaś w kilka nisz przemysłowych, a ostatnio również nisz w obszarze usług dla biznesu, w których konkuruje z liderami technologicznymi. Zajęcie tych nisz nie daje jeszcze Polsce paszportu do grupy krajów najbardziej rozwiniętych, ale pokazuje ścieżki awansu na przyszłość.

Autor: Ignacy Morawski

Baza danych MFW: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

MFW mniej wierzy w Polskę

Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie wierzy, że Polska jest w stanie utrzymać wzrost gospodarczy powyżej 3 proc. w długim okresie. NBP przeciwnie – jego zespół analityczny uważa, że Polskę stać w dłuższym okresie na rozwój zbliżony do 3,5 proc. Kto ma rację?

MFW we wtorek opublikował swoje uaktualnione prognozy dla świata, w tym Polski. Prognozy zawierają scenariusz makroekonomiczny dla każdego kraju do 2024 r. MFW, tak jak każda instytucja prognozująca, został zaskoczony dobrym początkiem roku w polskiej gospodarce i podniósł prognozę wzrostu PKB na 2019 i 2020 rok odpowiednio do 3,8 proc. (z 3,5 proc.) i 3,1 proc. (z 3 proc.). Do podwyżki prognoz, w warunkach globalnego spowolnienia gospodarczego, przyczyniły się też, oprócz dobrych danych z gospodarki za styczeń i luty, nowe transfery społeczne zapowiedziane przez rząd.

Ciekawsza jest jednak ocena długookresowego potencjału gospodarki. MFW prognozuje, że już od 2021 r. wzrost gospodarczy w Polsce ustabilizuje się na poziomie 2,8 proc. I tej oceny nie zmienił w ostatnich rundach prognostycznych. To oznacza, że fundusz potraktował ostatnie kwartały bardzo wysokiego wzrostu w Polsce jako zjawisko przejściowe, nie wpływające na ocenę długookresowego potencjału rozwojowego kraju.

Inaczej patrzy na to Narodowy Bank Polski, który zaledwie przed miesiącem publikował swoją projekcję dla Polski. Według analityków NBP, fakt, że Polska osiągnęła w minionych 8-10 kwartałach wzrost gospodarczy przekraczający 5 proc., przy jednoczesnym braku jakichkolwiek sygnałów przegrzewania gospodarki, oznacza, że Polska ma długookresowy potencjał rozwojowy wyższy od wcześniejszych szacunków. Wg NBP ten potencjał w najbliższych latach będzie wynosił ok. 3,6 proc. i jest wyższy niż bank szacował wcześniej.

Dylemat sprowadza się do odpowiedzi na pytanie, czy bardzo niska inflacja w Polsce była odzwierciedleniem niskiej luki popytowej (jak sądzi NBP) czy też nie do końca (jak sądzi MFW). Innymi słowy, czy przyspieszenie wzrostu miało trwały, podażowy komponent, czy też nie.

Odpowiedź na pytanie, kto ma rację, nie jest oczywiście łatwa. MFW słusznie wskazuje, że mijający impuls finansowania z funduszy europejskich oraz zmniejszenie napływu imigrantów może znacząco obniżyć długookresowy wzrost gospodarczy w Polsce. Z drugiej strony, odporność polskiej gospodarki na spowolnienie w Europie w ostatnich kwartałach, nawet w branżach nie związanych z inwestycjami publicznymi, może sygnalizować wyższy potencjał rozwojowy. Nie lekceważyłbym tego ostatniego sygnału. 

Autor: Ignacy Morawski

Baza danych MFW: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Walka o 4 procentowy wzrost gospodarczy w Polsce

Kolejne dane potwierdzają, że luty był bardzo dobry dla polskiej gospodarki, nie różniąc się zresztą pod tym względem znacząco od stycznia. Po dobrych danych z rynku pracy i przemysłu, w czwartek pojawiły się bardzo dobre dane z budownictwa i handlu detalicznego. W obu przypadkach dane były wyższe od prognoz rynkowych, a budownictwo zaskoczyło wręcz kosmicznie. Choć wciąż dane z europejskiej gospodarki wyglądają nie najlepiej.

Mój prosty model ekonometryczny wskazuje w tym momencie na możliwy przedział 3,9-4,8 proc. wzrostu PKB w pierwszych miesiącach roku. Pokazuję to na wykresie poniżej. Jest to model, który szacuje wzrost PKB w danym kwartale na podstawie danych z przemysłu, budownictwa i handlu za pierwsze dwa miesiące kwartału. Pokazuję go, by zobrazować, jaki jest obecnie przedział możliwych scenariuszy dla gospodarki w bardzo krótkim okresie. Prognozy rządowe i rynkowe są w tym momencie dość podobne. A przypomnijmy, że od drugiej połowy roku PKB zostanie podniesione przez transfery fiskalne o ok. 0,3-0,5 proc.

Co do szczegółów. Produkcja budowlano-montażowa za luty pokazała wzrost o 15,1 proc. rok do roku, wobec oczekiwań rynkowych na poziomie 6 proc. (w poprzednich trzech miesiącach średni wzrost wynosił 10,8 proc.). A sprzedaż detaliczna wzrosła realnie o 5,6 proc., wobec oczekiwanych 5,3 proc. (w poprzednich trzech miesiącach średni wzrost wynosił 5,3 proc.). Seria zaskoczeń jest już dość długa i pokaźna.

Choć trzeba jednocześnie odnotować, że niektóre dane z europejskiej gospodarki są wciąż słabe. Dziś rano odczyty indeksów PMI dla przemysłu były głęboko poniżej oczekiwań. Na przykład, niemiecki PMI dla przemysłu wyniósł 44,7 pkt., wobec oczekiwanych 48 pkt. To ogromna i rzadko spotykania różnica. Ale pisałem już parę razy o rosnących wątpliwościach wobec skuteczności indeksów PMI w wyłapywaniu zmian koniunktury. Widać, że wśród inwestorów też takie wątpliwości panują. Niemiecki indeks DAX nie zareagował rano bardzo negatywnie na publikację PMI.

Widać, że w napływających danych ogółem jest bardzo dużo szumu. Dobre dane łączą się z sygnałami recesyjnymi. Ja pozostaję po lekko optymistycznej stronie mocy. 

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych użytych do przygotowania prognozy: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

PO widzi lukę w awanturze o lukę VAT. Słusznie?

Sprawa luki VAT od dłuższego czasu jest przedmiotem burzliwej dyskusji. Główna oś sporu toczy się wokół tego czy obecny wzrost przychodów z VAT jest w większym stopniu wynikiem uszczelniania systemu podatkowego czy tylko mocno nagrzanej koniunktury.

Wystąpienie byłego ministra finansów Jacka Rostowskiego przed sejmową komisją śledczą ds. VAT na nowo rozbudziło dyskusję na temat faktycznych strat jakie polskie państwo ponosi na nieszczelności systemu podatkowego. Nie wracam do tego tematu z powodów politycznych, ale dlatego, że jest on ważny dla zrozumienia sytuacji w polskim budżecie i przez to dla oceny stabilności gospodarki. Rostowski zaprezentował obliczenia  afiliowanego przy PO think-tanku Instytut Obywatelski, z których wynika, że tzw. luka w VAT w ostatniej dekadzie była bardzo mała – dużo niższa niż szacowała Komisja Europejska. Gdyby przychylić się do tych szacunków, to obecne doskonałe dochody budżetowe należałoby przypisać przede wszystkim doskonałej koniunkturze, a nie działaniom uszczelniającym system podatkowy. To zaś prowadziłoby do wniosku, że budżet jest bardziej narażony na efekty ewentualnej recesji niż się pozornie wydaje.

Czy Rostowski ma rację?

Bardzo trudno odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. W ostatnich trzech latach roczne dochody z VAT wzrosły o ponad 40 mld zł, co stanowi sumę dużo większą niż koszty programu 500+ i podniesienia wieku emerytalnego. Z tej kwoty duża część, ok. 40-50 proc., to ewidentny i prosty efekt wzrostu nominalnego PKB. Do wyjaśnienia pozostaje zatem ok. 15-20 mld zł. Czy jest to efekt uszczelnienia systemu podatkowego, czy też dodatkowy, wzmocniony efekt cyklu koniunkturalnego? Rząd twierdzi, że to w całości jego zasługa. Opozycja – że to efekt procesów od rządu niezależnych. Prawda leży pomiędzy tymi skrajnościami. Żeby ją zrozumieć, odwołam się do szczegółów obliczeń luki w VAT.

Dlaczego szacowanie luki VAT jest tak trudne?

Rząd opiera się na obliczeniach Komisji Europejskiej, wg których w 2015 r. ponad jedna czwarta możliwych do uzyskania dochodów z VAT przepadała – znikała w szarej lub czarnej strefie. To było, bagatela, ok. 40 mld zł., wobec paru miliardów „znikających” w 2007 r. Według tych samych wyliczeń, od 2016 r. luka w VAT zaczęła wyraźnie spadać. Nie każdy jednak wie, że obliczenie luki w VAT, czyli różnicy między teoretycznymi i faktycznymi dochodami z tego podatku, jest bardzo trudne, wymaga przyjęcia wielu niepewnych założeń, a wyniki obarczone są dużym ryzykiem błędu. Na przykład, żywność może być opodatkowana na 5 proc., 8 proc. lub 23 proc., ale nie ma dokładnych danych, ile wynosi konsumpcja w poszczególnych grupach podatkowych. Przyjmuje się pewne założenia, ale mogą one być bardzo niedokładne. Co więcej, w modelu stosowanym przez Komisję Europejską nie ma miejsca na efekt zmiany struktury konsumpcji żywności w trakcie cyklu koniunktury, czyli na to, że Pan Kowalski w czasie dobrej koniunktury może kupować relatywnie więcej towarów opodatkowanych na 23 proc. niż w czasie złej koniunktury. Wszystkie tego typu problemu sprawiają, że błędy w szacowaniu luki w VAT mogą być ogromne.

Opozycja skupiła się na wytykaniu luk w szacunkach luki w VAT. I bardzo dobrze, bo im bardziej debata idzie w liczby, a nie symboliczne połajanki, tym lepiej dla debaty. Główny argument ekspertów Instytutu Obywatelskiego, czyli znanych ekonomistów Andrzeja Bratkowskiego i Ludwika Koteckiego, jest taki, że wahania PKB wywołują bardzo duży wpływ na dochody z VAT, czego nie brała pod uwagę Komisja Europejska. Ich zdaniem dochody z VAT w latach 2012-2015 były bardzo niskie m.in. ze względu na niski nominalny wzrost PKB, a wzrosły w latach 2016-2018 ze względu na przyspieszenie nominalnego PKB. Czyli w czasach przed PiS luka w VAT wcale nie rosła, tylko po prostu budżet odczuwał efekty niższego wzrostu gospodarczego i niższej inflacji, a w czasach PiS nie ma spektakularnego uszczelnienia systemu, tylko jest odcinanie kuponów od dobrej koniunktury.

Wystarczy spojrzeć na zestawienie dochodów z VAT (w relacji do PKB) z dynamiką konsumpcji, by dostrzec, że Bratkowski i Kotecki mają silne argumenty. Pokazuję to na poniższym wykresie (trzeba dodać, że Kotecki i Bratkowski nie szacują samej wielkości luki, ale odpowiadają na pytanie, czy ona rośnie czy spada i z jakich powodów).

Czy analiza Instytutu Obywatelskiego nie jest narażona na błędy?

Czyli PO załatwiło PiS prostą analizą? Niekoniecznie. Tak jak szacunki Komisji Europejskiej są narażone na błędy, tak samo szacunki Koteckiego i Bratkowskiego. Na przykład, wrażliwość dochodów z VAT na zmiany koniunktury ekonomiści ci szacują na podstawie bardzo krótkiego szeregu danych – z lat 2005-2015. Tłumaczą, że przed wejściem do UE system VAT funkcjonował inaczej, więc dane nie są porównywalne. Jednak takie tłumaczenie może po prostu ukrywać nieprzyjemny fakt, że przed 2005 r. wrażliwość VAT na zmiany koniunktury była znacznie mniejsza i model autorów dawałby inne wyniki. Co więcej, sami autorzy przyznają, że szacunki dla innych krajów dają inne wyniki (co do skali, nie co do kierunku wpływu PKB na VAT), co tym bardziej wzmaga ostrożność wobec ich wniosków.

Niestety jakość i dostępność danych są zbyt niskie, by móc rozstrzygnąć ten spór. Natomiast kilka faktów jest bezsprzecznych. Po pierwsze, problem wyłudzeń VAT i dużej szarej strefy na pewno w Polsce istniał i istnieje, przynosząc wymierne straty budżetowi, a postawienie tego problemu wysoko w agendzie politycznej było słusznym ruchem. Po drugie, PiS niewątpliwie uszczelnił system podatkowy, choć skala uszczelnienia może być mniejsza od tego, czym chwali się rząd. Po trzecie, jeżeli wrażliwość dochodów podatkowych na cykl jest większa niż szacuje Komisja Europejska, to odporność finansów publicznych na ewentualne spowolnienie gospodarki może być mniejsza niż się powszechnie wydaje. Po czwarte, odpowiedzialność polityczna (a tym bardziej karna!) urzędników Ministerstwa Finansów za zaniedbania związane z funkcjonowaniem systemu podatkowego nie może w żadnym wypadku opierać się na bardzo niepewnych modelach ekonomicznych.

Te punkty to zapewne za mało by podgrzać dobrą, polityczną awanturę. Ale z ekonomicznego punktu widzenia niewiele więcej da się powiedzieć.


Źródło danych do wykresów: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela. Sprawdź na: https://spotdata.pl/ogolna

Autor: Ignacy Morawski, dyrektor SpotData

 

Idzie spowolnienie, ale nie załamanie koniunktury

Wzrost gospodarczy w Polsce przejdzie z wysokiej na niższą, lecz stabilną ścieżkę. Brakuje podstaw, by wystąpiło znaczące tąpnięcie.

We wrześniu konsens prognoz wzrostu gospodarczego największych polskich banków na 2018 i 2019 r. przestał rosnąć. Obecnie zdaniem ekonomistów bankowych PKB w tym roku wzrośnie o 4,7 proc., a w kolejnym o 3,9 proc. Od początku roku prognozy na oba okresy rosły, stabilizując się na wcześniej wspomnianych poziomach. Stabilizację tę sugerują zarówno ekonomiści rynkowi, jak też z NBP (projekcja PKB) oraz rządu (projekt budżetu na rok 2019). Wynika tak z jednego z 10 cyklicznych raportów SpotData Research pozwalających na dostrzeganie bieżących tendencji rynkowych. Uwzględnienie medianowych prognoz największych instytucji finansowych (a nie pojedynczych, pochodzących choćby od najlepszych prognostów) ma tę zaletę, że można zagregować całą wiedzę rynkową. Prognoza taka jest prawie zawsze lepsza niż ocena pojedynczego ekonomisty. Dość powiedzieć, że bardzo mało jest ekonomistów, których prognozy systematycznie biją konsens rynkowy.

Koniec wzrostów prognoz

Pojawia się więc kluczowe pytanie: dlaczego prognozy ekonomistów przestały rosnąć? Krótka odpowiedź może brzmieć: cykliczne schodzenie z koniunkturalnej górki, niższe inwestycje oraz zamówienia eksportowe. Z jednej strony szczyt koniunktury już za nami, a z drugiej strony odczuwamy wpływ spowolnienia dotykającego strefę euro, czyli naszego największego partnera handlowego (ponad 70 proc. wymiany handlowej). Stąd też nie powinno dziwić spowolnienie dynamiki polskiego eksportu do ok. 10 proc. w lipcu czy produkcji przemysłowej do 4,9 proc. w sierpniu. Gorsze wieści płyną również z rynku pracy — chociaż zatrudnienie cały czas rośnie, to tempo tego wzrostu jest o wiele słabsze niż w 2016 czy 2017 r. Dość powiedzieć, że w sierpniu wzrost zatrudnienia wyniósł w ujęciu rok do roku tylko 3,4 proc. zamiast oczekiwanych przez prognostów 3,5 proc. Ma to o tyle znaczenie, że błędy prognoz w przypadku tego wskaźnika zdarzają się bardzo rzadko i mogą świadczyć o problemach z podażą pracy.

Brak wolnej siły roboczej będzie coraz bardziej ciążyć gospodarce i nie pozwoli na osiąganie tak wysokich jak dotychczas dynamik wzrostu. Od kilku miesięcy negatywnie zaskakują również dane dotyczące wzrostu wynagrodzeń, który to ustabilizował się na poziomie ok. 7-8 proc. Mimo to, sytuacja gospodarcza w kraju jest wciąż bardzo dobra. Głównym koniem pociągowym pozostaje konsumpcja napędzana właśnie niskim bezrobociem i relatywnie wysokim wzrostem płac. Drugim „silnikiem” polskiej gospodarki pozostaje budownictwo — zarówno mieszkaniowe, jak i infrastrukturalne (tu warto podkreślić bardzo wysokie wzrosty inwestycji JST). To właśnie tym dwóm obszarom zawdzięczamy i zawdzięczać będziemy prawdopodobne łagodne schodzenie, a nie szybki spadek gospodarczy.

Nie grozi nam tąpnięcie

Ktoś dociekliwy mógłby zapytać o ryzyko realizacji powyższych prognoz. Można postawić tezę, znajdującą mocne uzasadnienie w danych, że polska gospodarka pozostaje bardzo stabilna. Brakuje obszarów, które mogłyby doprowadzić do nagłego kryzysu. Zagrozić prognozom mogłyby tylko czarne łabędzie — mało prawdopodobne,ale drastyczne w skutkach wydarzenia, na które często nie ma się wpływu. Dług publiczny pozostaje na bezpiecznych poziomach, deficyt budżetowy zarówno obecny, jak i planowany na 2019 r. ma pozostać relatywnie niski (pomimo jednego z najwyższych w Europie deficytów strukturalnych!), na rachunku bieżącym mamy równowagę, a akcja kredytowa rośnie powoli. Jesteśmy więc zabezpieczeni, na tyle ile jest to możliwe, przed globalnymi procesami takimi jak podnoszenie stóp procentowych w USA czy nasilająca się wojna handlowa między USA a UE.

Stabilna pozostaje również inflacja, która zgodnie z konsensusem prognoz SpotData czy projekcją inflacji NBP ma pozostać poniżej celu do 2020 r. Tłumaczy to też stanowisko RPP o braku podstaw do podwyżek stóp procentowych. O ile więc Rada nie rozpocznie prowadzenia „alternatywnej polityki pieniężnej” polegającej np. na skupie obligacji korporacyjnych (tak jak chcieliby niektórzy jej członkowie), to o stabilność z jej strony można być spokojnym. Raport, na podstawie którego przygotowano ten tekst, jest częścią cyklicznych opracowań analitycznych pozwalających na zarządzanie szansami i ryzykiem biznesowym. Oferowany jest dostęp do danych opisujących środowisko,w którym operuje biznes. SpotData przygotowuje m. in. monitoring i prognozy gospodarcze dla krajów CEE, analizę niewypłacalności spółek czy handlu zagranicznego według branż przemysłu.

Autorzy: Kamil Pastor i Michał Zaborski, analitycy SpotData

Szybki szacunek PKB dla Polski wskazuje na utrzymanie wysokiej dynamiki wzrostu

Dzisiaj Główny Urząd Statystyczny opublikował szybki szacunek PKB Polski za I kwartał 2018 roku. Wynika z niego, że gospodarka utrzymała bardzo wysokie tempo wzrostu z poprzednich kwartałów – PKB niewyrównane sezonowo wzrosło w porównaniu z zeszłym rokiem o 5,1 proc., a po uwzględnieniu czynników sezonowych w tempie 4,9 proc. Ekonomiści przewidywali wprawdzie, że tempo wzrostu w pierwszym kwartale będzie wysokie, ale nie aż tak – konsensus prognoz wynosił 4,8 proc.

Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę, że są to dopiero pierwsze dane o PKB i poddawane będą wielu rewizjom. Nie należy się więc do nich mocno przywiązywać. Przykładowo, w połowie kwietnia GUS zrewidował dane o rachunkach narodowych za ubiegłe osiem kwartałów dwóch poprzednich lat obniżając dynamikę inwestycji z 5,2 do 3,4 proc. Zakres niepewności dotyczącej szacunków PKB jest doskonale widoczny na wykresach wachlarzowych NBP.  Poniższy wykres, pochodzący z ostatniej, marcowej projekcji inflacji i PKB, przedstawia historyczną i prognozowaną dynamikę PKB. Wynika z niego, że 90 proc. procentowy przedział ufności dla danych z 2015 roku (czyli trzech lat temu) i tak wynosi około 1 punktu procentowego. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, ale pozwala na wyciągnięcie wniosków o skali zjawiska.

Zakładając jednak poprawność obecnych odczytów, należałoby zastanowić się nad przyczynami rozbieżności między prognozami a danymi GUSu. Pierwszą z przyczyn może być nieznaczne przyśpieszenie i tak szybko rosnącej branży budowlanej. W pierwszym kwartale produkcja budowlana była aż 28 proc. wyższa w ujęciu nominalnym niż rok temu. Zwiastować to może przyspieszenie w inwestycjach infrastrukturalnych (publicznych), a w mniejszym stopniu również w inwestycjach przedsiębiorstw. Dodatkowo wydaje się, że silniej niż oczekiwano wcześniej wpłynie konsumpcja prywatna napędzana znakomitą sytuacją na rynku pracy (niskie bezrobocie i rosnące pensje) oraz zwiększonymi wydatkami socjalnymi ze strony państwa.

Ujemnie do PKB kontrybuował najprawdopodobniej eksport netto. Już od grudnia obserwować można osłabienie dynamiki polskiego eksportu. W marcu natomiast, zgodnie z danymi pochodzącymi z bilansu płatniczego, dynamika ta pierwszy raz od 2016 roku była ujemna. Główną przyczyną pogarszającego się eksportu netto jest spowolnienie w strefie euro, a przede wszystkim Niemczech (niższy popyt na nasze towary zmniejsza eksport) oraz dobra koniunktura w kraju (wysoki popyt inwestycyjny i konsumpcyjny wspiera import).

Osłabienie gospodarcze w Niemczech jest pewne. Poza dostępnymi już wcześniej informacjami o pogorszeniu tempa wzrostu produkcji przemysłowej i eksportu potwierdza je też najnowszy szacunek PKB. Dynamika wzrostu r/r w Niemczech okazała się być nawet niższa nie tylko od dynamiki z IV kwartału 2017 (2,3 proc.) ale też od prognoz – wyniosła 1,6 proc. przy oczekiwaniach na poziomie 1,8 proc. Pozytywnie zaskoczyły za to Węgry, a negatywnie Czechy i Rumunia. Jednak sytuacja u naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej+ nie ma dużego przełożenia na polską gospodarkę. Można jednak powiedzieć, że Polska w mniejszym stopniu odczuła pogorszenie się sytuacji gospodarczej w Niemczech ze względu na silniejszy niż u naszych południowych sąsiadów rynek wewnętrzny.

Wraz z wyższą dynamiką PKB nie idzie w parze inflacja. Potwierdzona przez GUS dynamika cen dóbr i usług konsumpcyjnych równa 1,6 proc. nie jest czymś czego można by oczekiwać przy pięcioprocentowym wzroście produkcji. Można częściowo to wytłumaczyć zażartą konkurencją w wielu branżach, obawą przed podwyżkami cen i jednoczesną ucieczką klientów. W połączeniu z nasilającymi się zatorami płatniczymi i kosztami pracy może oznaczać to poważne zagrożenie dla najmniejszych podmiotów, z których informacje najpóźniej spływają do GUSu. Niewykluczone, że sytuacja wśród dużych przedsiębiorstw jest znakomita, natomiast pogarsza się wśród tych mniejszych, o których na podstawie oficjalnych danych statystycznych nie wiemy zbyt dużo.

Nierozwiązana zagadka niskich inwestycji

Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy powstały dwie zagadki ekonomiczne, na które odpowiedź wcale nie jest trywialna. Od ponad dwóch lat ekonomiści szukają na nie odpowiedzi i gdy wydaje się, że już ją znaleźli okazuje się, że rozwiązania brak, a powstały tylko kolejne hipotezy.

  1. Dlaczego pomimo doskonałej koniunktury, granicznego wykorzystania mocy produkcyjnych  i rosnącego popytu zza granicy firmy prywatne nie inwestują?
  2. Dlaczego pomimo szybko rosnących wynagrodzeń, niedoboru pracowników oraz rosnącej sprzedaży detalicznej inflacja pozostaje niska?

W tym artykule postaramy się odpowiedzieć na pierwsze z tych dwóch pytań.

23 kwietnia 2018 roku Główny Urząd Statystyczny opublikował rewizję szacunków dotyczących PKB i jego składowych w ubiegłych latach. O ile średnie tempo wzrostu w 2017 roku nie pozostało bez zmian, to przyglądając się danym kwartalnym widoczne były pewne różnice. Zgodnie z najnowszymi danymi szczyt obecnego cyklu gospodarczego był już w III kwartale (dynamika równa 5,2% zamiast wcześniej raportowanych 4,9%), a w ostatnim kwartale dynamika r/r okazała się być niższa (4,9% zamiast 5,1%).

Za powstałe różnice praktycznie w całości odpowiadały inwestycje. Ich ścieżka w 2017 została spłaszczona, tzn. w I kwartale dynamika została podwyższona, a w IV obniżona. Spadek w ostatnim kwartale 2017 był znacząca – z 11,3% do nieco ponad 5%. Oznacza to, że nie mieliśmy jednak do czynienia z boomem inwestycyjnym pod koniec 2017 roku – zamiast raportowanym wcześniej 5,2% wzrostem skończyło się na 3,4%.

Ktoś bardziej dociekliwy mógłby zagłębić się w informację GUS na temat aktualizacji szacunków rachunków narodowych (link). Wyczytałby tam, że spadek inwestycji w IV kwartale wynikał głównie z przesunięć wydatków rządowych na uzbrojenie. Nie odpowiada to jednak na pytanie dlaczego zmieniane były dynamiki PKB nawet za 2016 rok. Wyjaśnienie tej kwestii można znaleźć w metodologii szacowania rachunków narodowych (link) – zmiany wynikają z zastąpienia wcześniejszych szacunków rzeczywistymi danymi. I tak, za najnowsze zmiany odpowiadają przede wszystkim nowe dane dotyczące wyników finansowych średnich i dużych firm. Ich aktywność w największym stopniu wpływa na dynamikę inwestycji przedsiębiorstw.  W roku wzrosły one nominalnie tylko o 4,4%, a też wzrost ten wynika w dużej mierze z faktu, iż rok 2016 zakończył się spadkiem inwestycji o ponad 10%. Mieliśmy więc do czynienia z niską bazą. Jasne jest więc, że obecny „boom inwestycyjny” jest o wiele słabszy niż np. ten z lat 2014-2016.

Jeszcze bliższe przyjrzenie się inwestycjom pozwala stwierdzić, że praktycznie za cały tegoroczny wzrost odpowiadają inwestycje publiczne związane z rozpoczęciem realizacji projektów infrastrukturalnych z perspektywy unijnej 2014-2020. Inwestycje te ruszyły pełną parą właśnie w czwartym kwartale 2017 roku. Istnieją solidne podstawy by sądzić, że w kolejnych kwartałach sektor publiczny utrzyma może nie aż tak wysoką, ale nadal zadowalającą dynamikę. Zagrożeniem pozostają tylko rosnące koszty materiałowe i pracownicze w budownictwie, które mogą spowodować, że powtórzy się scenariusz z roku 2012 – nastąpi fala upadłości firm budowlanych i co skończy się niepełną realizacją zaplanowanych projektów.

Wyłączając sektor publiczny, nakłady brutto na środki trwałe pozostają praktycznie na tym samym poziomie od początku 2016 roku. W 2017 wzrosły tylko o 1,6%. Jest to o tyle zaskakujące gdyż obecne ożywienie jest o wiele silniejsze niż w poprzednich latach. Niskie bezrobocie oraz  wzrost płac skutkują wyższą konsumpcją prywatną. Obecne zakłady produkcyjne pracują już na pełnych obrotach i przydałoby się ich ulepszenie bądź rozbudowa. Nasz główny partner handlowy – strefa euro – również ma się o wiele lepiej niż wcześniej co pozwala nam więcej eksportować.  Dlaczego więc, skoro powinno być tak dobrze, jest tak źle?

Poza pozytywnymi aspektami obecnego ożywienia gospodarczego warto zwrócić też uwagę na te mniej korzystne dla przedsiębiorstw. Wzrost wynagrodzeń i niskie bezrobocie oznaczają wyższe koszty oraz problemy z obsadzaniem wakatów. Niska inflacja oznacza, że nie można tych kosztów przerzucić na klientów. W wyniku tego spadają więc marże i zmniejsza się odsetek firm, które wypracowują zysk. Z powodów niskich marż coraz poważniejsze stają się problemy z płynnością finansową i zatorami płatniczymi. Dowodem na to może być rosnąca liczba restrukturyzacji i upadłości w ostatnich miesiącach. Gwoździem do trumny wydaje się być niestabilne środowisko regulacyjno-prawne. Bardziej restrykcyjne nastawienie fiskusa w stosunku do przedsiębiorstw (np. JPK, split-payment) powoduje, że zamrożenie środków w inwestycje wydaje się być dość ryzykowną decyzją.

Można wyróżnić trzy procesy, które najprawdopodobniej będą kształtować dynamikę inwestycji przedsiębiorstw w przyszłości:

  1. Ruszające inwestycje infrastrukturalne finansowane ze środków unijnych pociągną za sobą inwestycje firm prywatnych. Podobny efekt wystąpił w trakcie poprzedniej perspektywy unijnej i nie ma podstaw by sądzić, że nie wystąpi również i tym razem.
  2. Stabilizacja w sferze regulacyjnej może zmniejszyć niepewność w stosunku do przyszłości i wpłynąć na wzrost skłonności do inwestowania.
  3. Inwestycje w niektórych branżach (np. spożywczej) mogą okazać się niezbędne w celu dalszego przetrwania firm na rynku krajowym i europejskim. Odbywać się będzie więcej fuzji i przejęć, które będą miały na celu zoptymalizowanie ponoszonych kosztów jak i wyższe inwestycje na nowe zakłady produkcyjne i centra logistyczne.

Koniec końców, silnego wzrostu inwestycji przedsiębiorstw nie powinniśmy się spodziewać. Również dlatego, że faza ekspansji cyklu gospodarczego jest już za nami. W najbliższych kwartałach oczekiwać można w najlepszym wypadku spowolnienia tempa wzrostu, co nie sprzyja rozbudzaniu apetytów inwestycyjnych.

 

MFW podwyższyło prognozę wzrostu gospodarczego dla Polski

 

Międzynarodowy Fundusz Walutowy we wczorajszym wydaniu cyklicznej publikacji World Economic Outlook przedstawił nowe prognozy wzrostu gospodarczego dla Polski. W porównaniu z poprzednią, październikową edycją, prognoza na rok 2018 została podniesiona z 3,3% do 4,1%. Skorygowane w górę została cała ścieżka czasowa prognoz, co może świadczyć o przekonaniu ekonomistów MFW, że obecne ożywienie gospodarcze ma silniejsze podstawy niż się wcześniej spodziewano. Jednak według tych prognoz Fundusz szacuje, że długoterminowy potencjał polskiej gospodarki wynosić będzie poniżej 3%. Nie jest pozytywna informacja zważywszy na to, że oznacza to znacznie wolniejsze tempo doganiania gospodarek zachodnich. Spoglądając na historyczne prognozy MFW dla Polski można zauważyć, że zazwyczaj nie doceniały one polskiej gospodarki i były niższe od rzeczywistych odczytów. Przy wyciąganiu ostatecznych wniosków na podstawie tych danych należy zachować więc szczególną ostrożność.