Najlepszy wykres na temat kryzysu

Dane z rynku pracy z USA to kolejny istotny sygnał na świecie, że ożywienie gospodarcze przebiega szybciej od oczekiwań. Ale nie poświęcałbym im aż tak wiele uwagi, gdyby nie fakt, że jeden z ekonomistów zamieścił wykres, który uważam za prawdopodobnie najlepsze ujęcie obecnego kryzysu. Zreplikowałem ten wykres dziś w newsletterze, z drobnymi tylko zmianami. Widać na nim dwa równoległe procesy, których dynamika zadecyduje o przyszłości gospodarczej najbliższych lat, nie tylko w USA.

Wykres opublikował Jed Kolko, ekonomista firmy Indeed, a ja go tylko lekko zmodyfikowałem. Widać na nim stopę bezrobocia w Stanach Zjednoczonych, która spada w bardzo szybkim tempie (do 11,1 proc. w czerwcu, wobec 14,7 proc. w kwietniu), oraz stopę bezrobocia nieuwzględniającą tymczasowo zwolnionych ludzi, która coraz szybciej rośnie (do 4,5 proc. w czerwcu, z 3,2 proc. w kwietniu). Czyli ogólna sytuacja szybko się poprawia dzięki powrotowi do pracy ludzi, dla których tylko przejściowo nie było zajęcia, ale jednocześnie część miejsc pracy zaczyna znikać trwale. Na powierzchni jest coraz lepiej, ale pod powierzchnią coraz gorzej.

Dlaczego to takie istotne? Co tu widać?

Obserwujemy w gospodarce dwa procesy – krótkookresowy wstrząs, który stopniowo będzie mijał, oraz głębszy wstrząs, który niszczy potencjał gospodarki i może utrzymać się dłużej. Pierwszy, łagodniejszy, polega na tym, że część aktywności gospodarczej zatrzymuje się, ale wróci od razu po epidemii. Na przykład, ludzie boją się iść do restauracji, ale w końcu ten strach minie. Odwołali część wyjazdów wakacyjnych, ale przecież nie rezygnują z wypoczynku na zawsze. Drugi, głębszy wstrząs, polega na tym, że część aktywności gospodarczej znika na stałe. Na przykład, liczba podróży lotniczych może być trwale obniżona, część handlu trwale przeniesie się do Internetu, część powierzchni biurowej trwale zostanie opuszczona.

Najbliższe lata w gospodarce, zarówno amerykańskiej jak i światowej, będą zależały od tego, który trend będzie postępował szybciej – powrót tymczasowo zawieszonej aktywności, czy trwała destrukcja zdolności produkcyjnych? Między oboma trendami będzie wymienność – im szybciej będzie postępował pierwszy trend, tym wolniejszy będzie ten drugi. Innymi słowy, im szybciej zrzucimy z siebie kurz epidemii, tym mniej miejsc pracy utracimy na stałe.

Na razie pierwszy trend postępuje szybciej – tymczasowo zawieszona aktywność gospodarcza szybko budzi się do życia, popyt konsumpcyjny rośnie, w wielu miejscach świata epidemia schodzi z czołówek gazet, ludzie wracają do normalnej aktywności szybciej od oczekiwań. Ale demon epidemii przecież nie zniknął. Ludzie boją się drugiej, silnej fali epidemii w Europie na jesieni. Sytuacja epidemiczna w USA pogarsza się, nawet jeżeli śmiertelność choroby nie jest już tak wysoka jak pod koniec zimy (dane o bezrobociu były zbierane przed nową falą epidemii – w lipcu mogą być więc już gorsze). Wydaje się, że na drugą falę jesteśmy znacznie lepiej przygotowani niż na pierwszą, ale same obawy blokują mocniejsze ożywienie.

Oba procesy będą więc postępować – pierwszy, ten pozytywny, pewnie szybciej, ale jego ostateczne zwycięstwo może nastąpić później niż w tym roku.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Przemysł powoli wychodzi z kryzysu

Światowy przemysł wciąż znajduje się w recesji, ale jest to recesja już znacznie płytsza niż w kwietniu i maju. Wyraźnie odbija popyt na dobra konsumpcyjne, co jest dobrym sygnałem. Natomiast słabiej wygląda koniunktura w dobrach inwestycyjnych, co odzwierciedla fakt, że to inwestycje będą głównym obciążeniem dla koniunktury w najbliższych kwartałach. Takie wnioski wynikają z publikacji indeksów PMI dla przetwórstwa przemysłowego.

W czerwcu światowy PMI, mierzony przez Markit i JP Morgan, wzrósł do 47,8 pkt, wobec 42,4 pkt w maju i 39,6 pkt w kwietniu. Czerwcowy odczyt jest najwyższy od stycznia.

Zaletą PMI jest jego bardzo wysoka korelacja z produkcją przemysłową (światowy PMI wypada pod tym względem znacznie lepiej niż analogiczny indeks w Polsce). Dzięki temu na 6-8 tygodni przed publikacją danych o faktycznej produkcji można mieć wgląd w trendy produkcyjne.

Bazując na historycznych korelacjach można szacować, że obecne odczyty PMI są spójne ze spadkiem globalnej produkcji przemysłowej o ok. 2-5 proc. rok do roku w czerwcu. Tymczasem jeszcze w kwietniu spadek produkcji wynosił ponad 15 proc. Najszybciej odbija aktywność w obszarach dóbr konsumpcyjnych, głównie motoryzacji. 

W Polsce trendy są bardzo podobne. Nasz PMI zanotował w czerwcu wzrost do 47,2 pkt, wobec 40,6 pkt w maju.

Żebyśmy mogli mówić o V-kształtnym odbiciu w gospodarce, to produkcja musiałaby wyraźnie rosnąć. Jeszcze więc za wcześnie na taki optymizm. Ale trendy podążają w dobrym kierunku, odbicie aktywności gospodarczej jest niewątpliwie szybsze od oczekiwań. W najbliższych tygodniach największym testem dla koniunktury będzie sytuacja w USA, gdzie epidemia znów wymknęła się spod kontroli – liczba nowych zakażeń przekracza 50 tys. dziennie, a odsetek pozytywnych testów powoli zbliża się do 10 proc. Wiele firm wycofuje się z decyzji o otwarciu sklepów. Zobaczymy jak to wpłynie na aktywność przemysłową na świecie. Teoretycznie powinno to wpłynąć na przemysł negatywnie i na pewno rośnie ryzyko zahamowania światowego ożywienia. Ale jednocześnie warto przypomnieć, że coraz większa skuteczność różnych terapii na koronawirusa może zwiększać przekonanie, że epidemia jest zjawiskiem przejściowym – w takiej sytuacji wpływ fali zakażeń na zamówienia firm nie musi być tak destrukcyjny jak w pierwszej fali.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Inflacja mocno zaskoczyła. Jak to interpretować?

Inflacja mocno zaskoczyła w czerwcu w Polsce. Widać, że firmy przerzucają koszty epidemii na konsumentów, a ci to akceptują. Nie liczy się słabość popytu i walka o konsumenta, liczy się nadrabianie strat. Czyżby był to już rachunek za epidemię i potężne wsparcie fiskalne dla firm? Sądzę, że jeszcze za wczęśnie na taki wniosek. Inflacja powinna jeszcze zareagować na słabszy popyt, ale potrzebuje do tego kilku miesięcy.

GUS podał wstępnie, że inflacja w czerwcu wzrosła do 3,3 proc., wobec 2,9 proc. w maju. Analitycy rynkowi oczekiwali lekkiego spadku lub stabilizacji inflacji, więc ten wzrost wywołał spore zaskoczenie. Tym bardziej, że to nie paliwa czy żywność odpowiadały za ten wzrost, ale w dużej mierze inne kategorie – prawdopodobnie usługi (szczegóły poznamy w połowie lipca).

Jak interpretować to zaskoczenie? Od dłuższego czasu pisałem, że zachowanie inflacji w czasie i po epidemii będzie dużą zagadką. Istnieje ryzyko, że ratowanie gospodarki w warunkach silnych ograniczeń podażowych (wysokich kosztów wymogów sanitarnych i innych ograniczeń w handlu i produkcji) może potencjalnie skutkować podwyższonymi cenami. Co więcej, nie można wykluczyć, że rachunek za koszty fiskalne będzie częściowo „spłacany” dzięki wyższej inflacji, która pozwoli obniżyć realne wskaźniki długu (czyli relację długów do dochodów). Może nawet zdarzyć się tak, że podwyższona inflacja będzie zjawiskiem jak najbardziej pożądanym, bo jej koszty społeczne będą mimo wszystko niższe niż ewentualne znaczące podwyżki podatków.

Ale czy to już jest ten moment, by stwierdzić, że grany jest właśnie taki scenariusz? Czy to są już te koszty epidemii? Chyba jeszcze za wcześnie na takie wnioski. Na razie wstrząs epidemiczny jest słabszy od oczekiwań, więc nie ma powodu, by już teraz inflacja miała stanowić jego koszt. Ponadto, historia pokazuje, że wstrząs gospodarczy przekłada się na ceny z pewnym opóźnieniem. Musi minąć kilka miesięcy zanim firmy zdecydują się na walkę cenową. W poprzednich cyklach gospodarczych ceny usług zaczynały reagować na spadek płac z opóźnieniem ok. 4-12 miesięcy. Jeżeli teraz będzie podobnie, to od lata lub jesieni ceny powinny zacząć hamować. Taka prognoza opiera się na przekonaniu, że gdy popyt spada poniżej możliwości wytwórczych gospodarki to ceny powinny zareagować hamowaniem.

Co więcej, doświadczenia innych krajów, szczególnie tych mocno dotkniętych epidemią, wskazują, że efekty podażowe nie są na tyle silne, by istotnie podbić inflację. One są oczywiście widoczne, ale nie dominują w ogólnych trendach inflacyjnych.

Na razie inflacja jest na bezpiecznym poziomie, a bilans argumentów wskazuje raczej na większą możliwość jej spadku niż wzrostu do końca roku.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Wnioski po pierwszej turze wyborów prezydenckich

Znamy już dokładne wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich w Polsce. Są one bardzo zbliżone do wyników sondaży sprzed wyborów, więc wpływ wyborów na oczekiwania dotyczące zmian na scenie politycznej nie jest duży. Widać pewien wzrost szans na reelekcję obecnego prezydenta Andrzeja Dudy, który – patrząc na sondaże – jest faworytem wyborów, ale rozstrzygnięcie drugiej tury wciąż jest sprawą w miarę otwartą. Na głębszą refleksję gospodarczą i polityczną pozwolę sobie natomiast po drugiej turze.

Andrzej Duda otrzymał 43,5 proc. głosów, a Rafał Trzaskowski 30,5 proc. Aby obecny prezydent utrzymał urząd, w drugiej turze musi zdobyć ok. jednej czwartej głosów, które padły na innych kandydatów niż dwóch wchodzących do drugiej tury. To oczywiście uproszczone obliczenie, zakładające niezmienioną frekwencję  i stabilne preferencje wyborów głównych kandydatów. Ale pokazuje ono, że Andrzej Duda ma w tym momencie prawdopodobnie wyższe szanse niż Rafał Trzaskowski. Takie są zresztą notowania bukmacherów.

Rozstrzygający dla tych notowań jest prawdopodobnie fakt, że profil polityczny wyborców, którzy będą przechodzili od innych kandydatów, nie jest wystarczająco bliski Rafałowi Trzaskowskiemu, aby mógł liczyć na pozyskanie znaczącej większości ich głosów (powyżej trzech czwartych) – dwóch najważniejszych kandydatów odpadających po pierwszej turze to centroprawicowy Szymon Hołownia i zdecydowanie prawicowy Krzysztof Bosak.

Jednocześnie trzeba pamiętać, że takie uproszczone kalkulacje mogą nie uwzględniać kilku istotnych efektów. Na przykład, wyborcy Krzysztofa Bosaka to są osoby najczęściej młode i zapewne głosujące bardziej przez pryzmat libertariańskich poglądów gospodarczych niż prawicowych poglądów obyczajowo-politycznych. Możliwe, że kalkulacja, iż zdecydowana większość z nich zagłosuje na Andrzeja Dudę, okaże się błędna. Dlatego sprawa rozstrzygnięcia w drugiej turze jest wciąż otwarta.

Jakie to ma znaczenie dla gospodarki? Tak jak wspomniałem, na głębszą refleksję będzie czas po drugiej turze. Generalnie, reelekcja Andrzeja Dudy oznaczałaby utrzymanie status quo, a to kojarzy się inwestorom z dwoma trendami: niezłymi na tle innych krajów europejskich wynikami gospodark i narastaniem obaw o stabilność i przewidywalność instytucjonalną kraju. Wyzwanie dla rządzących polega na tym, że łatwiej jest stracić korzyści z pierwszego trendu, niż nadrobić koszty drugiego.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Dwa najważniejsze trendy gospodarcze początku lata

Widać dwa kluczowe zjawiska, których ewolucja wydaje mi się w tym momencie najistotniejsza z punktu widzenia krótkookresowych perspektyw koniunktury. Po pierwsze, epidemia nie odpuszcza, ale wysyła też nieśmiałe sygnały o rosnącej łagodności – zobaczymy, co przeważy. Po drugie, wyraźnie odradza się popyt na konsumpcyjne dobra trwałe w gospodarce. Jeżeli nic temu popytowi nie przeszkodzi, to może rosnąć jak na drożdżach.

Epidemia wciąż jest w centrum uwagi, ponieważ pytanie o nowe jej fale blokuje wydatki inwestycyjne firm – a bez inwestycji nie ma rozwoju. W Europie falę koronawirusa udało się właściwie zatrzymać. W największych krajach liczba zgonów z powodu COVID-19 w przeliczeniu na milion mieszkańców nie przekracza 0,2-0,4, co jest wartością bardzo niską (normalnie w przeciętnym kraju dziennie umiera ok. 30 osób w przeliczeniu na milion mieszkańców). Ale oczywiście nie wiadomo, na ile to zatrzymanie jest zjawiskiem trwałym. Sytuacja w Stanach Zjednoczonych pokazuje, że nowy patogen wciąż stanowi poważne ryzyko – w południowych stanach USA trwa wysoka fala zakażeń, która wywołała też nowe ograniczenia w aktywności biznesu.

Pesymistyczna interpretacja sytuacji w USA jest taka, że epidemia nawraca i pokazuje wciąż swoje destrukcyjne oblicze. Ale widać też optymistyczne sygnały – mimo dużej liczby zakażeń, liczba zgonów w USA spada (nie licząc jednorazowych zmian w raportowaniu zaległych zgonów z poprzednich miesięcy), co niektórzy specjaliści interpretują jako objaw rosnącej skuteczności w leczeniu choroby. Pewne optymistyczne sygnały widać też w innych krajach, m.in. w Polsce. Warto dostrzec, że u nas mimo trwającego od sześciu tygodni odmrażania gospodarki oraz dużych ognisk wirusa w kopalniach i szpitalach, nie ma wyraźnego wzrostu zakażeń. To może być przypadek, ale może też oznaczać, że przy obecnej liczbie testów i procedurach kwarantanny można kontrolować epidemię bez zamrażania gospodarki. Myślę, że lato wyjaśni wiele z tych wątpliwości.

Jeżeli chodzi o trendy czysto gospodarcze, to uwagę przykuwa szybko rosnący popyt na dobra trwałe, m.in. samochody czy meble. Dane pokazały, że w Polsce w maju sprzedaż mebli i sprzętu RTV/AGD była realnie aż o 14 proc. wyższa niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. To oczywiście nastąpiło po dwóch miesiącach głębokich spadków, ale mimo wszystko ten wzrost zaskoczył pozytywnie i pokazał, że działa mechanizm tzw. popytu odroczonego. To znaczy, że część popytu, która „zniknęła” w kwietniu i maju nie jest stracona, a to z kolei daje szanse na szybsze ożywienie gospodarcze. W połowie czerwca pojawiła się też informacja o tym, że sprzedaż samochodów osobowych w pierwszej dekadzie miesiąca była o niecałe 5 proc. niższa niż przed rokiem. To również był wynik lepszy od prognoz. Wprawdzie sprzedaż jest wciąż na minusie, ale nikt chyba nie oczekiwał, ze ten minus może w najbliższych miesiącach zniknąć – wystarczy, że on jest mniejszy.

Takich sygnałów o rosnącej aktywności konsumentów w zakresie zakupów dóbr trwałych jest więcej. Z comiesięcznej ankiety GUS wynika, że w branżach motoryzacyjnej i meblarskiej wyraźnie rośnie prognozowana wartość zamówień. W innych krajach też widać podobne sygnały. Lepsze od oczekiwań są m.in. dane o sprzedaży detalicznej w USA.

Z perspektywy moich wcześniejszych oczekiwań, sytuacja gospodarcza wygląda nieźle – nie jesteśmy na ścieżce w pełni V-kształtnego ożywienia, ale możemy nadrobić w tym roku więcej niż się wydawało. Jeżeli tylko uda się ograniczyć śmiertelność epidemii i przez to jej destrukcyjny wpływ na popyt konsumpcyjny. Wrócę do danych epidemicznych z USA – to jak nową falę infekcji przejdą południowe stany w tym kraju będzie w moim przekonaniu bardzo ważnym sygnałem dotyczącym tego, jak przebiega choroba w warunkach braku lockdownu i nowych metod leczenia. Najbliższe 2-3 tygodnie przyniosą pod tym względem wiele odpowiedzi.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

 

 

Kolejne setki miliardów stymulacji fiskalnej i monetarnej

Dwie duże liczby zdefiniowały czwartkowe wydarzenia makroekonomiczne. Po pierwsze – 130 mld euro: tyle niemiecki rząd przeznaczy na kolejny pakiet stymulacyjny gospodarki. Po drugie – 600 mld euro: o tyle Europejski Bank Centralny powiększy swój kryzysowy program skupu obligacji. Obie kwoty są duże i dokładają do już istotnych działań stymulacyjnych podjętych przez rządy i banki centralne. Zwiększają tym samym szanse na istotne ożywienie gospodarcze.

Niemiecki pakiet fiskalny jest warty niemal 4 proc. PKB, co jest potężną kwotą, a to przecież tylko kolejny z podobnych kroków. W ramach pakietu rodzice otrzymają 300 euro na każde dziecko, dojdzie też do obniżenia stawek podatku VAT. Niemcy otrzymają też dopłaty do zakupu samochodów, choć wyłącznie elektrycznych.

600 mld euro od EBC oznacza zaś, że łączna wartość kryzysowego skupu aktywów sięgnie 1,4 biliona euro. To mniej więcej tyle, ile wyniosą zwiększone emisje obligacji skarbowych przez rządy strefy euro w 2020 r.. A zatem bank centralny skupuje w praktyce – poprzez rynek wtórny – emisje potrzebne do wprowadzania pakietów fiskalnych. Jest wielce prawdopodobne, że w przyszłości skup obligacji będzie jeszcze powiększony.

Co to wszystko oznacza? Działa fiskalne i monetarne wytoczone przeciw kryzysowi są naprawdę potężne, a mogą być jeszcze dużo większe. Sądzę, że dzięki tym działaniom bardzo mocno zmalało ryzyko scenariusza depresji gospodarczej, czyli długotrwałego utrzymywania się niskiego zatrudnienia i PKB głęboko poniżej poziomu sprzed epidemii.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

 

Potężna niepewność nie blokuje optymizmu na giełdach. Jak to wyjaśnić?

Otwierasz gazety, a tam: największe zamieszki w USA od 50 lat, powrót konfliktu USA-Chiny i wciąż tląca się wielka pandemia. Czujesz: czy tego nie jest wyjątkowo dużo? Czy jest jakiś sposób, by zmierzyć to „wyjątkowo”, tę intuicyjnie wysoką liczbę wyjątkowych zjawisk? Okazuje się, że jest i rzeczywiście poziom niepewności jest najwyższy od wielu dekad. Jednocześnie dzięki temu możemy udowodnić, że brak reakcji rynków finansowych na niepewność nie jest czymś nadzwyczajnym.

Indeks niepewności polityki gospodarczej w minionych dniach (a dokładnie na sam koniec maja) osiągnął najwyższy poziom od początku pomiaru, czyli od stycznia 1985 r. Pokazuję to na wykresie poniżej. Indeks jest mierzony przez naukowców z Uniwersytetu Stanford i wskazuje wystandaryzowaną liczbę artykułów prasowych, w których pojawiają się słowo „niepewność” w kontekście gospodarki i polityki gospodarczej (wystandaryzowaną, czyli skorygowaną o zmieniającą się liczbę artykułów ogółem). Dane pochodzą z USA, ale USA to jest serce światowego systemu gospodarczego, więc ta niepewność choć częściowo promieniuje na cały świat.

W 2020 r. indeks po raz pierwszy przekroczył w tym roku dzienną wartość 800. Na koniec maja sięgną 891. Dla porównania, w dniach po ataku na WTC we wrześniu 2001 r. wynosił 719, a po upadku Lehman Brothers we wrześniu 2008 r. – 626. 

Jednocześnie można zadać pytanie: jeżeli jest tak źle, to dlaczego na rynkach finansowych jest tak dobrze? Niepewność teoretycznie nie sprzyja inwestycjom w ryzykowne aktywa. Tymczasem indeksy giełdowe, waluty rynków wschodzących i ceny surowców od wielu tygodni systematycznie rosną. Media poświęcają temu rozdźwiękowi coraz więcej uwagi, eksperci wyrażają zdziwienie faktem, że świat nam się trzęsie w posadach, a ceny aktywów rosną. Traktują to jako aberrację wywołaną może nieświadomością inwestorów, a może polityką banków centralnych.

Tymczasem wzrost cen akcji w warunkach potężnej niepewności to nic nadzwyczajnego. Jak widać na drugim wykresie poniżej, korelacja między wspomnianym indeksem niepewności, a indeksem giełdowym S&P500 jest … zerowa. Ceny akcji w przeszłości wielokrotnie rosły w warunkach potężnej niepewności. Można wręcz powiedzieć, że rynek bardzo często zaskakiwał ekspertów, rósł wtedy, kiedy powszechnie oczekiwali czego innego. Hossa zwykle zaczynała się jeszcze zanim z realnej gospodarki napłynęły namacalne dowody ożywienia, gdy jeszcze większość komentatorów pogrążona była w pesymizmie.

To nie znaczy, że niepewność SPRZYJA inwestycjom finansowym. Ona po prostu im NIE PRZESZKADZA, lub przynajmniej nie przeszkadza tak, jak możnaby sądzić na podstawie teorii (według teorii wzrost premii za ryzyko powinien deprecjonować ceny ryzykownych aktywów, bez wyraźnej poprawy perspektyw ich zyskowności). Przynajmniej jeżeli weźmiemy pod uwagę niepewność „medialną” i nastroje społeczne.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

 

Na rynku pracy jest źle, ale sytuacja może się poprawić

Badania bieżącej sytuacji na rynku pracy prowadzone przez różne ośrodki badawcze pokazują, że pogorszenie na rynku mogło być w ostatnich miesiącach znacznie większe niż pokazują oficjalne dane, ale jednocześnie sytuacja w najbliższej przyszłości może być lepsza od obaw. Patrząc na różne dane pochodzące spoza obszaru statystyki publicznej można dojść do wniosku, że po bardzo silnym wstrząsie może dojść do ustabilizowania popytu na pracę i bezrobocia. Netto te wiadomości układają mi się w optymistyczny obraz.

Pierwsze ze wspomnianych badań przeprowadziły ośrodki naukowe GRAPE, IBS, CASE i CENEA. Jest to badanie, którego celem jest pokazanie wiarygodnego szacunku sytuacji na rynku pracy obecnie. Autorzy twierdzą, że faktyczna liczba bezrobotnych jest o ponad połowę wyższa od tego, co pokazują oficjalne dane z rejestrów bezrobotnych. Oficjalne dane pokazują, że w urzędach pracy w kwietniu zarejestrowanych było 966 tys. osób. Zgodnie z badaniem Diagnoza+ osób faktycznie bezrobotnych mogło być nawet 1,5 mln. Różnica wynikać może z faktu, że osoby tracące pracę nie zdążyły się jeszcze zarejestrować w urzędach pracy, są w okresie wypowiedzenia lub nie liczą na pomoc urzędu. Wprawdzie zawsze istnieje różnica między liczbą zarejestrowanych bezrobotnych, a liczbą osób faktycznie poszukujących pracy, ale zwykle ta różnica jest dodatnia (zarejestrowanych jest więcej niż faktycznie bezrobotnych) – tym razem ma być odwrotnie.

Drugie ze wspomnianych badań przeprowadził Polski Instytut Ekonomiczny (instytucja rządowa odpowiadająca za analizy), który od kwietnia co dwa tygodnie bada opinie przedsiębiorców dotyczące sytuacji ich firm. Wnioski z tego badania są już znacznie bardziej optymistyczne. O ile w kwietniu odsetek firm planujących zwolnienia był bardzo wysoki i sięgał niemal 30 proc., o tyle pod koniec maja takich firm było już tylko 5 proc. Co więcej, obecnie większy jest odsetek firm planujących zwiększanie zatrudnienia niż zmniejszanie. Możliwe więc, że wkrótce przyrost bezrobocia zatrzyma się, a sytuacja na rynku pracy zacznie się poprawiać.

Oba badania układają się w dość spójny obraz. Pierwsza fala kryzysu była bardzo bolesna dla firm i pracowników. Ale od maja następuje powolna stabilizacja, szczególnie dostrzegana w drugiej połowie miesiąca. Jest to spójne z coraz większym optymizmem konsumentów widocznym w danych bankowych z transakcji kartami płatniczymi oraz z coraz większym optymizmem inwestorów widocznym na rynkach finansowych.

Ten taniec na lodzie rozkręca się. Oby tylko lód nie pękł.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Konsumpcja nie załamała się tak mocno, jak się obawiano

Analiza danych o PKB w pierwszym kwartale ma charakter paleontologiczny. Większość informacji sprzed epidemii pokazuje świat, który przeminął i nie prędko wróci. Ale mimo wszystko z piątkowych danych GUS na temat polskiej gospodarki można wyciągnąć pewne ciekawe wnioski na przyszłość. Przede wszystkim, zaskakująco wysoka konsumpcja sugeruje, że lockdown nie musiał uderzyć w wydatki konsumentów aż tak mocno, jak się obawiano. To może być potencjalnie sygnał wskazujący, że drugi kwartał nie przyniesie dwucyfrowego spadku PKB.

W pierwszym kwartale PKB Polski wzrósł o 2 proc. rok do roku. Konsumpcja wzrosła o 1,9 proc., a inwestycje o 0,9 proc.

Z tego zestawu informacji najbardziej interesująca jest konsumpcja, która wypadła lepiej od oczekiwań. Była w miarę zgodna z tym, co pokazywały dane o sprzedaży detalicznej (patrz wykres), podczas gdy wydawało się, że konsumpcja będzie słabsza niż sprzedaż, ze względu na wyjątkowo mocne ograniczenie wydatków na usługi (nie ujęte w statystykach sprzedaży detalicznej).

Jak to interpretować? Jeżeli do połowy marca konsumpcja rosła w tempie ok. 3,5 proc. (tak jak w poprzednim kwartale), to znaczy, że w okresie lockdownu musiała być o ok. 10 proc. niższa od normy. Byłby to wynik lepszy od wcześniejszych szacunków. Dane raportowane przez niektóre banki z transakcji kartami płatniczymi sugerowały, że aktywność konsumentów w okresie zamknięcia gospodarki spadła o ok. 20-30 proc. poniżej normy. 

Możliwe, że zagadkę wysokiej konsumpcji rozwiązuje wysoka sprzedaż w małych osiedlowych sklepach, realizowana przy pomocy gotówki wyciągniętej z bankomatów ze strachu przed kryzysem. Coraz więcej danych pojawiający się na rynku wskazuje, że małe sklepy odnotowywały wzrosty sprzedaży w okresie społecznej kwarantanny. A do tego można dodać informacje o potężnych wypłatach z bankomatów realizowanych w marcu – najwyraźniej te pieniądze nie zostały pod poduszką.

Drugi kwartał będzie zapewne dla konsumpcji znacznie gorszy niż pierwszy. Ale jeżeli lockdown nie zamroził konsumpcji aż tak bardzo, jak się obawiano, to może spadek całego PKB w drugim kwartale też będzie mniejszy od obaw. Sądziłem, że możemy zanotować dwucyfrową redukcję produktu krajowego brutto. Teraz wydaje mi się, że spadek ma szansę być mniejszy.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Stopy procentowe wyzerowane. Na jak długo?

I stało się. Stopy procentowe w Polsce spadły do zera. No, prawie do zera, ale uwzględniając podatek bankowy jest to przecież zero lub nawet mniej niż zero. W ten sposób Polska dołączyła do świata zachodniego pod względem ceny pożyczania (i lokowania) pieniądza. Jak długo to potrwa? W dużej mierze będzie to zależało od tego, jak mocno firmy i gospodarstwa domowe będą chciały zwiększyć swoje płynna aktywa finansowe w reakcji na zwiększony strach przed ryzykiem. Jeżeli bardzo mocno, to stopy pozostaną niskie bardzo długo.

NBP obniżył w czwartek referencyjną stopę procentową do 0,1 proc., z 0,5 proc. wcześniej. Bank centralny uzasadnił to wysokim ryzykiem spadku inflacji w reakcji na kryzys gospodarczy. Pominę w tym momencie pytanie, czy ten spadek rzeczywiście nastąpi, bo temat poruszałem wielokrotnie i jeszcze będę do niego wracał.

Czy (prawie) zerowe stopy zostaną z nami na długo? Doświadczenia krajów zachodnich pokazują, że może być to zjawisko wręcz permanentne. Europa Zachodnia i USA tkwią z zerowymi stopami od dekady, a Japonia od paru dekad. Ale z drugiej strony, widzę też pewną szansę, że obecny kryzys paradoksalnie zlikwiduje powody permanentnie niskich stóp nominalnych – niedostatek nominalnego popytu i wysoką skłonność do oszczędzania. Jeżeli rzeczywiście rządy i banki centralne będą zdeterminowane do maksymalnej stymulacji gospodarki, to może wystąpić przechylenie wahadła w drugą stronę i rozgrzanie gospodarki, co skończy się trwale wyższymi stopami procentowymi.

Kluczowe będzie starcie dwóch sił. 

Z jednej strony, firmy i gospodarstwa domowe będą na pewno przez dłuższy czas masywnie oszczędzać. Po takim wstrząsie będą budować poduszki finansowe na wypadek, gdyby szok się powtórzył. To naturalne zjawisko będzie przekładało się na spadek stóp procentowych, bo wzrost oszczędności będzie ograniczał popyt, czemu banki centralne będą starały się zapobiec. Lub spoglądając na problem z innej strony, warto zrozumieć, że przy gigantycznym popycie na gotówkę korzyści z posiadania tej gotówki muszą być po prostu bardzo niskie. Tak jak przy gigantycznym popycie na truskawki korzyści z ich kupowania za 24 zł/kg są dość ograniczone (jakby gorzej smakowały).

Z drugiej strony, potężna stymulacja fiskalna i monetarna może w końcu przełożyć się na wyraźny wzrost oczekiwań inflacyjnych i inflacji, a co za tym idzie także … skłonności do inwestowania przez firmy. Gdyby się okazało, że wirus zanika w ciągu paru kwartałów, to skala stymulacji makroekonomicznej może wystrzelić gospodarkę jak rakietę.

Sądzę, że pierwsza siła będzie w najbliższych miesiącach mocniejsza. Co więcej, sądzę, że będzie ona przeważająca przez wiele lat i dlatego stopy nominalne będą niskie (może nie zerowe), a realne ujemne. Ale chciałbym oczywiście, by było inaczej i byśmy zaobserwowali to wystrzelenie rakiety.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.