Wnioski po pierwszej turze wyborów prezydenckich

Znamy już dokładne wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich w Polsce. Są one bardzo zbliżone do wyników sondaży sprzed wyborów, więc wpływ wyborów na oczekiwania dotyczące zmian na scenie politycznej nie jest duży. Widać pewien wzrost szans na reelekcję obecnego prezydenta Andrzeja Dudy, który – patrząc na sondaże – jest faworytem wyborów, ale rozstrzygnięcie drugiej tury wciąż jest sprawą w miarę otwartą. Na głębszą refleksję gospodarczą i polityczną pozwolę sobie natomiast po drugiej turze.

Andrzej Duda otrzymał 43,5 proc. głosów, a Rafał Trzaskowski 30,5 proc. Aby obecny prezydent utrzymał urząd, w drugiej turze musi zdobyć ok. jednej czwartej głosów, które padły na innych kandydatów niż dwóch wchodzących do drugiej tury. To oczywiście uproszczone obliczenie, zakładające niezmienioną frekwencję  i stabilne preferencje wyborów głównych kandydatów. Ale pokazuje ono, że Andrzej Duda ma w tym momencie prawdopodobnie wyższe szanse niż Rafał Trzaskowski. Takie są zresztą notowania bukmacherów.

Rozstrzygający dla tych notowań jest prawdopodobnie fakt, że profil polityczny wyborców, którzy będą przechodzili od innych kandydatów, nie jest wystarczająco bliski Rafałowi Trzaskowskiemu, aby mógł liczyć na pozyskanie znaczącej większości ich głosów (powyżej trzech czwartych) – dwóch najważniejszych kandydatów odpadających po pierwszej turze to centroprawicowy Szymon Hołownia i zdecydowanie prawicowy Krzysztof Bosak.

Jednocześnie trzeba pamiętać, że takie uproszczone kalkulacje mogą nie uwzględniać kilku istotnych efektów. Na przykład, wyborcy Krzysztofa Bosaka to są osoby najczęściej młode i zapewne głosujące bardziej przez pryzmat libertariańskich poglądów gospodarczych niż prawicowych poglądów obyczajowo-politycznych. Możliwe, że kalkulacja, iż zdecydowana większość z nich zagłosuje na Andrzeja Dudę, okaże się błędna. Dlatego sprawa rozstrzygnięcia w drugiej turze jest wciąż otwarta.

Jakie to ma znaczenie dla gospodarki? Tak jak wspomniałem, na głębszą refleksję będzie czas po drugiej turze. Generalnie, reelekcja Andrzeja Dudy oznaczałaby utrzymanie status quo, a to kojarzy się inwestorom z dwoma trendami: niezłymi na tle innych krajów europejskich wynikami gospodark i narastaniem obaw o stabilność i przewidywalność instytucjonalną kraju. Wyzwanie dla rządzących polega na tym, że łatwiej jest stracić korzyści z pierwszego trendu, niż nadrobić koszty drugiego.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Dwa najważniejsze trendy gospodarcze początku lata

Widać dwa kluczowe zjawiska, których ewolucja wydaje mi się w tym momencie najistotniejsza z punktu widzenia krótkookresowych perspektyw koniunktury. Po pierwsze, epidemia nie odpuszcza, ale wysyła też nieśmiałe sygnały o rosnącej łagodności – zobaczymy, co przeważy. Po drugie, wyraźnie odradza się popyt na konsumpcyjne dobra trwałe w gospodarce. Jeżeli nic temu popytowi nie przeszkodzi, to może rosnąć jak na drożdżach.

Epidemia wciąż jest w centrum uwagi, ponieważ pytanie o nowe jej fale blokuje wydatki inwestycyjne firm – a bez inwestycji nie ma rozwoju. W Europie falę koronawirusa udało się właściwie zatrzymać. W największych krajach liczba zgonów z powodu COVID-19 w przeliczeniu na milion mieszkańców nie przekracza 0,2-0,4, co jest wartością bardzo niską (normalnie w przeciętnym kraju dziennie umiera ok. 30 osób w przeliczeniu na milion mieszkańców). Ale oczywiście nie wiadomo, na ile to zatrzymanie jest zjawiskiem trwałym. Sytuacja w Stanach Zjednoczonych pokazuje, że nowy patogen wciąż stanowi poważne ryzyko – w południowych stanach USA trwa wysoka fala zakażeń, która wywołała też nowe ograniczenia w aktywności biznesu.

Pesymistyczna interpretacja sytuacji w USA jest taka, że epidemia nawraca i pokazuje wciąż swoje destrukcyjne oblicze. Ale widać też optymistyczne sygnały – mimo dużej liczby zakażeń, liczba zgonów w USA spada (nie licząc jednorazowych zmian w raportowaniu zaległych zgonów z poprzednich miesięcy), co niektórzy specjaliści interpretują jako objaw rosnącej skuteczności w leczeniu choroby. Pewne optymistyczne sygnały widać też w innych krajach, m.in. w Polsce. Warto dostrzec, że u nas mimo trwającego od sześciu tygodni odmrażania gospodarki oraz dużych ognisk wirusa w kopalniach i szpitalach, nie ma wyraźnego wzrostu zakażeń. To może być przypadek, ale może też oznaczać, że przy obecnej liczbie testów i procedurach kwarantanny można kontrolować epidemię bez zamrażania gospodarki. Myślę, że lato wyjaśni wiele z tych wątpliwości.

Jeżeli chodzi o trendy czysto gospodarcze, to uwagę przykuwa szybko rosnący popyt na dobra trwałe, m.in. samochody czy meble. Dane pokazały, że w Polsce w maju sprzedaż mebli i sprzętu RTV/AGD była realnie aż o 14 proc. wyższa niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. To oczywiście nastąpiło po dwóch miesiącach głębokich spadków, ale mimo wszystko ten wzrost zaskoczył pozytywnie i pokazał, że działa mechanizm tzw. popytu odroczonego. To znaczy, że część popytu, która „zniknęła” w kwietniu i maju nie jest stracona, a to z kolei daje szanse na szybsze ożywienie gospodarcze. W połowie czerwca pojawiła się też informacja o tym, że sprzedaż samochodów osobowych w pierwszej dekadzie miesiąca była o niecałe 5 proc. niższa niż przed rokiem. To również był wynik lepszy od prognoz. Wprawdzie sprzedaż jest wciąż na minusie, ale nikt chyba nie oczekiwał, ze ten minus może w najbliższych miesiącach zniknąć – wystarczy, że on jest mniejszy.

Takich sygnałów o rosnącej aktywności konsumentów w zakresie zakupów dóbr trwałych jest więcej. Z comiesięcznej ankiety GUS wynika, że w branżach motoryzacyjnej i meblarskiej wyraźnie rośnie prognozowana wartość zamówień. W innych krajach też widać podobne sygnały. Lepsze od oczekiwań są m.in. dane o sprzedaży detalicznej w USA.

Z perspektywy moich wcześniejszych oczekiwań, sytuacja gospodarcza wygląda nieźle – nie jesteśmy na ścieżce w pełni V-kształtnego ożywienia, ale możemy nadrobić w tym roku więcej niż się wydawało. Jeżeli tylko uda się ograniczyć śmiertelność epidemii i przez to jej destrukcyjny wpływ na popyt konsumpcyjny. Wrócę do danych epidemicznych z USA – to jak nową falę infekcji przejdą południowe stany w tym kraju będzie w moim przekonaniu bardzo ważnym sygnałem dotyczącym tego, jak przebiega choroba w warunkach braku lockdownu i nowych metod leczenia. Najbliższe 2-3 tygodnie przyniosą pod tym względem wiele odpowiedzi.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

 

 

Kolejne setki miliardów stymulacji fiskalnej i monetarnej

Dwie duże liczby zdefiniowały czwartkowe wydarzenia makroekonomiczne. Po pierwsze – 130 mld euro: tyle niemiecki rząd przeznaczy na kolejny pakiet stymulacyjny gospodarki. Po drugie – 600 mld euro: o tyle Europejski Bank Centralny powiększy swój kryzysowy program skupu obligacji. Obie kwoty są duże i dokładają do już istotnych działań stymulacyjnych podjętych przez rządy i banki centralne. Zwiększają tym samym szanse na istotne ożywienie gospodarcze.

Niemiecki pakiet fiskalny jest warty niemal 4 proc. PKB, co jest potężną kwotą, a to przecież tylko kolejny z podobnych kroków. W ramach pakietu rodzice otrzymają 300 euro na każde dziecko, dojdzie też do obniżenia stawek podatku VAT. Niemcy otrzymają też dopłaty do zakupu samochodów, choć wyłącznie elektrycznych.

600 mld euro od EBC oznacza zaś, że łączna wartość kryzysowego skupu aktywów sięgnie 1,4 biliona euro. To mniej więcej tyle, ile wyniosą zwiększone emisje obligacji skarbowych przez rządy strefy euro w 2020 r.. A zatem bank centralny skupuje w praktyce – poprzez rynek wtórny – emisje potrzebne do wprowadzania pakietów fiskalnych. Jest wielce prawdopodobne, że w przyszłości skup obligacji będzie jeszcze powiększony.

Co to wszystko oznacza? Działa fiskalne i monetarne wytoczone przeciw kryzysowi są naprawdę potężne, a mogą być jeszcze dużo większe. Sądzę, że dzięki tym działaniom bardzo mocno zmalało ryzyko scenariusza depresji gospodarczej, czyli długotrwałego utrzymywania się niskiego zatrudnienia i PKB głęboko poniżej poziomu sprzed epidemii.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

 

Potężna niepewność nie blokuje optymizmu na giełdach. Jak to wyjaśnić?

Otwierasz gazety, a tam: największe zamieszki w USA od 50 lat, powrót konfliktu USA-Chiny i wciąż tląca się wielka pandemia. Czujesz: czy tego nie jest wyjątkowo dużo? Czy jest jakiś sposób, by zmierzyć to „wyjątkowo”, tę intuicyjnie wysoką liczbę wyjątkowych zjawisk? Okazuje się, że jest i rzeczywiście poziom niepewności jest najwyższy od wielu dekad. Jednocześnie dzięki temu możemy udowodnić, że brak reakcji rynków finansowych na niepewność nie jest czymś nadzwyczajnym.

Indeks niepewności polityki gospodarczej w minionych dniach (a dokładnie na sam koniec maja) osiągnął najwyższy poziom od początku pomiaru, czyli od stycznia 1985 r. Pokazuję to na wykresie poniżej. Indeks jest mierzony przez naukowców z Uniwersytetu Stanford i wskazuje wystandaryzowaną liczbę artykułów prasowych, w których pojawiają się słowo „niepewność” w kontekście gospodarki i polityki gospodarczej (wystandaryzowaną, czyli skorygowaną o zmieniającą się liczbę artykułów ogółem). Dane pochodzą z USA, ale USA to jest serce światowego systemu gospodarczego, więc ta niepewność choć częściowo promieniuje na cały świat.

W 2020 r. indeks po raz pierwszy przekroczył w tym roku dzienną wartość 800. Na koniec maja sięgną 891. Dla porównania, w dniach po ataku na WTC we wrześniu 2001 r. wynosił 719, a po upadku Lehman Brothers we wrześniu 2008 r. – 626. 

Jednocześnie można zadać pytanie: jeżeli jest tak źle, to dlaczego na rynkach finansowych jest tak dobrze? Niepewność teoretycznie nie sprzyja inwestycjom w ryzykowne aktywa. Tymczasem indeksy giełdowe, waluty rynków wschodzących i ceny surowców od wielu tygodni systematycznie rosną. Media poświęcają temu rozdźwiękowi coraz więcej uwagi, eksperci wyrażają zdziwienie faktem, że świat nam się trzęsie w posadach, a ceny aktywów rosną. Traktują to jako aberrację wywołaną może nieświadomością inwestorów, a może polityką banków centralnych.

Tymczasem wzrost cen akcji w warunkach potężnej niepewności to nic nadzwyczajnego. Jak widać na drugim wykresie poniżej, korelacja między wspomnianym indeksem niepewności, a indeksem giełdowym S&P500 jest … zerowa. Ceny akcji w przeszłości wielokrotnie rosły w warunkach potężnej niepewności. Można wręcz powiedzieć, że rynek bardzo często zaskakiwał ekspertów, rósł wtedy, kiedy powszechnie oczekiwali czego innego. Hossa zwykle zaczynała się jeszcze zanim z realnej gospodarki napłynęły namacalne dowody ożywienia, gdy jeszcze większość komentatorów pogrążona była w pesymizmie.

To nie znaczy, że niepewność SPRZYJA inwestycjom finansowym. Ona po prostu im NIE PRZESZKADZA, lub przynajmniej nie przeszkadza tak, jak możnaby sądzić na podstawie teorii (według teorii wzrost premii za ryzyko powinien deprecjonować ceny ryzykownych aktywów, bez wyraźnej poprawy perspektyw ich zyskowności). Przynajmniej jeżeli weźmiemy pod uwagę niepewność „medialną” i nastroje społeczne.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

 

Na rynku pracy jest źle, ale sytuacja może się poprawić

Badania bieżącej sytuacji na rynku pracy prowadzone przez różne ośrodki badawcze pokazują, że pogorszenie na rynku mogło być w ostatnich miesiącach znacznie większe niż pokazują oficjalne dane, ale jednocześnie sytuacja w najbliższej przyszłości może być lepsza od obaw. Patrząc na różne dane pochodzące spoza obszaru statystyki publicznej można dojść do wniosku, że po bardzo silnym wstrząsie może dojść do ustabilizowania popytu na pracę i bezrobocia. Netto te wiadomości układają mi się w optymistyczny obraz.

Pierwsze ze wspomnianych badań przeprowadziły ośrodki naukowe GRAPE, IBS, CASE i CENEA. Jest to badanie, którego celem jest pokazanie wiarygodnego szacunku sytuacji na rynku pracy obecnie. Autorzy twierdzą, że faktyczna liczba bezrobotnych jest o ponad połowę wyższa od tego, co pokazują oficjalne dane z rejestrów bezrobotnych. Oficjalne dane pokazują, że w urzędach pracy w kwietniu zarejestrowanych było 966 tys. osób. Zgodnie z badaniem Diagnoza+ osób faktycznie bezrobotnych mogło być nawet 1,5 mln. Różnica wynikać może z faktu, że osoby tracące pracę nie zdążyły się jeszcze zarejestrować w urzędach pracy, są w okresie wypowiedzenia lub nie liczą na pomoc urzędu. Wprawdzie zawsze istnieje różnica między liczbą zarejestrowanych bezrobotnych, a liczbą osób faktycznie poszukujących pracy, ale zwykle ta różnica jest dodatnia (zarejestrowanych jest więcej niż faktycznie bezrobotnych) – tym razem ma być odwrotnie.

Drugie ze wspomnianych badań przeprowadził Polski Instytut Ekonomiczny (instytucja rządowa odpowiadająca za analizy), który od kwietnia co dwa tygodnie bada opinie przedsiębiorców dotyczące sytuacji ich firm. Wnioski z tego badania są już znacznie bardziej optymistyczne. O ile w kwietniu odsetek firm planujących zwolnienia był bardzo wysoki i sięgał niemal 30 proc., o tyle pod koniec maja takich firm było już tylko 5 proc. Co więcej, obecnie większy jest odsetek firm planujących zwiększanie zatrudnienia niż zmniejszanie. Możliwe więc, że wkrótce przyrost bezrobocia zatrzyma się, a sytuacja na rynku pracy zacznie się poprawiać.

Oba badania układają się w dość spójny obraz. Pierwsza fala kryzysu była bardzo bolesna dla firm i pracowników. Ale od maja następuje powolna stabilizacja, szczególnie dostrzegana w drugiej połowie miesiąca. Jest to spójne z coraz większym optymizmem konsumentów widocznym w danych bankowych z transakcji kartami płatniczymi oraz z coraz większym optymizmem inwestorów widocznym na rynkach finansowych.

Ten taniec na lodzie rozkręca się. Oby tylko lód nie pękł.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Konsumpcja nie załamała się tak mocno, jak się obawiano

Analiza danych o PKB w pierwszym kwartale ma charakter paleontologiczny. Większość informacji sprzed epidemii pokazuje świat, który przeminął i nie prędko wróci. Ale mimo wszystko z piątkowych danych GUS na temat polskiej gospodarki można wyciągnąć pewne ciekawe wnioski na przyszłość. Przede wszystkim, zaskakująco wysoka konsumpcja sugeruje, że lockdown nie musiał uderzyć w wydatki konsumentów aż tak mocno, jak się obawiano. To może być potencjalnie sygnał wskazujący, że drugi kwartał nie przyniesie dwucyfrowego spadku PKB.

W pierwszym kwartale PKB Polski wzrósł o 2 proc. rok do roku. Konsumpcja wzrosła o 1,9 proc., a inwestycje o 0,9 proc.

Z tego zestawu informacji najbardziej interesująca jest konsumpcja, która wypadła lepiej od oczekiwań. Była w miarę zgodna z tym, co pokazywały dane o sprzedaży detalicznej (patrz wykres), podczas gdy wydawało się, że konsumpcja będzie słabsza niż sprzedaż, ze względu na wyjątkowo mocne ograniczenie wydatków na usługi (nie ujęte w statystykach sprzedaży detalicznej).

Jak to interpretować? Jeżeli do połowy marca konsumpcja rosła w tempie ok. 3,5 proc. (tak jak w poprzednim kwartale), to znaczy, że w okresie lockdownu musiała być o ok. 10 proc. niższa od normy. Byłby to wynik lepszy od wcześniejszych szacunków. Dane raportowane przez niektóre banki z transakcji kartami płatniczymi sugerowały, że aktywność konsumentów w okresie zamknięcia gospodarki spadła o ok. 20-30 proc. poniżej normy. 

Możliwe, że zagadkę wysokiej konsumpcji rozwiązuje wysoka sprzedaż w małych osiedlowych sklepach, realizowana przy pomocy gotówki wyciągniętej z bankomatów ze strachu przed kryzysem. Coraz więcej danych pojawiający się na rynku wskazuje, że małe sklepy odnotowywały wzrosty sprzedaży w okresie społecznej kwarantanny. A do tego można dodać informacje o potężnych wypłatach z bankomatów realizowanych w marcu – najwyraźniej te pieniądze nie zostały pod poduszką.

Drugi kwartał będzie zapewne dla konsumpcji znacznie gorszy niż pierwszy. Ale jeżeli lockdown nie zamroził konsumpcji aż tak bardzo, jak się obawiano, to może spadek całego PKB w drugim kwartale też będzie mniejszy od obaw. Sądziłem, że możemy zanotować dwucyfrową redukcję produktu krajowego brutto. Teraz wydaje mi się, że spadek ma szansę być mniejszy.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Stopy procentowe wyzerowane. Na jak długo?

I stało się. Stopy procentowe w Polsce spadły do zera. No, prawie do zera, ale uwzględniając podatek bankowy jest to przecież zero lub nawet mniej niż zero. W ten sposób Polska dołączyła do świata zachodniego pod względem ceny pożyczania (i lokowania) pieniądza. Jak długo to potrwa? W dużej mierze będzie to zależało od tego, jak mocno firmy i gospodarstwa domowe będą chciały zwiększyć swoje płynna aktywa finansowe w reakcji na zwiększony strach przed ryzykiem. Jeżeli bardzo mocno, to stopy pozostaną niskie bardzo długo.

NBP obniżył w czwartek referencyjną stopę procentową do 0,1 proc., z 0,5 proc. wcześniej. Bank centralny uzasadnił to wysokim ryzykiem spadku inflacji w reakcji na kryzys gospodarczy. Pominę w tym momencie pytanie, czy ten spadek rzeczywiście nastąpi, bo temat poruszałem wielokrotnie i jeszcze będę do niego wracał.

Czy (prawie) zerowe stopy zostaną z nami na długo? Doświadczenia krajów zachodnich pokazują, że może być to zjawisko wręcz permanentne. Europa Zachodnia i USA tkwią z zerowymi stopami od dekady, a Japonia od paru dekad. Ale z drugiej strony, widzę też pewną szansę, że obecny kryzys paradoksalnie zlikwiduje powody permanentnie niskich stóp nominalnych – niedostatek nominalnego popytu i wysoką skłonność do oszczędzania. Jeżeli rzeczywiście rządy i banki centralne będą zdeterminowane do maksymalnej stymulacji gospodarki, to może wystąpić przechylenie wahadła w drugą stronę i rozgrzanie gospodarki, co skończy się trwale wyższymi stopami procentowymi.

Kluczowe będzie starcie dwóch sił. 

Z jednej strony, firmy i gospodarstwa domowe będą na pewno przez dłuższy czas masywnie oszczędzać. Po takim wstrząsie będą budować poduszki finansowe na wypadek, gdyby szok się powtórzył. To naturalne zjawisko będzie przekładało się na spadek stóp procentowych, bo wzrost oszczędności będzie ograniczał popyt, czemu banki centralne będą starały się zapobiec. Lub spoglądając na problem z innej strony, warto zrozumieć, że przy gigantycznym popycie na gotówkę korzyści z posiadania tej gotówki muszą być po prostu bardzo niskie. Tak jak przy gigantycznym popycie na truskawki korzyści z ich kupowania za 24 zł/kg są dość ograniczone (jakby gorzej smakowały).

Z drugiej strony, potężna stymulacja fiskalna i monetarna może w końcu przełożyć się na wyraźny wzrost oczekiwań inflacyjnych i inflacji, a co za tym idzie także … skłonności do inwestowania przez firmy. Gdyby się okazało, że wirus zanika w ciągu paru kwartałów, to skala stymulacji makroekonomicznej może wystrzelić gospodarkę jak rakietę.

Sądzę, że pierwsza siła będzie w najbliższych miesiącach mocniejsza. Co więcej, sądzę, że będzie ona przeważająca przez wiele lat i dlatego stopy nominalne będą niskie (może nie zerowe), a realne ujemne. Ale chciałbym oczywiście, by było inaczej i byśmy zaobserwowali to wystrzelenie rakiety.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

 

Banki są stabilne, ale inwestorzy się od nich odwrócili

Często słychać głosy, że w obecnym kryzysie banki mogą odegrać pozytywną rolę, stając się – w przeciwieństwie do kryzysu z lat 2008/2009 – wsparciem, a nie obciążeniem dla gospodarki (patrz ten ciekawy artykuł w Pulsie Biznesu i słowa, że tym razem banki uratują gospodarkę). Głosy, że banki są stabilne, mają duże kapitały, są chronione przed wstrząsami przez operacje banków centralnych. Dlaczego w takim razie sektor bankowy należy do najsłabszych na giełdzie? Wczoraj na warszawskiej GPW akcje banków bardzo mocno traciły, a w tym roku są już średnio na niemal 50 procentowym minusie.

Czy tezy o stabilności sektora bankowego są niesłuszne? Nie, są słuszne. Możliwe po prostu, że inwestorzy doszli do wniosku, że banki mogą przetrwać stabilne, ale … bez zysków dla akcjonariuszy.

Polskie banki mają 200 miliardów zł kapitałów. Są to zobowiązania które w razie strat idą na pierwszy ogień, dzięki czemu chronieni są właściciele depozytów (którzy dodatkowo posiadają gwarancję Bankowego Funduszu Gwarancyjnego). To jest bardzo duży bufor bezpieczeństwa, pokazuję to na wykresie poniżej. W ciągu dekady banki zwiększyły współczynniki kapitałowe niemal o trzy czwarte i są na pewno lepiej przygotowane do wstrząsu gospodarczego niż w 2008 r. Ze stabilnością sektora jako całości nie powinno być problemu. Chociaż od dawna wiadomo, że ewentualnym zagrożeniem dla sektora bankowego jest nie jego ogólna sytuacja finansowa co sytuacja niektórych mniejszych podmiotów. Gdyby one padły, fala strachu mogłaby wywołać niemałe zamieszanie. To na razie jednak zostawmy na boku.

Są trzy powody, dla których banki zostały w ostatnim miesiącu potraktowane przez inwestorów niemal jak ropa, mimo mocnej pozycji kapitałowej i wsparcia płynnościowego od banku centralnego.

Po pierwsze, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wiele lat po kryzysie stopy procentowe będą niskie. A stopy procentowe będące w pobliżu zera mocno uderzają w zyski banków, gdyż oprocentowania depozytów nie można obniżyć tak mocno jak spada oprocentowanie kredytów. Niskie stopy będą wynikać z faktu, że kryzys na pewno przyniesie wzrost oszczędzania przezornościowego przez firmy i gospodarstwa domowe oraz wysoki popyt na bezpieczne i płynne aktywa. W takiej sytuacji cena tych aktywów (depozytów, obligacji skarbowych itd.) będzie bardzo niska. Lub opisując problem inaczej – przy wysokiej skłonności do bezpiecznego oszczędzania, pobudzanie inwestycji w realne aktywa i tym samym utrzymanie wzrostu gospodarczego będzie wymagało bardzo niskiego kosztu pieniądza.

Po drugie, kryzys przyniesie prawdopodobnie falę złych długów, które będzie trzeba restrukturyzować. Oprócz kryzysu zdrowotnego mamy kryzys płynnościowy, który może przerodzić się w kryzys zadłużeniowy, a kto w takiej sytuacji może tracić, jak nie instytucje zajmujące się udzielaniem kredytów? Wiele firm niefinansowych i gospodarstw domowych nie spłaci swoich kredytów, a koszty ich restrukturyzacji obniżą kapitały banków. Po spadkach kapitałów banki zostaną regulacyjnie zmuszone do ich odbudowania, co może sprawić, że przez wiele lat będą przeznaczały na to swoje zyski, bez możliwości wypłaty ich dla akcjonariuszy.

Po trzecie wreszcie, można przewidywać, że po tak sinym kryzysie może nastąpić silna ingerencja regulacyjna w działalność banków. Silniejsza niż dotychczas. Banki będą miały bowiem klucze do rozwiązania wielu problemów narosłych podczas załamania gospodarczego i wydaje się prawdopodobne, że rząd (co dotyczy zresztą nie tylko Polski) będzie chciał te klucze też wykorzystać. Czyli na przykład, można sobie wyobrazić, że restrukturyzacja kredytów będzie następowała nie tylko na zasadach czysto rynkowych, ale że w proces ten włączy się legislator i zaangażuje w niego banki. W warunkach, gdy restrukturyzacja długów na świecie będzie jednym z głównych wyzwań finansowych, będzie to generalnie łatwiejsze do przeprowadzenia z politycznego punktu widzenia.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Które sektory lepiej bronią się przed kryzysem

Różne futurystyczne wizje od wielu lat wskazywały, że człowiek będzie podłączony kiedyś do sieci internetowej niemal jak bohaterowie filmu Matrix do wirtualnego świata.* Rok 2020 może być małym krokiem w takim kierunku. Wprawdzie jeszcze funkcjonujemy w „realu”, ale wszystko co wirtualne zyskuje na znaczeniu. I widać to danych dotyczących nastrojów w biznesie. Te sektory gospodarki, które funkcjonują w świecie cyfrowym, mają szansę zyskać na kryzysie. Lub przynajmniej stracić mniej niż inne.

Na podstawie badań GUS stworzyłem ranking sektorów uszeregowanych według nastrojów w kwietniu 2020 r. To badanie GUS robi co miesiąc i na jego podstawie powstają wskaźniki koniunktury, które często całkiem nieźle wskazują na zmiany realnej aktywności w danym obszarze. Ranking widać na wykresie poniżej.

Co z niego wynika? Przede wszystkim, nie ma ani jednego sektora, gdzie nastroje byłyby netto pozytywne w kwietniu. Wszystkich społeczna kwarantanna jakoś dotknęła. Ale różnice między sektorami są już bardzo duże – w jednych jest tylko lekki pesymizm, w innych depresja.

Wśród 10 sektorów o relatywnie najlepszych (czyli najmniej pesymistycznych) nastrojach, cztery to są sektory cyfrowe – nadawanie programów abonamentowych, usługi w zakresie danych i informacji (głównie tworzenie i utrzymywanie portali internetowych), usługi informatyczne oraz telekomunikacja. Konsumpcja przerzuca się do sieci, firmy przerzucają się do sieci, relacje przerzucają się do sieci, a to generuje popyt na usługi cyfrowe i może wygenerować popyt na inwestycje w tej dziedzinie. I to widać w nastrojach biznesowych. Oprócz tych czterech branż w top-10 widać też oczywistych beneficjentów kryzysu zdrowotnego, czyli firmy farmaceutyczne i badawcze, a także firmy mające dostęp do największych zastrzyków płynności – czyli finansowe. Na drugim końcu są zaś firmy z branż usługowych, które zostały zablokowane przez kwarantannę (turystyka, kultura i rekreacja, edukacja) oraz firmy produkujące trwałe dobra konsumpcyjne, czyli meble i samochody (oraz części do nich).

Zostańmy w sieci. Opisane badanie to nie jedyny sygnał, że świat cyfrowy zyskuje na znaczeniu. Spójrzmy na indeks WIG-Info, skupiający największe spółki z branży informatycznej na giełdzie. Indeks ten znalazł się w czwartek na najwyższym poziomie od roku 2000. Wygląda na to, że inwestorzy: a) nie mają w co inwestować, b) zakładają, że firmy będą musiały zwiększyć nakłady na technologie ICT. Na giełdzie w USA widać podobne trendy – spółki nowych technologii informacyjnych trzymają się dobrze na tle innych branż.

Ale uwaga. To że aktywność ludzi przenosi się do sieci, nie znaczy, że wszyscy budujący swój biznes w świecie wirtualnym automatycznie zyskają. Amerykański gigant gigantów Facebook poinformował niedawno, że wprawdzie doświadcza eksplozji ruchu na swoich aplikacjach, ale nie widzi, aby ten dodatkowy ruch był dobrze monetyzowany. Przychody reklamowe raczej osłabły. Można też sobie łatwo wyobrazić, że choć wiele firm będzie zmuszonych do zwiększenia inwestycji w ICT, to w szerokiej masie firm pierwszą reakcją na kryzys będzie raczej cięcie nakładów inwestycyjnych i budowanie zasobów gotówki.

Ten wstrząs tak mocny, że bardzo trudno na nim zyskać. Można tylko stracić mniej niż inni.

*Ja nie jestem fanem futurologii. Ale z przyjemnością przeczytałem ostatnio książkę Jacka Dukaja „Po piśmie”, która mówi właśnie o świecie człowieka w pełni zintegrowanego z cyfrowym strumieniem informacji i wrażeń. Polecam. Choć jakiekolwiek powiązania z sytuacją bieżącą są oczywiście na wyrost.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Sprzedaż detaliczna prawie 10 proc. w dół. Jak będzie wyglądać konsumpcja po kwarantannie?

Nie było budowania wielkich zapasów przez konsumentów w marcu. Sprzedaż detaliczna siadła i to znacznie bardziej od oczekiwań rynkowych. A przecież sprzedaż nie uwzględnia usług, których sprzedaż spadła na pewno bardziej niż towarów. Recesja konsumpcji jest więc potężna. Teraz interesujące jest pytanie, jak konsumenci będą się zachowywali po rozluźnieniu kwarantanny? Pomijam efekty obaw o pracę, które na pewno obniżą popyt na niektóre towary. Chodzi mi bardziej o efekty dystansowania społecznego – czy ludzie kupią tylko mniej biletów do kina, czy też również mniej spodni, sukienek i perfum, bo bez wyjścia do kina nie ma przecież całego anturażu?

Sprzedaż detaliczna spadła w Polsce w marcu o 9 proc. rok do roku (w cenach stałych). Najmocniej spadła sprzedaż odzieży, bo niemal o 50 proc. Pewnym zaskoczeniem wydaje się fakt, że sprzedaż żywności wzrosła tylko o 2,5 proc. – to nie współgra z obrazkami medialnymi, które pokazywały długie kolejki w sklepach. Widocznie kamery jeździły tam, gdzie akurat te kolejki były, a media społecznościowe podbijały wyświetlenia zdjęć pustych półek (to oczywiście pół-żartem).

Analizując zachowania konsumentów trzeba oczywiście pamiętać, że towary to nie wszystko. Stanowią one 70 proc. koszyka konsumenta, co i tak jest jednym z najwyższych wskaźników w Europie (opóźnienie rozwojowe nas chroni przed efektami niektórych kryzysów – znamy to zjawisko od lat). Usługi na pewno sprzedawały się gorzej w marcu, bo duża część z nich była po prostu zamknięta lub mocno ograniczona. Hotele, restauracje, kina, transport, duża część usług higieny osobistej – tylko te kategorie stanowią 12 proc. wydatków konsumenckich i 40 proc. wydatków na usługi.

Jeżeli sprzedaż towarów spadła o ok. 10 proc., a usług o ok. 30 proc. to w samym marcu spadek konsumpcji mógł sięgnąć ok. 17 proc. A kwiecień będzie gorszy. 

Teraz pytanie: co dalej? Zakładam, że kwarantanna od maja/czerwca będzie bardzo powoli luzowana – bez szybkich ruchów, ale powoli będziemy wracali do komercyjnego życia. Naturalne i oczywiste jest, że strach przed bezrobociem i spadkiem dochodów ograniczy wydatki na część dóbr i usług przez wiele miesięcy. Ale jeszcze ciekawszy jest inny efekt, potencjalnie znacznie większy – strach przed kontaktem z ludźmi.

Uczestniczyłem wczoraj w ciekawej dyskusji zorganizowanej przez CFA Society Poland na temat perspektyw w gospodarczych w czasach pandemii. Padło pytanie o to, czy konsumenci trwale zmienią swoje przyzwyczajenia. To rzeczywiście ważne. Moja teza jest taka, że dystansowanie społeczne uderzy w niemałą część konsumpcji. Nie chodzi tylko o fakt fizycznych ograniczeń – do galerii handlowych, kin, teatrów, muzeów będzie mogło wejść mniej ludzi, więc część w ogóle będzie rezygnowała. Chodzi o coś więcej. O społeczną rolę konsumpcji. Ubrania kupujemy nie tylko by zapewnić sobie okrycie i ochronę, ale też po to, by odpowiednio „pozycjonować” się wśród innych ludzi. To samo z samochodami – są nie tylko środkiem transportu, ale przede wszystkim wyznacznikiem statusu. Taką listę towarów i usług, które ludzie nabywają jako dodatek do kontaktów społecznych, można budować jeszcze długo. Część tej aktywności może wyparować. Jeżeli wieczorne rauty, zabawy i spotkania znikają z kalendarza, to do fryzjera też nie trzeba chodzić co dwa tygodnie. I po co dodatkowy flakonik perfum. Zakładam, że ten efekt złoży się na 5 proc. konsumpcji przez kilka kwartałów po ograniczeniu społecznej kwarantanny.

A może się mylę? Może pęd do kupowania jest już elementem naszego DNA? Byłem w środę wieczorem na spacerze w parku, co sprawiło mi przyjemność nie mniejszą niż wyjazd nad morze w normalnych czasach. Widziałem ludzi na rowerach, na lodach, obok kebabu, w liczbach nieco mniejszych niż kiedyś, ale wcale nie małych. A jesteśmy dopiero o progu luzowania niektórych ograniczeń. Kto wie. W najbliższym czasie dowiemy się wiele nie tylko o gospodarce, ale też o tym, jak bardzo potrzebujemy tych elementów rzeczywistości, do których zdążyliśmy bardzo przywyknąć.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.