„To jest walka o klasę średnią, żyjącą na poziomie europejskim” – powiedział premier Mateusz Morawiecki, ogłaszając program wyborczy Prawa i Sprawiedliwości. Trzeba powiedzieć, że pomysły gospodarcze, które mają podnieść poziom życia w Polsce do europejskiego poziomu, są jednym wielkim eksperymentem. Zwykle kraje, które rozpoczynały wielkie przedsięwzięcia gospodarcze, mające je wynieść na wyższy poziom rozwoju, stawiały na inwestycje (lub reformy strukturalne). Nawet Morawiecki uczynił parę lat temu inwestycje centralnym punktem swojej myśli gospodarczej. Ale dziś rząd stawia na konsumpcję. Ponad 80 proc. propozycji gospodarczych rządu pod względem deklarowanych kwot dotyczy wzmacniania redystrybucji i pobudzania popytu konsumpcyjnego. Jako kontekst dla rozważań nad propozycjami rządu prezentuję poniżej dane, które pokazują, że w ostatnich latach Polska była jednym z liderów Unii Europejskiej pod względem wzrostu konsumpcji i jednym z outsiderów pod względem wzrostu inwestycji. To nie jest zjawisko zupełnie niezależne od polityki gospodarczej. Ale o tym jeszcze powiem. PiS obiecał łącznie ok. 1,5-2 proc. PKB korzyści fiskalnych dla obywateli. Z tego ok. 1-1,5 proc. PKB to jest wprowadzenie dodatku w wysokości 500 zł na pierwsze dziecko (dotychczas program 500+ nie dotyczył pierwszego dziecka) i dodatek do emerytur wynoszący ok. 1100 zł rocznie (choć ten dodatek ma być na razie tylko w 2019 r.). Reszta to propozycje o bardziej podażowym charakterze, czyli wzmacniające podaż pracy i zasoby infrastruktury (likwidacja PIT dla osób do 26 roku życia, podniesienie kosztów uzyskania przychodu, inwestycje w nowe połączenia PKS). Zgodnie z mainstreamowymi teoriami ekonomicznymi, pobudzanie konsumpcji może wspomóc długookresowy wzrost gospodarczy tylko wtedy, gdy gospodarka znajduje się w dołku i nie wykorzystuje w pełni swoich zdolności produkcyjnych. Polska raczej nie jest w takiej sytuacji. Wprawdzie mamy bardzo niską inflację, co mogłoby sugerować, że gospodarka wciąż słabo wykorzystuje potencjał, ale jednocześnie jest cała masa wskaźników sugerujących, że gospodarka zmaga się raczej z problemami podażowymi niż popytowymi. Bezrobocie jest tak niskie, że niżej już raczej nie może spaść, firmy mają ogromne problemy ze znalezieniem pracowników, wykorzystanie mocy produkcyjnych jest rekordowo wysokie, zaledwie parę procent firm wskazuje, że popyt na ich towary i usługi stanowi jakąkolwiek barierę rozwojową. Dlatego wspomaganie konsumpcji nie przełoży się na wzrost gospodarczy w takim stopniu, jak poprzednia runda hojnych transferów fiskalnych w 2015 i 2016 r. Wzrost PKB będzie krótkookresowo wyższy o kilka dziesiątych punktu procentowego, ale nie będzie to zjawisko trwałe, a w większym stopniu ten impuls fiskalny sfinansuje import. Istotny jest tu inny aspekt, który mainstreamowa ekonomia do niedawna zupełnie pomijała. Program PiS należy bardziej postrzegać jako budowę polskiej wersji tzw. państwa dobrobytu niż wspomagania konwergencji polskich płac do zachodniego poziomu. PiS chce budować państwo, w którym nad rodzinami roztoczony jest bardzo szeroki parasol ochronny. To ma sens, ponieważ coraz więcej badań ekonomicznych wskazuje, że dbanie o redystrybucję i wyrównywanie szans podnosi tzw. kapitał społeczny i długookresowo przyczynia się do szybszego rozwoju. Tylko w takiej sytuacji należy postawić pytanie, czy rzeczywiście mamy dobrze skrojony program wspierania szans wszystkich grup społecznych? Co z dramatycznie niedofinansowaną służbą zdrowia, co z edukacją, co z walką z destrukcyjnym dla zdrowia Polaków smogiem? Niestety ten program wygląda bardziej jak doraźny instrument walki politycznej niż dobrze przemyślany plan wyrównywania szans. Większość propozycji została zaczerpnięta z programów innych partii politycznych po to, by utrudnić im prowadzenie debaty publicznej. To wygląda jak seria bardzo kosztownych kuksańców, a nie nowa jakość w polityce gospodarczej. A bezpośrednim kosztem tak masywnego programu może być dalsze obniżenie dynamiki inwestycji w relacji do innych krajów. Jak wspomniałem, o ile w ostatnich latach Polska była jednym z najszybciej rozwijających się krajów Unii Europejskiej, o tyle dynamika inwestycji w Polsce należy do najniższych w UE. To efekt klasycznego mechanizmu „wypłukiwania” inwestycji prywatnych przez wzrost wydatków publicznych. Silny wzrost wydatków publicznych podnosi stopy procentowe (w porównaniu do scenariusza bez wzrostu – bardzo możliwe, że przy innej polityce gospodarczej stopy procentowe byłyby w Polsce niższe) oraz zwiększa restrykcyjność fiskalną po stronie podatkowej (widoczną w Polsce w postaci znacznego zwiększenia kontroli podatkowych, kwestionowaniu sprawozdań firm itd.) i w ten sposób obniża dynamikę inwestycji. W latach 2015-2018 inwestycje małych i średnich firm w Polsce obniżyły się o ponad 5 proc. Program redystrybucji działa w Polsce na pełnych obrotach, ale program bodźcowania inwestycji i budowania mocniejszego polskiego kapitału stoi w miejscu. I ostatnie propozycje gospodarcze tylko tę dywergencję mogą wzmocnić. |
Zmiana konsumpcji i inwestycji w krajach UE między 3. kwartałem 2015 a 3. kwartałem 2018 r., w proc. |
Autor: Ignacy Morawski Dane o spożyciu gospodarstw domowych w Polsce i innych krajach UE: LINK Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela. Sprawdź na: www.spotdata.pl/ogolna |
Oprócz tego, że mamy mieć wyższe emerytury, to jeszcze polskie firmy mają się szybciej rozwijać. Taki jest cel Pracowniczych Planów Kapitałowych, największego w założeniu programu wspierania dobrowolnych oszczędności emerytalnych Polaków. Skupię się dziś na tym drugim celu, ponieważ wczoraj opublikowany został raport (do pobrania tutaj) Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami, którego SpotData jest współautorem, na temat roli PPK dla polskiej gospodarki.
PPK doprowadzą do zwiększenia PKB per capita…
W raporcie pokazujemy, jaki jest wpływ PPK na wzrost i wysokość PKB per capita w Polsce, demonstrując przy tym wiele ciekawych i ważnych zjawisk ekonomicznych związanych z funkcjonowaniem programu (zarówno po stronie szans jak i ryzyk). Jeden z istotniejszych wykresów, który pokazuję poniżej, dokumentuje ograniczenia kapitałowe, z jakimi zmagają się polskie prywatne firmy i które częściowo może pomóc znieść rozwój rynku kapitałowego. Widać to na przykładzie inwestycji w przeliczeniu na pracownika.
Polskie firmy prywatne nie tylko inwestują znacznie mniej niż firmy państwowe i zagraniczne, ale też znacznie większa jest wśród nich różnica między inwestycjami firm małych i dużych. Jedną z przyczyn jest zapewne utrudniony dostęp do finansowania zewnętrznego. W Polsce wiele jest firm, dla których ograniczeniem rozwojowym jest nie tyle brak umiejętności zdobywania nowych rynków, ale bariera kapitałowa. Sam miałem okazję z licznymi takimi przedsiębiorcami rozmawiać. Ta bariera sprawia, że wśród największych polskich przedsiębiorstw dominują firmy państwowe i zagraniczne.
Jeżeli PPK wpłyną na zbudowanie odpowiednio dużego i płynnego (to jest kluczowe!) rynku kapitałowego, to mogą w długim okresie podnieść wzrost PKB per capita w Polsce o ok. 0,1-0,3 pkt proc. rocznie, m.in. dzięki uwolnieniu potencjału rozwojowego polskich prywatnych firm. Zwiększy się też szansa na realizację jednego z filarów rządowej strategii rozwoju gospodarczego, która zakłada większy udział krajowego kapitału w inwestycjach.
… ale ich pozytywny wpływ wymaga spełnienia kilku warunków
Ale żeby tak się stało musi zostać spełnionych kilka istotnych warunków, m.in. Polska musi dbać o wysoką jakość rządów prawa, poprawić instytucjonalne otoczenie rynku kapitałowego oraz zwiększyć jakość corporate governance w spółkach skarbu państwa. Zapraszamy do lektury raportu!
Raport SpotData i IZFA „Kapitał dla rozwoju – Znaczenie Pracowniczych Planów Kapitałowych dla wzrostu gospodarczego i dobrobytu obywateli” dostępny do pobrania w poniższym linku:
To będzie zapewne jeden z ważniejszych, a przynajmniej ciekawszych tematów gospodarczych kampanii wyborczych roku 2019 – zakaz handlu w niedziele. W ostatnich dniach ze strony rządowej zaczęły płynąć sygnały, że regulacja zakazująca handlu w niedzielę może zostać złagodzona. Głosy te łączono z publikacją Biura Analiz Sejmowych, która wskazała, że regulacja zaszkodziła małym sklepom. Ale bardziej prawdopodobne wydaje się, że wpływ na decyzje polityczne mają sondaże pokazujące, że wyborcom zakaz się nie podoba.
Ekspertem od zmian sentymentów politycznych nie jestem, skupię się więc na pytaniu o wpływ zakazu handlu w niedzielę na los mniejszych i większych sklepów. Z danych GUS o sprzedaży detalicznej możemy wnioskować, że rzeczywiście wraz z zakazem niedzielnego handlu mniejsze sklepy zaczęły tracić. Ale czy jest to zależność przyczynowa? Tak może być, ale nie musi.
Zmiany w obrotach małych i dużych sklepów widać po dynamice sprzedaży w dwóch kategoriach – sklepach spożywczych i sklepach niewyspecjalizowanych. Te pierwsze są zwykle mniejsze, mają średnie obroty na poziomie ok. 22 mln zł (nie licząc najmniejszych podmiotów), te drugie są zwykle większe i mają średnie obroty na poziomie ok. 50 mln zł. To do tej drugiej grupy należą tacy giganci jak Biedronka. Jak wiać na wykresie poniżej, od wiosny dynamika sprzedaży w sklepach spożywczych wyraźnie się obniżała, a dynamika sprzedaży w sklepach niewyspecjalizowanych utrzymywała się bez zmian. Możliwe, że klienci zdecydowali się zwiększyć częstotliwość dużych zakupów, robionych w dużych sklepach z wyprzedzeniem na wiele dni, a zmniejszyli częstotliwość zakupów w mniejszych sklepach wyspecjalizowanych. Na to wskazują też dane Nielsena, na które powołuje się Biuro Analiz Sejmowych.
Ale możliwe jest jeszcze inne wyjaśnienie obserwowanych zmian. Umacnianie się sieci handlowych kosztem mniejszych sklepów wyspecjalizowanych to trend obserwowany od wielu lat. Jak widać na wykresie, sklepy niewyspecjalizowane notowały wyższą dynamikę sprzedaży przed 2017 r. W ciągu 10 lat udział sklepów o obrotach powyżej miliarda złotych w ogólnej sprzedaży detalicznej w Polsce wzrósł z ok. 33 proc. do ok. 50 proc. Wygląda na to, że rok 2017 mógł być tylko przejściową przerwą w tym długookresowym trendzie, spowodowaną m.in. nadzwyczajnie mocnym popytem konsumpcyjnym. A zakaz handlu w niedzielę nałożył się po prostu na powrót struktury handlu do długookresowego trendu.
Bez względu na wpływ na strukturę handlu, kluczowym czynnikiem wpływającym na zmiany regulacji będzie jednak opinia gospodarstw domowych a nie przedsiębiorców. Tych pierwszych jest po prostu dużo więcej. Kluczowe będą więc sondaże, a nie analizy ekonomiczne.
Autor: Ignacy MorawskiŹródło danych o sprzedaży detalicznej: LINK
Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.
Sprawdź na: www.spotdata.pl/ogolna
To, że Niemcy są głównym partnerem handlowym Polski, jest faktem znanym od rozpadu ZSRR. Jednak wzrost udziału tego kraju w polskim eksporcie jest już zjawiskiem relatywnie nowym, które dużo mówi o ścieżkach awansu firm w Polsce w światowym systemie handlowym.
Według nowych danych GUS, w 2018 r. udział Niemiec w polskim eksporcie wyniósł 28,1 proc. i był najwyższy od 2005 r. Niemcy są nie tylko głównym partnerem, ale również partnerem coraz ważniejszym — trend wzrostu udziału tego kraju trwa od 2014 r. Wcześniej przez wiele lat udział Niemiec systematycznie malał (z ok. 35 proc. w drugiej połowie lat 90.). Dużo w ostatnich latach mówiło się o konieczności ekspansji polskich firm na nowych rynkach, w tym m.in. w Azji i Afryce, ale fakt jest taki, że udział najważniejszych kierunków sprzedaży rośnie i nie widać specjalnie rosnącej dywersyfikacji geograficznej. Nie znaczy to, że polskie firmy nie zdobywają nowych rynków, ale że nie jest to aktywność na tyle istotna, by zmienić wagę kierunków handlu zagranicznego. Jak wyjaśnić to zjawisko? Można podać co najmniej trzy powody.
Po pierwsze, niemiecka gospodarka była jedną z bardziej odpornych na wstrząsy finansowe dotykające Europę i rynki wschodzące w ostatnich pięciu latach — popyt z tego kierunku był po prostu silny.
Po drugie, niemieckie firmy bardzo intensywnie rozwijały łańcuchy dostaw w regionie Europy Środkowej w ostatnich latach, a proces ten nawet przybrał na sile po kryzysie finansowym, ponieważ region zachował wysoką stabilność makroekonomiczną w przeciwieństwie do południowych krańców Europy.
Po trzecie, dla wielu polskich firm ekspansja na świat przez niemieckich pośredników jest łatwiejsza niż bezpośrednie docieranie do klientów końcowych. Nie jest to zjawisko korzystne dla polskiej gospodarki, ponieważ w dostawach do klienta końcowego ukryta jest duża część marży realizowanej na sprzedaży, ale pozycja polskich firm w światowym systemie handlowym na razie nie jest bardzo mocna.
Rola polskiej gospodarki w światowej wymianie handlowej jest bardzo mocno związana z relacjami z Niemcami. Kraj ten jest dużym inwestorem w Polsce i regionie oraz pośrednikiem w sprzedaży produktów z regionu na świat. Natomiast dla Niemiec region jest istotnym zapleczem przemysłowym, pozwalającym tej gospodarce na utrzymanie bardzo wysokiej konkurencyjności międzynarodowej. Jest to więc układ korzystny dla obu stron.
Autor: Ignacy MorawskiŹródło danych o polskim handlu zagranicznym: LINK
Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.
Sprawdź na: www.spotdata.pl/ogolna
Wróciłem po tygodniowym urlopie i jedna rzecz w gospodarce zupełnie się nie zmieniła. Z Niemiec wciąż napływają fatalne dane. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że w innych dużych krajach trendy gospodarcze nie są aż tak złe, można sądzić, że załamanie niemieckich wskaźników to jest do pewnego stopnia zjawisko wyizolowane w miejscu i czasie.
Zeszłotygodniowe dane Eurostatu pokazały, że sprzedaż detaliczna w Niemczech spadła aż o 2 proc. rok do roku, co jest najgłębszym spadkiem od stycznia 2010 r., gdy gospodarka mozolnie podnosiła się po kryzysie finansowym (są to obliczenia na podstawie danych wyrównanych sezonowo). Na wykresie poniżej widać, jak zaskakująco głęboki był grudniowy spadek. Dodać do tego należy informację urzędu Destatis o spadku produkcji przemysłowej w grudniu o 4 proc. rok do roku. Wszystko składa się w dość ponury obraz koniunktury w największej gospodarce Europy.
Jednak otoczenie Niemiec nie wygląda aż tak źle. Sprzedaż detaliczna w całej strefie euro wzrosła w grudniu o 0,6 proc. rok do roku, co oznacza, że poza Niemcami notowano całkiem solidne wzrosty. Nie ma jeszcze danych z przemysłu całej strefy euro, ale we Francji roczny spadek produkcji wyniósł 1,4 proc. – źle, ale nie jest to załamanie takie, jak w Niemczech.
Nie ma wątpliwości, że zarówno w Niemczech jak i w całej Europie trwa spowolnienie. Widać je również na innych kontynentach. Ostatnio wyraźnie gorsze były na przykład wskaźniki PMI w Japonii, Korei i Chinach.
Ale załamanie niemieckich wskaźników, które wygląda jak sygnał recesji, nie jest odzwierciedlane w danych z innych krajów.
Autor: Ignacy MorawskiŹródło danych o sprzedaży detalicznej w Niemczech i strefie euro: LINK
Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.
Sprawdź na: www.spotdata.pl/ogolna
Najważniejszy niemiecki indeks koniunktury spadł w lutym jak kamień. To wskazuje, że niemiecka gospodarka szura po dnie, choć do recesji wciąż jest jeszcze daleko. Jednocześnie tego samego dnia, kiedy IFO tąpnął, niemiecki indeks giełdowy DAX zanotował bardzo solidny wzrost. Rośnie zresztą tak już od paru tygodni. Możliwe, że spowolnienie gospodarcze w najbardziej uprzemysłowionych krajach, łagodząc obawy dotyczące podwyżek stóp procentowych w strefie euro i USA, okaże się dla stabilności światowej gospodarki zbawienne. Pisałem o takiej możliwości kilka dni temu.
W styczniu IFO obniżył się o 1,9 pkt, do 99,1 pkt, najniższego poziomu od niemal trzech lat. Tak mocny spadek w ciągu miesiąca zdarza się bardzo rzadko, ostatni raz miał miejsce niemal pięć lat temu, gdy europejska gospodarka zmagała się jeszcze z recesją. Niepokojące jest, że gwałtownie obniżył się subindeks IFO mierzący oczekiwania (cały indeks jest wypadkową pomiaru oceny sytuacji bieżącej i pomiaru oczekiwań). Spadł on ponad 3 pkt, co ostatni raz miało miejsce w sierpniu 2011 r., gdy na europejskich rynkach długu dochodziło do potężnych wstrząsów, stawiających Włochy i Hiszpanię na granicy niewypłacalności.
Czy będzie recesja w Niemczech?
Obecne odczyty IFO jeszcze nie wskazują na recesję. Są one zbieżne ze wzrostem PKB w granicach 1,5 proc. Wciąż można sądzić, że mamy do czynienia z mikrocyklem – wahaniami wokół długookresowego trendu wzrostowego. Ale coś mocno zgrzyta w niemieckiej gospodarce i na pewno uzasadnione jest pytanie, czy te zgrzyty nie przerodzą się w poważniejszą awarię?
Najgorszy wariant jest taki, że Niemcy dostają rykoszetem od spowalniającej gospodarki Chin, która z kolei ugina się pod ciężarem wojny handlowej. W lepszym wariancie przyczyną słabości gospodarki są w dużej mierze zjawiska przejściowe, takie jak zmiany standardów emisyjnych w przemyśle motoryzacyjnym czy problemy logistyczne wynikające z niskiego stanu wód na drogach śródlądowych.
Wiadomo, że spowolnienie trwające w Niemczech przełoży się najprawdopodobniej na złagodzenie tonu przez decydentów w Europejskim Banku Centralnym. Podwyżki stóp procentowych w tym roku raczej będą niemożliwe, a nie można wykluczyć łagodzenia polityki pieniężnej. Łagodniejsza postawa banków centralnych (w amerykańskim Fed widać to samo) może być pierwszym krokiem do ograniczenia skali spowolnienia na świecie. Wiele wskazuje na to, że to właśnie wyceniają rynki akcji w ostatnich tygodniach.
Indkes IFO na tle wzrostu PKB w Niemczech, dane kwartalne
Autor: Ignacy Morawski
Źródło danych o PKB Niemiec: LINK
Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.
Sprawdź na: www.spotdata.pl/ogolna
Niemal 15 lat temu rząd Kazimierza Marcinkiewicza ogłosił program tanie państwo. Od tego czasu było już tylko gorzej. Każda ekipa rządząca w Polsce za punkt honoru stawia sobie obniżenie kosztów „biurokracji”, co kończy się obniżeniem kosztów świadczenia usług publicznych – zdrowotnych, edukacyjnych, administracyjnych, bezpieczeństwa itd. W niektórych wypadkach, jak usługi ochrony zdrowia, może się to skończyć dramatycznie.
Najnowsze dane Eurostatu pokazują, że relacja wydatków na wynagrodzenia w sektorze instytucji rządowych i samorządowych do PKB spadła do najniższego poziomu od kiedy dostępne są porównywalne dane (1999 r.). W ciągu roku do trzeciego kwartału 2018 r. wydatki te wyniosły 10 proc. PKB. Choć nie sam poziom się tu liczy, ale trend. A trend jest spadkowy, co widać na wykresie poniżej. Jednocześnie fundusz płac w sektorze przedsiębiorstw wyraźnie rośnie. Ten rozjazd jest uderzający.
Rząd stara się trzymać wynagrodzenia, nad którymi ma kontrolę w ryzach, a jednocześnie firmy muszą płacić coraz więcej. Efekt jest taki, że musi następować odpływ ludzi z sektora finansów publicznych do sektora przedsiębiorstw. Oznacza to utratę specjalistów i obniżenie jakości usług. Innym efektem są strajki, które już widać – w ostatnim roku strajkowali nauczyciele, lekarze, policjanci.
Nie oznacza to, że optymalna polityka powinna polegać na jednoczesnym podniesieniu wszystkich płac w sektorze finansów publicznych. Ale reakcja powinna być dwojaka. Po pierwsze, specjaliści pracujący w administracji powinni zarabiać więcej. Po drugie, rząd powinien mieć strategię poprawy (lub utrzymania) jakości usług publicznych przy tak silnych ograniczeniach budżetowych.
Autor: Ignacy MorawskiŹródło danych o dochodach i wydatkach sektora instytucji rządowych i samorządowych: LINK
Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.
Sprawdź na: www.spotdata.pl/ogolna
Z perspektywy makroekonomicznej rok 2019 nie będzie się istotnie różnił od 2018. Sielanki jednak nie będzie, zwłaszcza dla małych i średnich firm.
Jest taki żart, że jeżeli ktoś szuka pracy, w której mógłby się utrzymać przez wiele lat pomimo systematycznych błędów, to powinien zostać ekonomistą lub meteorologiem. Dużo to mówi o społecznej percepcji prognoz ekonomicznych. Jest w tym sporo prawdy, ponieważ do prognoz rzeczywiście należy podchodzić z dużą dozą sceptycyzmu, patrzeć bardziej na całe spektrum niż pojedynczą prognozę. Dowodów na „mijanie się z prawdą” przez ekonomistów jest niestety dość dużo. W Stanach Zjednoczonych, a więc kraju o wiele bardziej rozwiniętej kulturze ekonomicznej, w ostatnich trzydziestu latach średni błąd prognozy PKB na rok kolejny wynosi 0,9 pkt. proc. — wynika z analizy Ignacego Morawskiego. To dużo. Dlatego o wiele ważniejsze dla czytającego prognozy powinny być nie konkretne wartości liczbowe, lecz kierunek i skala potencjalnych zmian. Warto również zwracać uwagę na scenariusze skrajne i ich potencjalne konsekwencje. Poza tym o wiele ważniejsze niż skupienie się na samych liczbach powinna być analiza jakości opisu gospodarki przez danego ekonomistę. Prognozowanie jest po prostu bardzo trudną sztuką i trzeba mieć to na względzie czytając, czego dany ekspert oczekuje.
Obecnie zdecydowana większość prognoz polskich ekonomistów zebranych przez SpotDatę jest podobna i różni się głównie w szczegółach. Generalny obraz jest taki, że rok 2019 będzie rokiem spowolnienia, choć dość łagodnego. Kontynuowane mają być dwa najsilniejsze trendy — wzrost konsumpcji napędzany korzystną dla pracowników sytuacją na rynku pracy oraz boom w budownictwie (mieszkaniowym i infrastrukturalnym) napędzany wzrostem zamożności, wykorzystaniem środków unijnych oraz realizację wielu publicznych programów infrastrukturalnych. Oba te trendy w tym roku mają mieć jednak słabszą moc — głównie ze względu na pogorszenie koniunktury u naszego największego partnera handlowego — strefy euro oraz nasilający się problem braku pracowników. Z kolei ze strony przedsiębiorców i opinii publicznej znacznie częściej dochodzą głosy o rosnących obawach przed nadchodzącym kolejnym wielkim kryzysem. Jasne, że taki scenariusz również jest możliwy, ale wydaje się, że mocno przeceniany. I choć ekonomiści nie są zbyt dobrzy w prognozowaniu recesji (wynika tak z prognoz rynkowych zbieranych od 20 lat przez „The Economist”) to tym razem brak jest istotnych powodów, by oczekiwań załamania w polskiej gospodarce. Najprawdopodobniej czeka nas powtórka z 2015/2016 r., czyli tylko nieznaczne pogorszenie koniunktury.
Pierwszy motor: konsumpcja
Konsens prognoz zakładane łagodne schodzenie z cyklicznej górki. I tak, PKB w 2019 r. ma nadal rosnąć, choć wolniej niż w 2018 r., i zbliżyć się do długoterminowego potencjału polskiej gospodarki, tj. 3,5-4 proc. — wynika tak z danych zbieranych od polskich instytucji finansowych przez SpotDatę. Głównym powodem spowolnienia ma być niższy wzrost konsumpcji prywatnej — w tym przypadku mediana prognoz wynosi 3,8 proc. Konsumpcja ma być napędzana nadal wysokim, chociaż nieznacznie niższym niż obecnie wzrostem realnego funduszu płac (sumy wypłacanych wynagrodzeń po uwzględnieniu inflacji) — z tym, że wynagrodzenia mają nadal szybko rosnąć, a zatrudnienie się ustabilizować. Wprowadzenie od połowy roku pracowniczych planów kapitałowych (PPK) w największych przedsiębiorstwach tylko w niewielkim stopniu wpłynie na zmniejszenie skali podwyżek płac. Stąd też po ok. 7,2 proc. wzroście płac w 2018, rok 2019 ma zakończyć się wzrostem o 7 proc. Zagrożeniem dla zatrudnienia (podaży pracy) jest potencjalny odpływ Ukraińców do Niemiec (szacunki mówią o nawet połowie z nich) oraz nasilający się problem demograficzny (obniżenie liczby aktywnych zawodowo i zwiększenie liczby emerytów).
Ewolucja prognoz PKB na 2019 wybranych instytucji finansowych zbieranych przez SpotData
Drugi motor: inwestycje
W przypadku inwestycji ekonomiści również oczekują, że rok 2019 będzie nieznacznie gorszy niż 2018. O ile w minionym roku inwestycje wzrosły najprawdopodobniej o 7,4 proc., tak w obecnym mają wzrosnąć tylko o 5,4 proc. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy szukać w inwestycjach infrastrukturalnych samorządów, których kumulacja nastąpiła tuż przed wyborami samorządowymi, a więc jesienią 2018 r. Stąd też rok 2019, pomimo że jest to rok wyborczy, będzie raczej stał pod znakiem słabszego niż dotychczas wzrostu inwestycji publicznych. Łagodzić te spadki ma oczekiwane rekordowe wykorzystanie środków unijnych (w obecnej perspektywie finansowej 2014-2020). Ekonomiści oczekują również utrzymania skali nakładów inwestycyjnych przez przedsiębiorstwa. Jest to o tyle ważne, że to przedsiębiorstwa mają największy udział w łącznych inwestycjach, sięgający 75-80 proc. Na boom inwestycyjny ze strony sektora prywatnego nie ma jednak co liczyć.
Kluczową niewiadomą jest natomiast skala osłabienia globalnej i europejskiej gospodarki. Kiepskie dane z europejskiej gospodarki z drugiej połowy 2018 r., pierwsze oznaki słabości płynące z Chin czy rosnące ryzyka geopolityczne (Brexit, wojny handlowe) nie nastrajają pozytywnie i są trudne do policzenia. Przykładowo, według Łukasza Tarnawy, ekonomisty BOŚ Banku, podwyżka amerykańskich ceł na europejskie samochody do 25 proc. obniżyłaby tempo wzrostu niemieckiego PKB od 0,2 do 0,7 pkt. proc. W efekcie straty odnotowałyby polskie firmy uczestniczące w niemieckich łańcuchach produkcji (szczególnie polska motoryzacja, chemia, metalurgia). Jak na razie polski przemysł rósł tak, jakby spowolnienia w Europie nie odczuwał zbyt silnie — wydaje się jednak, ze rok 2019 nie będzie już tak łaskawy i produkcja przemysłowa będzie musiała zwolnić.
O wiele mniej ciekawe są prognozy inflacji i stóp procentowych. Ekonomiści oczekują kolejnego nudnego roku — inflacja w 2019 r. ma wzrosnąć tylko nieznacznie, do około 2,3 proc., co tylko utwierdzi RPP w utrzymywaniu stóp procentowych na obecnym 1,5-procentowym poziomie. Jednak już na 2020 r. badani przez SpotDatę ekonomiści zakładają podwyżki do 2 proc. Wbrew medialnym doniesieniom ceny w całej gospodarce nie będą rosnąć przesadnie szybciej — choć niektóre branże mogą mocno ucierpieć ze względu na podwyżki np. cen energii, gazu czy zbóż.
Ewolucja prognoz średniej inflacji CPI w 2019 wybranych instytucji finansowych zbieranych przez SpotData
Wpływ na przedsiębiorstwa
Z perspektywy makroekonomicznej rok 2019 nie będzie się istotnie różnił od 2018. Co jednak nie oznacza, że będzie spokojnie. Nasilać się będą mordercze dla niektórych firm procesy obniżania się marż. W ciągu ostatnich dwóch lat można było zauważyć, że przy niemożności przeniesienia rosnących kosztów na klientów (w postaci wyższych cen) firmy brały je na siebie. W konsekwencji prowadziło to do mocnych spadków marż. Obecnie prowadzenie tej strategii nie jest już w wielu branżach możliwe — zbliżają się one do ściany. Szczególnie narażone są spółki małe i średnie — przeważnie mniej wydajne niż te duże.
Dodatkowym problemem jest odpływ pracowników, którym MŚP nie są w stanie zapłacić tyle ile są w stanie zaoferować większe firmy. Stąd też nie dziwi rosnący odsetek upadłości i rozpoczynanych restrukturyzacji czy fala fuzji i przejęć w rozdrobnionych i niskomarżowych branżach (np. w przetwórstwie spożywczym).
Opisywane powyżej kwestie są doskonale widoczne po przeanalizowaniu wyników polskich spółek giełdowych z ostatnich trzech lat. Odsetek dużych (z przychodami powyżej 2 mld zł) spółek giełdowych przynoszących straty utrzymuje się od 2015 r. na poziomie około 8-10 proc. Natomiast wśród średnich (do 400 mln zł) widoczny jest wzrost z 15 proc. w 2015 roku do 27 proc. na koniec trzeciego kwartału 2018 r. To wszystko odbywa się w otoczeniu szybkiego wzrostu przeciętnych przychodów i zysków przedsiębiorstw. Widać więc, że już teraz mniejsze firmy nie wytrzymują konkurencji z dużymi.
Koniunktura w 2019 r. pozostanie więc generalnie dobra. Jednak pod płaszczykiem doskonałych wyników dla całej gospodarki kryją się branże, które mocno odczują dalszy wzrost kosztów. Stąd też trudny rok czeka np. branżę budowlaną, nawozową czy spożywczą. Rok 2019 może dla wielu firm stać pod hasłem: reformuj się albo giń. Wiele skorzystać mogą te firmy, które umiejętnie przejdą z modelu taniej siły roboczej na inny, oparty w większym stopniu na wyższej jakości, rozpoznawalności na europejskich rynkach co pozwoli na podniesienie marż.
Autor: Kamil Pastor, ekonomista SpotData
Tekst jest częścią dodatku specjalnego „Czytaj i zarabiaj” do Pulsu Biznesu.
Przez ostatni rok buforem bezpieczeństwa amortyzującym wstrząsy nadchodzące do Polski z Niemiec były inwestycje publiczne – pierwsza naprawdę duża fala inwestycji finansowanych w nowej perspektywie finansowej. Pozwoliła ona utrzymać Polsce ponad 5-procentowe tempo wzrostu gospodarczego, mimo że wzrost w Niemczech wyraźnie zwolnił. Teraz ten bufor traci swoją moc, co pokazuję na wykresie na dole.
Najciekawsze z piątkowej serii danych ekonomicznych z gospodarki za grudzień były właśnie te o produkcji budowlanej, a szczególnie o segmencie infrastrukturalnym. Wartość robót zrealizowanych przez przedsiębiorstwa zajmujące się obiektami inżynierii lądowej i wodnej wzrosła w grudniu o 11,4 proc. rok do roku, najmniej od maja 2017 r. Dynamika jest wciąż solidna, nie ma co narzekać, ale widać spowolnienie i oznacza ono niewątpliwie, że inwestycje publiczne będą już w tym roku słabszym wsparciem dla wzrostu PKB niż w minionym roku. Mowa oczywiście o efekcie dynamicznym. Sama wartość inwestycji będzie wysoka ze względu na realizację kontraktów finansowanych z UE, ale przyrost tych inwestycji nie zapewni już tak dużego wkładu do przyrostu PKB. To wzmacnia moje przekonanie, że wzrost PKB z niedawnych 5 proc. relatywnie szybko „zjedzie” do ok. 3 proc.
W piątkowych danych GUS było więcej ciekawych informacji. Produkcja przemysłowa spowolniła do 2,8 proc. rok do roku w grudniu, wobec 4,7 proc. w listopadzie, co pokazuje, że polski przemysł reaguje na spowolnienie w Niemczech, ale nie jeden do jednego – u nas spowolnienie jest łagodniejsze (o przyczynach pisałem w piątek). Wolniej rosną też wynagrodzenia i zatrudnienie – rynek pracy dostosowuje się do zwalniającego popytu. Choć widać, że płace są mniej wrażliwe na słabszą dynamikę popytu niż zatrudnienie i to będzie zapewne cechowało cały 2019 rok. Firmy muszą się szykować na wzrost jednostkowych kosztów pracy, czyli wzrost relacji kosztów płacowych do przychodów. To nie będzie dla nich łatwy rok.
Autor: Ignacy MorawskiŹródło danych o inflacji bazowej: LINK
Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.
Sprawdź na: www.spotdata.pl/ogolna
Środowe dane NBP o inflacji bazowej potwierdziły, że inflacja jest zjawiskiem praktycznie nieobecnym w polskiej gospodarce. Po odjęciu zmiennych cen żywności i energii, inflacja wyniosła zaledwie 0,6 proc. rok do roku w grudniu (jest to tzw. inflacja bazowa). Było to mniej od prognoz formułowanych pod koniec grudnia. Dodajmy do tego trwające na świecie spowolnienie gospodarcze, a mamy gotowy przepis na … obniżki stóp procentowych.
I voilà! W ostatnich dniach rynek kontraktów terminowych zaczął wyceniać możliwość takiej obniżki w przyszłym roku. Nie wycenia jeszcze pełnej obniżki o 0,25 pkt proc., ale sama możliwość takiego ruchu jest pewnym novum. Do niedawna wydawało się kuriozalnym pomysłem, aby w tak rozgrzanej gospodarce jak Polska obniżać stopy procentowe. Ale bardzo niska inflacja i sygnały spowolnienia nieco zmieniły te kalkulacje.
Oczywiście nic, co dzieje się w Polsce, nie jest oderwane od kontekstu światowego. W ostatnich dniach rynek zaczął wyceniać możliwość obniżek stóp procentowych również w USA. Teraz szansa na obniżkę stóp przez Fed w ciągu roku jest wyceniana na 20 proc., czyli dwukrotnie więcej niż przed miesiącem. Spadło również prawdopodobieństwo rozpoczęcia cyklu podwyżek stóp w strefie euro.
Choć takie sygnały to bezpośrednie odzwierciedlenie obaw o słabszy wzrost gospodarczy na świecie, to sądzę, że ochłodzenie w głowach bankierów centralnych może się światowej gospodarce przydać. Parcie przez Fed z podwyżkami stóp co kwartał stwarzało ewidentne ryzyko przereagowania – w historii po cyklu podwyżek Fed świat zawsze doświadczał jakichś turbulencji. Dłuższa pauza Fedu da światowej gospodarce trochę oddechu. Zaś podwyżki stóp w strefie euro byłyby w tym roku ewidentnie przedwczesne, strefa nie jest na nie gotowa, ma wciąż zbyt wysokie bezrobocie i zbyt niski wzrost gospodarczy. W Polsce sytuacja jest oczywiście inna, ale ostatecznie będziemy podążali za tym, co dzieje się na zachodzie Europy.
Na razie rynek tylko flirtuje z ideą obniżek stóp procentowych, nie wydaje mi się, by był to flirt poważny i rokujący. Ale może być to flirt przyjemny, który przyniesie pewne korzyści.
Autor: Ignacy MorawskiŹródło danych o inflacji bazowej: LINK
Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.
Sprawdź na: www.spotdata.pl/ogolna