Nastroje konsumentów wyraźnie się pogorszyły

Sytuacja epidemiczna w kraju zaczyna wywierać zauważalny wpływ na sytuację gospodarczą. Pierwsze dane za październik pokazują, że nastroje konsumentów wyraźnie się pogorszyły, a za tym na pewno idą decyzje o ograniczeniu zakupów. Jest możliwe, że efekt adaptacji sprawi, że pogorszenie nastrojów nie będzie tak głębokie jak wiosną. Taka sytuacja miała miejsce m.in. w Izraelu, gdzie fala epidemiczna była ostatnio jedną z najwyższych na świecie. Z drugiej strony jako czynnik ryzyka można wskazać ewentualne przeciążenie systemu ochrony zdrowia, które mogłoby poważnie odbić się na nastrojach społecznych.

W październiku indeks nastrojów konsumentów obniżył się z -15 do -20 pkt. Jak widać na wykresie jest to dość znaczący ruch, mimo że badanie GUS zakończyło się mniej więcej w połowie miesiąca. Listopad przyniesie zapewne dalsze spadki.

Dlatego można oczekiwać, że popyt konsumpcyjny będzie hamował. Jeszcze we wrześniu sprzedaż detaliczna rosła w tempie ok. 2,5 proc. rok do roku (też widać na wykresie). Kolejne miesiące będą już zapewne gorsze. Kluczowe pytanie brzmi: o ile gorsze?

Punktem odniesienia dla snucia scenariuszy na jesień jest oczywiście wiosna. Jest to czarny punkt odniesienia, scenariusz uważany powszechnie za najgorszy z możliwych. Wtedy sprzedaż detaliczna spadała po 15-20 proc. rok do roku, nastroje konsumentów w ciągu miesiąca spadły z wysokiego poziomu na dno głębsze niż podczas kryzysu finansowego w 2008 roku.

Moja bazowa hipoteza, którą przyjąłem na początku jesieni, jest taka, że szok gospodarczy tym razem będzie mniejszy – z wielu powodów, ale przede wszystkim ze względu na zdolność adaptacji gospodarstw domowych i firm. Przeszliśmy już przez jeden lockdown, wiemy więcej o naturze tego kryzysu, niepewność jest zatem mniejsza niż na wiosnę. Dlatego reakcja gospodarki powinna być na poziomie 1/4-1/3 tego, co na wiosnę.

Potwierdzeniem takiej hipotezy mogłaby być sytuacja w Izraelu, gdzie od miesiąca trwa bardzo twardy lockdown. Reakcja nastrojów konsumentów w tym kraju była połowę mniejsza niż wiosną. Twardych danych o sprzedaży z tego kraju jeszcze nie ma, ale wiele wskazuje, że ich reakcja też może być mniejsza – przynajmniej uśredniając za kilka miesięcy.

Natomiast widzę dla takiego scenariusza w przypadku Polski w tym momencie więcej ryzyk niż 2-3 tygodnie temu.

Zastosowany przez rząd w Polsce system obostrzeń lokalnych nie wyhamował dynamiki epidemii. Co ważniejsze i gorsze, z informacji podawanych przez media wynika, że system szpitalny ulega przeciążeniom wcześniej niż można było oczekiwać na podstawie danych o zasobach szpitalnych. Wydaje mi się również, że efektywność prostych rozwiązań, jak nakaz noszenia masek, może być mniejsza niż wcześniej oczekiwano. Realny staje się scenariusz, w którym w ciągu kilkunastu dni lub kilku tygodni liczba dziennych zgonów rośnie kilkakrotnie i władze zaczynają reagować gwałtownymi restrykcjami. Ludność wtedy również może wpaść w lekką panikę. I będziemy mieli powtórkę z wiosny lub nawet spadki głębsze, takie które wiosną dotykały kraje najmocniej dotknięte epidemią. Na taką możliwość też trzeba się przygotować.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Produkcja mocno w górę, ale jesień będzie bardzo trudna

Wrzesień i prawdopodobnie pierwsza połowa października były dla polskiego przemysłu doskonałe. Ten sektor gospodarki przeszedł V-kształtne ożywienie, korzystając na ogólnoeuropejskim wzroście popytu m.in. na samochody, meble, sprzęt AGD czy ubrania. Następne miesiące już tak dobre zapewne nie będą. Podejrzewam, że czekają nas kolejne restrykcje aktywności społecznej w całej Europie, co przełoży się na popyt i produkcję. Ale w tym trudnym czasie ważne jest, by ciągle pamiętać, że po dołku wywołanym epidemią szybko przychodzi ożywienie.

Produkcja przemysłowa wzrosła we wrześniu aż o 5,9 proc. rok do roku – to był najlepszy wynik od 16 miesięcy. Trudno to już tłumaczyć tylko realizacją odłożonego popytu. Ewidentnie europejska gospodarka wstawała pod koniec lata na nogi, a do rosnącego popytu konsumpcyjnego dołączał przyspieszający popyt inwestycyjny. Uczestniczyłem we wtorek w spotkaniu branżowym stowarzyszenia przemysłowego, skupiającego firmy z mocną ekspozycją na wiele wrażliwych branż, w tym motoryzacyjną czy AGD. Niektóre z firm sygnalizowały, że miniony miesiąc należał pod względem zamówień do najlepszych w historii, a październik wciąż był bardzo dobry.

Jednak dane epidemiczne z Polski i innych europejskich krajów sugerują, że czekają nas kolejne obostrzenia aktywności społecznej i gospodarczej, co przełoży się negatywnie na popyt konsumpcyjny i tym samym zamówienia w przemyśle. Liczba osób hospitalizowanych z tytułu COVID rośnie w największych krajach europejskich w tempie 5-10 proc. dziennie, co bez zatrzymania trendu doprowadzi do zatkania systemów szpitalnych w tym lub przyszłym miesiącu. Polska już wykorzystuje 60 proc. miejsc dedykowanych pacjentom COVID. Wprawdzie zasoby szpitalne możemy powiększyć 2-3 krotnie w ciągu paru tygodni, ale przy obecnym tempie wzrostu oznacza to tylko przesunięcie momentu przeciążenia z października na listopad. A biorąc pod uwagę niskie zasoby specjalistów raczej będzie to pierwsza połowa listopada. Dlatego należy oczekiwać dalszych obostrzeń.

Natomiast wciąż jest kilka czynników, które mogą sprawiać, że uciążliwość obostrzeń dla przemysłu będzie dużo mniejsza niż na wiosnę.

Po pierwsze, zaburzenia w ruchu międzynarodowym powinny być znacznie mniejsze niż na wiosnę – będzie mniej problemów z fizycznym dostarczaniem towarów. Po drugie, na tym etapie raczej nie powinno dochodzić do zamykania fabryk – firmy mają wdrożone procedury sanitarne, a ryzyka zachorowań koncentrują się raczej w innych miejscach niż zakłady produkcyjne.  Po trzecie, oczekiwania na ożywienie gospodarcze w przyszłym roku powinny stabilizować popyt inwestycyjny. I po czwarte, poprawiająca się sytuacja gospodarcza w Azji powinna zamortyzować spadki popytu w Europie i USA.

Nadchodzi bardzo trudna jesień i pewnie trudna zima. W takich momentach ważne jest, by pamiętać o perspektywie dużo lepszej wiosny. Rosną szanse na szczepionkę na SARS-CoV-2. Technologie testowania poprawiają się. Systemy ochrony zdrowia uczą się lepiej postępować z epidemią. Widzę wiele przekonujących argumentów, że 2021 rok będzie momentem przełomu.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

PKB spada, płace rosną. Dlaczego?

Koniec lata w Polsce zaskoczył mocnym wzrostem przeciętnego wynagrodzenia, mimo że gospodarka wciąż znajdowała się w kryzysie.  Wprawdzie wszystko, co działo się we wrześniu wydaje się już trochę nieaktualne, ale warto mimo to przyjrzeć się temu zjawisku odporności płac na kryzys. Bo może nam coś mówić o rynku pracy w Polsce nawet w oderwaniu od kryzysu. Na tym rynku pracownik może już nigdy nie będzie bardzo tani.

We wrześniu przeciętne wynagrodzenie w przedsiębiorstwach* wzrosło o 5,6 proc. rok do roku, przyspieszając tym samym wyraźnie wobec lata. Kończą się okresy przestojów i przejściowych obniżek płac, ale wzrost wynagrodzeń jest nawet mocniejszy niż wynikałoby z samego przywracania płac do poziomów z wiosny.  Jak widać na wykresie poniżej rozjazd między spadającym PKB i rosnącymi płacami jest spektakularny.

Co się stało? Są cztery przyczyny wyraźnego wzrostu płac.

Pierwsza przyczyna jest dość banalna – płace nominalne są zawsze odporne na spadki. To jest zjawisko znane ekonomii od dekad. Firmy bardzo rzadko obniżają wynagrodzenia nominalne, a dużo częściej odwołują się do zwolnień części załogi, bo lepiej mieć 80 proc. załogi na pełnych płacach i pełnej motywacji niż 100 proc. załogi na mniejszych płacach i mniejszej motywacji. Więc w sytuacjach silnych kryzysów płace są zawsze bardziej odporne na spadek niż aktywność gospodarcze.

Choć jednak opisane zjawisko wyjaśnia brak spadku wynagrodzeń, to nie może wyjaśniać ich wyraźnego wzrostu. Trzeba więc szukać dalej.

Drugą przyczyną wzrostu płac jest fakt, że tarcze antykryzysowe ochroniły rynek pracy przed zapaścią. Stopa bezrobocia wprawdzie wzrosła o ok. 1-3 pkt proc. (zależy jakiej miary użyjemy) i każdy czuje, że na rynku zrobiły się większe luzy. Ale jak na skalę wstrząsu w PKB to jest to mały wzrost. To nie jest przejście do rynku pracodawcy – przynajmniej na razie. Siła negocjacyjna pracowników i pracodawców wyrównała się, a nie przechyliła na korzyść tej drugiej grupy. Choć podejrzewam, że w najbliższym czasie może się to trochę zmienić i pracownicy nieco stracą w warunkach kolejnej fali epidemii.

Trzecią przyczyną jest wyraźny wzrost płacy minimalnej, która sięgnęła w tym roku 2600 zł, wobec 2250 zł w 2019 roku. To jest wzrost aż o 16 proc.

Wreszcie czwartą przyczyną wzrostu płac są strukturalne zmiany na rynku pracy i problemy z rekrutacją wykwalifikowanych pracowników. Ten problem osłabł od wybuchu epidemii, ale jest wciąż mocniejszy niż 3-4 lata temu. Wynika to m.in. ze zmian demograficznych. Polskich obywateli w wieku produkcyjnym ubywa w tempie ok. 200 tys. rocznie, a imigranci nie są w stanie podjąć konkurencji w wielu obszarach rynku pracy (inna sprawa, że ze względu na rotację i pośrednictwo zatrudnianie imigrantów wcale nie jest tańsze).

Efekty cykliczne będą w najbliższych 2-3 kwartałach osłabiać pozycję negocjacyjną pracowników i przez to zmniejszać presję na wynagrodzenia. Ale firmy muszą być gotowe na to, że płace generalnie w Polsce będą rosły – z powodu zmian demograficznych oraz wysokiej presji politycznej na podnoszenie minimalnego wynagrodzenia.

* Dane o wynagrodzeniach dotyczą firm zatrudniających co najmniej 10 osób w sektorach niefinansowych i nierolnych

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Rząd już wydał dużo na pomoc firmom. Czy może więcej?

Polska należy do krajów, które wydały relatywnie dużo pieniędzy publicznych na wspieranie firm i pracowników w trakcie kryzysu epidemicznego. Z nowych danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że w relacji do PKB polski rząd i instytucje od niego zależne wydały więcej niż średnio inne kraje Unii Europejskiej.

Czy to oznacza, że doszliśmy do ściany i w czasie drugiej fali epidemii nie będzie nas stać na podtrzymanie życia firm i wsparcie pracowników? Niekoniecznie – jest jeszcze miejsce w budżecie na kolejne programy pomocowe. Choć rząd ewidentnie sygnalizuje, że tych pieniędzy może być mniej niż w czasie pierwszego lockdownu.

Z Monitora Fiskalnego MFW wynika, że wsparcie budżetowe związane z COVID-19 sięgnęło w Polsce 6,7 proc. PKB, a wsparcie płynnościowe (preferencyjne kredyty publiczne) dla firm wyniosło 5 proc. PKB. Łącznie jest to ok. 250-300 mld zł. Analogiczne wartości dla UE wynoszą 3,8 proc. i 6,9 proc. PKB.  To oznacza, że wsparcie w postaci zwolnień/cięć podatkowych i dotacji było w Polsce wyraźnie wyższe niż w innych krajach (w relacji do wielkości gospodarki), a wsparcie płynnościowe – nieco niższe.

Kwoty wsparcia generalnie są potężne i podniosą wskaźniki zadłużenia publicznego do poziomów, które kiedyś były uznawane za niebezpieczne. Bez tworzenia wehikułów pozabudżetowych, Polska złamałaby konstytucyjny limit zadłużenia na poziomie 60 proc. PKB.

Ale wśród ekonomistów na świecie dominuje przekonanie, że w razie pogłębiania się kryzysu epidemicznego kraje powinny kontynuować politykę wysokiego długu publicznego. Symptomatyczna była niedawna wypowiedź Carmen Reinhart, głównej ekonomistki Banku Światowego, która zasłynęła badaniami nad szkodliwym wpływem długu publicznego na tempo rozwoju gospodarczego. Nawet ona uważa, że kraje powinny dalej się mocno zadłużać by ograniczać negatywne efekty kryzysu epidemicznego. „Najpierw martwisz się walką w wojnie, a potem zastanawiasz się, jak za nią zapłacić” – mówiła Reinhart w wywiadzie dla Financial Times. Przyznała jednocześnie, że słabsze kraje będą miały później problem ze spłacaniem długów i będą musiały je restrukturyzować.

Czy Polska jest takim słabszym krajem, który najpierw się zadłuży, a później będzie musiał płacić dużą cenę? Na pewno pouczający dla Polski powinien być przykład Węgier, które po 15 latach od transformacji wpadły w 2006 roku w kryzys fiskalny, który zablokował rozwój kraju na ok. dekadę (kryzys pogłębiany trudnymi warunkami globalnymi). Dla rynku wschodzącego takiego jak Polska wysokie zadłużenie stanowi duże wyzwanie. Ale jednocześnie warto pamiętać, że dług Polski wciąż jest relatywnie niski w stosunku do innych krajów, a tempo wzrostu gospodarczego wyższe. Co więcej, rynki finansowe na razie nie sygnalizują zaniepokojenia poziomem długu publicznego Polski.

Dlatego, gdy rząd stanie przed wyborem, czy wspierać firmy i pracowników, czy też dbać o niski deficyt budżetowy, to wciąż powinien wybierać to pierwsze.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Czy inflacja w końcu mocno spadnie?

Inflacja w Polsce spada znacznie wolniej od oczekiwań. Właściwie przestała spadać, mimo faktu, że gospodarka wciąż znajduje się w trudniej sytuacji. Powód? Stabilna inflacja to druga strona medalu niskiego bezrobocia. Udało się podtrzymać zatrudnienie i wynagrodzenia, to firmy nie musiały ciąć cen w reakcji na niższy popyt. Choć wiele wskazuje, że nadchodzący rok przyniesie lekkie obniżenie inflacji, to jej głęboki spadek, nawet poniżej zera jak niektórzy prognozowali na wiosnę, wydaje się w tym momencie mało prawdopodobny.

We wrześniu inflacja wyniosła w Polsce 3,2 proc., wobec 2,9 proc. w sierpniu. Polska jest tym samym jednym z niewielu krajów UE, gdzie ceny pod koniec lata przyspieszyły. Warto szczególną uwagę zwrócić na inflację bazową netto, która pokazuje zmiany cen bez żywności i energii, czyli towarów zależnych mocno od pogody i zmian na rynkach surowcowych. Ten wskaźnik lepiej niż główny pokazuje najważniejsze trendy inflacyjne w gospodarce. Ta inflacja bazowa we wrześniu wyniosła ok. 4,3 proc. (dokładne dane poznamy dopiero dziś), czyli osiągnęła tegoroczne maksimum i była najwyższa od grudnia 2001 roku. Tak, najwyższa od niemal 19 lat.

Taki rozwój sytuacji jest zaskoczeniem m.in. dla analityków Narodowego Banku Polskiego, którzy jeszcze w lipcu prognozowali, że inflacja bazowa wyniesie latem ok. 3,3 proc. Ten rozjazd rzeczywistej ścieżki cen z prognozami widać na wykresie.

Co się stało? To łatwo zauważyć. NBP prognozował, że PKB spadnie w trzecim kwartale niemal o 8 proc. rok do roku, a stopa bezrobocia wzrośnie do ok. 6 proc. (ta stopa bezrobocia mierzona według metodologii europejskiej, a nie poprzez rejestracje w urzędach pracy). Tymczasem spadek PKB był prawdopodobnie dużo niższy i wyniósł pewnie nie więcej niż 4 proc., a stopa bezrobocia nie wzrosła w trzecim kwartale w ogóle. Gospodarka jest mocniejsza od oczekiwań, firmy to czują i nie są chętne do obniżania cen. Sprawa wyjaśniona, możemy się rozejść.

Ale jeszcze zostało pytanie o przyszłość. Czy inflacja zacznie wreszcie spadać mocniej?

Druga fala epidemii, połączona z zapewne mniejszym już wsparciem rządu dla firm, zapewne sprawi, że wiele cen w końcu zacznie hamować. Już widać pierwsze tego sygnały. Na przykład, na mocno dotkniętym kryzysem rynku HoReCa (hotele, restauracje, kawiarnie) dynamika cen zaczyna się obniżać. Nie jest to wciąż istotne hamowanie, ale odwrócenie kilkuletniego trendu wzrostowego na tym rynku jest wyraźne. I pewnie będzie to kontynuowane. Podobne efekty, wywołane wciąż niskim popytem, wystąpią zapewne na innych rynkach.

Ale jednocześnie w kierunku wyższej inflacji może oddziaływać osłabienie złotego. A jak popyt w gospodarce będzie spadał za mocno to rząd będzie go stymulował, co też będzie działało pozytywnie na ceny.

Podsumowując wszystkie czynniki, wydaje się, że inflacja w nadchodzących kwartałach może wynosić gdzieś między 2 a 3 proc. Będzie niższa niż obecnie, szczególnie w kategoriach bazowych, bo w końcu efekty niskiego popytu będą się powoli przekładać na ceny. Ale nie spadnie dużo bardziej. A patrząc na dłuższą perspektywę, podejrzewam, iż istnieje większe prawdopodobieństwo utrzymywania się inflacji powyżej 2,5 proc. niż poniżej. Bez inflacji bowiem będzie bardzo ciężko wyjść z długów wygenerowanych przez kryzys epidemiczny.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Eksport z Polski mocny. Ale co będzie dalej?

Polski eksport towarów poradził sobie w trakcie pierwszej fazy epidemii całkiem nieźle, co daje nadzieję, że i w kolejnych miesiącach uda się utrzymać w miarę stabilny poziom sprzedaży zagranicznej. Spadku zapewne nie unikniemy, ale wydaje się, że w drugą falę epidemii wchodzimy z mniejszymi obawami o ciągłość łańcuchów dostaw niż w pierwszą.

W sierpniu cały polski eksport towarów był o 0,8 proc. wyższy rok do roku. Fakt, że sprzedaż jest wyższa niż przed rokiem można uznać za zjawisko zaskakująco pozytywne w tak trudnych warunkach. Przed epidemią można było oczekiwać wzrostu polskiego eksportu o ok. 3 proc. latem 2020 roku, więc obecna ścieżka jest już niewiele niższa niż przedepidemiczny trend.

Jest to spójne z sytuacją w globalnym handlu, która jest znacznie lepsza od kwietniowych prognoz WTO (Międzynarodowa Organizacja Handlu). W kwietniu WTO prognozowała, że światowy handel obniży się w tym roku o 15-25 proc., tymczasem dynamika eksportu na świecie wynosi ok. -10 proc.

Przed nami oczywiście jeszcze wiele turbulencji, ale istotny jest fakt, że nie doszło do załamania relacji handlowych. Jeżeli druga fala epidemii nie będzie znacznie mocniejsza niż pierwsza na świecie, to reakcja eksportu nie powinna się istotnie różnić, a może będzie nawet mniejsza niż po pierwszym szoku.

Szacuję, że w ciągu pół roku trwania pandemii na świecie, czyli od marca do sierpnia, eksport towarów z Polski był łącznie o 11 proc. niższy od wielkości, którą można było przewidywać przed epidemią. Tę wielkość, czyli 11 proc., uznaję za dotychczasowy koszt epidemii. Sądzę, że kolejna fala, zimowa, może wiązać się z nieco mniejszymi zaburzeniami, ponieważ łańcuchy dostaw są już nieco lepiej dostosowane, a radykalizm w ograniczeniach na granicach nie powinien być tak duży jak na wiosnę. Mniejszy powinien być na przykład problem z fizycznym transportem towarów.

Koszt epidemii licząc cały 2020 rok będzie wynosił ok. 8 proc. – to będzie różnica między sprzedażą zagraniczną oczekiwaną przed epidemią, a sprzedażą faktycznie zrealizowaną. Przed epidemią można było oczekiwać wzrostu eksportu o ok. 3 proc., a teraz spadku o ok. 5 proc.

Dla oceny przyszłości polskiej gospodarki ta dotychczasowa relatywna odporność eksportu jest bardzo ważna, ponieważ rosnący popyt zagraniczny to jeden z głównych czynników decydujących o rozwoju Polski. Firma EY szacuje, że w ostatnich latach zdecydowana większość wzrostu popytu finalnego na produkowane w Polsce towary pochodziła zza granicy – czy to pośrednio (bezpośredni eksport), czy pośrednio (dostawy dla eksporterów, lub dostawców eksporterów itd.). Trwałe załamanie w światowym handlu postawiłoby polski model rozwojowy pod znakiem zapytania. Jest duża szansa, że tego unikniemy.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Chiny znów wyciągają świat za uszy

Ostatnie doskonałe dane o chińskim imporcie zmuszają do reflacji na temat stanu, w jakim znajduje się nie tylko światowa gospodarka, ale też społeczeństwo – a nawet wąska dziedzina analiz ekonomicznych. Chinom od lat wieszczono szybkie spowolnienie, a tymczasem kolejny kryzys wykorzystują na swoją korzyść.

Zacznę od krótkiej analizy makroekonomicznej. Import Chin we wrześniu wzrósł aż o 13,2 proc. rok do roku (na podstawie danych w dolarach), co jest istotnym źródłem popytu dla dostawców do tego kraju. Pokazuje to, jak szybko Chiny podniosły się po epidemii. To jedyny z dużych krajów, który ma szansę zanotować w tym roku wzrost PKB. Rozkręcającą się tam koniunkturę widać nie tylko po danych statystycznych, co do których zawsze można mieć jakieś wątpliwości, ale też po giełdowych cenach metali, które są bardzo wrażliwe na koniunkturę w drugiej największej gospodarce świata. Na przykład ceny miedzi na London Metal Exchange w tym roku wyraźnie wzrosły, osiągając poziom najwyższy od dwóch lat. Ceny miedzi! W warunkach największego w historii spadku globalnego PKB! Trudno nie uznać tego za zaskakujące zjawisko z punktu widzenia tego, czego można było oczekiwać jeszcze wiosną (oprócz popytu z Chin na ceny oddziałują też pozytywnie ograniczenia podażowe w Ameryce Łacińskiej).

To, co dzieje się z chińską gospodarką, idzie wbrew mainstreamowym prognozom makroekonomicznym z mijającej dekady. Prognozom, które – przyznaję – wydawały mi się słuszne. Mówiły one, że w kolejnym kryzysie Chiny nie będą już dla świata stanowiły „ostatniej deski popytu” i wyciągały krajów rozwiniętych z recesji poprzez kupowanie produkowanych przez nie towarów. Po kryzysie z 2009 r. chiński import był bardzo ważnym źródłem ożywienia koniunktury w Europie i USA. W ostatnich latach Chiny miały trwale zwolnić, stać się krajem o bardziej normalnym tempie wzrostu gospodarczego, co miało pozwolić na przywrócenie stabilności finansowej w niektórych rozgrzanych do czerwoności obszarach gospodarki.

Stało się inaczej. Chiny znów ciągną świat za uszy. Sądzę, że jest to też przyczynek do refleksji na temat tego, ile dominujących opinii ekonomicznych z ostatnich lat rozbiło się o skały. Nie tylko o Chinach. Powszechnie uważano, że polityka pieniężna powoli traci moc – nie straciła. Powszechnie uważano, że rządów w krajach rozwiniętych nie będzie stać na kolejną stymulacje fiskalną w czasie kryzysu – było stać. Powszechnie uważano, że Szwecja radzi sobie najlepiej ze wszystkimi problemami na świecie (no, trochę tu naciągam) – nie radzi. Pamiętajmy o tym, gdy snujemy projekcje o świecie po epidemii. Rzeczywistość zawsze będzie nas totalnie zaskakiwać. Prognozowanie to jest zawsze bardziej ćwiczenie ze spójności myślenia i analizowania niż z przewidywania przyszłości.

Ale szybkie ożywienie gospodarcze w Chinach to też powód do zastanowienia nad sytuacją polityczną na świecie. Wzrost popularności rządów silnej ręki w wielu krajach w ostatnich latach tłumaczono czasami sukcesem gospodarczym Chin po kryzysie finansowym – ludzie zobaczyli, jak demokracje liberalne zmagają się z długami, bezrobociem i pesymizmem, podczas gdy autorytarne Chiny śmiało nadganiają Zachód pod względem gospodarczym i technologicznym. Trudno powiedzieć, czy ta teza o wpływie sukcesu Chin na rosnącą siłę światowych tendencji autorytarnych jest słuszna. Ale jeżeli jest w niej zalążek słuszności, to te niepokojące trendy dostają wiatru w żagle.

Może za dużo wniosków wyciągnąłem z dobrego odczytu chińskiego importu. Ale wyniki tego kraju trudno skomentować czysto statystycznie.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Niepewność w prognozach dla Polski spadła

Oczekiwania ekonomistów dotyczące wzrostu gospodarczego Polski w tym roku i kolejnych latach wyraźnie się poprawiły latem. To się jeszcze może zmienić jesienią i zimą, więc nie przywiązywałbym wagi do tych rewizji. Ale zwróciłbym uwagę na inne ważne zjawisko – spadek niepewności dotyczącej prognoz. W pierwszej połowie roku niepewność ta wzrosła do niewidzianych wcześniej poziomów, ponieważ ekonomiści nie byli przekonani, jakie długookresowe efekty przyniesie kryzys epidemiczny. Pod koniec września ta niepewność obniżyła się – kryzysowa bestia jest już bardziej zrozumiała.

Obecnie mediana prognoz ekonomistów wskazuje na spadek PKB o 3,1 proc. w całym 2020 roku oraz wzrost o 4,2 proc. w całym 2021 roku. To są prognozy z wrześniowej Ankiety Makroekonomicznej NBP, która była realizowana w ostatnich dniach minionego kwartału. W porównaniu z prognozami z czerwca mediana na 2020 rok poprawiła się o 0,7 pkt proc., a na 2021 r. – o 0,3 pkt proc. Tu jednak mogą wystąpić jeszcze istotne zmiany, ponieważ poważna fala epidemii w Polsce, wywołująca konieczność zwiększenia restrykcji społecznych, zaczęła się dopiero w drugim tygodniu października. Więc prognozy mogą jeszcze falować.

Natomiast warto spojrzeć nie tylko na prognozy punktowe, ale na ich rozpiętość, która wskazuje na zasięg najbardziej możliwych scenariuszy. I to nie w krótkim okresie, ale w długim – ośmiu kwartałów. Te prognozy są zwykle bardziej odporne na bieżące zaburzenia, ponieważ zwykle wstrząsy gospodarcze nie trwają dłużej niż kilka kwartałów.

Na początku kryzysu epidemicznego – w marcu – rozpiętość prognoz PKB w horyzoncie ośmiu kwartałów wynosiła 1,2-3,9 proc. To oznacza, że przeciętnie ekonomiści oczekiwali, że wzrost gospodarczy za osiem kwartałów zmieści się z 50 proc. prawdopodobieństwem w takim właśnie przedziale. Czyli skala niepewności wynosiła 2,7 pkt proc. (różnica między górną i dolną granicą przedziału) – najwięcej od początku badania. Nic dziwnego, bo w marcu epidemia była szokiem i zjawiskiem o trudnych do zrozumienia konsekwencjach. Jak widać na wykresie, w marcu niepewność mierzona rozpiętością przedziału prognoz była dwukrotnie większa niż w normalnych czasach.

Już we wrześniu skala niepewności spadła do 2,1 pkt proc., czyli była ok. połowę wyższa niż w normalnych czasach. Rozpiętość prognoz PKB w horyzoncie ośmiu kwartałów wynosi teraz 2,5-4,6 proc.

Tym liczbom warto nadać jakiś sens, bo suche są trudne do interpretacji. Sądzę, że powoli narasta przekonanie, że w ciągu roku epidemię da się pokonać poprzez miks skuteczności we wprowadzaniu nowych reżimów sanitarnych oraz rozwoju szczepionek. Mniejsze są obawy, że wzrost gospodarczy będzie trwale niski. Widać raczej rosnące nadzieje na szybkie nadrabianie strat po kryzysie, bo górna granica przedziału jest najwyższa od początku badań.

Oczywiście ta długookresowa poprawa nie jest przesądzona – na prognozy warto patrzeć nie jak na magiczną kulę, ale raczej odzwierciedlenie bieżących oczekiwań i najlepszą możliwą interpretację bieżących trendów. Są one przydatne przy kreśleniu najbardziej prawdopodobnych scenariuszy przez firmy i instytucje. Jakieś założenia zawsze przecież trzeba mieć. Mimo uciążliwości obecnej fali epidemicznej, założenie o trwałej poprawie w perspektywie roku do dwóch lat wydaje się racjonalne w tym momencie.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Przyrost hospitalizacji wciąż jest za wysoki

W większości krajów Europy przyrost liczby osób hospitalizowanych z tytułu COVID-19 utrzymuje się na poziomie, który jest trudny do utrzymania w perspektywie kilku-kilkunastu tygodni. W Europie Środkowej problem ten jest jeszcze bardziej palący niż w Europie Zachodniej. To sprawia, że istnieje wysokie ryzyko wprowadzania kolejnych restrykcji społecznych. Rządy starają się znaleźć punkt równowagi, w którym walka z epidemią nie będzie nadmiernie szkodziła gospodarce i edukacji, choć jest to trudne. To jest takie wahadło, które punkt równowagi znajdzie po kilku większych przechyłach.

Obecnie w Europie Zachodniej dzienny przyrost liczby osób hospitalizowanych z tytułu COVID-10 utrzymuje się w granicach 3-5 proc., zaś w Europie Środkowej 7-15 proc. (na przykładzie analizowanych na wykresie krajów). Te pozornie niskie procenty nie powinny uspokajać. Przyrost o 3-5 proc. dziennie przeciąży szpitale w Anglii, Francji czy Włoszech w ciągu 6-8 tygodni, zaś przyrost o ok. 7 proc. przeciąży szpitale w Polsce, Czechach czy na Węgrzech jeszcze w tym miesiącu. Istnieją zapewne sposoby, by znacząco powiększyć zasoby szpitalne przeznaczone dla pacjentów COVID-19, ale to kupi czas, a nie rozwiąże fundamentalnego problemu.

W takiej sytuacji w perspektywie najbliższych dwóch-trzech miesięcy są tylko dwa wyjścia: albo społeczeństwa przygotują się na funkcjonowanie w warunkach przeciążonego systemu szpitalnego (trudno mi powiedzieć, jak to miałoby wyglądać – czy dochodziłoby do powszechnego odmawiania opieki albo osobom najsłabszym z najmniejszymi szansami na przetrwanie, albo najsilniejszym?; czy można selekcjonować pacjentów do szpitali, bez gwałtownego pogarszania i perspektyw zdrowotnych?) albo mobilność społeczna i kontakty międzyludzkie muszą być ograniczane.

To drugie wyjście jest oczywiście zdecydowanie preferowane. Kluczowe jest w związku z tym pytanie, czy ograniczanie kontaktów odbędzie się spontanicznie, w ramach narastania świadomości o powadze sytuacji, czy też będą konieczne większe obostrzenia aktywności społecznej? Są modele, które wskazują na bardzo wysoką skuteczność obowiązku noszenia masek w ograniczaniu epidemii (zobacz np. projekcje IHME w różnych scenariuszach) i sądzę, że obecnie na tym pokłada się nadzieje w Polsce. Ale w rzeczywistości wszystko sprowadza się do eksperymentowania i uczenia się krajów od siebie nawzajem.

Sądzę, że prawdopodobieństwo kolejnych restrykcji rośnie. W związku z tym pogarszają się perspektywy gospodarcze na czwarty kwartał 2020 roku. Jak pisałem w piątek, istnieje duża szansa, że efekty gospodarcze nowych restrykcji nie będą tak silne jak na wiosnę, ale mimo wszystko należy liczyć się z zaburzeniami aktywności w ostatnim kwartale tego roku.

Jednocześnie na podstawie opinii ekspertów wnioskuję, że jest możliwe, iż po wielu próbach i turbulencjach uda się znaleźć optymalny sposób funkcjonowania w warunkach epidemii. Taki, w którym uda się utrzymać 95 proc. tradycyjnej aktywności gospodarczej, działającą w większości edukację i wydolny system opieki zdrowotnej. Może to nastąpić w przyszłym roku i w połączeniu z prawdopodobnymi szczepieniami pozwoli to powolne ograniczanie uciążliwości epidemii. Ta perspektywa jest istotna, ponieważ o zachowaniach gospodarczych decydują koniec końców oczekiwania.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Jak zachowa się gospodarka w nowych warunkach? Spójrzmy na inne kraje

Rząd zaczyna powoli wprowadzać ograniczenia w aktywności społecznej – limity w restauracjach, zgromadzeniach publicznych, wydarzeniach kulturalnych, obowiązki noszenia masek itd. Podejrzewam, że będzie tego jeszcze trochę więcej. Jak zachowa się w takich warunkach gospodarka?

Moja hipoteza od wielu miesięcy jest taka, że zaobserwujemy obniżenie aktywności gospodarczej względem lata, ale będzie to zjawisko o umiarkowanej sile. Reakcja na jesienne restrykcje będzie mniejsza niż na wiosenne – nie tylko ze względu na charakter restrykcji, ale przede wszystkim ze względów psychologicznych. Oczywiście jest to tylko hipoteza. Ale w przeciwieństwie do wiosny, tym razem mamy już przykłady, na których możemy opierać hipotezy. Są to warunki w innych krajach, które przywracały restrykcje – np. w Izraelu, Australii czy Hong Kongu.

Izrael wprowadził w połowie września restrykcyjny lockdown w reakcji na ogromną falę zachorowań. Na razie nie mamy żadnych twardych danych z izraelskiej gospodarki, a ni nawet indeksów nastrojów. Ale mamy dane o mobilności z urządzeń mobilnych oraz możemy patrzeć na zachowanie inwestorów finansowych. Dane o mobilności z urządzeń Apple pokazują, że mobilność ludzi spadła po wprowadzeniu lockdownu o ok. 30 proc. – dla porównaniu w marcu i kwietniu spadek wynosił ok. 80 proc. Na rynku finansowym również widać lżejsze reakcje niż wiosną. Indeks giełdowy TA-35 spadł we wrześniu (od lokalnego szczytu w sierpniu do dołka we wrześniu) o ok. 10 proc., podczas gdy analogiczny spadek w marcu wyniósł ok. 30 proc. Kurs izraelskiej waluty osłabił się latem w oczekiwaniu na restrykcje o ok. 5 proc., podczas gdy ruch waluty w marcu znacznie przekraczał 10 proc. (wobec euro).

Więcej danych mamy z Australii, gdzie latem wprowadzano restrykcyjny lockdown na poziomie lokalnym w stanie Victoria. Latem indeks PMI dla usług w Australii obniżył się z ok. 53 do ok. 49  pkt. Wiosną (licząc nasze pory roku) ten sam indeks spadł z ok. 50 pkt do ok. 20 pkt. Ruchy indeksu koniunktury dla przemysłu były dość podobne – spadł on w ciągu lata, ale znacznie mniej niż na wiosnę. Ciekawe są też australijskie twarde dane z realnej gospodarki. Obroty sprzedawców detalicznych były w sierpniu niemal o 7 proc. wyższe rok do roku, podczas gdy w kwietniu wystąpił spadek o niemal 10 proc. Znacznie słabiej wyglądała natomiast sprzedaż samochodów osobowych, która w sierpniu była o ok. 30 proc. poniżej średniej z 2019 roku i był to wynik dość podobny do wiosennego.

Dość podobne wnioski można wysnuć analizując dane z Hong Kongu, gdzie również wprowadzano w ciągu lata dość restrykcyjne ograniczenia. Mobilność ludności według urządzeń Apple była w sierpniu podobna co w kwietniu. Jednocześnie indeks PMI dla sektora prywatnego zachowywał się latem nieco inaczej niż na wiosnę – spadł o ok. 5 pkt (z ok. 50 do ok. 45 pkt), podczas gdy spadek na wiosnę wyniósł ok. 15 pkt. W sierpniu sprzedaż detaliczna w Hong Kongu była o ok. 13 proc. niższa rok do roku, podczas gdy spadki w lutym i marcu przekraczały 40 proc. (spadki w Hong Kongu są znacznie większe niż w innych krajach ze względu na zablokowanie międzynarodowego ruchu ludności).

Te strzępy informacji prowadzą mnie do wniosku, że następuje dostosowanie systemów gospodarczych do warunków epidemicznych. Kolejne wstrząsy nie stanowią już takiego szoku jak pierwszy, choć są oczywiście wciąż bardzo bolesne. Ludzie się boją, ale mniej, firmy wstrzymują plany rozwojowe, ale nie na taką skalę jak w czasie pierwszej fali.

Największe ryzyko dla takiego scenariusza dla Polski to wymknięcie się epidemii spod kontroli i realizacja scenariusza z Lombardii. Nie jestem w stanie ocenić prawdopodobieństwa tego scenariusza, ale zakładam, że wchodzimy w tę falę epidemii ze znacznie większą ostrożnością niż w pierwszą i mamy jakąś szanse uniknąć najbardziej dramatycznych scenariuszy.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.