Przemysł przyspieszył słabiej od prognoz

We wczorajszej paczce danych z polskiej gospodarki każdy znalazł coś dla siebie – optymiści i pesymiści. Ci pierwsi dostrzegli, że przemysł i budownictwo w lipcu zanotowały solidne wzrosty, odbijając się z czerwcowego dołka. Ci drudzy zauważyli, że przy korzystniej różnicy dni roboczych odbicie powinno być silniejsze, więc skoro nie było, to znaczy, że coś zgrzyta w gospodarce.

Produkcja przemysłowa wzrosła w lipcu o 5,8 proc. rok do roku, czyli mocno odbiła po zaskakującym czerwcowym spadku. Nic dziwnego, skoro w lipcu były aż cztery (!) dni robocze więcej niż miesiąc wcześniej. Ale dni robocze to nie jedyne wyjaśnienie. Na pełnych obrotach działają m.in. branże produkcji sprzętu transportowego, przetwórstwa tworzyw sztucznych, czy produkcji wyrobów elektrycznych. We wszystkich tych obszarach trwa ekspansja sprzedaży wiedziona w dużej mierze rosnącymi zamówieniami z zagranicy.

Choć w kilku branżach widać ewidentne sygnały słabości. Na przykład, produkcja metali spadła w ujęciu rocznym o 4,9 proc., reagując zapewne na spowolnienie koniunkturalne w przemyśle strefy euro. A patrząc na cały przemysł, mimo dobrej sytuacji w niektórych branżach, widać trend spowolnienia. Jest on nieubłagany. Warto zauważyć, że tzw. momentum produkcji, czyli średnie zmiany jej poziomu z miesiąca na miesiąc po odjęciu czynników sezonowych, jest ostatnio najniższe od … marca 2012 r. Jakieś wstrząsy ze świata do Polski jednak docierają.

Wszystko układa się w scenariusz zwalniania gospodarki. Optymiści powiedzieliby, że to „normalizacja”.

Autor: Ignacy Morawski


Dane źródłowe wykresu: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Niemcy chcą (nareszcie) poluzować pasa w budżecie

Minister finansów Niemiec Olaf Scholz zapowiedział, że w razie pogłębiającej się recesji niemiecki rząd może uruchomić program cięć podatków i zwiększania wydatków na łączną kwotę ok. 50 mld euro. Byłby to całkiem solidny pakiet fiskalny, pokazujący, że w warunkach spowalniającej gospodarki Niemcy są gotowi zerwać ze swoim rygoryzmem budżetowym. Liczą na to na pewno inne kraje europejskie, liczą też Stany Zjednoczone. Wszystkie kraje posiadające deficyty handlowe z Niemcami liczą, że największa gospodarka Europy zwiększy popyt wewnętrzny i import.

Wspomniane 50 mld euro to ok. 1,4 proc. PKB Niemiec. Byłby to zatem co do wpływu na gospodarkę do tego, co w tym roku robi polski rząd. Porównanie to ma ułatwić zrozumienie znaczenia ewentualnego pakietu dla tamtejszej gospodarki.

Mógłby to być ruch istotny dla całej strefy euro. Przypomnijmy, że Niemcy od wielu lat systematycznie zaciskają pasa w budżecie. Widać to na wykresie, który pokazuje saldo sektora finansów publicznych po odjęciu efektów cyklicznych – zmiana tego wskaźnika pokazuje, w uproszczeniu, czy polityka fiskalna stymuluje gospodarkę (spadek salda) czy ją relatywnie schładza (wzrost wskaźnika).

Inne kraje strefy euro (głównie Francja), oraz wielu ekonomistów (głównie anglosaskich), od lat wskazują, że Niemcy poprzez restrykcyjną politykę fiskalną utrudniały całej strefie wyjście z kryzysu zadłużeniowego. Przez wiele lat do kryzysu Niemcy korzystały na mocnym popycie z innych krajów, zwiększając swój eksport. Gdy popyt w innych krajach „siadł”, Niemcy nie wsparły tych krajów poprzez zwiększenie zakupów. Czyli tak naprawdę, udzielały przez wiele lat do kryzysu finansowania innym krajom (bo utrzymywanie dużej nadwyżki handlowej oznacza finansowanie innych krajów – napływ dochodu z tytułu eksportu musi być w bilansie płatniczym równoważony odpływem kapitału z tytułu inwestycji i udzielanych kredytów), a później nie zapewniły popytu by inne kraje mogły spłacić to finansowanie. Oczywiście Niemcy nie musiały się niczym odwdzięczać, nie ma żadnych reguł, które by zmuszały kraje do wyrównywania salda handlowego w długim okresie. Ale jednocześnie ostatnie lata pokazały, jak duży wpływ nierównowagi handlowe mają na relacje polityczne. Widać to po napięciach w ramach strefy euro, widać też po napięciach między USA i Chinami oraz USA i Niemcami.

Gdyby doszło do luzowania polityki fiskalnej w Niemczech, mógłby być to zatem krok w dobrą stronę. Krok wyrównujący nieco nierównowagi narastające przez ostatnie lata i dzięki temu stabilizujący strefę euro.

Autor: Ignacy Morawski

Dane źródłowe o niemieckim saldzie strukturalnym sektora general government: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Polska gospodarka zwalnia, rynki panikują. Co dalej?

Najnowsze dane pokazały, że w drugim kwartale polska gospodarka nieznacznie zwolniła. Nasze modele pokazują, że w trzecim kwartale spowolnienie trwa dalej. Choć w sierpniu i wrześniu dojdzie do starcia dwóch dużych zjawisk, które mogą zmienić scenariusz makroekonomiczny na najbliższe miesiące – na plus lub na minus. Starcia, które mogłoby przypominać walkę Andy Ruiza i Anthony’ego Joshuy.

W jednym rogu ringu stanie światowa stagnacja przemysłowa i załamanie aktywności przemysłowej w Niemczech. W drugim rogu nowa odsłona programu 500+ w Polsce. Innymi słowy, negatywne bodźce zewnętrzne spotkają się z ogromną stymulacją fiskalną. To będzie walka na 12 rund.

GUS podał wstępnie, że w drugim kwartale wzrost PKB wyniósł 4,4 proc., wobec 4,7 proc. w pierwszym kwartale. Patrząc na dane wyrównane o efekty sezonowe, wzrost wyniósł w drugim kwartale 4,1 proc., wobec 4,6 proc. w pierwszym kwartale.

Widać to w górnym panelu na wykresie. W dolnym panelu pokazujemy nasz nowcast, czyli wyniki modelu szacującego miesięczny wzrost PKB w czasie bieżącym. Model pokazuje, że w sierpniu wzrost odsezonowanego PKB wynosi 3,6 proc. Jest to wynik niższy od oczekiwań ekonomistów rynkowych, choć trzeba zaznaczyć, że rynek wycenia pozytywne efekty nowych transferów z tytułu programu 500+, a nasz model tego nie uwzględnia – bo jeszcze tych transferów nie widać w danych. Można więc sądzić, że finalny wynik za trzeci kwartał może być nieco wyższy. Ale o ile wyższy? To jest pytanie o wynik wspomnianej walki.

Na rynkach finansowych trwa obecnie lekka panika związana z rosnącym ryzykiem recesji w USA. Model Fed z Nowego Jorku wskazuje obecnie na ok. 40 proc. prawdopodobieństwo recesji w ciągu 12 miesięcy – dużo na tle historycznym. Wprawdzie dane z amerykańskiej gospodarki są niezłe (w środę spłynęły na przykład świetne dane o sprzedaży detalicznej), ale bardzo słabe dane o produkcji przemysłowej w Niemczech i Chinach sugerują, że wojna handlowa może uderzać w łańcuchy produkcji. A jeżeli tak się dzieje, to cała światowa gospodarka może pogrążyć się w stagnacji. Polska wykazuje sporą odporność na światowe zawirowania przemysłowe, ale nie będzie to też odporność 100 procentowa.

Jednocześnie na konta rodziców w Polsce powoli powinny zaczynać spływać transfery z programu 500+ na pierwsze dziecko. Szacunki dotyczące wpływu tego transferu na aktywność gospodarczą są różne. Z jednej strony, doświadczenie roku 2016 pokazuje, że może być to wpływ istotny, podbijający dynamikę PKB nawet o ok. 0,5 pkt proc. Z drugiej strony, obecny transfer jest nieco inny i trafia do gospodarki w innych warunkach. Relatywnie więcej na tej rundzie transferów zyskają rodziny zamożniejsze, które mają większą skłonność do oszczędzania dochodu z transferów (tutaj ciekawa analiza CenEA na ten temat). A gospodarka znajduje się prawdopodobnie powyżej swojego potencjału (w każdym razie wyżej w relacji do potencjału niż w 2016 r.), co oznacza, że większa część transferu może pójść w import niż w popyt wewnętrzny.

Media podają, że walka Ruiza i Joshuy (rewanżowa) może się odbyć w grudniu. Sądzę, że do tego czasu będziemy wiedzieli więcej na temat starcia różnych sił w polskiej gospodarce. W międzyczasie, na bieżąco będą mieli Państwo dostęp do naszego sędziowskiego nowcastu.

  Autor: Ignacy Morawski

Dane o wzroście PKB Polski: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Strach przed recesją demograficzną ma za wielkie oczy

W Polsce panuje powszechne przekonanie, że czekający nas spadek liczby ludności będzie stanowił problem dla gospodarki. GUS opublikował w piątek raport na temat sytuacji demograficznej Polski w 2018 r., który daje pewien wgląd w kluczowe tendencje i wspiera pesymistów – liczba urodzin spadła, dzietność spadła (mimo 500+), populacja spadła (raport pomija czasową imigrację). A to zdanie mogło u pesymistów wywołać ciarki na plecach: „Wyniki prognozy wskazują, że przez najbliższe około 25 lat liczba ludności Polski zmniejszy się o 2,8 mln”.

Recesja demograficzna może być szansą rozwojową

Ale czy rzeczywiście recesja demograficzna to będzie problem? Niekoniecznie tak musi być. Oto kilka argumentów wskazujących, że może być dokładnie odwrotnie – zmiana tendencji demograficznych może być dla Polski szansą. Nie twierdzę, że BĘDZIE, ale że pesymiści demograficzni nie dostrzegają kilku istotnych mechanizmów. Pominę najbardziej oczywisty mechanizm imigracji, który już działa, ale nie mamy pewności, czy będzie działał w przyszłości.

Jak widać na wykresie poniżej, w skali świata kraje o niższej dynamice ludności rozwijają się … szybciej. W ostatnich 40 latach na świecie były trzy kraje, które doświadczyły spadku ludności: Węgry, Bułgaria i Rumunia. Wszystkie trzy rozwijały się średnio o 0,5 pkt proc. rocznie szybciej niż średnia dla świata, co w ciągu 40 lat daje aż 22 proc. dodatkowego przyrostu PKB per capita.  Dokładniejszy wgląd w dane wskazuje, że relacja między dynamiką ludności a rozwojem nie przebiega liniowo – najszybciej rozwijały się kraje, które notowały niską ale dodatnią dynamikę ludności. Warto jednak zauważyć, jakie kraje są w tej grupie – to m.in. USA, Kanada, Hong Kong, Chiny. Trzy pierwsze to są kraje prowadzące bardzo aktywną politykę przyciągania wykształconej siły roboczej zza granicy, czyli rozwijały się m.in. dzięki imigracji. Tam wzrost populacji był efektem, a nie przyczyną rozwoju gospodarczego. Czwarty z tych krajów, czyli Chiny, notował gigantyczną stopę inwestycji (udział inwestycji w PKB), czyli utrzymywał bardzo niskie płace by bardzo szybko podnosić zasoby kapitału – to pozwoliło mu na spektakularny rozwój. Jaki z tego wypływa wniosek? Że recesja demograficzna nie musi szkodzić rozwojowi, a może nawet go wspierać. A liczbę ludności najlepiej podnosić poprzez przyciąganie wykształconych pracowników. Talenty są kluczem do rozwoju. Na tym powinniśmy się skupiać.

Obecnie rząd w Polsce skupia się na próbach stymulowania rozwoju demograficznego poprzez dotowanie dzietności. Ale czy dzietność ma jakikolwiek związek z rozwojem? Nie, korelacja jest bardzo niska i wręcz ujemna – kraje o niższej dzietności rozwijają się nawet lekko szybciej niż kraje o wysokiej dzietności. Co więcej, nie ma też korelacji między tzw. wskaźnikiem obciążenia demograficznego (liczba ludności w wieku 65+ w relacji do ludności w wieku produkcyjnym) a tempem rozwoju. Można mieć większą relatywną liczbę osób starszych i wciąż rozwijać się doskonale. Ważne, by utrzymywać wysoką stopę aktywności zawodowej.

Co mówią modele ekonomiczne

Jestem świadomy, że korelacja nie oznacza przyczynowości. Ale teorie ekonomiczne również nie sugerują, byśmy powinni się obawiać recesji demograficznej. (Neo)klasyczny model rozwoju gospodarczego wskazuje, że im niższa jest dynamika ludności, tym większy długookresowy dochód na mieszkańca. Przy niższej dynamice ludności, łatwiej jest podnosić zasoby kapitału per capita, nie trzeba do tego wielkich inwestycji.  A im większy zasób kapitału per capita, tym większy dochód per capita. Jest też inny mechanizm, który może prowadzić do wyższego wzrostu dochodu na głowę wraz z obniżeniem liczby ludności. Przy niższej dynamice ludności przedsiębiorcom trudniej jest znaleźć pracowników, muszą więc wysiłek wkładać w innowacje. Recesja demograficzna może być zatem bodźcem do transformacji gospodarki – firmy będą musiały więcej inwestować w efektywność produkcji, szukać efektów skali, łączyć się.

Można też oczywiście zaleźć argumenty za tym, że niska dynamika ludności jest szkodliwa dla dobrobytu. Mniej ludzi to mniejsza szansa na znalezienie super-wybitnych jednostek, takich, które stoją na czele każdej rewolucji technologicznej. Mniej ludzi to też większa koncentracja własności w rękach spadkobierców kapitału i potencjalnie większe nierówności. Wreszcie mniejsza liczba ludzi może być sygnałem, że jakość życia w kraju nie jest postrzegana jako wysoka – zarówno przez obywateli (niechętnych do posiadania dzieci), jak i potencjalnych imigrantów.

A co z emeryturami i presją na ich podwyższanie?

Pewnie jeden z kluczowych argumentów pesymistów demograficznych jest taki, że recesja demograficzna i wzrost liczby emerytów doprowadzą do zaburzeń społecznych – emerytury będą niskie, emeryci będą naciskać na większe transfery i wyższe podatki, to zaś odstraszy młodych ludzi, którzy wyjadą z kraju.

Taki scenariusz może być realizowany, nie zaprzeczam. Ale sądzę, że łatwiej się przed nim obronić niż się wydaje pesymistom. Jeżeli efektywny wiek emerytalny (czyli faktyczny wiek przechodzenia na emeryturę) podniósłby się w przyszłości z ok. 62 lat do ok. 70 lat, wówczas problem niskich emerytur mógłby praktycznie zniknąć. Takie podniesienie wieku emerytalnego mogłoby podnieść przeciętną emeryturę oczekiwaną w 2050 r. z ok. 30-40 proc. do ok. 60 proc. przeciętnej pensji, czyli absolutnie satysfakcjonującego poziomu.  Politycznie będzie to oczywiście trudne, ale sądzę, że jest to łatwiejsze zadanie niż próba budowy dużego, dotowanego przez państwo kapitałowego filaru systemu emerytalnego. Można też mieć nadzieję, że w miarę upływu czasu polityka może lepiej dostosowywać się do bodźców demograficznych, podobnie zresztą jak decyzje gospodarstw domowych (na pewno zobaczymy wzrost stopy oszczędności). Ponadto, strach, iż emeryci staną się grupą interesu, jest wyolbrzymiony – wielu emerytów będzie miało dzieci, konflikt pokoleń nie jest tym czym konflikt między klasami społecznymi lub grupami zawodowymi.

Ten artykuł to nie jest prognoza. To próba przypomnienia, że demograficzny pesymizm bywa przesadzony. Jak widać na wykresie poniżej, w różnych warunkach demograficznych można osiągać bardzo różne wyniki gospodarcze. W pewnych aspektach recesja demograficzna może okazać się dla polskiej gospodarki zjawiskiem korzystnym.

Autor: Ignacy Morawski

Raport GUS o demografii: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Czy coś złego dzieje się z niemiecką gospodarką?

Na świecie trwa ewidentne spowolnienie przemysłowe, ale to, co dzieje się w Niemczech, jest wyjątkowo zaskakujące, nawet na tle sytuacji na świecie. Niemiecki przemysł ma ewidentnie dużo większe problemy niż przemysł w innych krajach europejskich. Widać to na wykresie poniżej. Źródło tej dywergencji to w tym momencie jedno z najistotniejszych zagadek dotyczących europejskiej gospodarki. Czy to jest chwilowy rozjazd cyklu? A może kończy się 15-letni okres nadzwyczajnej ekspansji Niemiec w Europie i na świecie?

Wracając z urlopu, chciałem wybrać takie dane z ostatnich kilkunastu dni, które wzbudziły we mnie największe wrażenie. Były to dane o produkcji przemysłowej w krajach UE. W większości krajów widać, że cykl produkcji jest w mniejszym lub większym dołku, ale żaden duży kraj nie doświadcza takiego załamania produkcji jak Niemcy.

Jak wyjaśnić to zjawisko? Można podać cztery interpretacje. Pierwsze trzy mają charakter cykliczny, czwarte jest strukturalne.

Po pierwsze, możliwe jest, że ze względu na różnice w cyklu zamówień Niemcy szybciej weszły w recesję przemysłową niż inne kraje. Niemieckie firmy mają krótszy cykl zamówień niż np. firmy w Europie Środkowej, więc reakcja innych krajów wobec tego, co dzieje się w Niemczech, może być opóźniona. Ale to wyjaśnienie jest o tyle słabe, że dywergencja trwa już od 10 miesięcy – za długo, by wyjaśnić ją tylko cyklem zamówień.

Po drugie, możliwe, że specyfika obecnego cyklu dekoniunktury na świecie znacznie bardziej szkodzi niemieckiej gospodarce niż innym gospodarkom. Wynikać to może z faktu, że Niemcy bardziej niż inne kraje są skoncentrowane na produkcji dóbr inwestycyjnych. A spowolnienie na świecie dotyka właśnie głównie producentów dóbr inwestycyjnych. Niepewność wywołana wojną handlową nie przekłada się jeszcze na konsumpcję, ale przekłada się na decyzje firm dotyczące inwestycji – widać to na przykład w wyraźnym spowolnieniu inwestycji w maszyny i urządzenia przez firmy z USA i strefy euro. Ale to wyjaśnienie, choć brzmi atrakcyjnie, też ma słabości. Inwestycje w maszyny zwalniają, ale nie uległy załamaniu.

Po trzecie, możliwe jest, że kilka dużych rynków wschodzących, które są istotnymi odbiorcami niemieckich towarów, drastycznie zredukowało zamówienia na te towary ze względu na przywracanie równowagi handlowej i (szerzej) równowagi w bilansie płatniczym (jest to opóźniony efekt podwyżek stóp procentowych w USA). Dotyczy to głównie Turcji, ale może też występować na innych rynkach. Tylko czy kilka rynków wschodzących mogłoby niemieckim producentom wyrządzić aż takie szkody? I nie byłoby to widoczne w produkcji innych krajów?

Po czwarte, i to jest wyjaśnienie najbardziej ogólne, łączące wątki z poprzednich dwóch punktów, możliwe jest, że niemiecki model rozwojowy natrafił na poważne i długotrwałe bariery. Od 15 lat Niemcy znacznie bardziej niż inne europejskie kraje oparły swój rozwój na eksporcie. Jeszcze na początku lat 2000. eksport Niemiec w relacji do PKB był taki jak we Francji czy Włoszech, czyli ok. 25-30 proc.  Dziś eksport Niemiec sięga niemal 50 proc. w relacji do PKB (co oczywiście nie oznacza, że tworzy połowę PKB!), podczas gdy we Francji i Włoszech ta relacja ledwo przekracza 30 proc. Świat wchodzi w erę wojen handlowych, zwiększonej niepewności co do globalizacji i stabilności międzynarodowych łańcuchów dostaw. Niemcy na tych zmianach mogą stracić najbardziej i możliwe, że obserwujemy pierwsze tego przesłanki. Ale znów, to wyjaśnienie też nie pasuje do wszystkich elementów układanki. Rozjazd między produkcją w Niemczech i innych krajach zaczął się w połowie 2018 r., a niepewność odnośnie handlu i globalizacji zaczęła się dużo wcześniej.

Najbliższe półrocze przyniesie pewnie więcej odpowiedzi na pytanie o źródło słabości Niemiec.

Autor: Ignacy Morawski

Dane o produkcji przemysłowej Niemiec: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

NBP: rosnąca efektywność firm nadrobi straty wywołane spadkiem zasobów siły roboczej

Parę lat temu wydawało się, że spadek siły roboczej w Polsce musi nieuchronnie doprowadzić do istotnego obniżenia potencjału rozwojowego gospodarki. Że nie możemy rozwijać się w takim tempie, jak średnio w latach 1990-2015 (25 lat transformacji), czyli ok. 3,7 proc. rocznie. Raz, że negatywnie zmieni się dynamika zatrudnienia; dwa, że pod względem poprawy efektywności wykorzystaliśmy nisko wiszące owoce i będzie coraz trudniej.

Ostatnie lata doskonałego wzrostu gospodarczego mogły nieco zmienić tę perspektywę. Tak przynajmniej twierdzi Narodowy Bank Polski. To wprawdzie instytucja państwowa, więc może mieć nieobiektywnie spojrzenie, ale analizy NBP są na rynku traktowane jako bardzo wiarygodne. Nie muszą być trafne – jak to z każdą analizą – ale są dobrze wykonane.

NBP twierdzi, że pomijając wahania cykliczne Polskę stać na rozwój w tempie niemal 4 proc. rocznie – a dokładnie 3,7 proc. Czyli tak, jak średnio po transformacji! I to pomimo negatywnej dynamiki podaży pracy. W ostatnich latach bank mocno podniósł ten szacunek. Skąd taka pozytywna ocena?

Przypomnijmy, że na długookresowy wzrost gospodarczy składa się przyrost zasobów siły roboczej, przyrost zasobów kapitału oraz przyrost efektywności wykorzystania pracy i kapitału. NBP twierdzi, że wprawdzie zasoby siły roboczej będą rosły dużo wolniej, ale efektywność wykorzystania zasobów pracy i kapitału będzie rosła znacznie szybciej niż w ostatnich latach. Przyczyni się do tego m.in. szybko rosnąca produktywność imigrantów (są oni zatrudniani już nie tylko przy prostych pracach, ale też coraz bardziej złożonych zadaniach), oraz rosnąca innowacyjność firm. NBP nie pisze tego wprost, ale wzrost innowacyjności firm może wynikać z faktu, że przy coraz trudniejszym dostępie do pracowników zwiększanie efektywności pracy to jedyna droga rozwoju. Moim zdaniem może się to objawiać m.in. w przejmowaniu na większą skalę firm mniej wydajnych przez bardziej wydajne.

Sądzę, że wielu ekonomistów zadaje sobie pytanie, czy ostatnie lata bardzo szybkiego rozwoju to tylko wyjątkowy epizod, który niedługo się skończy, czy też objaw większej od oczekiwań strukturalnej siły gospodarki. NBP zdaje się stawiać na ten drugi scenariusz.

Autor: Ignacy Morawski

Raporty o inflacji NBP: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Ile mogą kosztować Polskę i Europę amerykańskie cła na samochody

Istnieje ryzyko, że wojna handlowa prowadzona przez USA dotknie wkrótce bezpośrednio Unię Europejską. Międzynarodowy Fundusz Walutowy opublikował wczoraj badanie, które pokazuje, jak rozłożą się między kraje koszty związane z ewentualnymi cłami na sprzedaż towarów do USA. Polska należy do krajów … najmniej dotkniętych ewentualnymi amerykańskimi cłami. Choć trzeba pamiętać, że to badanie nie szacuje wielu istotnych efektów związanych z wojną handlową.

Ekonomiści MFW szacują, że 25 proc. cło na import samochodów i części do Stanów Zjednoczonych zaaplikowane łącznie dla wszystkich krajów świata obniżyłoby PKB Unii Europejskiej w krótkim okresie o 0,1 proc. Gdyby cła były nałożone tylko na UE, efekt byłby większy, choć nie dużo większy. Najbardziej dotknięte spośród krajów UE byłyby Niemcy, a później kolejno – Szwecja, Słowacja, Czechy, Włochy, Wielka Brytania, Belgia, Słowenia i Węgry. W tym szacunku Polska nawet nie jest wymieniana, jest daleko na liście.

Autorzy szacują też, jaki byłby efekt nałożenia ogólnego cła na cały import do USA w wysokości 5 proc. Wpływ na PKB UE wyniósłby -0,2 proc., a Polska znajduje się na … 19. miejscu wśród krajów UE pod względem siły wpływu.

Jeden z wielu powodów tej relatywnie niskiej ekspozycji jest taki, że Polska ma niższy od krajów rozwiniętych wkład własnej wartości dodanej do ogólnej wartości produkcji w branży motoryzacyjnej (i innych branżach). Na przykład, w ogólnej wartości polskiego eksportu samochodów i części, wartość dodana wytworzona w Polsce to ok. 48 proc., podczas gdy we Włoszech czy Niemczech jest to znacznie ponad 60 proc. Tłumacząc obrazowo i w dużym uproszczeniu te obliczenia, ze 100 euro wydanych na elementy aluminium, energię i wynajem hal, my wytwarzamy towar o wartości na poziomie niecałych 200 euro i wysyłamy dalej, a producenci włoscy czy niemieccy z tej samego wkładu tworzą towary o wartości zbliżonej do 300 euro. Więc te kraje rozwinięte tracą więcej w PKB (czyli wartości dodanej) niż Polska w warunkach negatywnego wstrząsu popytowego.

Te analizy są w pewnym sensie dla perspektyw polskiej gospodarki pocieszające. Polecam zresztą tę analizę nie tylko dlatego, że parę razy znajduje się w niej słowo „Polska”, ale przede wszystkim dlatego, że ciekawie pokazuje, jak wstrząsy popytowe rozchodzą się po łańcuchu dostaw między różnymi krajami.

Ale autorzy przyznają, że wielu pośrednich efektów wojny handlowej nie szacują – m.in. efektów obniżenia zaufania w gospodarce, co przełożyłoby się na inwestycje. Sądzę więc, że finalnie efekt ewentualnych amerykańskich ceł byłby istotnie wyższy niż wspomniane dziesiąte części punktu procentowego. Choć nie powinien być to sam w sobie cios, który doprowadzi europejską gospodarkę do recesji.

Wpływ 25 proc. cła na import samochodów i części do USA. Środkowy panel pokazuje wpływ na PKB poszczególnych krajów, w proc.
Autor: Ignacy Morawski

Analiza MFW : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Inflacja lekko odpuściła

Inflacja zachowała się po dżentelmeńsku, trzeba uczciwie przyznać. Wykazywała w ostatnich miesiącach zuchwałe sygnały o chęci pięcia się szybko w górę, ale ponieważ nadjeżdża walec spowolnienia i niższych stóp procentowych, więc lekko ustąpiła miejsca, by nie komplikować obrazu makroekonomicznego i wpisać się w nowe trendy.

W Polsce inflacja wyniosła w maju 2,3 proc., wobec 2,2 proc. w kwietniu – podał GUS we wstępnym odczycie. To wprawdzie oznacza przyspieszenie cen, ale po raz pierwszy od stycznia inflacja była niższa od oczekiwań rynkowych. Nie jest to zresztą tylko zjawisko polskie. Inflacja była również niższa od oczekiwań w strefie euro (1,2 proc. vs 1,7 proc. w kwietniu i oczekiwane 1,3 proc.). A wcześniej dane wskazywały również na słabsze odczyty inflacyjne z USA.

Teraz głównym tematem makroekonomicznym na rynkach finansowych nie jest inflacja, ale ryzyko spowolnienia gospodarczego i nadchodzące cięcie stóp procentowych przez Fed. W ostatnich dniach kilku członków rady decyzyjnej Fed wskazywało na nadchodzące obniżki kosztu pieniądza. Rynek wycenia już 75 pkt bazowych (1 pkt proc.) redukcji stóp w dolarach do stycznia, a przecież jeszcze kilka dni temu było to 50 pkt. Rynek chyba zaczyna powoli przereagowywać. Ale fakt jest taki, że zaczyna się luzowanie polityki pieniężnej w największej gospodarce świata. A zwykle inne gospodarki szły ścieżką wyznaczaną przez Fed.

Czy zatem NBP podąży za Fedem?

Trzeba pamiętać, że w Polsce sytuacja jest jednak inna niż na świecie. Gospodarka wykazuje dużą odporność na przemysłową słabość krajów rozwiniętych, a rząd znacząco zwiększa w tym roku transfery fiskalne, które w razie spowolnienia podbiją konsumpcję. Co więcej, czynniki podażowe, jak zmiany cen prądu czy żywności, mogą podbijać inflację.

Jeżeli spowolnienie gospodarcze na świecie będzie łagodne, to presja na wzrost cen w Polsce utrzyma się, a wtedy powodów do cięcia stóp w Polsce nie będzie. Wręcz przeciwnie, rosnąca różnica między stopami w Polsce i USA może, przy braku istotnych zmian w awersji do ryzyka, doprowadzić do umocnienia złotego, a zatem automatycznego zacieśnienia warunków monetarnych. I to jest chyba w tym momencie scenariusz najbardziej prawdopodobny.

Jeżeli jednak spowolnienie na świecie będzie poważniejsze, to przełoży się na rynek pracy w Polsce i obniży presję cenową. Wtedy możliwe jest nawet cięcie stóp przez NBP. Do realizacji tego scenariusza potrzebne byłoby jednak zaostrzenie wojny handlowej. Mimo buńczucznej retoryki, nie powinno to leżeć w interesie Stanów Zjednoczonych. 

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o inflacji CPI w Polsce i w strefie euro : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Puls Biznesu trafnie przewiduje zmiany koniunktury

Platforma analityczna SpotData przeanalizowała prawie milion artykułów „PB”, by zbadać, czy częstość występowania pewnych słów-kluczy pozwala z wyprzedzeniem dostrzegać zmiany faz cyklu gospodarczego.

Komórka analityczna w Bonnier Business Polska dokonała zautomatyzowanego przeglądu prawie miliona archiwalnych artykułów „Pulsu Biznesu” opublikowanych od 2000 r. pod kątem tego, jak często występowały w nich słowa sugerujące spowolnienie lub ożywienie gospodarcze. Stworzyliśmy więc cztery wskaźniki, które pokazują, jak często dane słowo pojawiało się w artykułach „PB” w danym miesiącu, oraz skonstruowaliśmy na ich podstawie Indeks sentymentu „PB”. Ich zmiany zazwyczaj wyprzedzały załamanie lub poprawę koniunktury w realnej gospodarce — widać to dobrze na załączonych wykresach w porównaniu z roczną dynamiką PKB. Dzięki temu czytelnicy byli dobrze poinformowani i mogli wykorzystać wiedzę do lepszego dostosowania do zmieniających się warunków.

Sprawdziliśmy, jak często w artykułach „PB” pojawiały się słowa-klucze, sygnalizujące nastroje w gospodarce. Stoi za tym dość prosta intuicja. Kiedy dziennikarze częściej piszą o „ożywieniu”, to znaczy, że menedżerowie, z którymi rozmawiają, sygnalizują rosnącą aktywność swoich firm. Częstsze występowanie w artykułach słowa „spowolnienie” powinno zaś sygnalizować, że zarządzający firmami odczuwają lub spodziewają się negatywnych sygnałów z gospodarki. Podobna logika dotyczy komentarzy do danych makroekonomicznych oraz opinii ekonomistów największych krajowych i zagranicznych instytucji finansowych. Od 2000 r. przedstawiane wskaźniki wielokrotnie wyprzedzały realne zmiany cyklu gospodarczego. Na wykresie widać, że tak było m.in. w latach: 2002, 2007, 2009, 2012 i 2013. W każdym przypadku odsetek artykułów wskazujących na ożywienie/spowolnienie zmieniał się na kilka miesięcy przed zmianą trendu w dynamice realnego PKB.

Co ciekawe — sygnalizowane przez wydźwięk słów-kluczy w „PB” spowolnienie w 2018 r. nie zmaterializowało się, ale warto podkreślić, że wówczas wiele wskaźników gospodarczych sygnalizowało pogorszenie, nie tylko nasz. Wcześniej rozbieżność między opisywanymi przez nas nastrojami przedsiębiorców a realnymi wynikami gospodarki była rzadko spotykana. Indeks sentymentu „PB” mógł być przesadnie pesymistyczny również ze względu na obserwowane od połowy 2018 r. spowolnienie w gospodarkach strefy euro i wolniejszy wzrost wolumenu światowego handlu. Ponadto pół żartem, pół serio można również stwierdzić, że wyjątki często potwierdzają dobre reguły.

Oczywiście sam fakt częstszego używania pewnego słowa w artykułach jest tylko niedokładnym przybliżeniem tematu i oceny tego, o czym pisano, i nie zastąpi czytania tekstów ze zrozumieniem. W końcu język to coś więcej niż tylko zbiór słów — liczy się przecież gramatyka i kontekst. I tak wydaje się, że w latach 2005-08 słowa związane z „ożywieniem” zdecydowanie rzadziej się pojawiały w „PB”, niż wskazywałaby na to bardzo dobra koniunktura z tamtych lat. Mogło to jednak wynikać z faktu, że o „ożywieniu” pisze się przede wszystkim przed jego nadejściem, a nie w trakcie.

Ostrożność przy wyciąganiu daleko idących wniosków z prostej analizy słów kluczowych budzić może również fakt, że niektóre słowa są wykorzystywane niezależnie od bieżącej sytuacji gospodarczej. I tak słowo „kryzys” pojawia się bardzo wielu artykułach jako nawiązanie do globalnego kryzysu finansowego z lat 2008-09 i nie ma wydźwięku negatywnego. To może być właśnie przyczyna, dlaczego częstość występowania tego akurat słowa w tekstach „PB” słabo sprawdzała się jako wskaźnik wyprzedzający. Znacznie lepiej w tej roli sprawdzało się słowo „recesja”. W czasie globalnego kryzysu finansowego częstotliwość użycia tego słowa zaczęła szybko rosnąć od drugiej połowy 2007 r., jeszcze przed upadkiem banku Lehman Brothers (wrzesień 2008), po rozpoczęciu spadków na amerykańskim rynku nieruchomości. Wtedy jeszcze niektórzy mogli się łudzić, że będzie to tylko niewielka korekta, która nie dotknie Europy. Czytelnicy „PB” mogli również spodziewać się opisywanego wcześniej mocnego spowolnienia w Polsce w latach 2012-13.

Autor: Kamil Pastor, ekonomista SpotData

 

Autobusy sprzedajemy i lodówki

Znów produkcja przemysłowa w Polsce zaskoczyła na plus, a to istotne dla całej gospodarki, bo przemysł jest mocno skorelowany ze wzrostem PKB. Wniknięcie w strukturę danych pozwala lepiej zrozumieć, co się dzieje w polskim przetwórstwie i dlaczego jest ono tak odporne na spowolnienie w Niemczech. W skrócie: chodzi o autobusy i lodówki.

W kwietniu produkcja przemysłowa wzrosła o 9,2 proc. rok do roku, wobec 5,6 proc. wzrostu w marcu. Dane były wyraźnie wyższe od oczekiwań rynkowych, podobnie zresztą jak dane marcowe. Rynek prognostyków ewidentnie nie docenił siły produkcji w Polsce na przełomie zimy i wiosny tego roku. Wydawało się, że polski przemysł podąży w dół za niemieckim, a tymczasem okazał się odporny.

Dlaczego tak się stało? Jest wiele powodów, o części już pisałem – np. o rosnącej wymianie handlowej między krajami Europy Środkowej w branży automotive (więcej). Ale tym razem warto zwrócić uwagę na dwa inne czynniki, reprezentowane przez dwie branże.

Liderami wzrostu produkcji są tzw. pozostałe urządzenia transportowe oraz urządzenia elektryczne. W tym pierwszym przypadku chodzi m.in. o autobusy czy pociągi, których produkujemy w Polsce sporo. Nie ma jeszcze szczegółowych danych za kwiecień, ale w samym marcu roczny wzrost produkcji pojazdów transportu publicznego wyniósł niemal 40 proc. A do tego dochodzi wysoki wzrost produkcji samochodów ciężarowych. Jest to m.in. efekt ożywienia inwestycji publicznych w Europie, a szczególnie w naszym regionie, wywołanego finansowaniem z Unii Europejskiej.

W drugim przypadku, czyli urządzeń elektrycznych, chodzi w dużej mierze o sprzęt AGD. W ostatnich miesiącach znacząco przyspieszyła produkcja m.in. chłodziarek i zamrażarek, co sugeruje, że jakiś producent otworzył nową linię produkcyjną (szczegółowe dane na ten temat mamy tylko do marca). Polska jest zagłębiem produkcji tego typu towarów już od wielu lat i wciąż umacnia w tym obszarze swoją pozycję.

Jak widać na wykresie poniżej, obecne tempo wzrostu produkcji przemysłowej sugeruje, że cała gospodarka wciąż utrzymuje wysoką dynamikę rozwoju. Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o produkcji przemysłowej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.