USA i Europa różnie podchodzą do zwalniania pracowników. Kto lepiej?

Amerykańska stopa bezrobocia osiągnęła tak stratosferyczny poziom, że musi być potraktowane jako „Dane Dnia”. Ale nie chciałbym jedynie epatować pesymistycznym opisem sytuacji, bo tego mamy po uszy – każda istotna zmienna makroekonomiczna wygląda dziś fatalnie. Patrząc na te dane z USA zadaję sobie głębsze pytanie: czy swoboda z jaką firmy mogą zwalniać pracowników jest czymś, czego powinniśmy Amerykanom zazdrościć, czy raczej czego należy im współczuć?

Stopa bezrobocia w Stanach Zjednoczonych wzrosła w kwietniu do 14,7 proc., wobec 4,4 proc. w marcu. To najwyższy poziom od kiedy rozpoczęły się porównywalne pomiary po drugiej wojnie światowej. Jak widać na wykresie, wzrost wykracza wielokrotnie poza obserwowaną dotychczas zmienność. W sytuacji zamrożenia dużej części aktywności gospodarczej tamtejsze firmy niemal z dnia na dzień po prostu zwolniły proporcjonalną część siły roboczej.

Dla porównania pierwsze dane napływające z Europy pokazują, że w takich krajach jak Niemcy czy Polska wzrost stopy bezrobocia ogranicza się do ok. 0,5 pkt proc. w ciągu miesiąca – jest istotny, ale nieporównywalny z tym, co stało się w USA. Firmy w Europie nie zwalniają pracowników, tylko utrzymują ich na skróconym wymiarze godzin, korzystając z pomocy państwa (choć dalszy wzrost bezrobocia jest pewny).

Który system jest lepszy? Amerykański, z możliwością szybkiego zwalniania pracowników, czy europejski, w którym państwo pomaga podtrzymywać miejsca pracy?

To pytanie stare jak świat, coś jak dylemat Messi czy Ronaldo, i wykracza poza kwestie dotyczące zatrudnienia. Każdy ma swój typ, oparty o preferowany zestaw wartości. Amerykanie mają więcej wolności biznesowej i więcej nierówności, Europejczycy są bardziej socjalni, ale mają znacznie bardziej zrównoważone społeczeństwa. Ekonomista Daron Acemoglu pisał kiedyś ciekawie, że różnice między systemem europejskim są komplementarne, a nie konkurencyjne – Europa oferuje obywatelom większy zakres bezpieczeństwa socjalnego i średnio wyższy standard życia, ale z kolei postęp gospodarczy ogółem na świecie byłby prawdopodobnie niemożliwy bez amerykańskiego systemu opartego o większą konkurencję i socjalną bezwzględność. Bezpieczeństwo i postęp do dwie strony tego samego medalu współczesnego dobrobytu, a dwie strony Atlantyku jakby podzieliły się odpowiedzialnością z nie.

Doceniając fakt, że każdy system ma rolę do odegrania, ja jestem zdecydowanie zwolennikiem podejścia europejskiego. Po pierwsze dlatego, że na prawdo do pracy patrzę jak na element zestawu praw człowieka – to coś więcej niż kwestia efektywności. Po drugie, nawet z punktu widzenia efektywności amerykański system ma w moim przekonaniu mało zalet. Liczba istotnych wskaźników rozwojowych, które w Europie wyglądają znacznie lepiej niż w USA, jest wręcz przytłaczająca. USA dominują w jednym – w PKB per capita; w innych istotnych wskaźnikach Europa ma bezwzględną przewagę: ma wyższą stopę aktywności zawodowej (większy odsetek ludzi w wieku produkcyjnym jest na rynku pracy w UE niż w USA), niższą stopę ubóstwa, wyższa oczekiwaną długość życia, mniejsze nierówności dochodowe, większą mobilność społeczną (tak, to zaskakujące, ale tak jest – przynajmniej u europejskich liderów pod tym względem). Możnaby długo wymieniać. Ekonomista Thomas Philippon wydał niedawno książkę, w której przekonuje, że nawet w dziedzinie konkurencyjności gospodarki USA zaczęły w ostatnich dekadach ustępować Europie, co wynika z rosnącej roli monopoli w amerykańskiej gospodarce.

Ale oczywiście eksperymentu pt. kto lepiej zareagował na epidemię nie się rozstrzygnąć ex ante. Musimy poczekać wiele miesięcy, by zobaczyć, która gospodarka będzie startowała szybciej.

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Polska dokłada do pieca prawie najmocniej wśród krajów UE

Analizy Komisji Europejskiej wskazują, że Polska zastosowała prawie największy (w relacji do PKB) program wsparcia fiskalnego gospodarki wśród wszystkich krajów Unii Europejskiej. Jest to sprzeczne z intuicją, która podpowiada, że największe zdolności fiskalne powinny mieć kraje najbardziej wiarygodne, a mniejsze – rynki wschodzące. Ale zdarza się to przecież nie pierwszy raz. W latach 2008-2009 Polska należała do krajów o największej stymulacji fiskalnej. I dobrze na tym wyszliśmy. Możemy mieć nadzieję, że tym razem będzie podobnie.

Wielkość wsparcia budżetowego dla gospodarki mierzyć jako zmianę deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych między 2019 i 2020 r. Najlepiej po odjęciu kosztów obsługi długu i efektów cyklicznych. Chodzi zatem o zmianę wskaźnika, który fachowo nazywa się cyklicznie wyrównanym bilansem pierwotnym.

Prognozy Komisji Europejskiej wskazują, że tak mierzona stymulacja fiskalna będzie w Polsce drugą największą w krajach UE. Powiększymy wskaźnik deficytu do PKB aż o 5,4 pkt proc., podczas gdy średnia dla Unii Europejskiej wynosi 3,6 proc. Znaleźliśmy się też w dość zaszczytnym gronie – między Danią a Niemcami, krajami z najwyższą wiarygodnością kredytową.

Czy to dobrze? Sądzę, że dobrze. Kryzys jest głęboki i to nie jest czas na oszczędzanie w budżecie. Gospodarstwa domowe zaczęły mocno oszczędzać, więc jeżeli rząd nie zrównoważy tego skokowym wzrostem deficytu (czyli ujemnych oszczędności) to dojdzie do gigantycznego wzrostu bezrobocia. A mamy w miarę zdrową strukturę gospodarki, o którą warto walczyć.

Tak mocne i szybkie powiększenie deficytu na pewno niesie ze sobą ryzyka. Ale dziś nie ma wyborów bez dużego ryzyka.

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Stopa bezrobocia wzrosła bardzo mocno, ale widać też jaskółki

Stopa bezrobocia w Polsce lekko wzrosła w kwietniu. To „lekko” mogło sprawić wrażenie, że nic strasznego się nie dzieje. Ale po uwzględnieniu efektów sezonowych widać, że wzrost jest tak naprawdę silny: to pierwszy kwietniowy wzrost stopy bezrobocia od … 1992 r. W kolejnych miesiącach można oczekiwać dalszego wzrostu, choć wsparcie rządu może sprawić, że nie dojdziemy z bezrobociem do dwucyfrowych poziomów.

W kwietniu stopa bezrobocia wyniosła 5,7 proc., wobec 5,4 proc. w marcu – podało wstępnie Ministerstwo Rodziny Pracy i Polityki Społecznej. To oznacza ok. 50 tys. dodatkowych bezrobotnych. Biorąc pod uwagę, że w Polsce pracuje ok. 17 milionów ludzi, nie wydaje się to dużo. Ale trzeba pamiętać, że rynek pracy reaguje na wstrząs zawsze powoli. Wiele osób ma przecież długie okresy wypowiedzenia.

Trzeba też zwrócić uwagę na inny czynnik – sezonowość. W kwietniu stopa bezrobocia zawsze spadała. Zawsze od 1992 r. Teraz mamy wzrost. To pokazuje jak trudna stała się sytuacja na rynku pracy. Ani kryzys strefy euro w 2012 r., ani wielki kryzys finansowy w 2008 r., ani recesja z 2002 r., ani kryzys rosyjski z 1998 r. nie zdołały wywołać wzrostu stopy bezrobocia w kwietniu. Zrobiła to dopiero pandemia koronawirusa. Po uwzględnieniu czynników sezonowych stopa bezrobocia wzrosła z 5,1 do 5,6 proc. i był to najmocniejszy wzrost od stycznia 2002 r., a nie uwzględniając ówczesnej zmiany metodologii od … grudnia 1991 r. (obliczenia własne).

Jednocześnie można zauważyć pozytywne zjawiska. Na przykład, Polski Instytut Ekonomiczny, który prowadzi regularnie badania ankietowe wśród firm, podaje, że odsetek przedsiębiorstw skłonnych do zwalniania pracowników w ostatnich paru tygodniach malał. Po pierwszym wstrząsie nastąpiło pewne uspokojenie. Co więcej, zaczyna działać już program pomocy finansowej firmom, co szczególnie w przypadku programu Polskiego Funduszu Rozwoju o łącznej wartości 100 mld zł może stanowić czynnik zniechęcający do zwolnień. Wreszcie, trzeba wziąć pod uwagę fakt, że odmrożenie gospodarki zaczęło się nieco wcześniej od oczekiwań. Otwarcie galerii handlowych już na początku maja było pewnym zaskoczeniem.

Łącząc te wszystkie fakty można dojść do wniosku, że skok stopy bezrobocia nie musi być tak gwałtowny jak oczekiwano, przy założeniu, że kwarantanna społeczna nie będzie wracać, a ewentualne kolejne fale epidemii nie będa wywoływać już tak dużych fal strachu. Wiele prognoz wskazywało, że stopa bezrobocia wzrośnie do dwucyfrowych poziomów. Widać pewne argumenty wskazujące, że tak nie musi się wydarzyć.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Maj to miesiąc testów odporności gospodarki

Marzec to był miesiąc szoku. Kwiecień – miesiąc strachu. Maj – na razie wygląda na miesiąc nadziej i testów. Testów tego, na ile konsumpcja jest się w stanie odrodzić w warunkach bardzo dużej niepewności. A za konsumpcją inwestycje. Te nastroje i oczekiwania będą kluczowe dla gospodarki, bo gdyby udało się przywrócić wiarę, że przyszłość może wyglądać normalnie, to kryzys wcale nie musiałby być głęboki i długi. Nastroje są dla gospodarki tym, czym paliwo dla samochodu. Jak wierzymy w spokojną przyszłość, to kupujemy, inwestujemy i maszyna gospodarcza się kręci. Jak nie wierzymy, wszystko skrzypi i się sypie.

Refleksja o nastrojach naszła mnie, gdy spojrzałem na dane o sprzedaży samochodów w Polsce. Była ona w kwietniu o ponad 60 proc. niższa niż przed rokiem. To, co ciekawe, to jak idealnie sprzedaż tego najważniejszego dla europejskiej gospodarki towaru idzie w parze z indeksem nastrojów konsumentów. Ludzie kupują auta wtedy, kiedy są pewni swojej sytuacji finansowej (tak samo jest zresztą z mieszkaniami – w końcu to dwie najważniejsze inwestycje gospodarstw domowych).

I tak zaczyna się długi łańcuch wijący się przez całą gospodarkę – motoryzacja generuje popyt na towary chemiczne, metalowe, plastikowe, elektroniczne, a za tym idą usługi biznesowe i finansowe. Od motoryzacji zależy ogromna część gospodarki. Dlatego tak ważne jest, czy ludzie uwierzą znów w stabilną przyszłość.

A czy uwierzą? Oczywiście nie wiemy tego, nie mamy nawet możliwości, by oprzeć się na precedensach. W tym momencie zakładam, że duża część popytu zostanie odbudowana – ale nie całość. Szacowałbym, że cała konsumpcja może być ok. 5 proc. poniżej normy, a popyt na samochody ok. 30 proc. niższy. To są zdrubne szacunki na podstawie różnych źródeł. Na przykład, zakładam, że utrata konsumpcji będzie mniej więcej równa udziałowi w niej branż najbardziej ograniczonych przez restrykcje i strach (oczywiście te branże będą częściowo działać, ale w innych dziedzinach popyt dozna uszczerbku i te efekty się wyzerują). W przypadku samochodów zakładam, że spadek popytu będzie lekko słabszy niż ten obserwowany w marcu, który był miesiącem przejściowym, torchę takim, jakim będzie pewnie wiele kolejnych miesięcy. Ale to wszystko jest jak stąpanie po lodzie.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Inflacja spada, choć ludność wciąż jej się boi

W kwietniu inflacja w Polsce wyraźnie się obniżyła, wracając do przedziału, w którym najchętniej widzi ją Narodowy Bank Polski. Jednocześnie ludność inflacji boi się coraz bardziej, co widać po rosnących oczekiwaniach inflacyjnych. Te obawy wynikają prawdopodobnie z faktu, że uwaga konsumentów w wyjątkowym stopniu koncentruje się obecnie na żywności, a ta wyraźnie drożeje. W najbliższych miesiącach ogólna inflacja poza żywnością powinna się obniżać – przynajmniej jeżeli w Polsce powtórzą się zjawiska widoczne w Europie Zachodniej.

W kwietniu inflacja wyniosła 3,4 proc., wobec 4,6 proc. w kwietniu. Jednym z głównych powodów obniżenia dynamiki cen jest potężny spadek cen paliw, które w kwietniu były średnio niemal o 19 proc. niższe niż w analogicznym miesiącu przed rokiem. Tylko ten czynnik obniżył inflację niemal o 1 pkt proc.

Jednocześnie badania GUSu prowadzone wśród gospodarstw domowych pokazują, że oczekiwania inflacyjne są najwyższe od marca 2011 r. Co więcej, od wejścia Polski do UE te oczekiwania tylko raz były wyższe niż w kwietniu – właśnie w marcu 2011 r. Ludzie ewidentnie oczekują, że ceny będą rosły szybciej.

Co się zatem dzieje? Dlaczego ludzie boją się inflacji, skoro ona spada?

Jedno wyjaśnienie może być takie, że ludzie ulegli fali strachu związanej z publikowanymi w mediach ostrzeżeniami przed inflacją. Niektórzy ekonomiści ostrzegają przed negatywnymi skutkami zwiększania długu publicznego i angażowania się banku centralnego w pomoc rządowi, sugerując, że grozi nam wysoki wzrost cen. Dowody anegdotyczne wskazują, że takie opinie rozchodzą się bardzo szybko w społeczeństwie.

Ja jednak sądzę, że ważniejsze jest inne wyjaśnienie rosnących oczekiwań inflacyjnych – ludność po prostu jeszcze nie dostrzegła spadku dynamiki cen. Paliwa tanieją, ale kupuje je znacznie mniej ludzi niż wynika to z wag stosowanych przez GUS przy wyliczaniu inflacji. W czasie kwarantanny ludzie kupowali głównie żywność i inne konieczne towary i usługi. A wśród nich wiele było takich, które drożały.

Wiele wskazuje, że w kolejnych miesiącach wstrząs gospodarczy powinien wywierać presję na spadek cen. Zobaczmy, co dzieje się w Europie Zachodniej. Ostatnie dane ze strefy euro pokazują, że kwietniu taniały tam nie tylko paliwa, ale też spadała tzw. inflacja bazowa – ceny po wyłączeniu żywności i energii. Popyt staje się coraz słabszy, nawet słabszy niż ograniczenie podażowe. To sprawia, że firmy obniżają ceny lub wstrzymują się z ich podwyżkami. Choć żeby potwierdzić trend spadkowy trzeba poczekać do maja/czerwca, kiedy część usług nieobecnych na rynku wróci do sprzedaży. Zobaczymy na przykład, co stanie się cenami takich usług jak bilety lotnicze, gdzie podaż będzie zapewne mocno ograniczona. Wydaje mi się, że takie kategorie produktów mogą drożeć i dlatego ogólny spadek cen nie będzie aż tak głęboki jak oczekują pesymiści.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

PKB tąpnął, ale ważniejsza jest ścieżka wyjścia niż załamania

Schodzą już pierwsze dane o PKB, które pozwalają zrozumieć, jaka jest wielkość ogólnych strat spowodowanych przez pandemię i kwarantannę społeczną. Wyniki są co do rzędu wielkości zgodne z wcześniejszymi oczekiwaniami – w okresie tzw. lockdownu aktywność gospodarcza jest o ok. jedną trzecią niższa od normy w krajach najmocniej dotkniętych. Jest to oczywiście spadek bezprecedensowy. Ale sama jego wielkość nie ma wielkiego znaczenia wobec pytania, czy epidemia będzie powracała.

Ze wstępnych danych wynika, że PKB Francji spadł w pierwszym kwartale o 5,8 proc. (wobec czwartego kwartału zeszłego roku, po odsezonowaniu), w Hiszpanii o 5,2 proc., a w Stanach Zjednoczonych o 1,2 proc. Jak to interpretować? Jeżeli jako laboratorium potraktujemy kraje najmocniej dotknięte i przyjmiemy, że kwarantanna zaczęła się w połowie marca, to 5-6 procentowy spadek PKB za cały kwartał oznacza, że w samym okresie kwarantanny gospodarka musiała pracować w okolicach 65-75 proc. normy. Kryje się w tym założenie, że przed kwarantanną gospodarka operowała blisko swojej normy z zeszłego roku.

Sądzę, że w krajach takich jak Polska straty w PKB mogą być nieco mniejsze ze względu na fakt, że kwarantanna nie była tak ostra jak we Francji czy Włoszech. Tam nie działała większość fabryk, u nas aktywność gospodarcza nie była aż tak ograniczona. Ale pierwsze dane o PKB poznamy w połowie maja.

Jak ocenić taki spadek PKB, do czego go przyrównać? Można powiedzieć, że cały świat rozwinięty w ciągu miesiąca doświadczył tego, czego Grecja doświadczała w latach 2008-2012. Wtedy grecki PKB spadł o ok. 30 proc. Tyle był to proces długi i bolesny, bez wyraźnej perspektywy poprawy. My wciąż możemy teraz liczyć, że gdy epidemia osłabnie to aktywność gospodarcza wróci przynajmniej do poziomu 90-95 proc. normy. A w perspektywie dwóch-trzech lat mamy szansę wrócić do przedkryzysowej ścieżki PKB. Do tego będzie oczywiście potrzebna doza szczęścia i sukcesy branży farmaceutycznej, ale nie wydaje mi się, byśmy nie mogli pokładać w tych dwóch czynnikach dużej nadziei.

Dlatego ważniejsza niż spadek PKB jest późniejsza ścieżka ożywienia. Najgorszy dla gospodarki scenariusz jest taki, gdy na horyzoncie nie widać perspektywy poprawy. Gdy sytuacja się pogarsza, a uczestnicy obrotu gospodarczego są przekonani, że to jest długotrwała zmiana. Wtedy zaczyna się nakręcać błędne koło pesymizmu i niskich inwestycji, uruchamiają się negatywne „zwierzęce instynkty”.

Dopóki na horyzoncie widać nadzieję, dopóty nie będziemy mieli na świecie drugiej Grecji. Będziemy w stanie z tego wyjść.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Fabryki powoli ruszają. Restart gospodarki jak chód po linie.

Każdy dostrzega zapewne rozluźnienie kwarantanny społecznej. Więcej osób chodzi po ulicach, jeździ na rowerach, a GUS wraca do tradycji publikowania wstępnych danych o inflacji pod koniec miesiąca (po przerwie w marcu). Lekkie ożywienie aktywności widać również w zużyciu prądu, co może sugerować, że część zamkniętych fabryk wraca powoli do pracy. Jest to zresztą spójne z informacjami napływającymi z sektora motoryzacyjnego, jednego z najmocniej dotkniętych przez kryzys.

W ostatnich dwóch dniach popyt prąd w systemie elektroenergetycznym był o ok. 4 proc. niższy niż w analogicznych dniach roboczych zeszłego roku. To najmniejszy spadek od 16. marca, gdy całkowicie zamknięte zostały szkoły. Badamy dane z godziny 21.00, ponieważ z analiz długich szeregów czasowych wynika, że popyt o tej godzinie najmocniej koreluje się z produkcją przemysłową (możliwe, że wynika to ze zmienności stosowania trzeciej zmiany w fabrykach). Dane widać na wykresie poniżej.

Ograniczenie spadków może wynikać z wielu powodów, nie tylko ze zmian aktywności gospodarczej. Nie należy więc wyciągać nadmiernie odważnych wniosków. Ale dane spójne są z innymi informacjami napływającymi z gospodarki. Duże koncerny motoryzacyjne otwierają fabryki, podobnie dzieje się z producentami AGD. To sprawia, że zapewne rosną zamówienia w innych segmentach gospodarki.

Wchodzimy w okres, który będzie przypominał chodzenie po linie. Zbyt wolne odblokowywanie aktywności gospodarczej może generować ogromne koszty gospodarcze i społeczne. Zbyt szybkie odblokowywanie może skutkować niekontrolowanym wzrostem zakażeń. Wielu ekspertów twierdzi, że dylemat ten można rozwiązać poprzez masowe testowanie (setki tysięcy testów tygodniowo, czyli dziesiątki tysięcy dziennie) oraz śledzenie kontaktów osób zakażonych. Czy my w Polsce jesteśmy na to organizacyjnie gotowi? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale biorąc pod uwagę, jak duże problemy mają najbardziej rozwinięte kraje, sądzę, że nie będzie to u nas łatwe.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Ekonomiści wciąż zakładają relatywnie płytką recesję

Przeciętny ekonomista oczekuje, że w tym roku polska gospodarka skurczy się o 2 proc. Tak wynika z ankiety przeprowadzonej przez Narodowy Bank Polski na rynku. Wygląda to na umiarkowanie optymistyczny scenariusz.

NBP jak co kwartał pytał ekonomistów rynkowych i akademickich o prognozy dla polskiej gospodarki na najbliższe lata. Tym razem wyniki ankiety były szczególnie ciekawe, bo niepewność jest wyjątkowo wysoka. I widać to w odpowiedziach. O ile zwykle pesymistów i optymistów nie dzieli więcej niż 1 pkt proc. w prognozach PKB, o tyle dziś jest to aż 6 pkt proc. Największy pesymista w ankiecie NBP oczekuje spadku PKB o 5,5 proc. w 2020 roku, a największy optymista wzrostu o 0,5 proc. Środkowy w tej grupie ma prognozę na poziomie -2 proc.

Prognozy na kolejne lata są równie rozstrzelone. Największy pesymista oczekuje wzrostu PKB o zaledwie 0,8 proc. w 2022 r., a największy optymista o 4,4 proc. Nie każdy zatem wierzy w szybkie ozdrowienie gospodarki po pandemii.

To, co przykuło moją większą uwagę, to prognozy inflacji. Są one bardzo stabilne jak na skalę niepewności w gospodarce. Medianowa prognoza inflacji na ten rok wynosi 3,3 proc., a na kolejne lata jest właściwie bardzo blisko środka celu inflacyjnego NBP (2,5 proc). Maksymalne prognozy nie sięgają nawet 4 proc. Czyli nikt nie oczekuje, że nadchodzące ogromne luzowanie polityki pieniężnej wywoła – przy ograniczonej podaży dóbr i usług – podwyższoną inflację. Nie twierdzę, że wysoka inflacja to powinien być scenariusz bazowy, ale dziwi mnie, że nikt nie uważa, iż wysoka inflacja mieści się w zasięgu prawdopodobnych scenariuszy (badanie zawiera szacunki przedziałów ufności, one też nie wskazują na podwyższone ryzyko wysokiej inflacji).

W mojej ocenie wyniki ankiety NBP są dość optymistyczne. Tylko 2 proc. spadek PKB przy najsilniejszej pandemii od 100 lat (pod względem siły infekowania wirusa i wskaźnika umieralności, a nie liczby ofiar) można uznać za optymistyczną wizję. Podobnie 2-3 procentową inflację można uznać za wyraz dużej wiary w zdolność rządu i banku centralnego do płynnego przeprowadzenia kraju przez turbulencje. Ja myślę, że może być grany gorszy scenariusz, ale dziś potrzeba nam optymizmu, więc nie będę już psuł Państwu dnia.

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Zużycie prądu sugeruje, że Europa Środkowa radzi sobie lepiej niż Europa Zachodnia

Pierwszy wstrząs kryzysowy w Europie Środkowej może być słabszy niż w Europie Zachodniej. Tak wynika z europejskich danych o zużyciu prądu. W Polsce spadek zużycia ustabilizował się po pierwszym głębokim załamaniu. To może oznaczać, że wciąż wiele zakładów produkcyjnych działa. Choć trzeba też pamiętać o ograniczeniach związanych z interpretacją tych danych.

Dane z Europejskiej Sieci Operatorów Elektroenergetycznych Systemów Przesyłowych (ENTSO-E) pokazują, że w ostatnim tygodniu marca zużycie prądu było o 10-20 proc. niższe rok do roku we Francji, Włoszech i Hiszpanii oraz ok. 3-8 proc. niższe rok do roku w Polsce, Czechach i na Węgrzech. Jak wynika z danych Polskich Sieci Elektroenergetycznych, w Polsce w pierwszych dniach kwietnia spadek popytu na prąd w systemie wynosił ok. 7 proc. rok do roku, co oznacza, że po załamaniu w drugiej dekadzie marca nastąpiło pewne odbicie. Dane prezentuję na wykresach poniżej (regularnie prezentujemy je w tygodniowym przeglądzie PB Forecast – firmy zainteresowane bieżącym monitoringiem zapraszam do prenumeraty).

Warto oczywiście pamiętać, że dane o zużyciu energii nie są miarodajne dla całej aktywności gospodarczej. Niektóre sektory zużywają znacznie więcej energii – na przykład przemysł zużywa dużo więcej energii niż usługi rynkowe, mimo że jego udział w PKB jest znacznie niższy. W ramach przemysłu też są branże bardziej (stal) i mniej (tekstylia) energochłonne.

Ale nawet pamiętając o tych wątpliwościach, wykorzystanie danych o energii wydaje się uzasadnione. Mogą być współcześnie przybliżoną miarą spadku aktywności w branżach energochłonnych. Co więcej, trendy sugerowane przez dane o popycie na energię są spójne z dynamiką rozwoju epidemii. W Europie Środkowej dynamika ta jest niższa niż w Europie Zachodniej, co może wynikać z późniejszego rozpoczęcia epidemii i wcześniejszej reakcji rządów. Nie można oczywiście też wykluczyć, że kraje naszego regionu po prostu mają słabszy system testowania i zbierania danych, ale nie widzę przekonujących dowodów, by to był główny powód niższej oficjalnej ścieżki epidemii w regionie.

Będziemy na bieżąco śledzić dane z różnych segmentów gospodarki, ale nie można wykluczyć, że założenie o 20-30 proc. spadku PKB w czasie tzw. lockdownu w Polsce okaże się nieco przesadzone. Kluczowy dla tej oceny będzie jednak kwiecień, ponieważ to w tym miesiącu miną różne efekty wzmożonego budowania zapasów i odczuwalne dla przemysłu stanie się zamknięcie wielu fabryk w Polsce i Niemczech.

***

Jak co dzień, poniżej prezentuję krzywe epidemii na podstawie danych Uniwersytetu Johna Hopkinsa. Warto zwrócić uwagę na dość wyraźny spadek liczby zmarłych osób we Włoszech, Hiszpanii czy Francji. Możliwe, że kraje te znajdują się już poza szczytem obecnej fali epidemii. Kolejne dni pokażą, na ile dynamiczny jest spadek.

Zainteresowanym osobom polecam śledzenie danych na temat epidemii zamieszczanych na naszej stronie covid.spotdata.pl.

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Obniżyliśmy mocno wskaźnik długu, czas go odważnie powiększyć

Dług publiczny w Polsce spadł do poziomu niższego niż w 2008 r. – roku upadku Lehman Brothers. To daje rządowi niezły punkt startu, by teraz nie przejmować się długiem i solidnie wesprzeć firmy i gospodarstwa domowe w czasie załamania gospodarczego. Ten punkt mógłby być oczywiście lepszy, gdyby nie przedwyborcze, bardzo „hojne” programy społeczne. Ale nie jesteśmy wcale w złej pozycji. Ważne, by stworzyć mechanizmy, które zapewnią później redukcję długu w czasie odbicia gospodarczego.

Na koniec 2019 r. dług publiczny, liczony według metodologii Unii Europejskiej, spadł do 46 proc. PKB. Spadek jest wynikiem wysokiego nominalnego wzrostu gospodarczego i całkiem niskiego deficytu fiskalnego (deficyt to ubytek dochodów w relacji do wydatków w danym roku, dług zaś to ogólna wartość kredytów i obligacji państwa). Oznacza to, że dług jest najniższy od 2007 r.

O ile możemy powiększyć teraz zadłużenie? Rząd zdaje się postępować bardzo ostrożnie, jakby chciał bronić kraj przed nadmiernym zadłużeniem. Z wypowiedzi przedstawicieli rządów w mediach w minionych dniach można wnioskować, że liczą oni, iż dług nie wzrośnie mocno ponad poziom 50 proc. PKB.

Ale moim zdaniem to nieporozumienie. Czas na wstrzemięźliwość jest w okresach dobrej koniunktury, nie złej. Sądzę, że sam spadek PKB wywinduje wskaźnik długu do poziomów zbliżonych do 50 proc. PKB. Do tego dochodzi spadek dochodów podatkowych, który doda kolejne kilka punktów procentowych. A dodatkowo gospodarka potrzebuje dziś potężnego wsparcia płynnościowego. Wiele firm już zaczęło zwalniać pracowników, wiele firm zrobi to w kwietniu. Po takiej dezorganizacji produkcji odbicie po epidemii będzie dużo trudniejsze. Rząd nie powinien obawiać się programów wydatkowych idących w kwoty zbliżone do 5 proc. PKB, czyli znacznie większych niż to, co zapowiedziano w tarczy antykryzysowej.

To wszystko oznacza, że dług może znacznie przekroczyć 60 proc. PKB. Ale nie powinniśmy się tego obawiać nadmiernie. Jeżeli będziemy krajem dynamicznym gospodarczo to bez najmniejszych problemów poradzimy sobie z obsługą tego zadłużenia. Jeżeli nie będziemy – to ciężarem będzie dla nas nawet dużo niższy dług. To nie w długu tkwi zagrożenie, tylko w ewentualnym spadku naszego potencjału rozwojowego.

Istnieje oczywiście ryzyko, że wiarygodność kredytowa Polski ucierpiałaby na nadmiernym powiększeniu długu. Dlatego będziemy potrzebowali planu, jak sfinansować ten jednorazowy przyrost długu po epidemii. Z części transferów społecznych trzeba może będzie zrezygnować. Część zamożniejszych grup społecznych będzie musiała zapłacić wyższe podatki. Część funduszy z UE będziemy musieli przeznaczyć na redukcję długu. Ale to wszystko będą problemy do załatwienia po kryzysie. Nie dziś.

***

Zainteresowanym osobom polecam śledzenie danych na temat epidemii zamieszczanych na naszej stronie covid.spotdata.pl.

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jeśli chcecie się dowiedzieć jak pandemia COVID-19 może wpłynąć na Waszą firmę i gospodarkę polecamy PB Forecast Makro UE „Monitoring kryzysowy”.

 

 

 

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.