Eksport osłabiony przez czynniki cykliczne i strukturalne

Polski eksport dostosował się do globalnych trendów i wyraźnie zwolnił w ostatnich miesiącach. Przy czym hamowanie eksportu towarów to zjawisko cykliczne, a hamowanie eksportu usług to potencjalnie może być zmiana strukturalna, związana z wygasaniem najbardziej dynamicznej fali ekspansji zagranicznych firm w dużych polskich miastach.

W sierpniu eksport towarów był o 0,2 proc. wyższy niż przed rokiem, a eksport usług – o 2,8 proc. wyższy. Tak wynika z danych NBP o bilansie płatniczym. Patrząc na bardziej stabilną średnią 3-miesięczną, eksport towarów rośnie w tempie najsłabszym od połowy 2016 r., a eksport usług w tempie najniższym od końca 2013 r.

Tym samym eksport towarów zakończył wielomiesięczny okres nadzwyczajnej odporności na spowolnienie w światowym handlu. Z danych przemysłowych wiemy, że w dużej mierze jest to efekt spowolnienia w branży motoryzacyjnej i branżach z nią powiązanych. Kolejne miesiące pokażą, na ile mocno polska dostosowuje się do trendów w Niemczech. Na razie nie ma jednoznacznych dowodów na to, że całe łańcuchy produkcji w regionie Europy Środkowej zostały mocno dotknięte – na przykład w Czechach produkcja motoryzacyjna w lipcu i sierpniu przyspieszyła, na Węgrzech generalnie trzyma się solidnie, pogorszenie widać zaś było w Polsce i Rumunii.

Eksport usług zwalnia też ze względu na przyczyny cykliczne – w warunkach spowolnienia gospodarczego niższa jest np. dynamika aktywności w transporcie (choć nie ma jeszcze danych za trzeci kwartał). Ale w eksporcie usług widać też zmianę strukturalną. Coraz wolniejsza jest ekspansja zagranicznych centrów usług wspólnych. W ostatnich latach zatrudnienie w tego typu centrach (polskich i zagranicznych) rosło w tempie kilkunastu procent rocznie, przekraczając łącznie 300 tys. W tym roku ekspansja trwa, ale tempo wzrostu zatrudnienia będzie już prawdopodobnie jednocyfrowe (opieram się na prognozach ABSL z czerwca). Nie jest to absolutnie załamanie trendu, ale raczej naturalne jego wypłaszczenie. W tej dziedzinie istotne pytanie brzmi, jak ekspansja tego sektora zostanie dotknięta przez likwidację limitu tzw. 30-krotności w składkach na ZUS. Rząd zapowiada, że osoby zarabiające więcej niż 30-krotność płacy przeciętnej zaczną w przyszłym roku płacić normalne składki ZUS, co oznacza ok. 5 mld zł dodatkowych kosztów pracy rozłożonych na ok. 300 tys. osób i ich pracodawców. Niektórzy twierdzą, że to zatrzyma ekspansję centrów usług wspólnych, które w dużej mierze zatrudniają dobrze opłacanych specjalistów. Z drugiej strony, atrakcyjność kosztowa Polski wciąż jest bardzo wysoka, a jednocześnie w centrach usług rośnie udział prac o bardzo wysokiej wartości dodanej. Jednocześnie niektórzy ministrowie zapowiadają, że zablokują likwidację limitu 30-krotności.

Ekspansja polskiej gospodarki w ostatnich latach opierała się w dużej mierze na dynamicznym włączaniu firm w kraju w międzynarodowe łańcuchy dostaw. Ten proces musi naturalnie osłabnąć, ale ważne, by osłabienie nie przybrało gwałtownego charakteru.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o handlu zagranicznym Polski: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

NBP: rosnąca efektywność firm nadrobi straty wywołane spadkiem zasobów siły roboczej

Parę lat temu wydawało się, że spadek siły roboczej w Polsce musi nieuchronnie doprowadzić do istotnego obniżenia potencjału rozwojowego gospodarki. Że nie możemy rozwijać się w takim tempie, jak średnio w latach 1990-2015 (25 lat transformacji), czyli ok. 3,7 proc. rocznie. Raz, że negatywnie zmieni się dynamika zatrudnienia; dwa, że pod względem poprawy efektywności wykorzystaliśmy nisko wiszące owoce i będzie coraz trudniej.

Ostatnie lata doskonałego wzrostu gospodarczego mogły nieco zmienić tę perspektywę. Tak przynajmniej twierdzi Narodowy Bank Polski. To wprawdzie instytucja państwowa, więc może mieć nieobiektywnie spojrzenie, ale analizy NBP są na rynku traktowane jako bardzo wiarygodne. Nie muszą być trafne – jak to z każdą analizą – ale są dobrze wykonane.

NBP twierdzi, że pomijając wahania cykliczne Polskę stać na rozwój w tempie niemal 4 proc. rocznie – a dokładnie 3,7 proc. Czyli tak, jak średnio po transformacji! I to pomimo negatywnej dynamiki podaży pracy. W ostatnich latach bank mocno podniósł ten szacunek. Skąd taka pozytywna ocena?

Przypomnijmy, że na długookresowy wzrost gospodarczy składa się przyrost zasobów siły roboczej, przyrost zasobów kapitału oraz przyrost efektywności wykorzystania pracy i kapitału. NBP twierdzi, że wprawdzie zasoby siły roboczej będą rosły dużo wolniej, ale efektywność wykorzystania zasobów pracy i kapitału będzie rosła znacznie szybciej niż w ostatnich latach. Przyczyni się do tego m.in. szybko rosnąca produktywność imigrantów (są oni zatrudniani już nie tylko przy prostych pracach, ale też coraz bardziej złożonych zadaniach), oraz rosnąca innowacyjność firm. NBP nie pisze tego wprost, ale wzrost innowacyjności firm może wynikać z faktu, że przy coraz trudniejszym dostępie do pracowników zwiększanie efektywności pracy to jedyna droga rozwoju. Moim zdaniem może się to objawiać m.in. w przejmowaniu na większą skalę firm mniej wydajnych przez bardziej wydajne.

Sądzę, że wielu ekonomistów zadaje sobie pytanie, czy ostatnie lata bardzo szybkiego rozwoju to tylko wyjątkowy epizod, który niedługo się skończy, czy też objaw większej od oczekiwań strukturalnej siły gospodarki. NBP zdaje się stawiać na ten drugi scenariusz.

Autor: Ignacy Morawski

Raporty o inflacji NBP: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Inflacja powyżej celu NBP. Co oznacza jej wzrost?

Po raz pierwszy od sześciu i pół roku inflacja w Polsce przekroczyła cel inflacyjny NBP. Jest to symboliczne wydarzenie, które pokazuje, że po wieloletnim okresie niskiej inflacji wpływamy na nowe wody. Wchodzimy w erę wyższego wzrostu cen, czyli jednocześnie wyraźnie ujemnych realnych stóp procentowych i niższego wzrostu płac realnych. Sądzę, że to jest zmiana korzystna dla przedsiębiorstw i właścicieli aktywów, a mało korzystna dla konsumentów (w krótkim okresie) i oszczędzających konserwatywnie na lokatach (na długo). Wątpię też, by była to zmiana o istotnym wpływie na politykę.

Inflacja w czerwcu wyniosła 2,6 proc., wobec 2,4 proc. w maju. Tak wynika z tzw. wstępnego odczytu – ostateczne dane poznamy w połowie miesiąca. Dane potwierdzają właściwie trendy, które były widoczne już od marca. Od końca zimy bowiem widoczne były istotne przyspieszenie cen, wynikające po części z wyższych cen żywności, a po części z przerzucania kosztów płac na ceny przez firmy usługowe. Przekroczenie celu inflacyjnego NBP (2,5 proc.) to tylko akt symboliczny.

Co to oznacza? Oto kilka luźnych wniosków.

Po pierwsze, firmy mają większą moc cenową i są w stanie przerzucić rosnące koszty na kupujących. To może oznaczać, że poprawią się wyniki finansowe, choć na potwierdzenie tej hipotezy trzeba będzie jeszcze poczekać. Niemożność przerzucenia rosnących kosztów na kupujących sprawiała, że marże firmy kurczyły się w ostatnich latach, mimo doskonałego wzrostu gospodarczego. Teraz może się to zmienić. To może być teoretycznie dobra zmiana dla inwestorów giełdowych.

Po drugie, odwrotną stroną medalu będzie niższy realny wzrost wynagrodzeń. Płace od dwóch lat rosną nominalnie w średnim tempie 7 proc. rocznie, ale przy inflacji rzędu 2,5-3 proc. realny wzrost wynagrodzeń obniży się z ok. 5,5-6 proc. do 4-4,5 proc. To może negatywnie wpłynąć na dynamikę konsumpcji, choć transfery fiskalne powinny łagodzić te efekty.

Po trzecie, wchodzimy w okres ujemnych realnych stóp procentowych, nie tylko krótkookresowych, ale też długookresowych. To może być trwała zmiana, będąca odzwierciedleniem procesów globalnych (wysoki popyt na bezpieczne aktywa). Jest to oczywiście fatalna informacja dla ludzi oszczędzających na lokatach i w obligacjach skarbowych. Choć jednocześnie może być to dobra zmiana dla obecnych właścicieli innych aktywów, m.in. akcji. Teoretycznie obniżenie realnej bezpiecznej stopy procentowej powinno wpłynąć na wycenę bardziej ryzykownych aktywów.

Po czwarte, mało prawdopodobne jest, by na rosnącą inflację bank centralny zareagował podnoszeniem stóp procentowych. Na świecie istnieje raczej tendencja do obniżania stóp, a nasz bank centralny będzie dostosowywał się do trendów globalnych. Główne pytanie, to czy w Polsce dojdzie do cięć kosztu pieniądza. Wydaje się, że na razie nie.

Po piąte, wraz z rosnącą inflacją zwiększa się liczba komentarzy politycznych na temat cen. W naturalny sposób wzrost inflacji stara się wykorzystać opozycja (zrobiłaby to każda opozycja w każdych warunkach), szczególnie, że szybko rosną ceny tak wrażliwego towaru jakim jest żywność. Jednak moje szacunki ekonometryczne wskazują, że ceny żywności nie mają istotnego wpływu na nastroje polityczne – musiałoby dojść do jakiejś erupcji cen, a na to się nie zanosi. Wątpię, by szybki wzrost cen żywności mógł być czynnikiem, który istotnie wpłynie na poparcie dla rządu. Opozycja może wykorzystywać ten temat, ale nie powinna pokładać w nim dużych nadziei.

Po szóste, i ostatnie, otoczenie polskiej gospodarki w tym momencie nie sprzyja długotrwałemu wzrostowi inflacji w Polsce powyżej celu inflacyjnego, ale to może się zmienić. Warto pamiętać, że trendy cenowe w Polsce zwykle podążały za trendami w strefie euro. Tam inflacja jest mizerna – zaledwie 1,2 proc. w czerwcu. W Polsce inflacja będzie podbijana przez wyjątkowo mocny wzrost płac i prawdopodobny wzrost cen energii, ale wyżej niż 3-4 proc. w obecnych warunkach nie powinna sięgnąć. Natomiast warunki zewnętrzne mogą się zmienić. Europa będzie zapewne coraz bardziej zdeterminowana, by porzucić niemiecki konserwatyzm monetarny i mocniej stymulować gospodarkę. Prezes EBC Mario Draghi powiedział niedawno, że bank może pozwolić na wzrost inflacji powyżej celu banku („blisko, ale poniżej 2 proc.”) by nadrobić lata zbyt niskiej inflacji. To były wyjątkowe słowa. Nie jest więc wykluczone, że w najbliższej dekadzie inflacja będzie średnio wyraźnie wyższa niż w mijającej.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jest świat (eksportowy) poza Niemcami

Polski eksport notuje całkiem niezłe dynamiki, co w warunkach flauty w europejskim przemyśle jest sporym osiągnięciem. Ale jeszcze ciekawsze jest, które kierunki napędzają polski eksport – są to m.in. Francja, Włoch i Wielka Brytania, czyli trójka, po której ostatnimi czasy nie spodziewalibyśmy się mocnego popytu na towary z Polski. A jednak.

Wtorkowe dane na temat bilansu płatniczego pokazały, że eksport towarów z Polski wzrósł w marcu o 7,9 proc. rok do roku, czyli niewiele wolniej niż 10 proc. zanotowane w lutym. Jednocześnie dane ze strefy euro, najważniejszego odbiorcy towarów z Polski, wskazały na spadek produkcji przemysłowej w marcu o 0,6 proc. rok do roku.  Łącząc te dwa zjawiska widać dużą odporność polskiego sektora przetwórczego na spowolnienie w Europie. Z czego ta odporność wynika? Częściowo to aktywna wymiana w ramach regionu CEE (silny wzrost eksportu na Węgry), a częściowo efekt systematycznego przenoszenia produkcji do Polski przez zagraniczne firmy.

Najbardziej zaskakujące jest to, jak mocny jest popyt z krajów, które uchodzą raczej za słabsze ogniwa w europejskim przemyśle. Z danych GUS (które nieco różnią się od danych NBP, ale pozwalają na wniknięcie w strukturę geograficzną) wynika, że sprzedaż do Wielkiej Brytanii rośnie w tempie prawie 10 proc. rocznie. Czyżby był to efektu budowania zapasów przed brexitem? Niewiele wolniej rośnie sprzedaż do Francji. A wyraźny wzrost popytu widać też ze strony Włoch. Czyli nawet w warunkach stagnacji sprzedaży do Niemiec, polski eksport radzi sobie całkiem nieźle. Widać jest dla polskich firm świat poza Niemcami.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o prognozach Komisji Europejskiej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Czy Polska ma problem z mierzeniem inwestycji?

Słabość inwestycji w polskiej gospodarce to jedno z głównych zjawisk, które przykuwa uwagę ekonomistów w ostatnich latach – poza bardzo szybkim wzrostem gospodarczym i zmianami na rynku pracy. Pod koniec 2018 r. inwestycje były zaledwie o 2,3 proc. wyższe niż trzy lata wcześniej, mimo że PKB urósł w tym czasie o ponad 13 proc. To sprawiło, że udział inwestycji w PKB spadł w bardzo zaskakujący sposób. Pokazuję to na wykresie poniżej.

Intrygującą opinię na ten temat wypowiedział wczoraj prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński na konferencji Forum Bankowe. Jego zdaniem GUS… zaniża wartość inwestycji w gospodarce. Nie jest to opinia nowa, ale wypowiedziana przez prezesa banku publicznie nabiera znaczenia. Dokładnie Glapiński powiedział tak:

Z rosnącym zdumieniem obserwujemy statystykę, jeśli chodzi o poziom inwestycji w Polsce i według naszych dyskusji i analiz, poziom inwestycji jest wyższy niż odnotowuje to GUS. Dyskusyjna jest analiza, jeśli chodzi o leasing. Przychylamy się do opinii, że poziom inwestycji jest daleko wyższy niż pokazują to statystyki. Wykazywany niski poziom inwestycji przy tak wysokim wzrośnie PKB jest sprzecznością” (cytat za PAP).

Jego słowa są o tyle istotne, że NBP dysponuje bardzo rozbudowanymi zasobami analitycznymi i ma dobry wgląd w trendy w gospodarce. NBP otrzymuje też od GUS więcej informacji niż przeciętny obywatel. Co więcej, debata o inwestycjach ma bardzo duże implikacje dla rekomendacji dla polityki gospodarczej. Czy więc słabość inwestycji w Polsce jest iluzją statystyczną?

Czy rzeczywiście inwestycje są niedoszacowane?

Nie mam na to pytanie naturalnie jednoznacznej odpowiedzi. Ale mam kilka uwag, które mogą naprowadzić nas na istotne problemy.

Po pierwsze, choć bardzo szybki wzrost PKB i niski wzrost inwestycji nie są zupełnie sprzeczne, to są zjawiskiem rzadkim. W ostatnich 20 latach w Unii Europejskiej na 220 przypadków trzyletniego wzrostu PKB o ponad 10 proc., tylko w 10 przypadkach inwestycje rosły tak słabo jak teraz w Polsce lub słabiej. Prawie wszystkie przypadki dotyczą tzw. nowych członków UE. Może rzeczywiście jest jakiś problem z mierzeniem nakładów na środki trwałe?

Po drugie, należałoby odpowiedzieć na pytanie, czy problem z mierzeniem inwestycji jest większy niż w przeszłości i większy niż w innych krajach UE? To pozwoliłoby lepiej ocenić obecną sytuację Polski w porównaniach historycznych i geograficznych. Glapiński sugeruje, że jest problem z wliczaniem leasingowanych maszyn do inwestycji – leasing bardzo szybko rósł w ostatnich latach, więc może być coś na rzeczy, że problem z liczeniem inwestycji się powiększył i wpłynął na szacunek dynamiki inwestycji.

Po trzecie, zaskakujące jest, że prezes NBP wyraża opinie, które nie mają poparcia w oficjalnych dokumentach analitycznych banku. Pytanie, dlaczego tak się dzieje? Dopiero co NBP opublikował duży Raport o Inflacji, gdzie jeden rozdział jest poświęcony inwestycjom. Nie ma tam słowa o problemach z ich mierzeniem, opisanych przez prezesa banku. Czy wątpliwości odnośnie inwestycji mają po prostu członkowie Rady Polityki Pieniężnej, czy też szersza grupa analityków w banku? Przekłada się to wprost na pytanie, czy uwagi Glapińskiego nie mają charakteru politycznego?

Sądzę, że zarówno NBP jak i GUS powinny udzielić opinii publicznej głębszej informacji na ten temat. 

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o inwestycjach dla krajów UE: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Bardzo optymistyczne prognozy PKB

Analitycy Narodowego Banku Polskiego wyraźnie podnieśli projekcję PKB na 2019 i 2020 r. Obraz rysowany przez tę projekcję jest bardzo optymistyczny. Pytanie, czy nie za bardzo? Choć warto pamiętać, że w przeszłości projekcje banku sprawdzały się całkiem nieźle, przynajmniej w krótkim okresie.

Według projekcji NBP, publikowanej trzy razy w roku, w 2019 r. wzrost PKB ma zmieścić się w przedziale 3,3-4,7 proc. (środek przedziału to 4 proc.), w 2020 r. – 2,7-4,6 proc. (środek to 3,7 proc.), a w 2021 r. – 2,4-4,3 proc. (środek to 3,4 proc.). A zatem jeszcze przez niemal dwa lata wzrost gospodarczy ma być zbliżony do 4 proc., co jak na gospodarkę nie notującą właściwie wzrostu zatrudnienia ze względu na wyczerpującą się podaż siły roboczej jest wynikiem bardzo wysokim. Taki wzrost mamy utrzymać w warunkach wygasającego napływu imigrantów, malejących dynamicznych efektów napływu funduszy europejskich i wyraźnego spowolnienia w strefie euro.

Jednym z powodów tak optymistycznej prognozy jest prawdopodobnie (bo szczegóły poznamy dopiero w przyszłym tygodniu) silna stymulacja fiskalna gospodarki oraz wykazywana dotychczas przez polską gospodarkę odporność na spowolnienie w Europie. Ten pierwszy czynnik jest nowy, dlatego obecna projekcja NBP jest wyraźnie wyższa niż ta z jesieni. Jeszcze jesienią projekcja wskazywała na wzrost rzędu 3,6 proc. w 2019 r. i 3,4 proc. w 2020 r.

Mi projekcja NBP wydaje się nieco zbyt optymistyczna. Impuls fiskalny w warunkach pełnego zatrudnienia nie przełoży się tak znacznie na wzrost PKB jak parę lat temu, a jednocześnie efekty spowolnienia w Niemczech powinny w końcu być bardziej widoczne w Polsce. Ale jednocześnie moje spojrzenie nie jest diametralnie odmienne od tego prezentowanego przez bank. Trzeba pamiętać, że projekcje NBP generalnie były dość trafne. Od 2010 r. w zdecydowanej większości przypadków faktyczny wzrost PKB mieścił się w przedziale projekcji na rok bieżący. Gorzej z projekcją na dwa lata w przód – w ok. połowie przypadków faktyczny wzrost znajdował się poza przedziałem 50-proc. prawdopodobieństwa. Ze statystycznego punktu widzenia nie ma w tym nic dziwnego, generalnie dobra prognoza to taka, gdy w połowie przypadków faktyczna realizacja zmiennej mieści się w 50-proc. przedziale prawdopodobieństwa. Po prostu patrząc na długi okres swobodniej można się z NBP nie zgodzić.

Autor: Ignacy Morawski

Komunikat RPP z wynikami projekcji PKB i inflacji: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Presja na marże nie odpuści w 2019

Z perspektywy makroekonomicznej rok 2019 nie będzie się istotnie różnił od 2018. Sielanki jednak nie będzie, zwłaszcza dla małych i średnich firm.

Jest taki żart, że jeżeli ktoś szuka pracy, w której mógłby się utrzymać przez wiele lat pomimo systematycznych błędów, to powinien zostać ekonomistą lub meteorologiem. Dużo to mówi o społecznej percepcji prognoz ekonomicznych. Jest w tym sporo prawdy, ponieważ do prognoz rzeczywiście należy podchodzić z dużą dozą sceptycyzmu, patrzeć bardziej na całe spektrum niż pojedynczą prognozę. Dowodów na „mijanie się z prawdą” przez ekonomistów jest niestety dość dużo. W Stanach Zjednoczonych, a więc kraju o wiele bardziej rozwiniętej kulturze ekonomicznej, w ostatnich trzydziestu latach średni błąd prognozy PKB na rok kolejny wynosi 0,9 pkt. proc. — wynika z analizy Ignacego Morawskiego. To dużo. Dlatego o wiele ważniejsze dla czytającego prognozy powinny być nie konkretne wartości liczbowe, lecz kierunek i skala potencjalnych zmian. Warto również zwracać uwagę na scenariusze skrajne i ich potencjalne konsekwencje. Poza tym o wiele ważniejsze niż skupienie się na samych liczbach powinna być analiza jakości opisu gospodarki przez danego ekonomistę. Prognozowanie jest po prostu bardzo trudną sztuką i trzeba mieć to na względzie czytając, czego dany ekspert oczekuje.

Obecnie zdecydowana większość prognoz polskich ekonomistów zebranych przez SpotDatę jest podobna i różni się głównie w szczegółach. Generalny obraz jest taki, że rok 2019 będzie rokiem spowolnienia, choć dość łagodnego. Kontynuowane mają być dwa najsilniejsze trendy — wzrost konsumpcji napędzany korzystną dla pracowników sytuacją na rynku pracy oraz boom w budownictwie (mieszkaniowym i infrastrukturalnym) napędzany wzrostem zamożności, wykorzystaniem środków unijnych oraz realizację wielu publicznych programów infrastrukturalnych. Oba te trendy w tym roku mają mieć jednak słabszą moc — głównie ze względu na pogorszenie koniunktury u naszego największego partnera handlowego — strefy euro oraz nasilający się problem braku pracowników. Z kolei ze strony przedsiębiorców i opinii publicznej znacznie częściej dochodzą głosy o rosnących obawach przed nadchodzącym kolejnym wielkim kryzysem. Jasne, że taki scenariusz również jest możliwy, ale wydaje się, że mocno przeceniany. I choć ekonomiści nie są zbyt dobrzy w prognozowaniu recesji (wynika tak z prognoz rynkowych zbieranych od 20 lat przez „The Economist”) to tym razem brak jest istotnych powodów, by oczekiwań załamania w polskiej gospodarce. Najprawdopodobniej czeka nas powtórka z 2015/2016 r., czyli tylko nieznaczne pogorszenie koniunktury.

Pierwszy motor: konsumpcja

Konsens prognoz zakładane łagodne schodzenie z cyklicznej górki. I tak, PKB w 2019 r. ma nadal rosnąć, choć wolniej niż w 2018 r., i zbliżyć się do długoterminowego potencjału polskiej gospodarki, tj. 3,5-4 proc. — wynika tak z danych zbieranych od polskich instytucji finansowych przez SpotDatę. Głównym powodem spowolnienia ma być niższy wzrost konsumpcji prywatnej — w tym przypadku mediana prognoz wynosi 3,8 proc. Konsumpcja ma być napędzana nadal wysokim, chociaż nieznacznie niższym niż obecnie wzrostem realnego funduszu płac (sumy wypłacanych wynagrodzeń po uwzględnieniu inflacji) — z tym, że wynagrodzenia mają nadal szybko rosnąć, a zatrudnienie się ustabilizować. Wprowadzenie od połowy roku pracowniczych planów kapitałowych (PPK) w największych przedsiębiorstwach tylko w niewielkim stopniu wpłynie na zmniejszenie skali podwyżek płac. Stąd też po ok. 7,2 proc. wzroście płac w 2018, rok 2019 ma zakończyć się wzrostem o 7 proc. Zagrożeniem dla zatrudnienia (podaży pracy) jest potencjalny odpływ Ukraińców do Niemiec (szacunki mówią o nawet połowie z nich) oraz nasilający się problem demograficzny (obniżenie liczby aktywnych zawodowo i zwiększenie liczby emerytów).

Ewolucja prognoz PKB na 2019 wybranych instytucji finansowych zbieranych przez SpotData 

Drugi motor: inwestycje

W przypadku inwestycji ekonomiści również oczekują, że rok 2019 będzie nieznacznie gorszy niż 2018. O ile w minionym roku inwestycje wzrosły najprawdopodobniej o 7,4 proc., tak w obecnym mają wzrosnąć tylko o 5,4 proc. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy szukać w inwestycjach infrastrukturalnych samorządów, których kumulacja nastąpiła tuż przed wyborami samorządowymi, a więc jesienią 2018 r. Stąd też rok 2019, pomimo że jest to rok wyborczy, będzie raczej stał pod znakiem słabszego niż dotychczas wzrostu inwestycji publicznych. Łagodzić te spadki ma oczekiwane rekordowe wykorzystanie środków unijnych (w obecnej perspektywie finansowej 2014-2020). Ekonomiści oczekują również utrzymania skali nakładów inwestycyjnych przez przedsiębiorstwa. Jest to o tyle ważne, że to przedsiębiorstwa mają największy udział w łącznych inwestycjach, sięgający 75-80 proc. Na boom inwestycyjny ze strony sektora prywatnego nie ma jednak co liczyć.

Kluczową niewiadomą jest natomiast skala osłabienia globalnej i europejskiej gospodarki. Kiepskie dane z europejskiej gospodarki z drugiej połowy 2018 r., pierwsze oznaki słabości płynące z Chin czy rosnące ryzyka geopolityczne (Brexit, wojny handlowe) nie nastrajają pozytywnie i są trudne do policzenia. Przykładowo, według Łukasza Tarnawy, ekonomisty BOŚ Banku, podwyżka amerykańskich ceł na europejskie samochody do 25 proc. obniżyłaby tempo wzrostu niemieckiego PKB od 0,2 do 0,7 pkt. proc. W efekcie straty odnotowałyby polskie firmy uczestniczące w niemieckich łańcuchach produkcji (szczególnie polska motoryzacja, chemia, metalurgia). Jak na razie polski przemysł rósł tak, jakby spowolnienia w Europie nie odczuwał zbyt silnie — wydaje się jednak, ze rok 2019 nie będzie już tak łaskawy i produkcja przemysłowa będzie musiała zwolnić.

O wiele mniej ciekawe są prognozy inflacji i stóp procentowych. Ekonomiści oczekują kolejnego nudnego roku — inflacja w 2019 r. ma wzrosnąć tylko nieznacznie, do około 2,3 proc., co tylko utwierdzi RPP w utrzymywaniu stóp procentowych na obecnym 1,5-procentowym poziomie. Jednak już na 2020 r. badani przez SpotDatę ekonomiści zakładają podwyżki do 2 proc. Wbrew medialnym doniesieniom ceny w całej gospodarce nie będą rosnąć przesadnie szybciej — choć niektóre branże mogą mocno ucierpieć ze względu na podwyżki np. cen energii, gazu czy zbóż.

Ewolucja prognoz średniej inflacji CPI  w 2019 wybranych instytucji finansowych zbieranych przez SpotData 

 

Wpływ na przedsiębiorstwa

Z perspektywy makroekonomicznej rok 2019 nie będzie się istotnie różnił od 2018. Co jednak nie oznacza, że będzie spokojnie. Nasilać się będą mordercze dla niektórych firm procesy obniżania się marż. W ciągu ostatnich dwóch lat można było zauważyć, że przy niemożności przeniesienia rosnących kosztów na klientów (w postaci wyższych cen) firmy brały je na siebie. W konsekwencji prowadziło to do mocnych spadków marż. Obecnie prowadzenie tej strategii nie jest już w wielu branżach możliwe — zbliżają się one do ściany. Szczególnie narażone są spółki małe i średnie — przeważnie mniej wydajne niż te duże.

Dodatkowym problemem jest odpływ pracowników, którym MŚP nie są w stanie zapłacić tyle ile są w stanie zaoferować większe firmy. Stąd też nie dziwi rosnący odsetek upadłości i rozpoczynanych restrukturyzacji czy fala fuzji i przejęć w rozdrobnionych i niskomarżowych branżach (np. w przetwórstwie spożywczym).

Opisywane powyżej kwestie są doskonale widoczne po przeanalizowaniu wyników polskich spółek giełdowych z ostatnich trzech lat. Odsetek dużych (z przychodami powyżej 2 mld zł) spółek giełdowych przynoszących straty utrzymuje się od 2015 r. na poziomie około 8-10 proc. Natomiast wśród średnich (do 400 mln zł) widoczny jest wzrost z 15 proc. w 2015 roku do 27 proc. na koniec trzeciego kwartału 2018 r. To wszystko odbywa się w otoczeniu szybkiego wzrostu przeciętnych przychodów i zysków przedsiębiorstw. Widać więc, że już teraz mniejsze firmy nie wytrzymują konkurencji z dużymi.

Koniunktura w 2019 r. pozostanie więc generalnie dobra. Jednak pod płaszczykiem doskonałych wyników dla całej gospodarki kryją się branże, które mocno odczują dalszy wzrost kosztów. Stąd też trudny rok czeka np. branżę budowlaną, nawozową czy spożywczą. Rok 2019 może dla wielu firm stać pod hasłem: reformuj się albo giń. Wiele skorzystać mogą te firmy, które umiejętnie przejdą z modelu taniej siły roboczej na inny, oparty w większym stopniu na wyższej jakości, rozpoznawalności na europejskich rynkach co pozwoli na podniesienie marż.


Autor: Kamil Pastor, ekonomista SpotData

Tekst jest częścią dodatku specjalnego „Czytaj i zarabiaj”  do Pulsu Biznesu.

Niska inflacja – jakie mogą być jej przyczyny?

Inflacja w Polsce od około 2013 roku kształtuje się poniżej poziomu, który można by uznać za normalny. W maju, przy wzroście gospodarczym utrzymującym się na poziomie ok. 5 proc. i wzrostach cen ropy w pobliżu 50 proc. rok do roku, ceny konsumenckie wzrosły tylko o 1,7 proc. rok do roku. Bardzo niska jest też inflacja bazowa, czyli taka mierząca „głębokie” zmiany cen wynikające z długoterminowych procesów gospodarczych, a nie tylko tymczasowych szoków (np. nagły wzrost cen żywności z uwagi na suszę).

Chociaż inflacja w Polsce pozostaje stabilna (osiągnięty jest cel NBP 1,5 – 3,5 proc.) to wydaje się, że ceny rosną zdecydowanie za wolno biorąc pod uwagę jak silnie rozgrzana jest nasza gospodarka. Dotychczasowa teoria tłumacząca kształtowanie się inflacji oparta była na powiązaniu cen z koniunkturą gospodarczą oraz sytuacją na rynku pracy. Inflacja może wynikać z czynników popytowych (popyt na towary znacząco przekracza dostępną podaż) lub podażowych (firmy podwyższają ceny żeby zrekompensować sobie rosnące koszty). Chociaż obie przesłanki, tj. szybko rosnący popyt oraz coraz wyższe koszty pracy i surowców, doświadczają polską gospodarkę to podwyżek cen nie widać. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, chociaż trudno wskazać najważniejszą.

Firmy biorą „na klatę” rosnące płace

Płace w Polsce rosną w tempie ok. 7 proc. rocznie, najmocniej od czasów przed kryzysem finansowym. Wpływa na to spadające bezrobocie, które według szacunków Eurostatu w kwietniu wyniosło zaledwie 3,8 proc.

Zazwyczaj wyższa dynamika płac przenosiła się na inflację po około 4 kwartałach. Tak było we wszystkich poprzednich cyklach koniunktury. Co zatem dzieje się obecnie? Dlaczego wysoka dynamika płac nie przekłada się na wyższą inflację? Można wyjaśnić to na dwa sposoby.

Firmy często biorą rosnące koszty „na klatę”, czyli godzą się na obniżenie marż, aby utrzymać konkurencyjność. Mamy do czynienia z silną konkurencją (szczególnie w handlu detalicznym) – jeżeli tylko jedna firma podniesie ceny to klienci odejdą do konkurentów. Zjawisko to potęguje wysoka wrażliwość polskich klientów na cenę. Firmy, szczególnie te duże, dysponujące pokaźnymi rezerwami, uczestniczą w wojnach cenowych. Wolą przetrwać na rynku, nawet za cenę niższych marż – ta sytuacja ma miejsce np. na rynku hurtowym sprzętu elektronicznego.

Inny powód to rosnąca imigracja, która wywołuje presje w dół na płace. Oznacza to, że choć płace rosną szybko, to jest to wzrost wolniejszy niż mógłby być osiągnięty przy takim popycie na pracę i braku imigracji.

Kurs walutowy ma coraz mniejszy wpływ

Drugim czynnikiem wpływającym na ograniczenie inflacji był do niedawna kurs walutowy. Aprecjacja euro i dolara w 2017 roku nieznacznie przyczyniła się do spadku cen w Polsce. Kiedy złoty zyskuje na wartości to ceny dóbr importowanych spadają, a rosną natomiast ceny naszego eksportu.

Warto jednak pamiętać, że kurs walut ma coraz mniejsze znaczenie na kształtowanie się inflacji w Polsce (szerzej na ten temat w np. Mechanizm transmisji monetarnej NBP). Firmy w znacznym stopniu są zabezpieczone przed zmianą kursów walut – polskie spółki często są tylko ogniwami w światowych łańcuchach produktów, co oznacza, że nasz eksport w znacznej części powiązany jest ze wcześniejszym importem surowców i półproduktów do Polski. Oznacza to naturalny hedging, który łagodzi wpływ różnic kursowych. Zmiana kursu ma najsilniejszy wpływ na te kategorie, w których trudno się zabezpieczyć, czyli na ceny paliw, żywności i drogich towarów takich jak np. samochody (np. Hałka 2017).

Co więcej, od kilku tygodni złoty wyraźnie się osłabia, więc rola tego czynnika w tłumaczeniu niskiej inflacji maleje.

Globalizacja obniża inflację na całym świecie

Inflacja pozostaje niska, ponieważ ceny we wszystkich gospodarkach rozwiniętych rosną bardzo wolno. Polska jest krajem silnie uzależnionym od koniunktury zagranicznej (przede wszystkim niemieckiej) z uwagi na istotny udział naszego eksportu w PKB. Przekłada się to na harmonizację cykli koniunkturalnych oraz właśnie „import inflacji” zza granicy.  Potwierdzają to badania (Hałka 2017) , z których wynika, że tylko 55 proc. towarów z koszyka konsumpcyjnego reaguje na zmianę koniunktury krajowej. Są to przede wszystkim ceny usług, żywności i energii, czyli te najbardziej zmienne. Najsłabiej na czynniki krajowe reagują ceny dóbr trwałych (np. AGD), które w zdecydowanie większym stopniu kształtowane są przez koniunkturę światową i ustalane na poziomie ponadnarodowym.

Jednym z powodów dlaczego inflacja w strefie euro i USA pozostaje niska jest nasilenie procesów globalizacyjnych i wzrost wolumenu handlu. Wejście na światowy rynek krajów takich jak Chiny, Indie czy Brazylia spowodowało, że świat uzyskał dostęp do setek milionów tanich pracowników. Firmy nie muszą już tak silnie podwyższać płac, skoro mogą przenieść produkcję do krajów o niższych kosztach pracy. Z tego powodu siła negocjacyjna pracowników, która dotychczas umożliwiała wywalczanie podwyżek istotnie spadła. Sukcesem w wielu zawodach jest już samo posiadanie pracy, a podwyżki są celem drugorzędnym. Świadczą o tym np. wyniki ekonomistów z Banku Rozliczeń Międzynarodowych (BIS), którzy obliczyli, że w latach 2010-2016 globalne koszty pracy tłumaczyły średnio aż 22 proc. zmienności dynamiki kosztów pracy w danym kraju  podczas gdy w pierwszej dekadzie XXI wieku tylko w 11 proc. Można za to winić rozwój światowego outsourcingu. W ten sposób wpływ zmian krajowej koniunktury, szczególnie w małych gospodarkach o wysokim stopniu otwartości bardzo się zmniejszył.

Z drugiej strony globalizacja zwiększyła udział w rynku transnarodowych korporacji prowadzących swoją politykę i ustalających ceny na poziomie globalnym.  W mniejszym stopniu reagują więc na np. wzrost kosztów produkcji w pojedynczym kraju, gdyż jest to tylko jeden z wielu czynników w procesie produkcji i sprzedaży.

Powolne wychodzenie z kryzysu i słaba koniunktura światowa spowodowały, że inflacja od 2009 w gospodarkach rozwiniętych pozostawała niska. Światowy handel przestał rosnąć oraz nasiliły się tendencje protekcjonistyczne. Mocno też wzrosło bezrobocie, a spadła aktywność zawodowa. Firmy mogą więc zatrudniać po relatywnie niższych kosztach, przez co zmniejsza się presja na podwyżki cen. Długotrwały brak inflacji spowodował również zakotwiczenie oczekiwań inflacyjnych na niskich poziomach. Osłabia to żądania pracowników na temat wynagrodzeń.

Technologia zmieniła modele biznesowe firm oraz preferencje zakupowe klientów

Istotny wpływ na spadek inflacji ma też rozwój technologiczny. Po pierwsze dzięki nowym zdobyczom nauki firmy są w stanie zastępować pracowników (szczególnie tych wykonujących pracę prostą lub manualną) co jeszcze bardziej pogarsza ich siłę negocjacyjną. Technologia zmienia też dotychczasowe modele produkcji, logistyki czy sprzedaży. Głównym celem zmian jest ograniczanie kosztów, które często całkowicie odmieniają model biznesowy w branży – tak było np. w branży lotniczej w przypadku tanich linii czy rynku przewozów taksówkarskich, który w znacznej mierze przejął Uber.

Łatwość porównywania cen i minimalizacja kosztów transportu spowodowała, że konkurencja jest teraz globalna i w głównej mierze oparta na redukowaniu kosztów.  Nie rekompensuje tego zwiększona aktywność konsumentów wynikająca z większej dostępności do wcześniej drogich towarów i usług. Znaczna część firm straciła możliwość ustalania cen i o ile nie oferuje unikatowych na skalę świata dóbr, musi uczestniczyć w wojnach cenowych w celu utrzymania się na rynku.

Jak widać globalne czynniki, w znacznej mierze niezależne od nas, mają ogromny wpływ na kształtowanie się inflacji. Jesteśmy przeważnie biorcami procesów toczących się na całym świecie. Nie jesteśmy jednak jeszcze do końca świadomi ani ich kierunku ani siły wpływu.

Świat akademicki mocno spiera się o to dlaczego inflacja jest tak niska – czy to tymczasowe zjawisko czy raczej czeka nas okres sekularnej stagnacji (link); czy wynika to ze starzenia się społeczeństw (link) czy bardziej z powodu wolnego tempa rozwoju po kryzysie. Ostatecznej odpowiedzi jak na razie brak.

Kamil Pastor, analityk SpotData