Nie było efektu nowego 500+?

Nowe transfery społeczne w tym roku zostały skonstruowane tak, by największy przyrost dochodu zapewnić we wrześniu – tuż przed wyborami parlamentarnymi. Dane o sprzedaży detalicznej nie wskazują jednak, by nowe transfery znalazły ujście w wyższych wydatkach konsumentów. Czyżby nowy dochód został oszczędzony? Albo został wydany na usługi, których nie widać w danych o sprzedaży?

Sprzedaż detaliczna wzrosła we wrześniu realnie o 4,3 proc. rok do roku, czyli w podobnym tempie co w sierpniu i znacznie wolniej od oczekiwań rynkowych. Cały trzeci kwartał był w sprzedaży lekko rozczarowujący – średnia 3-miesięczna dynamika wyniosła po wrześniu 4,8 proc. i była o 2,3 pkt proc. niższa niż po wrześniu czerwcu. W przeszłości takiemu spowolnieniu sprzedaży w 9 na 10 przypadków towarzyszyło spowolnienie konsumpcji. Jest więc bardzo prawdopodobne, że w konsumpcji nie zobaczyliśmy oczekiwanego efektu nowych transferów społecznych.

Mógłbym zapytać, czy za tym kryje się rozczarowujący dla partii rządzącej wynik wyborów parlamentarnych? Ale to byłby chyba krok za daleko we wnioskowaniu. Ograniczę się do rozpatrywania samych zjawisk ekonomicznych.

Od początku jasne było, że tegoroczna runda nowych transferów z tytułu programu „500+” nie będzie miała tak dużego wpływu na konsumpcję, jak w 2016 r. Transfery w większej mierze trafiły do zamożniejszych gospodarstw domowych, które mają wyższą skłonność do oszczędzania. Ale mimo wszystko jakiś efekt powinien wystąpić. Co więc się stało?

Są właściwie tylko dwie możliwe odpowiedzi na to pytanie. Pierwsza jest taka, że oszczędności wzrosły mocniej od oczekiwań. Druga możliwość jest taka, że dodatkowy dochód został przeznaczony na usługi, których nie widać w danych o sprzedaży – na urlopy, kina, restauracje, usługi higieny osobistej, czy transport.

Tę drugą możliwość mógłby potwierdzać fakt, że w danych o sprzedaży detalicznej jest dużo szumu, który trudno wyjaśnić fundamentalnymi procesami gospodarczymi. Na przykład, bardzo zwolniła dynamika sprzedaży w sklepach specjalizujących się w sprzedaży żywności. Nie licząc miesięcy z istotnymi świętami, kiedy zmienność sprzedaży jest bardzo duża, wrzesień przyniósł najgłębszy spadek w tego typu sklepach od listopada 2015 r. Możliwe, że jest tu jakiś szum w danych, który nie ma żadnego związku z trendami w popycie.

Na ostateczną odpowiedź na pytanie o wpływ nowych transferów społecznych na konsumpcję przyjdzie nam poczekać do listopada, gdy pojawią się dane z rachunków narodowych o PKB i jego składowych. Na razie jednak optymiści, wieszczący przyspieszenie PKB dzięki ekspansywnej polityce fiskalnej, muszą wykazać się dużą kreatywnością w interpretowaniu danych.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o sprzedaży detalicznej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Eksport osłabiony przez czynniki cykliczne i strukturalne

Polski eksport dostosował się do globalnych trendów i wyraźnie zwolnił w ostatnich miesiącach. Przy czym hamowanie eksportu towarów to zjawisko cykliczne, a hamowanie eksportu usług to potencjalnie może być zmiana strukturalna, związana z wygasaniem najbardziej dynamicznej fali ekspansji zagranicznych firm w dużych polskich miastach.

W sierpniu eksport towarów był o 0,2 proc. wyższy niż przed rokiem, a eksport usług – o 2,8 proc. wyższy. Tak wynika z danych NBP o bilansie płatniczym. Patrząc na bardziej stabilną średnią 3-miesięczną, eksport towarów rośnie w tempie najsłabszym od połowy 2016 r., a eksport usług w tempie najniższym od końca 2013 r.

Tym samym eksport towarów zakończył wielomiesięczny okres nadzwyczajnej odporności na spowolnienie w światowym handlu. Z danych przemysłowych wiemy, że w dużej mierze jest to efekt spowolnienia w branży motoryzacyjnej i branżach z nią powiązanych. Kolejne miesiące pokażą, na ile mocno polska dostosowuje się do trendów w Niemczech. Na razie nie ma jednoznacznych dowodów na to, że całe łańcuchy produkcji w regionie Europy Środkowej zostały mocno dotknięte – na przykład w Czechach produkcja motoryzacyjna w lipcu i sierpniu przyspieszyła, na Węgrzech generalnie trzyma się solidnie, pogorszenie widać zaś było w Polsce i Rumunii.

Eksport usług zwalnia też ze względu na przyczyny cykliczne – w warunkach spowolnienia gospodarczego niższa jest np. dynamika aktywności w transporcie (choć nie ma jeszcze danych za trzeci kwartał). Ale w eksporcie usług widać też zmianę strukturalną. Coraz wolniejsza jest ekspansja zagranicznych centrów usług wspólnych. W ostatnich latach zatrudnienie w tego typu centrach (polskich i zagranicznych) rosło w tempie kilkunastu procent rocznie, przekraczając łącznie 300 tys. W tym roku ekspansja trwa, ale tempo wzrostu zatrudnienia będzie już prawdopodobnie jednocyfrowe (opieram się na prognozach ABSL z czerwca). Nie jest to absolutnie załamanie trendu, ale raczej naturalne jego wypłaszczenie. W tej dziedzinie istotne pytanie brzmi, jak ekspansja tego sektora zostanie dotknięta przez likwidację limitu tzw. 30-krotności w składkach na ZUS. Rząd zapowiada, że osoby zarabiające więcej niż 30-krotność płacy przeciętnej zaczną w przyszłym roku płacić normalne składki ZUS, co oznacza ok. 5 mld zł dodatkowych kosztów pracy rozłożonych na ok. 300 tys. osób i ich pracodawców. Niektórzy twierdzą, że to zatrzyma ekspansję centrów usług wspólnych, które w dużej mierze zatrudniają dobrze opłacanych specjalistów. Z drugiej strony, atrakcyjność kosztowa Polski wciąż jest bardzo wysoka, a jednocześnie w centrach usług rośnie udział prac o bardzo wysokiej wartości dodanej. Jednocześnie niektórzy ministrowie zapowiadają, że zablokują likwidację limitu 30-krotności.

Ekspansja polskiej gospodarki w ostatnich latach opierała się w dużej mierze na dynamicznym włączaniu firm w kraju w międzynarodowe łańcuchy dostaw. Ten proces musi naturalnie osłabnąć, ale ważne, by osłabienie nie przybrało gwałtownego charakteru.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o handlu zagranicznym Polski: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Dwa najważniejsze zjawiska gospodarcze w mijającej kadencji parlamentu i rządu

Ten tydzień upływa pod znakiem wyborów parlamentarnych w Polsce. Dwa dni temu podsumowałem kadencję tego parlamentu dość smutnym wnioskiem o jakości jego pracy. Dziś pokazuję dwa kluczowe zjawiska ekonomiczne pozwalające podsumować cztery lata tej kadencji w gospodarce – kadencji bardziej rządu niż parlamentu. Gdyby ktoś zapytał mnie, co wydarzyło się w polskiej gospodarce przez te cztery lata, pokazałbym te dwa wykresy, które pokazuję dziś Państwu.

Oba zjawiska zależą częściowo od polityki gospodarczej w Polsce, a częściowo od trendów sekularnych i globalnych, na które rządzący nie mają wpływu. Rozdzielenie tych wpływów jest bardzo trudne i nie będę w tym miejscu rozwiązywał tego zadania. Natomiast przyjmę uczciwe założenie, że na odpowiedzialność rządu składają się zarówno zjawiska, na które ma on wpływ, jak i te, którymi przyszło mu tylko zarządzać. Takie życie rządzących, szczęście i pech idą na ich konto.

Pierwszy trend to strukturalna zmiana na rynku pracy. Jest to przejście od rynku pracodawcy do rynku pracownika, pierwsze w historii Polski na taką skalę. Jak widać na górnym wykresie, odsetek Polaków, którzy deklarują, że łatwo jest im znaleźć pracę wzrósł skokowo do nienotowanych nigdy wcześniej poziomów. Zmiana zaczęła się mniej więcej w 2015 r. Za tym idzie cała masa innych zmian – wyższy realny wzrost płac, większy optymizm, większe poczucie bezpieczeństwa, a także jakościowa zmiana relacji między pracodawcą a pracownikiem. Wystarczy spojrzeć, jak często firmy reklamują się dziś poprzez informację, że są dobrymi pracodawcami. Sądzę, że wiele osób skupionych wyłącznie na politycznych zmianach w ostatnich latach nie dostrzega tej gigantycznej zmiany, którą odczuła zdecydowana większość gospodarstw domowych w kraju. Czy jest to zmiana trwała? Czas pokaże, ale sądzę, że jej część ma charakter trwały i jest związana ze zmianami demograficznymi.

Drugi trend to spadek stopy inwestycji w Polsce. Jeszcze w połowie 2015 r. udział inwestycji w PKB sięgał 20 proc., a nowy rząd deklarował, że podniesie ten udział do 25 proc. Zwiększone inwestycje to miała być najważniejsza dźwignia rozwoju, pozwalająca Polsce na szybkie nadrobienie zaległości wobec zachodu. Okazało się, że stopa inwestycji zamiast rosnąć spadła do 19 proc. Dlaczego? Jest wiele hipotez. Możliwe, że rewolucja na rynku pracy sprawiła, że firmy doznały tak mocnego wstrząsu po stronie kosztów, iż nie były w stanie zwiększyć inwestycji. Lub rewolty regulacyjne i ingerencja w stabilność wymiaru sprawiedliwości obniżyły skłonność do ryzyka wśród przedsiębiorców. Albo wpływ na niską stopę inwestycji miały problemy z wykorzystaniem funduszy europejskich (widać to w tym roku szczególnie).

Który trend jest ważniejszy? Pierwszy jest niewątpliwie bardziej odczuwalny przez obywateli. Drugi może niepokoić wszystkich zajmujących się refleksją nad przyszłością gospodarki. Sądzę, że utrzymanie dobrej koniunktury i jednoczesne zwiększenie skłonności do inwestowania wśród firm będzie największym wyzwaniem gospodarczym dla nowego rządu.
Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Pięć obserwacji po wyroku TSUE w sprawie kredytów frankowych

Oczekiwany z napięciem na rynku finansowym, w mediach i w dużej liczbie gospodarstw domowych wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie kredytów frankowych był w dużej mierze zgodny z oczekiwaniami dłużników. TSUE wydał wyrok dla nich korzystny. Rozkręca się zatem trend niekorzystnego dla banków orzecznictwa sądów.

Rynek miał ogromny problem, by dobrze zidentyfikować konsekwencje wyroku. Widać to było po potężnych wahaniach cen akcji banków na giełdzie, które raz traciły, raz zyskiwały (patrz wykres).

Ponieważ sprawa jest bardzo skomplikowana, postanowiłem uporządkować moje spojrzenie na temat w pięciu kluczowych punktach.

Po pierwsze, wyrok TSUE był ważny, ale nie był rewolucyjny. Rewolucyjna jest generalna zmiana trendu w orzecznictwie sądów, widoczna już od wielu miesięcy. Bank ING szacuje, że o ile do 2018 r. zdecydowaną większość sprawy wygrywały banki, o tyle w 2019 r. w orzeczeniach pierwszej instancji znacznie częściej wygrywali dłużnicy.  A w kwietniu zapadł przed Sądem Najwyższym przełomowy wyrok, w którym SN dopuścił możliwość przewalutowania kredytów indeksowanych po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu i zastosowanie do nich niskiej stawki LIBOR. W kraju dzieje się wiele ciekawszych rzeczy niż przed TSUE.

Po drugie, sam wyrok TSUE otwiera furtkę do anulowania niektórych umów kredytowych i z tego powodu jest korzystny dla dłużników. Wyrok wskazuje, że klienci mogą domagać się unieważnienia umowy kredytowej jeżeli znajduje się w niej nieuczciwy zapis, bez którego inne zapisy umowy nie mają sensu. Sąd nie może uzupełniać umowy by ratować bank przed gigantyczną stratą na danej umowie. W praktyce, jeżeli sąd uzna, że tabela kursów stosowana przez bank była nieuczciwa, wówczas upaść może cała umowa – sąd nie ma prawa wstawiać do umowy nowych zapisów, np. tabeli kursów NBP. Anulowanie umowy może być korzystne dla wielu dłużników, ale nie dla wszystkich. Anulowanie umowy jest też oczywiście bardzo kosztowne dla banków, bo przerzuca na nie cały koszt deprecjacji złotego w ostatnich latach.

Po trzecie, TSUE nie otworzył sądom furtki do opcji przewalutowania kredytu frankowego po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu i przy zastosowaniu stawki LIBOR. W tej sprawie (niewiążąca) opinia TSUE jest sprzeczna z tym, co zasądził niedawno polski Sąd Najwyższy. TSUE stwierdza, że zastosowanie opcji przewalutowania i zostawienia LIBORu może być niezgodne z polskim prawem, choć ocena pozostaje w gestii sądów krajowych. Wygląda na to, że TSUE zostawił sądom dwie opcje w sytuacji, gdy te dopatrzą się nieuczciwych zapisów w umowach i uznają, że bez tych zapisów umowa nie może istnieć: albo mogą one całkowicie anulować umowę, albo – jeżeli dłużnik tego chce – zostawić całą umowę w mocy.

Po czwarte, wyrok (i towarzyszący mu rozgłos) na pewno przyczyni się do wzrostu liczby spraw sądowych, ale nie da się określić w tym momencie, jak mocno wzrośnie odsetek spraw wygrywanych przez dłużników. Przede wszystkim, trzeba pamiętać, że w wielu sprawach sądy w ogóle nie dopatrywały się nieuczciwych zapisów w umowach – takich spraw wyroki Sądu Najwyższego czy TSUE w ogóle nie dotyczą. Nie da się określić a priori, ile będzie takich przypadków. Związek Banków Polskich szacuje, że do tej pory ok. 90 proc. prawomocnych (!) wyroków wygrywały banki. Nawet jeżeli trend w pierwszych instancjach się odwrócił w tym roku, to do pełnego zwrotu jeszcze jest daleka droga.

Po piąte, najbliższe sześć-dwanaście miesięcy będzie kluczowe dla określenia skali ryzyka dla gospodarki i sektora bankowego związanego z procesami sądowymi, a skala ta będzie ujawniać się stopniowo przez kolejne wyroki i orzeczenia. Najważniejsze będą dane na temat tego, jaką część wyroków wygrywają dłużnicy, a jaką banki, oraz jaka za tym stoi argumentacja. Czarne scenariusze wskazują, że gdyby klienci masowo uszyli do sądów i wygrywali sprawy, to w ciągu kilku lat straty banków mogłyby przekraczać 50 mld zł. To byłby wstrząs o znaczeniu dla całej gospodarki, bo oznaczałby deprecjację waluty i prawdopodobne ograniczenie akcji kredytowej przez banki. Ale to jest bardzo czarny scenariusz, który można traktować jako skrajny. Bardziej realne jest, że dłużnicy wygrają jakąś część spraw, ale nie większość. Ponadto, w sytuacji, gdy sprawy zaczęłyby przybierać obrót niebezpieczny z makroekonomicznego punktu widzenia, możliwa będzie interwencja ustawowa, która rozstrzygnie problem w sposób łączący interesy dłużników i banków. Interwencja taka będzie znacznie łatwiejsza niż w przeszłości, będzie można ją motywować wyrokami sądów, co praktycznie niweluje możliwość pozywania Polski przez banki przed trybunałami arbitrażowymi na arenie międzynarodowej.

Agencja ratingowa Moody’s szacowała przed wyrokiem, że straty banków na procesach mogą potencjalnie sięgnąć ok. 20 mld zł. Jeżeli tak, to będzie to bardzo bolesne dla banków, w gospodarce może być czynnikiem ograniczającym wzrost gospodarczy, ale raczej nie czymś, co wywoła poważniejsze turbulencje makroekonomiczne.

Autor: Ignacy Morawski


Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Usługi drożeją coraz szybciej

Inflacja w Polsce odpuściła lekko we wrześniu i trzyma się bardzo blisko celu inflacyjnego NBP. Ale w tle widać wciąż silną presję na wzrost cen usług, napędzaną w dużej mierze przez wysoką presję płacową. Sam NBP jest przekonany, że inflacja będzie spokojnie pod kontrolą.

We wrześniu inflacja wyniosła 2,6 proc, wobec 2,9 proc. w sierpniu. Dane były nieznacznie niższe od prognoz rynkowych. Za spadek inflacji odpowiada głównie lekkie wyhamowanie cen żywności i paliw. W przypadku paliw można mówić o pewnym zaskoczeniu, ponieważ ropa i dolar drożały we wrześniu. Ale cóż… nieprzeniknione są polityki cenowe dużych koncernów.

Natomiast czynnik, który w poprzednich miesiącach przyczyniał się do przyspieszania indeksu cen w Polsce, czyli wzrost cen usług, pozostaje w mocy. We wrześniu wzrost cen usług wyniósł 4,4 proc. rok do roku, wobec 3,9 proc. w sierpniu. Co ciekawe, zmiana usług cen miesiąc do miesiąca była najwyższym wrześniowym wzrostem w tym obszarze od września 2007 r. (porównywanie tego samego miesiąca w kolejnych latach może mieć sens ze względu na efekty sezonowe).

Przy tak szybkim wzroście płac, jaki obserwujemy w Polsce, wzrost cen usług jest naturalnym zjawiskiem. Usługi są najczęściej wykonywane przez ludzi, a nie maszyny, więc udział kosztów pracy w kosztach ogółem firm usługowych jest relatywnie wysoki. Firmy nie mogą godzić się na permanentny spadek marż. Do tego dochodzą czynniki regulacyjne, na przykład wzrost kosztów składowania odpadów.

Po środowym posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej prezes NBP Adam Glapiński powiedział, że spodziewa się wzrostu inflacji do początku 2020 r., a później je spadku w ciągu kilku miesięcy. Patrząc na mizerną koniunkturę w Europie i bardzo niską inflację w strefie euro jest to scenariusz całkiem realny. 

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o inflacji CPI: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Polska przywróciła dług zagraniczny do bezpiecznej granicy

Jedną z najbardziej pozytywnych zmian gospodarczych w Polsce w ostatnich latach było odzyskiwanie równowagi makroekonomicznej w obszarze zadłużenia zagranicznego. Wszystkie wskaźniki, które pokazują uzależnienie gospodarki (rządu, obywateli i firm) od finansowania zewnętrznego, przestały świecić się na ostrzegawczo-czerwony kolor. Ostatnie dane o długu zagranicznym brutto są tego najlepszym dowodem.

Według nowych danych NBP, dług zagraniczny brutto wyniósł na koniec drugiego kwartału 1 315 mld zl, czyli 60 proc. w relacji do PKB z minionego roku (minionych czterech kwartałów). Ta granica 60 proc. jest istotna. W jednym z najsłynniejszych badań ekonomicznych ostatnich dziesięciu lat, ekonomiści Carmen Reinhart i Kenneth Rogoff postawili tezę, że granica 60 proc. długu zagranicznego określa poziom, przy którym na rynkach wschodzących dług zagraniczny zaczyna negatywnie oddziaływać na PKB. Polska właśnie przestała przekraczać tę barierę.  Czyli wygląda na to, że jesteśmy bezpieczniejsi.

To oczywiście nie oznacza, że nagle polska gospodarka dostanie jakiegoś kopa. Badanie jest tylko opisem statystycznym, a nawet wobec tego opisu różni ekonomiści zgłaszali zastrzeżenia (niektórzy zarzucali, że Reinhart i Rogoff popełnili błędy w obliczeniach w Excelu). Ale jako symboliczny punkt odniesienia wydaje mi się to ciekawy moment.

Mniejsze zadłużenie zagraniczne oznacza, że kraj jest mniej narażony na efekty turbulencji na światowych rynkach finansowych. Wiele istotnych miar obrazujących wrażliwość na takie turbulencje znacząco się poprawiło w minionych latach. Na przykład, relacja rezerw walutowych kraju do zapadającego w ciągu roku zadłużenia zagranicznego przekroczyła już w 2017 r. 100 proc. A relacja rezerw walutowych do krótkookresowego długu powiększonego o saldo obrotów bieżących przekroczyła 100 proc. w zeszłym roku. Te dwie miary pokazują zdolność kraju do wytrzymywania nagłych, gwałtownych ucieczek kapitału.

A już niedługo Polska może przejść test wytrzymałości na wstrząs związany z finansowaniem zagranicznym. Jeżeli orzecznictwo sądowe w sprawie kredytów frankowych doprowadzi do masowych przewalutowań tych kredytów (w tym tygodniu zapadnie ważny wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej dotyczący sposobu rozstrzygania spraw z tym związanych), to banki będą musiały likwidować zobowiązania denominowane we frankach, czyli de facto spłacać szybko zadłużenie zagraniczne po niekorzystnych kursach (znacząco odmiennych od kursu przewalutowania). Analitycy snują różne czarne scenariusze związane z takim obrotem spraw i mogę sobie wyobrazić, że w skrajnym przypadku sektor finansowy może mieć problemy. Ale jako kraj pod względem makroekonomicznym powinniśmy wytrzymać takie wstrząsy. Mamy zasoby fiskalne i walutowe, które pozwalają na ograniczenie negatywnych konsekwencji gospodarczych tego problemu. Wszystko będzie zależało od zdolności politycznych i zarządczych kluczowych decydentów.

 

Autor: Ignacy Morawski


Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Ukraina staje na nogi, czy Ukraińcy wyjadą z Polski?

Powszechnie wiadomo, że nie byłoby 5-procentowego wzrostu gospodarczego w Polsce gdyby nie imigranci z Ukrainy. Pisałem kiedyś o szacunkach, które to potwierdzają. Naturalne jest zatem, że potencjalny gwałtowny odpływ ukraińskich pracowników byłby dla polskich firm poważnym wstrząsem.

Dlatego warto przyjrzeć się ostatnim danym z Ukrainy, bo one pokazują, że pojawia się więcej bodźców dla imigrantów do powrotu do domu. Kraj ten bardzo powoli staje na nogi.

W ciągu roku przeciętne wynagrodzenie na Ukrainie w przeliczeniu na złote wzrosło aż o 35,4 proc. W relacji do przeciętego wynagrodzenia w Polsce wzrosło w ciągu roku z 25 do 32 proc. Na to zjawisko składa się kilka przyczyn. Po pierwsze, ukraińska gospodarka przyspieszyła – w drugim kwartale wzrost PKB sięgnął 4,6 proc., czyli najszybciej od niemal trzech lat (wtedy silne były efekty niskiej bazy odniesienia). To przekłada się na wzrost płac, który w ujęciu nominalnym (w hrywnach) sięga 20 proc., a w ujęciu realnym ok. 10 proc. Po drugie, powolna stabilizacja makroekonomiczna prowadzi do stopniowego umocnienia kursu hrywny. Inflacja na Ukrainie powoli się obniża, deficyt na rachunku obrotów bieżących maleje. Od połowy września toczą się również rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym odnośnie uruchomienia kolejnego programu pomocowego o wartości 5-10 mld dolarów. A na to wszystko nakładają się nadzieje związane z nowym prezydentem i rządem. Na Ukrainie trwają reformy nowo zaprzysiężonego rządu pod przewodnictwem premiera Oleksija Honczaruka (współpracownika prezydenta Zełeńskiego). W planach rządu jest m.in. głęboka reforma podatkowa, przyspieszenie integracji z europejskim rynkiem energii oraz prywatyzacja wybranych spółek państwowych.

Ożywienie gospodarcze na Ukrainie jest jak najbardziej pozytywnym zjawiskiem. Warto docenić postępy w rozwoju gospodarczym sąsiada i nie sprowadzać wszystkiego do tematu korzyści i kosztów dla Polski.

Ale koniec końców od pytania o zachowanie imigrantów trudno uciec. Odegrali oni tak ważną rolę w rozwoju polskiej gospodarki w ostatnich latach, że utrata ich byłaby kosztowna. Czy więc wzrost płac na Ukrainie może odwrócić przepływy migracyjne? Trudno zweryfikować to empirycznie, ale wydaje się, że będzie jakiś ruch, choć o ograniczonej skali. Fala imigracji zaczęła się po kryzysie gospodarczym związanym z wojną w Donbasie. To głęboka recesja połączona z inflacją wypchnęły setki tysięcy Ukraińców z kraju. Jeżeli te negatywne zjawiska ustaną, to część osób może zdecydować się na powrót. Tym bardziej, że Polska nie zrobiła wiele by przyciągnąć tych pracowników na stałe, są oni właściwie w permanentnym ruchu, na krótkookresowych pozwoleniach.

Jednocześnie warto pamiętać o epizodzie emigracji Polaków do Wielkiej Brytanii przed 10-15 laty. Relatywnie bardzo dobra sytuacja gospodarcza w Polsce i osłabienie kursu funta w relacji do złotego przełożyły się na zatrzymanie odpływu Polaków z kraju, ale nie wywołały fali powrotów. Podobnie może być z Ukraińcami.

Autor: Ignacy Morawski

Cykliczne raporty ekonomiczne dotyczące krajów Europy Środkowo-Wschodniej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Prognozy się chyboczą

Ostatnie dni przyniosły serię słabszych danych z polskiej i europejskiej gospodarki. Jaskółki ożywienia w sektorze przemysłowym schowały się, widać coraz więcej sygnałów spowolnienia koniunktury. Ekonomiści zapewne są już gotowi do wyraźnych rewizji prognoz dla Polski, a powstrzymywać ich może jedynie fakt, że dużej części aktywności gospodarczej w danych miesięcznych po prostu nie widać – i może tam kryją się jakieś pozytywne zjawiska.

Z wielu negatywnych informacji z ostatnich dni, na pierwszy plan wysuwają się bardzo słabe odczyty indeksów PMI w strefie euro. Wydawało się, że PMI ubijał już dno, a tymczasem indeks we wrześniu spadł jeszcze niżej. Na załączonym wykresie, pochodzącym z publikacji firmy Markit, widać, jak po wielu miesiącach szurania po dnie indeks zanurkował. Analitycy tworzący indeks wskazują, że firmy narzekają głównie na zaburzenia związane z brexitem i wojną handlową. Obecny odczyt złożonego PMI (dla przetwórstwa i usług razem) na poziomie 50,4 pkt jest spójny ze stagnacją gospodarczą.

Znając kontekst globalny, możemy teraz spojrzeć na dane krajowe. A tutaj też nic wielce dobrego się nie dzieje. Pisałem już w piątek o nurkującej produkcji przemysłowej. Do tego doszły raczej słabe dane o sprzedaży detalicznej i mizerne dane o produkcji budowlano-montażowej. Wszystkie najważniejsze wskaźniki miesięczne wskazują na wyraźne spowolnienie gospodarki.

Na razie nie obserwujemy jeszcze fali rewizji prognoz, ponieważ dane miesięczne w Polsce nie pokazują bardzo istotnego sektora – usług. A tam dzięki nowym transferom fiskalnym obroty i zyski mogą się zwiększać szybciej niż w innych sektorach.

W tym momencie więc większość prognoz rynkowych wciąż wskazuje na utrzymanie dynamiki PKB powyżej 4 proc. w drugiej połowie roku. Ale trudno uniknąć wrażenia, że te prognozy mocno się chyboczą.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o PMI dla strefy euro: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Ile wojna handlowa odejmuje ze światowego PKB

To jest pewnie jedno z dwóch, może trzech najistotniejszych pytań makroekonomicznych w tym roku. Jakie będą skutki wojny handlowej? Ostatnio pojawiło się kilka ciekawych badań, które próbują odpowiedzieć na to pytanie. Kto wie, może to właśnie te publikacje wpłynęły na złagodzenie tonu przez administrację USA? Byłaby to żartobliwa sugestia, gdyby nie fakt, że media donosiły, iż czołowi doradcy Donalda Trumpa coraz mocniej naciskają na złagodzenie polityki handlowej. I są pewne jaskółki wskazujące, że administracja Trumpa może tak postąpić.

Kilka miesięcy temu pokazywałem badanie zrobione w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, które argumentowało, że wpływ wojny handlowej na PKB to dolne dziesiąte części punktu procentowego. Czyli bez tragedii. Ale już tamci autorzy podkreślali, że ich szacunki nie uwzględniają wszystkich efektów – opierali się na analizowaniu bezpośrednich zakłóceń w handlu, a nie szacowali wpływu wojny handlowej na inwestycje.

We wrześniu pojawiły się dwa ciekawe badania, które szacują wpływ zakłóceń w handlu na niepewność, inwestycje firm i przez to PKB. Badania opisują przede wszystkim wpływ, jaki mają informacje o zakłóceniach w handlu na skłonność firm do podejmowania ryzyka inwestycyjnego. Pierwsze badanie zostało wykonane w Rezerwie Federalnej USA, a drugie w MFW.

W obu przypadkach wniosek jest bardzo podobny – światowy PKB w tym roku jest niższy o ok. 0,8 proc. ze względu na niepewność i niższe inwestycje. To już dość sporo, jest to ok. jedna czwarta rocznej stopy wzrostu dochodu. A przyszłym roku wpływ na wzrost gospodarczy będzie już niższy, ale wciąż negatywny. A w przyszłym roku są przecież wybory w Stanach Zjednoczonych (wpływ na gospodarkę USA jest szacowany w podobnej skali).

Bloomberg donosił niedawno, że doradcy Trumpa chcą szybkiego porozumienia z Chinami, by ograniczyć negatywny wpływ wojny handlowej na gospodarkę. Sam Donald Trump powiedział, że jest gotowy do przejściowego porozumienia, choć Biały Dom doniesieniom o rozważaniach doradców zaprzeczył.  Czy szykuje się jakaś pozytywna zmiana? Zobaczymy. Widać, że wiara w nadzwyczajną odporność amerykańskiej gospodarki na wstrząsy trochę słabnie w Waszyngtonie.

Wpływ niepewności związanej z wojną handlową na PKB krajów rozwiniętych (lewy panel), rynków wschodzących (środkowy panel) i USA (prawy panel). Linia przerywana pokazuje wpływ pierwszej fali ceł (z 2018 r.), linia ciągła – pierwszej i drugiej fali ceł (z 2019 r.)

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych ekonomicznych dla świata: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

EBC nie daje rady podnieść inflacji i otwarcie to przyznaje

Miał Europejski Bank Centralny wziąć za bary inflację i trochę to zrobił. Ale „trochę” to mało, nie bierze się przecież czegoś za bary „trochę”. I prezes EBC Mario Draghi, w moich oczach najlepszy polityk wśród ekonomistów i najlepszy ekonomista wśród polityków współczesnej Europy, wyjaśnił, dlaczego nie dało rady zrobić więcej. Tuż przed odejściem wyjaśnił, jaka jest największa bariera dla polityki pieniężnej w strefie euro.

EBC podjął w czwartek kilka istotnych decyzji. Ale zanim o nich, to krótko o prognozach banku, które pokazują kontekst tych decyzji. Najnowsze prognozy EBC pokazują, że gospodarka strefy będzie w mizernej kondycji jeszcze przez co najmniej parę lat. Widać to na wykresie poniżej. Inflacja ma być niska, wyraźnie niższa niż cel inflacyjny EBC („poniżej, ale blisko 2 proc.”). Wzrost gospodarczy będzie ledwo przekraczał 1 proc. Prognozy zostały obniżone w porównaniu do czerwca, a już wtedy były raczej pesymistyczne.

Dlatego bank zrobił trzy ważne rzeczy. Po pierwsze, obniżył jedną ze stóp procentowych – stopę depozytową, która określa oprocentowanie depozytów banków w EBC i przekłada się na rynkowy koszt finansowania dla firm i konsumentów – do -0,5 proc. (wobec -0,4 proc. wcześniej). Po drugie, zdecydował o wznowieniu skupu aktywów, czyli tzw. luzowaniu ilościowym. Po trzecie, zapowiedział, że będzie prowadził luźną politykę pieniężną tak długo, jak inflacja nie osiągnie trwale celu inflacyjnego. Tym decyzjom towarzyszą ważne, aczkolwiek bardzo techniczne zmiany w zasadach oprocentowania depozytów banków w EBC – zmierzają one do tego, by część depozytów nie była lokowana na ujemnej stopie i by dzięki temu banki nie traciły na tych operacjach pieniędzy (słabe wyniki finansowe banków mogą utrudniać kreowanie akcji kredytowej).

To wszystko są istotne decyzje, które mogą trochę wesprzeć gospodarkę strefy euro. Ale spójrzmy jeszcze raz na prognozy EBC, które już uwzględniają nową ścieżkę stóp procentowych. One są tak mizerne, że wymagałyby znacznie szerzej zakrojonych działań, radykalnej zmiany w polityce pieniężnej. Bank centralny, który przyznaje, że przez trzy lata nie jest w stanie doprowadzić inflacji do swojego celu, de facto podnosi ręce do góry w geście poddania się.

Prezes EBC Mario Draghi przyznał, że EBC nie może zrobić więcej niż robi. Dlaczego? Jego zdaniem, i opinię tę podziela większość ekonomistów oraz decydentów w Radzie Gubernatorów EBC, kluczową rolę w pobudzaniu europejskiej gospodarki powinna odegrać polityka fiskalna. Po raz pierwszy EBC zakomunikował tak otwarcie, że europejskie rządy powinny wesprzeć wzrost gospodarczy instrumentami budżetowymi (czyli zwiększaniem wydatków lub cięciem podatków). Z czysto teoretycznego punktu widzenia Draghi nie ma racji, bank centralny ma wciąż potężne narzędzia do dyspozycji, mógłby np. przelewać obywatelom pieniądze na konta prywatne, skoro przelewanie ich bankom niewiele daje (w ekonomii tzw. helicopter money jest rozważany jako jedna opcji, które banki centralne mogą wykorzystać). Ale realia polityczne strefy euro są takie, że bardzo szeroko zakrojone działania w polityce pieniężnej wywołałyby potężny opór polityczny. Jest to więc niemożliwe. EBC trafił na mur. Może wykorzystać dotychczasowe narzędzia, których skuteczność jednak maleje. Draghi zawsze umiał balansować na bardzo cienkie granicy technokracji i polityki, nigdy jej jednak nie przekraczając. To pozwoliło mu uratować strefę euro w 2012 r. i stać się najważniejszym urzędnikiem współczesnej Europy. Ale słusznie uznał, że jest tylko urzędnikiem. Działania dużo głębsze niż do tej pory wymagają akceptacji politycznej, więc powinny być w realiach europejskich podejmowane przez polityków.

Co to wszystko oznacza dla Polski? Środowisko niskiej inflacji i niskich stóp będą wpływały też na naszą gospodarkę – wczoraj pokazywałem, jak duże znaczenie dla trendów nominalnych w kraju (ceny, stopy procentowe) mają zjawiska za granicą. Inflacja w strefie euro będzie bardzo niska bardzo długo. Stopy procentowe też. Możliwe nawet, że stopy procentowe w euro nie wzrosną już nigdy. Przecież dokładnie tak było w Japonii przez ostatnie 30 lat. Więc u nas też bardzo długo mogą być bardzo niskie.

Autor: Ignacy Morawski

Prognozy makroekonomiczne EBC: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.