Rząd ma problem z budżetem na 2020 r. i składkami na ZUS

Plan podniesienia składek na ubezpieczenia społeczne dla najlepiej zarabiających osób stał się tematem mocno dzielącym rząd. Jest to też problem, w którym ogniskują się dwa sprzeczne cele polityki gospodarczej. Część ministrów chce zatrzymać podwyżkę składek, obawiając się uderzenia w sektor nowoczesnych usług biznesowych. Inni chcą przeprowadzić podwyżkę w celu utrzymania stabilności finansów publicznych.

Oba cele są szczytne, ale przy bardzo hojnej polityce społecznej nie da się zapewne pogodzić ich obu.

W poniedziałek minister finansów Jerzy Kwieciński dał do zrozumienia, że chciałby podwyżki składek dla najlepiej zarabiających, mimo oporu kilku ważnych polityków koalicji. Przypomnę, że chodzi o likwidację tzw. limitu 30-krotności: obecnie od dochodów powyżej 30-krotności średniej płacy nie odprowadza się składek na ubezpieczenia społeczne, ale rząd w ustawie budżetowej na przyszły rok zawarł plan zniesienia tego limitu. – Jeżeli tego nie wprowadzimy, to w finansach państwa zrobi się dziura w wysokości przynajmniej 5 miliardów złotych, a to oznacza większy deficyt – mówił Jerzy Kwieciński, cytowany przez portal TVN.

Temat jest bardzo wrażliwy, bo chodzi o poważną podwyżkę klina podatkowego, m.in. dla wysoko opłacanych specjalistów. Ok. 300 tys. osób zapłaciłoby łącznie ok. 5,5 mld zł rocznie, co daje średnio ok. 20 tys. zł rocznie dodatkowych kosztów pracy – rozłożonych między pracownika i pracodawcę. Organizacje pracodawców bardzo mocno lobbowały przeciwko temu rozwiązaniu, swoją niechęć do niego wyrażała też część ministrów (m.in. Jarosław Gowin czy Jadwiga Emiliewicz) oraz prezydent Andrzej Duda. Istnieje jakieś ryzyko, że podwyżka składki, wraz z kosztami opłat na pracownicze plany kapitałowe, uderzyłaby w rentowność firm i osłabiła inwestycje – szczególnie inwestycje zagraniczne, generujące popyt na wysoko wykwalifikowaną siłę roboczą.

Problem w tym, że bez podwyżki składek dla najlepiej zarabiających bardzo trudno będzie ułożyć przyszłoroczny budżet, nie mówiąc już o budżetach na kolejne lata.

Zaszyta w ustawie o finansach publicznych bardzo restrykcyjna reguła wydatkowa zakłada, że wydatki publiczne rządu i instytucji znajdujących się pod jego kontrolą nie mogą rosnąć szybciej niż historyczne tempo wzrostu PKB powiększone o cel inflacyjny. Żeby było trudniej, od tego limitu odejmuje się jeszcze 1,5 pkt proc. dopóki dług publiczny nie spadnie poniżej 43 proc. Taka konstrukcja reguły sprawia, że rząd jest zmuszany do obniżania relacji wydatków publicznych do PKB dopóki nie sprowadzi długu poniżej wspomnianego poziomu. Jednocześnie rząd może powiększyć sobie ten limit wydatkowy jeżeli znajdzie dodatkowe źródła dochodów w nowych podatkach, składkach lub innych daninach, trwałych lub jednorazowych. Ten dodatkowy element to tzw. działania dyskrecjonalne. I do nich należy podwyżka składek na ZUS – to m.in. ona ma umożliwić wzrost wydatków w przyszłym roku ponad tempo wzrostu PKB i inflacji.

Generalnie, w 2020 r. uzasadnione makroekonomicznie tempo wzrostu wydatków, czyli nieuwzględniające ewentualnych nowych źródeł dochodów, nie może przekroczyć ok. 4,8 proc. Tymczasem rząd założył wzrost limitu wydatków znajdujących się pod jego kontrolą aż o … 8,1 proc. Czyli różnicę między 4,8 a 8,1 proc. musi uzupełnić dodatkowymi dochodami. Nigdy wcześniej różnica nie była tak duża. To pokazuje, jak napięty jest przyszłoroczny budżet.

W tych dodatkowych dochodach podniesienie składek na ZUS odgrywa ogromną rolę. Bez tego rząd będzie miał do wyboru tylko trzy rozwiązania: a) cięcie wydatków i wprowadzenie nowych podatków, b) kreatywną księgowość, c) modyfikację reguły wydatkowej. Pierwsza opcja jest praktycznie wykluczona ze względów politycznych. Trzecia opcja będzie bardzo ryzykowna, bo agencje ratingowe sygnalizowały, że do istnienia i trwałości reguły wydatkowej przywiązują dużą rolę. Zostaje więc druga opcja, czyli takie księgowanie niektórych dochodów, by utrzymać budżet w ryzach. Ale to jest rozwiązanie, które może zadziałać tylko w krótkim okresie.

Budżet jest zrównoważony, ale szwy w nim trzeszczą.

Źródło danych w platformie SpotData: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.


O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
 
Gorzej w reklamie, gorzej w gospodarce?

Koniunktura w branży reklamowo-badawczej to jeden z niestandardowych wskaźników, które obserwuję w celu oceny bieżącej koniunktury w całej gospodarce. W końcu wydatki na reklamę i marketing generalnie powinny być bardzo mocno powiązane z inwestycjami, mimo że są rozliczane w innych miejscach sprawozdań finansowych i w inny sposób. Ostatnie odczyty wskaźnika koniunktury w branży reklamowej pokazują, że projekty rozwojowe firm w całej gospodarce chyba lekko kuleją.

Jak widać na wykresie, długookresowe powiązanie wskaźnika koniunktury w reklamie i realnych inwestycji w gospodarce jest bardzo wysokie. Oba wskaźniki poruszają się praktycznie równolegle, nawet jeśli w tym pierwszym jest więcej szumu i krótkookresowych zaburzeń. Cóż, jeżeli budujesz nową fabrykę, to musisz wprowadzić też budżet marketingowy towarzyszący sprzedaży nowego towaru.

Ostatni odczyt wskaźnika koniunktury – za październik – był ujemny. W przeszłości takim spadkom tego indeksu towarzyszyło też spowolnienie inwestycji. To nie znaczy, że teraz na pewno będzie podobnie, bo takie korelacje między wskaźnikami bywają niestabilne. Ale jest to wskazówka, że optymizm dotyczący projektów rozwojowych w firmach mógł w tym roku osłabnąć. Co mogło na to wpłynąć? Słabszy popyt zza granicy, czy informacje o skokowej podwyżce płacy minimalnej na pewno znajdują się na liście zmartwień firm, które mogły ograniczyć plany rozwojowe.

Dane o inwestycjach firm poznamy w listopadzie. Wtedy zobaczymy realnie, co się w ostatnich miesiącach działo z nakładami rozwojowymi.

Źródło danych w platformie SpotData: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.


O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
 
Wzrost płacy minimalnej może ograniczać zatrudnienie

Firmy w wielu branżach zaczęły raportować nieśmiało chęć redukcji zatrudnienia. Najbardziej negatywna zmiana jest widoczna w handlu. Nie dostrzegam w tych danych symptomów jakiegoś poważniejszego wstrząsu na rynku pracy, są to raczej zmiany bardzo łagodne. Ale czy dużym nadużyciem byłoby zasygnalizowanie, że dane te pojawiły się tego samego dnia, gdy gigant odzieżowy LPP zakomunikował, iż skokowy wzrost płacy minimalnej jest dla niego największym wyzwaniem i skłania do optymalizacji sieci sklepów? Może inne firmy wskazują na to samo?

GUS co miesiąc podaje dane z ankiet prowadzonych wśród firm. To ciekawa kopalnia wiedzy o nastrojach wśród firm i jednocześnie baza zmiennych wykorzystywanych czasem przez ekonomistów do tworzenia modeli prognostycznych. Dane te można przeglądać w aplikacji SpotData (za darmo – tak jak w GUS).

Jedno z pytań dotyczy przewidywanej zmiany zatrudnienia, a różnica między odpowiedziami wskazującymi na wzrost i spadek daje wartość indeksu prognozowanego zatrudnienia. W wielu sektorach gospodarki ten indeks spadł w ostatnich miesiącach poniżej zera – stało się tak m.in. w przemyśle, transporcie i logistyce, budownictwie, czy handlu.

Ten ostatni sektor przykuł moją uwagę, ponieważ spadek indeksu zatrudnienia był tam wyjątkowy mocny – indeks znalazł się na najniższym poziomie od maja 2015 r. (patrz wykres). Obserwuję te indeksy od wielu lat i wiem, że z takich zmian często niewiele wynika. W danych tych jest wiele szumu, trochę jak w sondażach przedwyborczych. Ale jednak warto dostrzec, że wspomniany indeks w długim okresie dobrze koreluje się z dynamiką przeciętnej płacy w sektorze handlowym. Czyli opinie menedżerów i rzeczywiste zachowania firm są skorelowane. Co więcej, spadek indeksu ma fundamentalny sens. Gospodarka zwalnia, firmy czują niższą dynamikę popytu, a jednocześnie podaż pracy spada, co też przekłada się na prognozy zatrudnienia – część pracowników odchodzi i nie da się znaleźć na ich miejsce innych.

Najbardziej drażliwe pytanie dotyczy potencjalnego wpływu znacznego podniesienia płacy minimalnej na perspektywy zatrudnienia. Czy już to widać w deklaracjach firm? Wspomniane na początku słowa prezesa LPP są symptomatyczne. Nie powiedział, że to istotne wyzwanie – powiedział, że to największe (!) wyzwanie dla tej firmy. Jakub Borowski z Credit Agricole ocenia, że planowana przez rząd ścieżka płacy minimalnej już od 2020 r. przełoży się wyraźnie negatywnie na dynamikę zatrudnienia (opinia za opracowaniem w Parkiecie). Wszystko to z indeksem zatrudnienia układa się w spójną całość.

Źródło danych o wskaźnikach prognoz zatrudnienia w branżach: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.


O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
 
Budownictwo rośnie wolniej, ale zdrowiej

W ostatnich dniach pojawiły się dwie ciekawe informacje z sektora budowlanego, które łącznie dobrze obrazują sytuację w jednej z najważniejszych dla gospodarki branż. Jedna informacja pokazuje, jak rośnie aktywność w sektorze. Druga – jak firmy walczą o marże, nauczone doświadczeniem ostatniej dekady, że zdobywanie kontraktów za wszelką cenę nie ma sensu.

Dane o produkcji budowlano-montażowej pokazują, że wzrosła ona we wrześniu o 7,6 proc., wobec wzrostu o 2,7 proc. w sierpniu. To nie jest wysoki odczyt na tle ostatnich paru lat, ale jednocześnie ważny wniosek z tych danych jest taki, że nie obserwujemy żadnego załamania w inwestycjach budowlanych. Rosną one wolniej, ale wciąż w całkiem niezłym tempie. I może rosną zdrowiej.

Druga ciekawa informacja jest już na poziomie mikro. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad podała informację, że w przetargu na budowę części drogi S61 od Suwałk do granicy z Litwą otrzymała trzy oferty – wszystkie istotnie przekraczające założony budżet inwestorski. Ceny były od 15 do niemal 70 proc. wyższe od budżetu. Co jeszcze ciekawsze, wybrana do tego samego projektu w 2017 r. firma oferowała cenę o … 32 proc. niższą od obecnego budżetu inwestora. Z tamtą firmą GDDKiA musiała zerwać współpracę.

Nie jest to informacja w swoim rodzaju ani nowa, ani szokująca. Ale obrazuje ważne trendy w budownictwie, które trwają już od wielu miesięcy. Po pierwsze, firmy walczą o marże i nie są gotowe zabijać się o każdy projekt. Po drugie, ceny wyraźnie rosną. Efekty tych zjawisk opisywanych tu na poziomie mikro widać też na poziomie makro. W pierwszej połowie tego roku rentowność netto firm budowlanych wyniosła 2,9 proc., wobec 1,6 proc. przed rokiem i 2 proc. przed dwoma laty. Warto też zauważyć też, że liczba niewypłacalności w budownictwie w pierwszych dziewięciu miesiącach obniżyła się o 3,5 proc. rok do roku.

Jest tylko jedno miejsce, gdzie tej poprawy nie widać – giełda. Indeks WIG-Budownictwo spadł ostatnio do tegorocznego minimum. Giełda ma problem z reprezentatywnością, a ponadto inwestorzy mogą nie wierzyć, że poprawa marż i wzrost stabilności branży to trwałe zjawisko w obliczu nadchodzącego spowolnienia gospodarczego. Jest to jednak nieco odrębny temat, który postaram się poruszyć w innym momencie.

Źródło danych o produkcji budowlano-montażowej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.


O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
 
Nie było efektu nowego 500+?

Nowe transfery społeczne w tym roku zostały skonstruowane tak, by największy przyrost dochodu zapewnić we wrześniu – tuż przed wyborami parlamentarnymi. Dane o sprzedaży detalicznej nie wskazują jednak, by nowe transfery znalazły ujście w wyższych wydatkach konsumentów. Czyżby nowy dochód został oszczędzony? Albo został wydany na usługi, których nie widać w danych o sprzedaży?

Sprzedaż detaliczna wzrosła we wrześniu realnie o 4,3 proc. rok do roku, czyli w podobnym tempie co w sierpniu i znacznie wolniej od oczekiwań rynkowych. Cały trzeci kwartał był w sprzedaży lekko rozczarowujący – średnia 3-miesięczna dynamika wyniosła po wrześniu 4,8 proc. i była o 2,3 pkt proc. niższa niż po wrześniu czerwcu. W przeszłości takiemu spowolnieniu sprzedaży w 9 na 10 przypadków towarzyszyło spowolnienie konsumpcji. Jest więc bardzo prawdopodobne, że w konsumpcji nie zobaczyliśmy oczekiwanego efektu nowych transferów społecznych.

Mógłbym zapytać, czy za tym kryje się rozczarowujący dla partii rządzącej wynik wyborów parlamentarnych? Ale to byłby chyba krok za daleko we wnioskowaniu. Ograniczę się do rozpatrywania samych zjawisk ekonomicznych.

Od początku jasne było, że tegoroczna runda nowych transferów z tytułu programu „500+” nie będzie miała tak dużego wpływu na konsumpcję, jak w 2016 r. Transfery w większej mierze trafiły do zamożniejszych gospodarstw domowych, które mają wyższą skłonność do oszczędzania. Ale mimo wszystko jakiś efekt powinien wystąpić. Co więc się stało?

Są właściwie tylko dwie możliwe odpowiedzi na to pytanie. Pierwsza jest taka, że oszczędności wzrosły mocniej od oczekiwań. Druga możliwość jest taka, że dodatkowy dochód został przeznaczony na usługi, których nie widać w danych o sprzedaży – na urlopy, kina, restauracje, usługi higieny osobistej, czy transport.

Tę drugą możliwość mógłby potwierdzać fakt, że w danych o sprzedaży detalicznej jest dużo szumu, który trudno wyjaśnić fundamentalnymi procesami gospodarczymi. Na przykład, bardzo zwolniła dynamika sprzedaży w sklepach specjalizujących się w sprzedaży żywności. Nie licząc miesięcy z istotnymi świętami, kiedy zmienność sprzedaży jest bardzo duża, wrzesień przyniósł najgłębszy spadek w tego typu sklepach od listopada 2015 r. Możliwe, że jest tu jakiś szum w danych, który nie ma żadnego związku z trendami w popycie.

Na ostateczną odpowiedź na pytanie o wpływ nowych transferów społecznych na konsumpcję przyjdzie nam poczekać do listopada, gdy pojawią się dane z rachunków narodowych o PKB i jego składowych. Na razie jednak optymiści, wieszczący przyspieszenie PKB dzięki ekspansywnej polityce fiskalnej, muszą wykazać się dużą kreatywnością w interpretowaniu danych.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o sprzedaży detalicznej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Recesja kontra konsumenci

Światowa gospodarka zwalnia, ale tragedii na razie nie ma. Międzynarodowy Fundusz Walutowy opublikował swój półroczny raport o stanie światowej gospodarki, wskazując w nim, że wzrosła liczba ryzyk wiszących nad globalną koniunkturą, ale jednocześnie pokazując kilka pozytywnych zjawisk.

Raport „World Economic Outlook” (WEO) pod względem prognoz jest generalnie dokumentem zawsze opóźnionym wobec prognoz rynkowych, więc sama ocena gospodarki przez MFW nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Natomiast sam raport jest zawsze bardzo ciekawym dokumentem, pełnym inspirujących danych, który czytam z niezmiennym zainteresowaniem. Jest to jedna z głębszych, powszechnie dostępnych analiz tego typu. Sądzę, że każda osoba żywo zainteresowana problemami koniunktury powinna go przeczytać.

Zwrócę dziś uwagę na dwa wykresy, które znajdują się w WEO, oba załączam wraz z linkiem do raportu.

Po pierwsze, MFW ocenia, że w najbliższym roku ryzyko głębokiego spowolnienia światowej gospodarki, które możnaby właściwie nazwać recesją (wzrost poniżej 2,5 proc., 10 percentyl historycznego rozkładu dynamik PKB), wzrosło z ok. 7,5 do ok 9 proc. Wzrost jest wyraźny, ale jednocześnie nie jest to raczej nic wielce niepokojącego. Takie ryzyko nie wykracza ponad to, co standardowo stanowi ryzyko szoków makroekonomicznych.

Po drugie, MFW pokazuje ciekawe dane, z których wynika, że dynamika światowych wydatków na inwestycje w maszyny i urządzenia spadła do zera, ale jednocześnie dynamika wydatków na trwałe dobra konsumpcyjne przyspieszyła. To sugeruje, że jak na razie konsumenci nie odczuwają spowolnienia w inwestycjach.

W mediach WEO opisywany jest w pesymistycznych tonach. Ale z tego raportu nie wynika, by obecne spowolnienie było czymś więcej niż cyklicznym wahnięciem, podobnym do tego z 2016 r. A odporność konsumentów na spowolnienie w sektorze inwestycyjnym wskazuje, że przeciętny obywatel świata może w ogóle tego spowolnienia nie widzieć.

Autor: Ignacy Morawski

Raport WEO: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Eksport osłabiony przez czynniki cykliczne i strukturalne

Polski eksport dostosował się do globalnych trendów i wyraźnie zwolnił w ostatnich miesiącach. Przy czym hamowanie eksportu towarów to zjawisko cykliczne, a hamowanie eksportu usług to potencjalnie może być zmiana strukturalna, związana z wygasaniem najbardziej dynamicznej fali ekspansji zagranicznych firm w dużych polskich miastach.

W sierpniu eksport towarów był o 0,2 proc. wyższy niż przed rokiem, a eksport usług – o 2,8 proc. wyższy. Tak wynika z danych NBP o bilansie płatniczym. Patrząc na bardziej stabilną średnią 3-miesięczną, eksport towarów rośnie w tempie najsłabszym od połowy 2016 r., a eksport usług w tempie najniższym od końca 2013 r.

Tym samym eksport towarów zakończył wielomiesięczny okres nadzwyczajnej odporności na spowolnienie w światowym handlu. Z danych przemysłowych wiemy, że w dużej mierze jest to efekt spowolnienia w branży motoryzacyjnej i branżach z nią powiązanych. Kolejne miesiące pokażą, na ile mocno polska dostosowuje się do trendów w Niemczech. Na razie nie ma jednoznacznych dowodów na to, że całe łańcuchy produkcji w regionie Europy Środkowej zostały mocno dotknięte – na przykład w Czechach produkcja motoryzacyjna w lipcu i sierpniu przyspieszyła, na Węgrzech generalnie trzyma się solidnie, pogorszenie widać zaś było w Polsce i Rumunii.

Eksport usług zwalnia też ze względu na przyczyny cykliczne – w warunkach spowolnienia gospodarczego niższa jest np. dynamika aktywności w transporcie (choć nie ma jeszcze danych za trzeci kwartał). Ale w eksporcie usług widać też zmianę strukturalną. Coraz wolniejsza jest ekspansja zagranicznych centrów usług wspólnych. W ostatnich latach zatrudnienie w tego typu centrach (polskich i zagranicznych) rosło w tempie kilkunastu procent rocznie, przekraczając łącznie 300 tys. W tym roku ekspansja trwa, ale tempo wzrostu zatrudnienia będzie już prawdopodobnie jednocyfrowe (opieram się na prognozach ABSL z czerwca). Nie jest to absolutnie załamanie trendu, ale raczej naturalne jego wypłaszczenie. W tej dziedzinie istotne pytanie brzmi, jak ekspansja tego sektora zostanie dotknięta przez likwidację limitu tzw. 30-krotności w składkach na ZUS. Rząd zapowiada, że osoby zarabiające więcej niż 30-krotność płacy przeciętnej zaczną w przyszłym roku płacić normalne składki ZUS, co oznacza ok. 5 mld zł dodatkowych kosztów pracy rozłożonych na ok. 300 tys. osób i ich pracodawców. Niektórzy twierdzą, że to zatrzyma ekspansję centrów usług wspólnych, które w dużej mierze zatrudniają dobrze opłacanych specjalistów. Z drugiej strony, atrakcyjność kosztowa Polski wciąż jest bardzo wysoka, a jednocześnie w centrach usług rośnie udział prac o bardzo wysokiej wartości dodanej. Jednocześnie niektórzy ministrowie zapowiadają, że zablokują likwidację limitu 30-krotności.

Ekspansja polskiej gospodarki w ostatnich latach opierała się w dużej mierze na dynamicznym włączaniu firm w kraju w międzynarodowe łańcuchy dostaw. Ten proces musi naturalnie osłabnąć, ale ważne, by osłabienie nie przybrało gwałtownego charakteru.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o handlu zagranicznym Polski: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Najważniejsze pytania przed nową kadencją rządu

Dane dnia muszą dziś dotyczyć wyborów parlamentarnych, ponieważ to w tym momencie najistotniejsze wydarzenie w kraju również z punktu widzenia gospodarki. Po niedzielnym głosowaniu wiemy, że w układzie władzy niewiele się zmieni. Ale to nie znaczy, że wiemy wszystko. Odpowiedzi na kilka istotnych pytań nie znamy.

Według tzw. late poll (exit poll połączony z wynikami cząstkowymi), w wyborach parlamentarnych PiS uzyskał 43,6 proc. głosów, Koalicja Obywatelska 27,4 proc., Lewica 11 proc., PSL 10 proc., a Konfederacja 6 proc. Podawane przez Państwową Komisję Wyborczą wyniki z 73 proc. lokali wyborczych wskazują na inny rozkład głosów, bardziej sprzyjający PiS (45,8 proc.), ale nie są to wyniki reprezentatywne. Wiele wskazuje, że PiS będzie miał samodzielną większość w Sejmie (i Senacie) i będzie tworzyć rząd.

Dlaczego PiS wygrał? Wśród różnych interpretacji mi najbliższa jest ta wskazująca, że tempo wzrostu dochodów i spadku bezrobocia sprawiło, iż bardzo duża część gospodarstw domowych odczuła w ostatnich latach odczuwalną poprawę standardu życia. Ponadto PiS prawdopodobnie skorzystał na ożywieniu podziałów ideowych w polskim społeczeństwie.

Jakie będą konsekwencje zwycięstwa PiS?

Moją uwagę przykuły słowa prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego w pierwszym powyborczym przemówieniu. Jedyny wątek niewyborczy jaki poruszył to … stabilny budżet. Powiedział, że rząd będzie dbał o stabilność finansów publicznych. Skąd taka deklaracja w akurat takim momencie? Były to zapewne słowa spontaniczne, ale odzwierciedlać one mogą dążenie do tego, by druga kadencja przyniosła większą stabilizację polityczną. Mogła to być próba zapewnienia, że PiS będzie dążył do tego, by być partią uznawaną za odpowiedzialną. Wiele wskazuje, że początek tej kadencji nie będzie upływał pod znakiem takiego blitzkriegu jak przed czterema laty, gdy tempo zmian było szokujące nie tylko dla obywateli, ale też rynków finansowych. Chociażby dlatego, że za nieco ponad pół roku odbędą się wybory prezydenckie.

Największe niewiadome na samym początku nowej kadencji wiążą się moim zdaniem z następującymi pytaniami.

Po pierwsze, jak znaczące będą podwyżki kosztów pracy? PiS zostawił wiele trudnych ustaw na okres powyborczy, m.in. tę o podwyżce składek ZUS dla najlepiej zarabiających pracowników. Wicepremier Jarosław Gowin zastrzegał jednak, że nie dopuści do uchwalenia ustawy. A jest to istotna zmiana, ponieważ dotyczy bardzo dużego wzrostu klina podatkowego dla grupy wysoko opłacanych specjalistów, na których firmy zagraniczne zgłaszały w minionych latach wysoki popyt.

Po drugie, jak znaczące będą podwyżki cen prądu? Rządowi trudno będzie w pełni chronić gospodarstwa domowe przed skutkiem wzrostu hurtowych cen prądu, wywołanym wzrostem cen uprawnień do emisji CO2. Coraz trudniejsza do utrzymania będzie dysproporcja między pełną ochroną gospodarstw domowych i brakiem ochrony firm.

Po trzecie, co związane jest z poprzednimi pytaniami, jak mocno PiS będzie bronił równowagi budżetowej w warunkach narastających presji ze strony dochodów i wydatków? Jakiejś odejście od celu zerowego deficytu na 2020 r. może mieć miejsce, a tempo tego odejścia pokaże, na ile słowa Kaczyńskiego o stabilności budżetu były serio, a na ile był to tylko efekt wyborczych emocji.

Kontekstem dla tych pytań politycznych jest pytanie o stan koniunktury. Obserwujemy spowolnienie gospodarcze, a dane bieżące są coraz słabsze. Nie sądzę w tym momencie, by czekało nas załamanie koniunktury i wzrost gospodarczy poniżej 2-3 proc., ale ryzyka narastają. Z nimi też nowy rząd będzie musiał się zmierzyć.

Autor: Ignacy Morawski


Strona PKW z wynikami cząstkowymi wyborów: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Dwa najważniejsze zjawiska gospodarcze w mijającej kadencji parlamentu i rządu

Ten tydzień upływa pod znakiem wyborów parlamentarnych w Polsce. Dwa dni temu podsumowałem kadencję tego parlamentu dość smutnym wnioskiem o jakości jego pracy. Dziś pokazuję dwa kluczowe zjawiska ekonomiczne pozwalające podsumować cztery lata tej kadencji w gospodarce – kadencji bardziej rządu niż parlamentu. Gdyby ktoś zapytał mnie, co wydarzyło się w polskiej gospodarce przez te cztery lata, pokazałbym te dwa wykresy, które pokazuję dziś Państwu.

Oba zjawiska zależą częściowo od polityki gospodarczej w Polsce, a częściowo od trendów sekularnych i globalnych, na które rządzący nie mają wpływu. Rozdzielenie tych wpływów jest bardzo trudne i nie będę w tym miejscu rozwiązywał tego zadania. Natomiast przyjmę uczciwe założenie, że na odpowiedzialność rządu składają się zarówno zjawiska, na które ma on wpływ, jak i te, którymi przyszło mu tylko zarządzać. Takie życie rządzących, szczęście i pech idą na ich konto.

Pierwszy trend to strukturalna zmiana na rynku pracy. Jest to przejście od rynku pracodawcy do rynku pracownika, pierwsze w historii Polski na taką skalę. Jak widać na górnym wykresie, odsetek Polaków, którzy deklarują, że łatwo jest im znaleźć pracę wzrósł skokowo do nienotowanych nigdy wcześniej poziomów. Zmiana zaczęła się mniej więcej w 2015 r. Za tym idzie cała masa innych zmian – wyższy realny wzrost płac, większy optymizm, większe poczucie bezpieczeństwa, a także jakościowa zmiana relacji między pracodawcą a pracownikiem. Wystarczy spojrzeć, jak często firmy reklamują się dziś poprzez informację, że są dobrymi pracodawcami. Sądzę, że wiele osób skupionych wyłącznie na politycznych zmianach w ostatnich latach nie dostrzega tej gigantycznej zmiany, którą odczuła zdecydowana większość gospodarstw domowych w kraju. Czy jest to zmiana trwała? Czas pokaże, ale sądzę, że jej część ma charakter trwały i jest związana ze zmianami demograficznymi.

Drugi trend to spadek stopy inwestycji w Polsce. Jeszcze w połowie 2015 r. udział inwestycji w PKB sięgał 20 proc., a nowy rząd deklarował, że podniesie ten udział do 25 proc. Zwiększone inwestycje to miała być najważniejsza dźwignia rozwoju, pozwalająca Polsce na szybkie nadrobienie zaległości wobec zachodu. Okazało się, że stopa inwestycji zamiast rosnąć spadła do 19 proc. Dlaczego? Jest wiele hipotez. Możliwe, że rewolucja na rynku pracy sprawiła, że firmy doznały tak mocnego wstrząsu po stronie kosztów, iż nie były w stanie zwiększyć inwestycji. Lub rewolty regulacyjne i ingerencja w stabilność wymiaru sprawiedliwości obniżyły skłonność do ryzyka wśród przedsiębiorców. Albo wpływ na niską stopę inwestycji miały problemy z wykorzystaniem funduszy europejskich (widać to w tym roku szczególnie).

Który trend jest ważniejszy? Pierwszy jest niewątpliwie bardziej odczuwalny przez obywateli. Drugi może niepokoić wszystkich zajmujących się refleksją nad przyszłością gospodarki. Sądzę, że utrzymanie dobrej koniunktury i jednoczesne zwiększenie skłonności do inwestowania wśród firm będzie największym wyzwaniem gospodarczym dla nowego rządu.
Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Pięć obserwacji po wyroku TSUE w sprawie kredytów frankowych

Oczekiwany z napięciem na rynku finansowym, w mediach i w dużej liczbie gospodarstw domowych wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie kredytów frankowych był w dużej mierze zgodny z oczekiwaniami dłużników. TSUE wydał wyrok dla nich korzystny. Rozkręca się zatem trend niekorzystnego dla banków orzecznictwa sądów.

Rynek miał ogromny problem, by dobrze zidentyfikować konsekwencje wyroku. Widać to było po potężnych wahaniach cen akcji banków na giełdzie, które raz traciły, raz zyskiwały (patrz wykres).

Ponieważ sprawa jest bardzo skomplikowana, postanowiłem uporządkować moje spojrzenie na temat w pięciu kluczowych punktach.

Po pierwsze, wyrok TSUE był ważny, ale nie był rewolucyjny. Rewolucyjna jest generalna zmiana trendu w orzecznictwie sądów, widoczna już od wielu miesięcy. Bank ING szacuje, że o ile do 2018 r. zdecydowaną większość sprawy wygrywały banki, o tyle w 2019 r. w orzeczeniach pierwszej instancji znacznie częściej wygrywali dłużnicy.  A w kwietniu zapadł przed Sądem Najwyższym przełomowy wyrok, w którym SN dopuścił możliwość przewalutowania kredytów indeksowanych po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu i zastosowanie do nich niskiej stawki LIBOR. W kraju dzieje się wiele ciekawszych rzeczy niż przed TSUE.

Po drugie, sam wyrok TSUE otwiera furtkę do anulowania niektórych umów kredytowych i z tego powodu jest korzystny dla dłużników. Wyrok wskazuje, że klienci mogą domagać się unieważnienia umowy kredytowej jeżeli znajduje się w niej nieuczciwy zapis, bez którego inne zapisy umowy nie mają sensu. Sąd nie może uzupełniać umowy by ratować bank przed gigantyczną stratą na danej umowie. W praktyce, jeżeli sąd uzna, że tabela kursów stosowana przez bank była nieuczciwa, wówczas upaść może cała umowa – sąd nie ma prawa wstawiać do umowy nowych zapisów, np. tabeli kursów NBP. Anulowanie umowy może być korzystne dla wielu dłużników, ale nie dla wszystkich. Anulowanie umowy jest też oczywiście bardzo kosztowne dla banków, bo przerzuca na nie cały koszt deprecjacji złotego w ostatnich latach.

Po trzecie, TSUE nie otworzył sądom furtki do opcji przewalutowania kredytu frankowego po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu i przy zastosowaniu stawki LIBOR. W tej sprawie (niewiążąca) opinia TSUE jest sprzeczna z tym, co zasądził niedawno polski Sąd Najwyższy. TSUE stwierdza, że zastosowanie opcji przewalutowania i zostawienia LIBORu może być niezgodne z polskim prawem, choć ocena pozostaje w gestii sądów krajowych. Wygląda na to, że TSUE zostawił sądom dwie opcje w sytuacji, gdy te dopatrzą się nieuczciwych zapisów w umowach i uznają, że bez tych zapisów umowa nie może istnieć: albo mogą one całkowicie anulować umowę, albo – jeżeli dłużnik tego chce – zostawić całą umowę w mocy.

Po czwarte, wyrok (i towarzyszący mu rozgłos) na pewno przyczyni się do wzrostu liczby spraw sądowych, ale nie da się określić w tym momencie, jak mocno wzrośnie odsetek spraw wygrywanych przez dłużników. Przede wszystkim, trzeba pamiętać, że w wielu sprawach sądy w ogóle nie dopatrywały się nieuczciwych zapisów w umowach – takich spraw wyroki Sądu Najwyższego czy TSUE w ogóle nie dotyczą. Nie da się określić a priori, ile będzie takich przypadków. Związek Banków Polskich szacuje, że do tej pory ok. 90 proc. prawomocnych (!) wyroków wygrywały banki. Nawet jeżeli trend w pierwszych instancjach się odwrócił w tym roku, to do pełnego zwrotu jeszcze jest daleka droga.

Po piąte, najbliższe sześć-dwanaście miesięcy będzie kluczowe dla określenia skali ryzyka dla gospodarki i sektora bankowego związanego z procesami sądowymi, a skala ta będzie ujawniać się stopniowo przez kolejne wyroki i orzeczenia. Najważniejsze będą dane na temat tego, jaką część wyroków wygrywają dłużnicy, a jaką banki, oraz jaka za tym stoi argumentacja. Czarne scenariusze wskazują, że gdyby klienci masowo uszyli do sądów i wygrywali sprawy, to w ciągu kilku lat straty banków mogłyby przekraczać 50 mld zł. To byłby wstrząs o znaczeniu dla całej gospodarki, bo oznaczałby deprecjację waluty i prawdopodobne ograniczenie akcji kredytowej przez banki. Ale to jest bardzo czarny scenariusz, który można traktować jako skrajny. Bardziej realne jest, że dłużnicy wygrają jakąś część spraw, ale nie większość. Ponadto, w sytuacji, gdy sprawy zaczęłyby przybierać obrót niebezpieczny z makroekonomicznego punktu widzenia, możliwa będzie interwencja ustawowa, która rozstrzygnie problem w sposób łączący interesy dłużników i banków. Interwencja taka będzie znacznie łatwiejsza niż w przeszłości, będzie można ją motywować wyrokami sądów, co praktycznie niweluje możliwość pozywania Polski przez banki przed trybunałami arbitrażowymi na arenie międzynarodowej.

Agencja ratingowa Moody’s szacowała przed wyrokiem, że straty banków na procesach mogą potencjalnie sięgnąć ok. 20 mld zł. Jeżeli tak, to będzie to bardzo bolesne dla banków, w gospodarce może być czynnikiem ograniczającym wzrost gospodarczy, ale raczej nie czymś, co wywoła poważniejsze turbulencje makroekonomiczne.

Autor: Ignacy Morawski


Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.