Polska, Słowacja i Węgry uodpornione na niemieckie spowolnienie

Spowolnienie w Niemczech dotyka niemieckich dostawców w regionie, ale nie wszystkie gospodarki Europy Środkowej i Wschodniej zwalniają. Polska, Słowacja i Węgry wciąż wykazują dużą odporność.

Europa Środkowa i Wschodnia to zaplecze produkcyjne Niemiec, więc naturalne jest, że w reakcji na wyraźne spowolnienie niemieckiego przemysłu negatywne tendencje widać też w regionie. Jednak nie wszystkie kraje reagują jednakowo na pogorszenie koniunktury na zachodzie Europy. Wyraźne spowolnienie widać w Czechach i Rumunii. Znacznie lepiej radzą sobie Polska, Słowacja i Węgry. Te różnice mogą wskazywać na ważne cechy gospodarek i obecnego cyklu koniunktury.

W Polsce i na Węgrzech dane o wzroście PKB w trzecim kwartale sugerują, że o ile przemysł i eksport słabną, to cała gospodarka (razem z usługami) ani myśli zwalniać. Wg porównywalnych danych, wzrost PKB w Polsce przyspieszył do 5,7 proc., na Węgrzech do 5 proc., a na Słowacji do 4,5 proc. W każdym przypadku były to dane lepsze niż w drugim kwartale. Inna sytuacja jest w Czechach i Rumunii, gdzie PKB spowolnił odpowiednio do 2,3 i 4 proc.

Wykres: Wzrost PKB w trzecim kwartale w krajach regionu Europy Środkowo- Wschodniej

Źródło: Spotdata, na podstawie danych krajowych urzędów statystycznych

Mocne odczyty PKB w wielu krajach regionu są zaskoczeniem, bo na zachodzie Europy widać wyraźne spowolnienie. O ile jeszcze w listopadzie 2017 odnotowano pięcioprocentowe wzrosty produkcji przemysłowej w strefie euro, to we wrześniu 2018 r. produkcja wzrosła tylko o niecałe 1 proc.. Szczególnie mocno ucierpiała motoryzacja w Niemczech. W samym sierpniu spadek w niemieckim automotive wyniósł aż o 13 proc. w ujęciu rocznym. Słabiej w strefie euro jest nie tylko pod kątem produkcji towarów ale też konsumpcji. Przykładowo, powakacyjna stagnacja w polskiej branży meblarskiej wynika właśnie ze słabości sprzedaży na rynku niemieckim.

Dlaczego w takim razie niektóre kraje Europy Środkowej radzą sobie tak dobrze? Jedną z przyczyn może być rozgrzany rynek pracy. To łączy wszystkie kraje regionu, ponieważ dobra koniunktura w ostatnich latach spotkała się tu ze strukturalnymi zmianami demograficznymi, czyli powolnym spadkiem krajowej podaży pracy. To przekłada się na szybki wzrost płac i konsumpcji. Ten czynnik może być w tym cyklu koniunkturalnym istotnym buforem chroniącym region przed spowolnieniem w strefie euro.

Dynamika wzrostu PKB w 2018 w trzecim kwartale – tabela

2018 Q3 Bułgaria Czechy Polska Rosja Rumunia Serbia Słowacja Słowenia Ukraina Węgry
Wzrost PKB, %  r/r 3,0% 2,3% 5,1% 1,3% 4,3% 3,7% 4,6% 3,8% 2,8% 4,8%

 

Przy czym Czechy i Rumunia zaczęły reagować na rozgrzanie rynku pracy podwyżkami stóp procentowych. I to może być jedna z przyczyn, dlaczego gospodarki tych krajów zaczęły w ostatnich kwartałach zwalniać. W Polsce i na Węgrzech stopy procentowe stoją w miejscu, banki centralne na razie ze spokojem przyglądają się szybkiemu wzrostowi płac. W Polsce można to łatwo wyjaśnić niską inflacją, ale na Węgrzech inflacja wynosi już niemal 4 proc.

Ciekawa jest sytuacja na Słowacji, ponieważ tam oznaki ożywienia wykazuje sektor automotive, który teoretycznie powinien być najbardziej wrażliwy na zmiany popytu w Niemczech. Na Słowacji wielkie nadzieje wiąże się z nowo uruchomioną fabryką Jaguara, która ma docelowo produkować 100 tys. samochodów rocznie i być jedną z przyczyn przyspieszenia dynamiki PKB z 3,8 proc. prognozowanych na ten rok do 4,5 w kolejnym. Po osiągnięciu pełnych mocy przerobowych przez nowy zakład w Nitrze aż 1,5 proc. wszystkich produkowanych samochodów na świecie będzie pochodzić właśnie ze Słowacji. Warto jednak podkreślić, że poza branżami związanymi z motoryzacją (czyli m. in. sektorem metalowym i maszynowym) koniunktura w przemyśle zauważalnie słabnie.

Fakt, że branża automotive w regionie wykazuje oznaki ożywienia (w Polsce w październiku tez widać było przyspieszenie produkcji w tej branży) może być pozytywnym sygnałem na przyszłość. Może to bowiem oznaczać, że popyt w Europie zachodniej zaczyna się odbudowywać po wiosenno-letniej stagnacji. Czy tak jest zobaczymy w kolejnych miesiącach.

 


Ramka:

Artykuł powstał na podstawie jednego z 10 cyklicznych raportów SpotData Research, które sygnalizują i analizują szanse i ryzyka biznesowe. W skład SpotData Research wchodzą 3 moduły tematyczne: Analizy makro, Mapa ryzyk oraz Analizy sektora. Więcej szczegółów na temat SpotData Research na stronie internetowej www.spotdata.pl/research

 

Autor: Kamil Pastor, analityk SpotData

Koniunktura na rynku pracy powoli się osłabia

Zatrudnienie w firmach nieznacznie wzrosło w październiku, ale trend spowolnienia pozostaje nieubłagany.

Wczorajsze dane z rynku pracy mogły wydawać się bardzo dobre – zatrudnienie wzrosło, wynagrodzenia również. Ale dokładny wgląd w dane pokazuje, że trwa nieubłagany trend spowolnienia aktywności. Popyt na pracę nie jest już tak mocny jak w pierwszej połowie roku, obniżyła się również gotowość do podnoszenia wynagrodzeń.

Wykres: Miesięczna zmiana liczby pracujących w sektorze przedsiębiorstw *

Źródło: SpotData na podstawie GUS

* Nie uwzględniono danych za styczeń każdego roku ze względu na zmianę składu próby badanych przedsiębiorstw, (37 proc. wszystkich zatrudnionych w gospodarce)

Liczba zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw wyniosła 6 227 tys. i wzrosła w październiku o 2,3 tys. w porównaniu z wrześniem. Oznaczało to wzrost po dwóch miesiącach spadków. Ale nie można na tym zbudować optymistycznej narracji o rynku. – Jedynie wyraźnej sezonowości października zawdzięczamy fakt, że nie był on kolejnym z serii miesiącem spadków liczby pracujących – wskazują ekonomiści mBanku. Pomimo wzrostu zatrudnienia w ujęciu miesięcznym jasno widać, że spada tempo wzrostu zatrudnienia – w ujęciu rocznym zatrudnionych jest o 191 tys. osób więcej niż przed rokiem, co oznacza najmniejszy przyrost od końca 2016 roku. Lepiej już nie będzie. Można podać dwie główne przyczyny takiego stanu rzeczy: spadająca liczba dostępnych do zatrudnienia pracowników oraz spadające zapotrzebowanie na pracowników ze strony przedsiębiorstw. Obecnie szczególnie istotne pozostaje ten drugi argument. Pomimo doskonałych danych o PKB za trzeci kwartał przedsiębiorcy od kilku miesięcy zaczęli ograniczać popyt na pracowników. W ankietach NBP i GUS dostrzec można spadek wartości portfela zamówień (nowych kontraktów) – szczególnie tych zagranicznych. Reakcją obronną pracodawców pozostaje więc ograniczanie nowych rekrutacji.

Wykres: Dynamika wzrostu wynagrodzeń na tle odsetka przedsiębiorstw planujących wzrost płac.

Źródło: SpotData na podstawie GUS i NBP

Pozytywne zaskoczenie wystąpiło w przypadku wynagrodzeń, które w październiku wzrosły o 7,6 proc. zamiast o oczekiwanych 6,7 proc. Wartość ta oznacza powrót po kilku miesiącach niższych wzrostów do obserwowanych jeszcze na początku roku dynamik. Może być to jednak zjawisko przejściowe. Według Piotra Piękosia, ekonomisty z Banku Pekao, wyższy od oczekiwań wynik tłumaczyć należy wypłatą zaległych deputatów węglowych z 2016 górnikom z JSW. W kolejnych miesiącach dynamiki wynagrodzeń powinny być niższe. Wydaje się więc, że czasy najwyższych podwyżek w obecnym cyklu mamy już za sobą. Firmy już teraz przygotowują się na oczekiwane hamowanie koniunktury oraz obserwowane spadki nowych zamówień. Wskazuje na to np. odsetek firm prognozujących wzrosty płac, który spadł do poziomu z końca 2016 roku.

Na horyzoncie widnieje jednak kilka procesów, które mogą uniemożliwić firmom dostosowanie kosztów wynagrodzeń do słabszej koniunktury. Pierwszym z nich jest zliberalizowanie przez Niemcy dostępu do swojego rynku pracy dla wykwalifikowanych pracowników. Może przyczynić się to do masowego odpływu pracujących w Polsce Ukraińców. Oznaczać to może zwiększenie presji na podwyżki wynagrodzeń. Drugim procesem mogącym podbić ogólną dynamikę płac są podwyżki w sektorze publicznym. Przez lata były one w budżetówce raczej niewielkie, ale w tym roku niektóre grupy zawodowe rozpoczęły usilne starania o wyższe pensje. Już teraz podwyżki wywalczyli policjanci czy pielęgniarki, a strajki planują m. in. nauczyciele.

 

Autor: Kamil Pastor

Rekordowa liczba niewypłacalności

W październiku pojawiło się o 40 proc. więcej ogłoszonych niewypłacalności firm niż przed rokiem. Największe wzrosty widać w przemyśle metalowym, handlu hurtowym i transporcie.

W październiku w Monitorach Sądowych i Gospodarczych ogłoszono rekordową liczbę 117 otwartych postępowań upadłościowych i restrukturyzacyjnych. Tak wynika z miesięcznika o niewypłacalnościach SpotData Research. Wśród dużych spółek widać stabilizację liczby niewypłacalności. Więcej problemów mają za to spółki małe. W podziale branżowym widać szczególnie nasilenie problemów w prześle metalowym i mineralnym, handlu hurtowym i transporcie.

 

Wykres: Liczba ogłoszonych niewypłacalności w MSiG

Źródło: SpotData na podstawie MSiG

 

Warto pamiętać, że informacje o upadłościach i restrukturyzacjach publikowane są w MSiG ze średnim opóźnieniem 20 dni roboczych. Dlatego intensyfikacja niewypłacalności nastąpiła faktycznie w trzecim kwartale. Wszystko wskazuje więc na to, że ten rok zakończy się osiągnięciem ok. 1050-1100 niewypłacalności, wobec 920 w roku 2017.

Jednak upadłość upadłości nie równa. Po podziale niewypłacalnych firm według formy prawnej – na osoby prawne (m. in. spółki kapitałowe, spółdzielnie) oraz pozostałe (m. in. niewielkie działalności gospodarcze, spółki osobowe) jasno widać, że za tegoroczne wzrosty odpowiadają przede wszystkim problemy tych mniejszych. O ile jeszcze pod koniec 2017 roku miesięcznie niewypłacalnymi stawało się ok. 300 małych firm, tak teraz ponad 400. Potencjalnymi przyczynami mogą być trudności z dostosowaniem się małych firm do wyższych kosztów pracy, wojen cenowych w niektórych branżach (np. w handlu hurtowym elektroniką) czy zmian w prawie podatkowym. Duże firmy radzą sobie przeciętnie lepiej niż te małe, m.in. dlatego, ze są w stanie wykorzystać możliwość działania w większej skali. Warto też nadmienić, że coraz więcej firm wykorzystuje procedurę restrukturyzacji, która pozwala na redukcję długu bez likwidowania firmy. To może być jedna z ważniejszych przyczyn rosnącej liczby spraw w sądach.

 

Patrząc na branże, na pierwszy plan wysuwa się skokowy wzrost problemów z obsługą zadłużenia w transporcie i logistyce. Silne wzrosty niewypłacalności są widoczne szczególnie w ciągu ostatnich trzech miesięcy. W samym tylko październiku niewypłacalność ogłosiło 17 firm transportowych przy 42 w całym 2017 roku. W obecnym roku aż 62 firmy (w tym 29 osób prawnych) ogłosiło niewypłacalność, podczas gdy w analogicznym okresie w 2017 roku było to 30 firm (13 osób prawnych). Z jednej strony można jako przyczyny podać rosnące koszty pracy oraz perspektywę dalszego ich zwiększenia ze względu na dyrektywę unijną o pracownikach delegowanych czy rosnące koszty paliwa. Z drugiej strony przyczyna może leżeć w spowolnieniu w UE. Koniunktura w polskim transporcie jest silnie uzależniona od koniunktury gospodarek zachodnich, skali handlu i w konsekwencji zapotrzebowania na przewóz towarów. Skoro od początku roku sytuacja gospodarcza w strefie euro pogarsza się to musiało to również wpłynąć na polskich transportowców mających aż 30 proc. udział w całym rynku przewozów międzynarodowych w Unii Europejskiej.

 

Wykres: Liczba niewypłacalności według branż.

Źródło: SpotData na podstawie MSiG i GUS.

 

Bardzo wysoki jest też wzrost liczby niewypłacalności w przemyśle metalowym. W dużej mierze dotyczy to małych firm, które zajmują się zarówno przetwórstwem jak i handlem towarami metalowymi. Przyczyn może być tu wiele, od rosnących kosztów pracy po wyższe ceny energii.

Z drugiej strony, relatywnie niski jest wzrost liczby niewypłacalnych firm w budownictwie. Jest ich dużo, ale wzrost jest mniejszy od średniej, mimo że z branży notorycznie napływają niepokojące sygnały o kurczących się marżach, problemach z płynnością i realizacją kontraktów. Możliwe, że te problemy są łagodzone przez bardzo wysoką aktywność w inwestycjach publicznych i rozsądniejszą politykę uczestnictwa w przetargach prowadzoną przez przedsiębiorstwa, które sparzyły się na kryzysie lat 2012-2013.

 

Na problem rosnącej liczby niewypłacalności w Polsce można jednak też spojrzeć od pozytywnej strony. Może to być przejaw dojrzewania polskiego rynku, na którym większość firm mających problemy finansowe po prostu znika bez przeprowadzania formalnej procedury sądowej. Liczba upadłości nadal pozostaje w Polsce istotnie niższa niż w krajach regionu. Przykładowo, według danych Coface, we Francji średnio co miesiąc niewypłacalność ogłasza około 5 tysięcy firm.

 


Artykuł powstał na podstawie jednego z 10 cyklicznych raportów SpotData Research, które sygnalizują i analizują szanse i ryzyka biznesowe. W skład SpotData Research wchodzą 3 moduły tematyczne: Analizy makro, Mapa ryzyk oraz Analizy sektora. Więcej szczegółów na temat SpotData Research na stronie internetowej www.spotdata.pl/research

Autor: Kamil Pastor

Dlaczego wzrost cen niklu ma znaczenie? Wpływ na polski program elektromobilności

Od końca poprzedniego roku ceny niklu wzrosły o około 50 proc. Rosną również ceny pozostałych metali, ale nikiel  wyróżnia się na ich tle. O ile w 2017 roku ceny niklu praktycznie w ogóle nie doświadczyły hossy, która miała miejsce na pozostałych metalach, to srebrzysty metal w obecnym roku z nawiązką nadrabia zaległości. Za główne powody obecnych wzrostów można uznać światowe ożywienie w budownictwie (wyższy popyt na stal nierdzewną, której nikiel jest ważnym komponentem), czynniki polityczne (cła, embarga, zakazy) oraz niską podaż.  Wysoka cena wraz z niską dostępnością surowca mogą być istotnym ograniczeniem w rozwoju polskiego projektu samochodu elektrycznego.

Mało znany, ale ważny surowiec

Na początku warto jednak poznać kilka istotnych szczegółów dotyczących tego metalu. Nikiel jest wykorzystywany przede wszystkim do produkcji stali nierdzewnych. Na ten cel przeznaczane jest około 70 proc. światowej produkcji. Ze stali nierdzewnej korzysta się na szeroką skalę w budownictwie oraz w branży samochodowej, czyli wszędzie tam gdzie wymagana jest trwałość materiału i odporność na korozję. Drugim obszarem jest produkcja stopów niklu, które są wykorzystywane np. przy produkcji lamp elektronowych czy generatorów parowych w reaktorach (około 15 proc. produkcji). Pozostałe 15 proc. wydobycia przeznaczane jest m. in. do produkcji akumulatorów (baterii) w laptopach i w samochodach elektrycznych.

Obecne 50 proc. wzrosty cen bledną jednak przy hossie z roku 2007 kiedy wartość tony tego metalu wzrosła z poziomów około 15 tys. dolarów na początku 2006 roku do 50 tys. Powodem tak znaczącej zwyżki cen był z jednej strony globalny boom na surowce, dynamiczny wzrost popytu  jak i obawy przed strajkami w największych kopalniach. Ostatecznie światowy kryzys finansowy „rozwiązał” kwestię wysokich cen.

Popyt i podaż odpowiedzią na wszystko

Krótkie wytłumaczenie dlaczego obecne ceny niklu rosną mogłoby zakończyć się na stwierdzeniu, że popyt rośnie bardzo szybko, a podaż relatywnie wolno. Obecny wzrost cen w znacznej mierze wynika z trzech procesów po stronie popytu: silnej globalnej koniunktury, rosnącego zapotrzebowania ze strony budownictwa i rewolucji elektromobilnej oraz trzech procesów po stronie podaży: polityki handlowej i przemysłowej oraz niewielu rozpoczętych projektach inwestycyjnych w poprzednich latach.

Według International Nickel Study Group w roku 2018 popyt na nikiel wyniesie 2,34 mln ton przy produkcji równej tylko 2,23 tys. ton.  Oznacza to prawie 5 proc. niedobór w stosunku do zapotrzebowania, co rzecz jasna ma silny wpływ na ceny. Zgromadzone zapasy szybko spadają i nie wystarczają na pokrycie zapotrzebowania – z prawie 400 tys. ton rok temu spadły do poziomu 280 tys. ton (link).  Według Martina Turenne, prezesa kanadyjskiej firmy FPX Nickel Corp. można oczekiwać, że podaż będzie niższa niż popyt jeszcze na początku przyszłej dekady (link).  Będzie to powodować silną presję na wzrost cen – być może nawet do poziomów obserwowanych przed wielkim kryzysem. W ujęciu długoterminowym popyt na nikiel ma istotnie wzrosnąć ze względu na rosnące zapotrzebowanie ze strony branży samochodów elektrycznych. Obecnie sektor baterii do samochodów elektrycznych pozostaje niszą (około 3 proc. światowego popytu na nikiel). Jednak jego potencjał jest ogromny. W najbliższych latach znacznie odmieni branżę wydobywczą i metalurgiczną. Bank UBS szacuje, że spowoduje to wzrost popytu na nikiel od około 10 do 40 proc. w 2025 roku. Zmieni się też struktura wydobycia ze względu na wzrost zapotrzebowania na nikiel najlepszej jakości. Do produkcji samochodów elektrycznych (baterii) wykorzystywać można jak na razie tylko taki rodzaj niklu.  Spowoduje to, że kopalnie sprzedające surowiec niższych klas będą zmuszone albo dokonać kosztownych inwestycji albo w ogóle nie skorzystają na elektromobilnej rewolucji. Najbardziej zagrożone z tego powodu są kopalnie w Kolumbii (2 proc. światowego wydobycia) i Nowej Kaledonii (10 proc. światowego wydobycia).

Światowowe wydobycie niklu w tonach oraz rezerwy (zasoby). (link)

Kraj Produkcja w 2016 Produkcja w 2017 Rezerwy (zasoby)
Indonezja 199 000 400 000 4 500 000
Kanada 236 000 210 000 2 700 000
Nowa Kaledonia 207 000 210 000
Australia 204 000 190 000 19 000 000
Rosja 222 000 180 000 7 600 000
Brazylia 160 000 140 000 12 000 000
Chiny 98 000 98 000 2 900 000
Gwatemala 54 000 68 000 1 800 000
Kuba 51 600 51 000 5 500 000
Kolumbia 41 600 49 000 1 100 000
RPA 49 000 49 000 3 700 000
Madagaskar 49 000 45 000 1 600 000
USA 24 100 23 000 130 000
Filipiny 347 000 23 000 4 800 000
Pozostałe kraje 150 000 150 000 6 500 000
Suma 2 092 300 1 886 000 73 830 000

Główną przyczyną wzrostu popytu jest bezapelacyjnie globalna koniunktura – jeżeli świat się rozwija, rozpoczyna się dużo nowych projektów budowlanych. Rośnie wtedy zapotrzebowanie na środki produkcji. Ostatnim etapem jest silny wzrost cen surowców, jako, że popyt rośnie coraz szybciej, a fizyczna podaż w tempie bardzo powolnym. W momencie kiedy nadchodzi spowolnienie, na rynku pozostaje ogromna ilość nikomu niepotrzebnego surowca. Ceny nurkują, a cały proces rozpoczyna się od początku.

Polityka mocno wpływa na ceny

Drugim ważnym czynnikiem pozostaje polityka, zarówno handlowa, przemysłowa jak i środowiskowa. Polityka ma istotne znaczenie dla niklu również ze względu na to, że największymi producentami są kraje rozwijające się o relatywnie niestabilnych rządach. W 2014 roku Indonezja, jeden z największych producentów niklu na świecie, zdecydowała zakazać eksportu nieobrobionej rudy niklu aby wymusić niejako rozbudowę krajowego przemysłu. Zmniejszenie podaży na rynku wykorzystały Filipiny, również potentat niklowy, które zwiększyły produkcję przede wszystkim na potrzeby gospodarki chińskiej. Przy spadającym w tym czasie globalnym popycie i osłabieniu w budownictwie (przede wszystkim chińskim) oznaczało to nadpodaż surowca i niskie ceny. Dwuletni okres niskich cen oznaczał z kolei, że nie rozpoczynano zbyt wiele projektów inwestycyjnych nie mówiąc już o poszukiwaniach nowych złóż. Nie powinno to dziwić biorąc pod uwagę, że ceny na poziomie 10 tys. dolarów za tonę oznaczały, że około 25 proc. producentów notowało straty operacyjne (link).  Obecnie, kiedy popyt istotnie wzrósł, nie ma możliwości szybkiego zwiększenia podaży – rozpoczęcie wydobycia w nowych kopalniach potrwa średnio od 5 do 8 lat.  I tutaj znowu wchodzi polityka. Na początku 2017 roku Indonezja złagodziła zakaz eksportu nieobrobionej rudy co umożliwiło wzrost produkcji w tym kraju. Jednak efekt ten został praktycznie całkowicie zniwelowany przez zamknięcie 23 kopalni w Filipinach z powodów środowiskowych.

W obecnym roku ceny niklu poszybowały ze względu na ryzyko nałożenia sankcji na rosyjskiego potentata Norilsk Nickel (ok. 10 proc. światowej produkcji) przez Stany Zjednoczone. Ze względu na mocno skoncentrowany rynek (pięć największych firm ma prawie 50 proc. udział w rynku) ryzyko nałożenia sankcji bądź embarga na którąkolwiek z tych firm ma znaczący wpływ na cały rynek.

Jaki ma to wpływ na Polskę?

To wszystko oznacza, że polskie plany dotyczące rozwoju elektromobilności muszą uwzględniać nie tylko kwestie związane z projektem samochodu, jego funkcjonalnościami, ale również zakontraktowaniem odpowiedniej ilości surowców. O ile wykorzystywana do produkcji tego typu surowców stal nierdzewna jest już w Polsce produkowana to kwestią problematyczną może być zabezpieczenie dostaw metali ziem rzadkich. Do produkcji baterii wykorzystywane są też takie metale jak np. kobalt czy lit. W przypadku tych surowców również mamy do czynienia z podobnymi procesami: największe złoża leżą w krajach rozwijających się (np. największe złoża kobaltu znajdują się w Demokratycznej Republice Konga), popyt znacznie przewyższa podaż, a możliwość zwiększenia wydobycia pozostaje ograniczona (link). Wydobycie tych surowców wiąże się też ze znacznymi kosztami dla środowiska naturalnego. Pewnym rozwiązaniem byłoby efektywniejsze wykorzystanie już wydobytych i przetworzonych surowców – tutaj jednakże widoczny jest brak systemowych (i korzystnych kosztowo dla wprowadzających je firm) rozwiązań dotyczących recyclingu baterii i akumulatorów.

 

Niska inflacja – jakie mogą być jej przyczyny?

Inflacja w Polsce od około 2013 roku kształtuje się poniżej poziomu, który można by uznać za normalny. W maju, przy wzroście gospodarczym utrzymującym się na poziomie ok. 5 proc. i wzrostach cen ropy w pobliżu 50 proc. rok do roku, ceny konsumenckie wzrosły tylko o 1,7 proc. rok do roku. Bardzo niska jest też inflacja bazowa, czyli taka mierząca „głębokie” zmiany cen wynikające z długoterminowych procesów gospodarczych, a nie tylko tymczasowych szoków (np. nagły wzrost cen żywności z uwagi na suszę).

Chociaż inflacja w Polsce pozostaje stabilna (osiągnięty jest cel NBP 1,5 – 3,5 proc.) to wydaje się, że ceny rosną zdecydowanie za wolno biorąc pod uwagę jak silnie rozgrzana jest nasza gospodarka. Dotychczasowa teoria tłumacząca kształtowanie się inflacji oparta była na powiązaniu cen z koniunkturą gospodarczą oraz sytuacją na rynku pracy. Inflacja może wynikać z czynników popytowych (popyt na towary znacząco przekracza dostępną podaż) lub podażowych (firmy podwyższają ceny żeby zrekompensować sobie rosnące koszty). Chociaż obie przesłanki, tj. szybko rosnący popyt oraz coraz wyższe koszty pracy i surowców, doświadczają polską gospodarkę to podwyżek cen nie widać. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, chociaż trudno wskazać najważniejszą.

Firmy biorą „na klatę” rosnące płace

Płace w Polsce rosną w tempie ok. 7 proc. rocznie, najmocniej od czasów przed kryzysem finansowym. Wpływa na to spadające bezrobocie, które według szacunków Eurostatu w kwietniu wyniosło zaledwie 3,8 proc.

Zazwyczaj wyższa dynamika płac przenosiła się na inflację po około 4 kwartałach. Tak było we wszystkich poprzednich cyklach koniunktury. Co zatem dzieje się obecnie? Dlaczego wysoka dynamika płac nie przekłada się na wyższą inflację? Można wyjaśnić to na dwa sposoby.

Firmy często biorą rosnące koszty „na klatę”, czyli godzą się na obniżenie marż, aby utrzymać konkurencyjność. Mamy do czynienia z silną konkurencją (szczególnie w handlu detalicznym) – jeżeli tylko jedna firma podniesie ceny to klienci odejdą do konkurentów. Zjawisko to potęguje wysoka wrażliwość polskich klientów na cenę. Firmy, szczególnie te duże, dysponujące pokaźnymi rezerwami, uczestniczą w wojnach cenowych. Wolą przetrwać na rynku, nawet za cenę niższych marż – ta sytuacja ma miejsce np. na rynku hurtowym sprzętu elektronicznego.

Inny powód to rosnąca imigracja, która wywołuje presje w dół na płace. Oznacza to, że choć płace rosną szybko, to jest to wzrost wolniejszy niż mógłby być osiągnięty przy takim popycie na pracę i braku imigracji.

Kurs walutowy ma coraz mniejszy wpływ

Drugim czynnikiem wpływającym na ograniczenie inflacji był do niedawna kurs walutowy. Aprecjacja euro i dolara w 2017 roku nieznacznie przyczyniła się do spadku cen w Polsce. Kiedy złoty zyskuje na wartości to ceny dóbr importowanych spadają, a rosną natomiast ceny naszego eksportu.

Warto jednak pamiętać, że kurs walut ma coraz mniejsze znaczenie na kształtowanie się inflacji w Polsce (szerzej na ten temat w np. Mechanizm transmisji monetarnej NBP). Firmy w znacznym stopniu są zabezpieczone przed zmianą kursów walut – polskie spółki często są tylko ogniwami w światowych łańcuchach produktów, co oznacza, że nasz eksport w znacznej części powiązany jest ze wcześniejszym importem surowców i półproduktów do Polski. Oznacza to naturalny hedging, który łagodzi wpływ różnic kursowych. Zmiana kursu ma najsilniejszy wpływ na te kategorie, w których trudno się zabezpieczyć, czyli na ceny paliw, żywności i drogich towarów takich jak np. samochody (np. Hałka 2017).

Co więcej, od kilku tygodni złoty wyraźnie się osłabia, więc rola tego czynnika w tłumaczeniu niskiej inflacji maleje.

Globalizacja obniża inflację na całym świecie

Inflacja pozostaje niska, ponieważ ceny we wszystkich gospodarkach rozwiniętych rosną bardzo wolno. Polska jest krajem silnie uzależnionym od koniunktury zagranicznej (przede wszystkim niemieckiej) z uwagi na istotny udział naszego eksportu w PKB. Przekłada się to na harmonizację cykli koniunkturalnych oraz właśnie „import inflacji” zza granicy.  Potwierdzają to badania (Hałka 2017) , z których wynika, że tylko 55 proc. towarów z koszyka konsumpcyjnego reaguje na zmianę koniunktury krajowej. Są to przede wszystkim ceny usług, żywności i energii, czyli te najbardziej zmienne. Najsłabiej na czynniki krajowe reagują ceny dóbr trwałych (np. AGD), które w zdecydowanie większym stopniu kształtowane są przez koniunkturę światową i ustalane na poziomie ponadnarodowym.

Jednym z powodów dlaczego inflacja w strefie euro i USA pozostaje niska jest nasilenie procesów globalizacyjnych i wzrost wolumenu handlu. Wejście na światowy rynek krajów takich jak Chiny, Indie czy Brazylia spowodowało, że świat uzyskał dostęp do setek milionów tanich pracowników. Firmy nie muszą już tak silnie podwyższać płac, skoro mogą przenieść produkcję do krajów o niższych kosztach pracy. Z tego powodu siła negocjacyjna pracowników, która dotychczas umożliwiała wywalczanie podwyżek istotnie spadła. Sukcesem w wielu zawodach jest już samo posiadanie pracy, a podwyżki są celem drugorzędnym. Świadczą o tym np. wyniki ekonomistów z Banku Rozliczeń Międzynarodowych (BIS), którzy obliczyli, że w latach 2010-2016 globalne koszty pracy tłumaczyły średnio aż 22 proc. zmienności dynamiki kosztów pracy w danym kraju  podczas gdy w pierwszej dekadzie XXI wieku tylko w 11 proc. Można za to winić rozwój światowego outsourcingu. W ten sposób wpływ zmian krajowej koniunktury, szczególnie w małych gospodarkach o wysokim stopniu otwartości bardzo się zmniejszył.

Z drugiej strony globalizacja zwiększyła udział w rynku transnarodowych korporacji prowadzących swoją politykę i ustalających ceny na poziomie globalnym.  W mniejszym stopniu reagują więc na np. wzrost kosztów produkcji w pojedynczym kraju, gdyż jest to tylko jeden z wielu czynników w procesie produkcji i sprzedaży.

Powolne wychodzenie z kryzysu i słaba koniunktura światowa spowodowały, że inflacja od 2009 w gospodarkach rozwiniętych pozostawała niska. Światowy handel przestał rosnąć oraz nasiliły się tendencje protekcjonistyczne. Mocno też wzrosło bezrobocie, a spadła aktywność zawodowa. Firmy mogą więc zatrudniać po relatywnie niższych kosztach, przez co zmniejsza się presja na podwyżki cen. Długotrwały brak inflacji spowodował również zakotwiczenie oczekiwań inflacyjnych na niskich poziomach. Osłabia to żądania pracowników na temat wynagrodzeń.

Technologia zmieniła modele biznesowe firm oraz preferencje zakupowe klientów

Istotny wpływ na spadek inflacji ma też rozwój technologiczny. Po pierwsze dzięki nowym zdobyczom nauki firmy są w stanie zastępować pracowników (szczególnie tych wykonujących pracę prostą lub manualną) co jeszcze bardziej pogarsza ich siłę negocjacyjną. Technologia zmienia też dotychczasowe modele produkcji, logistyki czy sprzedaży. Głównym celem zmian jest ograniczanie kosztów, które często całkowicie odmieniają model biznesowy w branży – tak było np. w branży lotniczej w przypadku tanich linii czy rynku przewozów taksówkarskich, który w znacznej mierze przejął Uber.

Łatwość porównywania cen i minimalizacja kosztów transportu spowodowała, że konkurencja jest teraz globalna i w głównej mierze oparta na redukowaniu kosztów.  Nie rekompensuje tego zwiększona aktywność konsumentów wynikająca z większej dostępności do wcześniej drogich towarów i usług. Znaczna część firm straciła możliwość ustalania cen i o ile nie oferuje unikatowych na skalę świata dóbr, musi uczestniczyć w wojnach cenowych w celu utrzymania się na rynku.

Jak widać globalne czynniki, w znacznej mierze niezależne od nas, mają ogromny wpływ na kształtowanie się inflacji. Jesteśmy przeważnie biorcami procesów toczących się na całym świecie. Nie jesteśmy jednak jeszcze do końca świadomi ani ich kierunku ani siły wpływu.

Świat akademicki mocno spiera się o to dlaczego inflacja jest tak niska – czy to tymczasowe zjawisko czy raczej czeka nas okres sekularnej stagnacji (link); czy wynika to ze starzenia się społeczeństw (link) czy bardziej z powodu wolnego tempa rozwoju po kryzysie. Ostatecznej odpowiedzi jak na razie brak.

Kamil Pastor, analityk SpotData

Niby dobrze, ale jednak trochę gorzej – duże przedsiębiorstwa pod presją

Biorąc pod uwagę, że od trzech kwartałów polska gospodarka rośnie w tempie około 5 procent r/r wydawać by się mogło, że koniunktura wśród przedsiębiorstw również powinna być znakomita. Wydaje się jednak, że ożywienie w mniejszym stopniu dotknęło przedsiębiorstwa. Według ostatnich danych GUS dotyczących wyników przedsiębiorstw niefinansowych w pierwszym kwartale 2018 roku po raz pierwszy od końca 2015 roku zyski firm były niższe niż przed rokiem. Spadły z poziomu 29,9 do 27,2 mld zł.

 Pojawia się więc pytanie czy ten spadek to tylko wypadek przy pracy czy zmiana dotychczas pozytywnego trendu. Przyglądając się bardziej szczegółowym danym można zauważyć, że w ogólnej strukturze kosztów wzrósł przede wszystkim udział wydatków na wynagrodzenia (aż o 0,5 proc.). O wiele niższy, bo aż o 2,7 mld był za to wynik finansowy – można uznać, że to ta pozycja była głównym winowajcą gorszego odczytu. Na spadek z tego tytułu mogły wpłynąć rosnące koszty związane z obsługą nowo zaciąganego długu na realizację rozpoczętych inwestycji.

Istnieje kilka fundamentalnych przyczyn, które mogły spowodować, że zagregowany wynik spadł. Z jednej strony firmy zmagają się z rosnącymi kosztami pracowniczymi przy braku możliwości istotnych podwyżek cen ze względu na zażartą konkurencję na rynku a z drugiej strony w pierwszym kwartale mieliśmy do czynienia z istotnym osłabieniem polskiego eksportu. A to właśnie duże firmy są tymi, które w największym stopniu opierają swoją działalność o eksport – pochodzi z niego aż 25 proc. ich łącznych przychodów.

Próbując wyciągać wnioski o koniunkturze powinno się patrzeć na wynik z działalności operacyjnej, który to w I kwartale był niższy tylko o 0,8 proc. Realnie nie ma więc powodów do niepokoju.

Stabilności i optymizmu nie widać jednak na indeksie WIG, który po osiągnięciu rekordowych poziomów w styczniu 2018 roku załamał się o 14 procent. Po dość dobrym roku 2017 pod względem osiąganego zysku, obecny rok nie zapowiada się już tak pozytywnie. Duże spółki z WIG20 rozczarowują, a u małych potencjał wzrostu zysków pozostaje niewielki m. in. ze względu na wysoką bazę. Polskie firmy, oparte najczęściej na modelu relatywnie taniej sile roboczej, są też bardzo wrażliwe na każde podwyżki kosztów, szczególnie tych pracowniczych. Dokładając do tego potrzebę poniesienia znacznych nakładów inwestycyjnych trudno oczekiwać, że zyski firm w obecnym roku pozostaną wysokie. Niższe oczekiwania odnośnie przyszłych zysków ciągną więc WIG w dół. Bardzo dobrze tę zależność widać na poniższym wykresie, na którym wzrosty zysku dużych przedsiębiorstw były zazwyczaj poprzedzane wzrostami WIGu. Jak na razie nic nie zapowiada by coś się miało w tej kwestii zmienić.

Z drugiej jednak strony największy wpływ na kształtowanie się WIGu mają zagraniczni inwestorzy, klimat wokół rynków wschodzących oraz aktywności funduszy inwestycyjnych. Stąd też przełożenie tego co się dzieje na GPW na realną gospodarkę może i jest, ale dość niewielkie. Z tego powodu osłabienie indeksów na GPW nie powinno od razu wzmagać obaw o koniunkturę w Polsce. Trwały spadek zysków dużych firm takim znakiem byłby jednak na pewno.

Szybki szacunek PKB dla Polski wskazuje na utrzymanie wysokiej dynamiki wzrostu

Dzisiaj Główny Urząd Statystyczny opublikował szybki szacunek PKB Polski za I kwartał 2018 roku. Wynika z niego, że gospodarka utrzymała bardzo wysokie tempo wzrostu z poprzednich kwartałów – PKB niewyrównane sezonowo wzrosło w porównaniu z zeszłym rokiem o 5,1 proc., a po uwzględnieniu czynników sezonowych w tempie 4,9 proc. Ekonomiści przewidywali wprawdzie, że tempo wzrostu w pierwszym kwartale będzie wysokie, ale nie aż tak – konsensus prognoz wynosił 4,8 proc.

Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę, że są to dopiero pierwsze dane o PKB i poddawane będą wielu rewizjom. Nie należy się więc do nich mocno przywiązywać. Przykładowo, w połowie kwietnia GUS zrewidował dane o rachunkach narodowych za ubiegłe osiem kwartałów dwóch poprzednich lat obniżając dynamikę inwestycji z 5,2 do 3,4 proc. Zakres niepewności dotyczącej szacunków PKB jest doskonale widoczny na wykresach wachlarzowych NBP.  Poniższy wykres, pochodzący z ostatniej, marcowej projekcji inflacji i PKB, przedstawia historyczną i prognozowaną dynamikę PKB. Wynika z niego, że 90 proc. procentowy przedział ufności dla danych z 2015 roku (czyli trzech lat temu) i tak wynosi około 1 punktu procentowego. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, ale pozwala na wyciągnięcie wniosków o skali zjawiska.

Zakładając jednak poprawność obecnych odczytów, należałoby zastanowić się nad przyczynami rozbieżności między prognozami a danymi GUSu. Pierwszą z przyczyn może być nieznaczne przyśpieszenie i tak szybko rosnącej branży budowlanej. W pierwszym kwartale produkcja budowlana była aż 28 proc. wyższa w ujęciu nominalnym niż rok temu. Zwiastować to może przyspieszenie w inwestycjach infrastrukturalnych (publicznych), a w mniejszym stopniu również w inwestycjach przedsiębiorstw. Dodatkowo wydaje się, że silniej niż oczekiwano wcześniej wpłynie konsumpcja prywatna napędzana znakomitą sytuacją na rynku pracy (niskie bezrobocie i rosnące pensje) oraz zwiększonymi wydatkami socjalnymi ze strony państwa.

Ujemnie do PKB kontrybuował najprawdopodobniej eksport netto. Już od grudnia obserwować można osłabienie dynamiki polskiego eksportu. W marcu natomiast, zgodnie z danymi pochodzącymi z bilansu płatniczego, dynamika ta pierwszy raz od 2016 roku była ujemna. Główną przyczyną pogarszającego się eksportu netto jest spowolnienie w strefie euro, a przede wszystkim Niemczech (niższy popyt na nasze towary zmniejsza eksport) oraz dobra koniunktura w kraju (wysoki popyt inwestycyjny i konsumpcyjny wspiera import).

Osłabienie gospodarcze w Niemczech jest pewne. Poza dostępnymi już wcześniej informacjami o pogorszeniu tempa wzrostu produkcji przemysłowej i eksportu potwierdza je też najnowszy szacunek PKB. Dynamika wzrostu r/r w Niemczech okazała się być nawet niższa nie tylko od dynamiki z IV kwartału 2017 (2,3 proc.) ale też od prognoz – wyniosła 1,6 proc. przy oczekiwaniach na poziomie 1,8 proc. Pozytywnie zaskoczyły za to Węgry, a negatywnie Czechy i Rumunia. Jednak sytuacja u naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej+ nie ma dużego przełożenia na polską gospodarkę. Można jednak powiedzieć, że Polska w mniejszym stopniu odczuła pogorszenie się sytuacji gospodarczej w Niemczech ze względu na silniejszy niż u naszych południowych sąsiadów rynek wewnętrzny.

Wraz z wyższą dynamiką PKB nie idzie w parze inflacja. Potwierdzona przez GUS dynamika cen dóbr i usług konsumpcyjnych równa 1,6 proc. nie jest czymś czego można by oczekiwać przy pięcioprocentowym wzroście produkcji. Można częściowo to wytłumaczyć zażartą konkurencją w wielu branżach, obawą przed podwyżkami cen i jednoczesną ucieczką klientów. W połączeniu z nasilającymi się zatorami płatniczymi i kosztami pracy może oznaczać to poważne zagrożenie dla najmniejszych podmiotów, z których informacje najpóźniej spływają do GUSu. Niewykluczone, że sytuacja wśród dużych przedsiębiorstw jest znakomita, natomiast pogarsza się wśród tych mniejszych, o których na podstawie oficjalnych danych statystycznych nie wiemy zbyt dużo.

Gospodarki krajów wschodzących cierpią przez podwyżki stóp w USA

Ożywienie gospodarcze w Stanach Zjednoczonych nadal trwa – wzrost PKB w I kwartale 2018 roku wyniósł 2,3% w specyficznym dla Amerykanów ujęciu, tzn. zannualizowanej różnicy pomiędzy kwartałami. Pomimo spowolnienia w porównaniu do wcześniejszych odczytów, w dalszym ciągu świadczy to o szybkim wzroście amerykańskiej gospodarki. Poprawia się sytuacja na rynku pracy, rosną wynagrodzenia oraz inflacja. Daje to argumenty Rezerwie Federalnej by kontynuować rozpoczęte w 2015 roku podwyżki stóp procentowych oraz proces normalizacji polityki pieniężnej.

Podwyżki stóp oznaczają jednak zwiększenie kosztów obsługi zadłużenia oraz zmniejszenie atrakcyjności akcji giełdowych. Wyższe stopy oznaczają droższe kredyty dla przedsiębiorstw i gospodarstw domowych, ale też wyższe rentowności obligacji. Wall Street obawia się podwyżek stóp procentowych, ponieważ oznaczałoby to konieczność znacznej korekty drogich obecnie akcji. Według wyliczeń np. Societe General czy Goldman Sachs przecena może wynieść nawet 15-25 procent całego indeksu S&P500. Z drugiej strony podwyżki wpływają na koszty obsługi długu. Rząd USA jest obecnie zadłużony na około 21 bilionów dolarów, co oznacza, że nawet nieznaczny wzrost kosztów jego obsługi może być bardzo dotkliwy dla budżetu.  Chociaż wyższe rentowności nie wpływają zazwyczaj na wysokość wypłacanych odsetek to zwiększają koszty emisji nowego długu jak i rolowania starego. Pod koniec kwietnia rentowności benchmarkowych 10 letnich obligacji przebiły nawet poziom 3%. Jest to o tyle istotne, że dalszy jej wzrost zakończyłby prawie 40 letni trend spadkowy. Przekroczenie 3% oznaczało, że obligacje najbezpieczniejszego pod względem finansowym kraju na świecie kosztowały mniej (rentowności i ceny obligacji poruszają się w przeciwnym kierunku) niż obligacje Polski – kraju będącego jeszcze bądź co bądź na dorobku.

Jedynym „sensownym” rozwiązaniem tej rynkowej aberracji było osłabienie się walut gospodarek krajów wschodzących, do których według inwestorów zalicza się Polska. Stąd też widoczne tak znaczna utrata wartości przez złotego wobec dolara, a w wyniku tego również wobec euro.  Złoty zakończył w ten sposób dość długi okres umacniania się.  Wydaje się, że nic ponad przejściowym osłabieniem naszej waluty nie powinno się zdarzyć – Polska rozwija się bardzo stabilnie, nie występują żadne nierównowagi – ani w obrotach handlowych z zagranicą ani w sferze kredytowej. Złoty osłabia się więc nie w wyniku problemów wewnętrznych lecz w wyniku globalnego pogorszenia klimatu wobec gospodarek rozwijających się.

Nie wszystkie kraje mają tyle szczęścia co Polska. Wiele gospodarek rozwijających się wykorzystało okres historycznie niskich stóp procentowych do znacznego zadłużenia się. Miało to pewien sens – kiedy indziej lepiej było rozpocząć realizację wielomiliardowych inwestycji jak nie w momencie, w którym koszt ich finansowania był tak niski. Szczególnie korzystne wydawało się to dla krajów o niepewnej wiarygodności, które już wcześniej miały problem z wypłacalnością takich jak np. Argentyna czy Turcja. Mogły one tanio zadłużać się w dolarze – mało która instytucja była na tyle odważna by pożyczać im w walucie krajowej. Nadmierne, niekontrolowane zadłużenie oraz niższe niż oczekiwano zwroty z często nietrafionych inwestycji w otoczeniu rosnących stóp procentowych było prostą receptą na krach i załamanie.

Kilka dni temu stopy procentowe w Argentynie zostały podniesione do najwyższego poziomu wśród 50 największych gospodarek – 40%. Bank Centralny Argentyny starał się dość desperacko ustabilizować spadającą na łeb na szyję wartość peso.  Argentyna, która od początku swojej historii bankrutowała aż 8 razy, być może w najbliższym czasie po raz kolejny będzie musiała wywiesić białą flagę.

Obecna normalizacja polityki pieniężnej w USA ma więc ogromne znaczenie dla kondycji często mocno zadłużonych krajów rozwijających się. Kilka najbliższych kwartałów będzie kluczowych dla wielu gospodarek południowoamerykańskich czy azjatyckich. Wszelkie wcześniejsze błędy w polityce gospodarczej czy polityce kredytowej zostaną zweryfikowane.

Nierozwiązana zagadka niskich inwestycji

Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy powstały dwie zagadki ekonomiczne, na które odpowiedź wcale nie jest trywialna. Od ponad dwóch lat ekonomiści szukają na nie odpowiedzi i gdy wydaje się, że już ją znaleźli okazuje się, że rozwiązania brak, a powstały tylko kolejne hipotezy.

  1. Dlaczego pomimo doskonałej koniunktury, granicznego wykorzystania mocy produkcyjnych  i rosnącego popytu zza granicy firmy prywatne nie inwestują?
  2. Dlaczego pomimo szybko rosnących wynagrodzeń, niedoboru pracowników oraz rosnącej sprzedaży detalicznej inflacja pozostaje niska?

W tym artykule postaramy się odpowiedzieć na pierwsze z tych dwóch pytań.

23 kwietnia 2018 roku Główny Urząd Statystyczny opublikował rewizję szacunków dotyczących PKB i jego składowych w ubiegłych latach. O ile średnie tempo wzrostu w 2017 roku nie pozostało bez zmian, to przyglądając się danym kwartalnym widoczne były pewne różnice. Zgodnie z najnowszymi danymi szczyt obecnego cyklu gospodarczego był już w III kwartale (dynamika równa 5,2% zamiast wcześniej raportowanych 4,9%), a w ostatnim kwartale dynamika r/r okazała się być niższa (4,9% zamiast 5,1%).

Za powstałe różnice praktycznie w całości odpowiadały inwestycje. Ich ścieżka w 2017 została spłaszczona, tzn. w I kwartale dynamika została podwyższona, a w IV obniżona. Spadek w ostatnim kwartale 2017 był znacząca – z 11,3% do nieco ponad 5%. Oznacza to, że nie mieliśmy jednak do czynienia z boomem inwestycyjnym pod koniec 2017 roku – zamiast raportowanym wcześniej 5,2% wzrostem skończyło się na 3,4%.

Ktoś bardziej dociekliwy mógłby zagłębić się w informację GUS na temat aktualizacji szacunków rachunków narodowych (link). Wyczytałby tam, że spadek inwestycji w IV kwartale wynikał głównie z przesunięć wydatków rządowych na uzbrojenie. Nie odpowiada to jednak na pytanie dlaczego zmieniane były dynamiki PKB nawet za 2016 rok. Wyjaśnienie tej kwestii można znaleźć w metodologii szacowania rachunków narodowych (link) – zmiany wynikają z zastąpienia wcześniejszych szacunków rzeczywistymi danymi. I tak, za najnowsze zmiany odpowiadają przede wszystkim nowe dane dotyczące wyników finansowych średnich i dużych firm. Ich aktywność w największym stopniu wpływa na dynamikę inwestycji przedsiębiorstw.  W roku wzrosły one nominalnie tylko o 4,4%, a też wzrost ten wynika w dużej mierze z faktu, iż rok 2016 zakończył się spadkiem inwestycji o ponad 10%. Mieliśmy więc do czynienia z niską bazą. Jasne jest więc, że obecny „boom inwestycyjny” jest o wiele słabszy niż np. ten z lat 2014-2016.

Jeszcze bliższe przyjrzenie się inwestycjom pozwala stwierdzić, że praktycznie za cały tegoroczny wzrost odpowiadają inwestycje publiczne związane z rozpoczęciem realizacji projektów infrastrukturalnych z perspektywy unijnej 2014-2020. Inwestycje te ruszyły pełną parą właśnie w czwartym kwartale 2017 roku. Istnieją solidne podstawy by sądzić, że w kolejnych kwartałach sektor publiczny utrzyma może nie aż tak wysoką, ale nadal zadowalającą dynamikę. Zagrożeniem pozostają tylko rosnące koszty materiałowe i pracownicze w budownictwie, które mogą spowodować, że powtórzy się scenariusz z roku 2012 – nastąpi fala upadłości firm budowlanych i co skończy się niepełną realizacją zaplanowanych projektów.

Wyłączając sektor publiczny, nakłady brutto na środki trwałe pozostają praktycznie na tym samym poziomie od początku 2016 roku. W 2017 wzrosły tylko o 1,6%. Jest to o tyle zaskakujące gdyż obecne ożywienie jest o wiele silniejsze niż w poprzednich latach. Niskie bezrobocie oraz  wzrost płac skutkują wyższą konsumpcją prywatną. Obecne zakłady produkcyjne pracują już na pełnych obrotach i przydałoby się ich ulepszenie bądź rozbudowa. Nasz główny partner handlowy – strefa euro – również ma się o wiele lepiej niż wcześniej co pozwala nam więcej eksportować.  Dlaczego więc, skoro powinno być tak dobrze, jest tak źle?

Poza pozytywnymi aspektami obecnego ożywienia gospodarczego warto zwrócić też uwagę na te mniej korzystne dla przedsiębiorstw. Wzrost wynagrodzeń i niskie bezrobocie oznaczają wyższe koszty oraz problemy z obsadzaniem wakatów. Niska inflacja oznacza, że nie można tych kosztów przerzucić na klientów. W wyniku tego spadają więc marże i zmniejsza się odsetek firm, które wypracowują zysk. Z powodów niskich marż coraz poważniejsze stają się problemy z płynnością finansową i zatorami płatniczymi. Dowodem na to może być rosnąca liczba restrukturyzacji i upadłości w ostatnich miesiącach. Gwoździem do trumny wydaje się być niestabilne środowisko regulacyjno-prawne. Bardziej restrykcyjne nastawienie fiskusa w stosunku do przedsiębiorstw (np. JPK, split-payment) powoduje, że zamrożenie środków w inwestycje wydaje się być dość ryzykowną decyzją.

Można wyróżnić trzy procesy, które najprawdopodobniej będą kształtować dynamikę inwestycji przedsiębiorstw w przyszłości:

  1. Ruszające inwestycje infrastrukturalne finansowane ze środków unijnych pociągną za sobą inwestycje firm prywatnych. Podobny efekt wystąpił w trakcie poprzedniej perspektywy unijnej i nie ma podstaw by sądzić, że nie wystąpi również i tym razem.
  2. Stabilizacja w sferze regulacyjnej może zmniejszyć niepewność w stosunku do przyszłości i wpłynąć na wzrost skłonności do inwestowania.
  3. Inwestycje w niektórych branżach (np. spożywczej) mogą okazać się niezbędne w celu dalszego przetrwania firm na rynku krajowym i europejskim. Odbywać się będzie więcej fuzji i przejęć, które będą miały na celu zoptymalizowanie ponoszonych kosztów jak i wyższe inwestycje na nowe zakłady produkcyjne i centra logistyczne.

Koniec końców, silnego wzrostu inwestycji przedsiębiorstw nie powinniśmy się spodziewać. Również dlatego, że faza ekspansji cyklu gospodarczego jest już za nami. W najbliższych kwartałach oczekiwać można w najlepszym wypadku spowolnienia tempa wzrostu, co nie sprzyja rozbudzaniu apetytów inwestycyjnych.

 

Obawa przed obłożeniem sankcjami rosyjskiego producenta niklu winduje ceny tego surowca

W środę 18.04 cena niklu na London Metal Exchange poszybowała w górę o ponad 10% do prawie 16 tysięcy dolarów za tonę. Była to największa dzienna zmiana od 2008 roku. Ostatnimi dniami na ceny surowców wpływa przede wszystkim polityka handlowa USA oraz sankcje nakładane przez ten kraj na rosyjskie firmy. Nie inaczej było w tym przypadku. Rynek obawia się, że Ameryka nałoży sankcje na Norilsk Nickel, drugiego największego światowego dostawcę tego surowca. Eksperci uważają, że obłożenie sankcjami tej firmy jest mało prawdopodobne – nikiel używany jest w produkcji m. in. baterii do samochodów elektrycznych. Dodatkowo Norilsk Nickel jest ważnym producentem palladu, który wykorzystywany jest w katalizatorach samochodowych. Stąd też ewentualne sankcje mogłyby zachwiać światową branżą automotive, czego nawet USA pragnęłoby zapewne uniknąć.