Nowe pokolenie szansą dla gospodarki

Nie ma dziś danych, które zmieniłyby istotnie obraz świata wokół nas, pokażę więc dane, które wskazują, jak zmieni się przyszły świat – a przynajmniej świat rynku pracy. Fakt, że współcześni pracownicy wchodzący na rynek pracy funkcjonują w warunkach bardzo niskiej stopy bezrobocia będzie miał kolosalny wpływ na ich zachowania, wymagania, style zarządzania nimi. Pracodawcy często narzekają, ale moim zdaniem jest to zmiana pozytywna.

Na Europejskim Kongresie Finansowym w Sopocie zaprezentowaliśmy raport pt. „Pokolenie Z w finansach i na rynku pracy”, przygotowany dla Providenta. Pokazaliśmy w nim, jak pokolenie obecnych 15-24 latków może różnić się od poprzednich pokoleń. Temat zachowań na rynku pracy był jednym z kluczowych zagadnień raportu i inspiracji do jego przygotowania, ponieważ często – przy okazji różnych analiz – dostajemy sygnały od pracodawców, jak dużym wyzwaniem jest dla nich zarządzanie zmianą pokoleniową. Specjaliści od HR obecni na debacie w Sopocie potwierdzili, że nadchodzi pokolenie o nowym obliczu.

Raport zawiera wiele ciekawych wniosków, ale zwrócę uwagę na jedną liczbę. Ponad 60 proc. osób z pokolenia Z oczekuje, że w ciągu pięciu lat będzie zarabiać co najmniej 3-4 tys. zł na rękę. Co najmniej! To oznacza, że większość młodych ludzi oczekuje, że całkiem szybko będzie zarabiać więcej niż wynosi dziś krajowa mediana płac. Analizując wyniki można postawić hipotezę, że Zetki będą miały w przyszłości znacznie wyższe oczekiwania finansowe niż milenialsi. Sądzę, że jest to wniosek zbliżony do doświadczeń wielu menedżerów.

Co z tego wynika? To jest jeden z przejawów rewolucji płacowej, która dokonuje się w Polsce. Przez pierwsze trzy dekady po transformacji pracownik był tani i mało asertywny. Teraz zaczyna się to zmieniać. Twarde dane pokazują, że udział płac w PKB rośnie po raz pierwszy od niemal 30 lat. A badanie takie jak nasze o pokoleniu Z wskazują, że może zmieniać się też mentalność pracowników. Specjaliści obecni na debacie w Sopocie mówili, że młodzi ludzie nie różnią się od poprzednich pokoleń pod względem potrzeb. Ale żyją w zupełnie innych warunkach i mają inne możliwości artykułowania tych potrzeb.

Zdolność do zaadoptowania nowych wymagań pracowników do możliwości firmy będzie jednym z kluczowych czynników przetrwania i sukcesu dla przedsiębiorstw. Muszą zmienić się style zarządzania, ale przede wszystkim – co moim zdaniem jest najbardziej pozytywną zmianą – musi zwiększyć się zaangażowanie pracodawców w podnoszenie produktywności pracowników. Dla dużych firm to chleb codzienny, ale dla mniejszych może być to rewolucyjna zmiana.

Dla gospodarki jest to szansa na wyższy wzrost wydajności pracy. Niekoniecznie wyższy niż w przeszłości, bo przez pierwsze lata transformacji zbieraliśmy nisko wiszące owoce – szybka restrukturyzacja gospodarki sama w sobie generowała wysoki wzrost wydajności. Ale szybszy niż byśmy osiągnęli, gdybyśmy utrzymali model gospodarki oparty tylko na konkurencji niskimi płacami.


Pobierz raport POKOLENIE Z w finansach i na rynku pracy. Jak pokolenia Z, X i Y różnią się w świetle danych i badań.: LINK

Odwiedź stronę promocyjną raportu: LINK

 

Autorzy: Alicja Defratyka, Jan Konczewski, Ignacy Morawski

Obligacje skarbowe prawie z ujemną rentownością

Czerwiec przynosi bardzo silny spadek rentowności obligacji skarbowych, co dzieje się zarówno w krajach rozwiniętych jak i w Polsce. Przy czym w Polsce może niedługo dojść do wydarzenia bezprecedensowego – spadku rentowności obligacji 10-letnich poniżej stopy inflacji. Nie jest to oczywiście wydarzenie o jakichkolwiek bezpośrednich konsekwencjach, ale symbolicznie pokazuje, jak Polska stopniowo dołącza do klubu „ujemnej stopy realnej”. Za dużo kapitału poszukuje bezpiecznego inwestowania, by stopa zwrotu z bezpiecznych inwestycji mogła być dodatnia. 

W pierwszym tygodniu czerwca rentowność skarbowych obligacji 10-letnich w złotych spadła o ok. 20 pkt bazowych (0,2 pkt proc.), do 2,47 proc., podążając śladem analogicznych papierów w innych walutach. Różnica między rentownością dziesięciolatek a inflacją w Polsce wynosi już niecałe 0,2 pkt proc., bo inflacja w maju wyniosła 2,3 proc. Jest to najniższa różnica w historii.Niewykluczone, że wkrótce rentowności spadną poniżej stopy inflacji, choć ważniejszy jest trend niż dokładna wartość tej różnicy. Warto też pamiętać, że realna rentowność obligacji powinna być mierzona poprzez różnicę między rentownością nominalną a oczekiwaniami inflacyjnymi (dla okresu 10 lat), ale można w uproszczeniu przyjąć, że oczekiwana inflacja jest tam, gdzie obecna – blisko celu NBP.

Bezpośrednią przyczyną zawężającej się różnicy między rentownością nominalną a inflacją jest jednoczesne pogorszenie perspektyw globalnego wzrostu gospodarczego (i sygnalizowane przez Fed obniżki stóp procentowych) oraz przyspieszenie inflacji w Polsce.

Ale na obniżenie realnych rentowności lepiej patrzeć jako na odzwierciedlenie długookresowych przemian w światowej gospodarce. My w końcu jesteśmy tylko małą jej częścią i to, co dzieje się u nas, zależy od trendów globalnych. Najczęściej przytacza się trzy przyczyny obniżenia realnych stóp procentowych i realnych rentowności obligacji na świecie w ostatnich latach.

Po pierwsze, kryzys finansowy trwale zwiększył awersję do ryzyka wśród inwestorów i tym samym popyt na bezpieczne papiery wartościowe. Realna cena tych papierów musiała trwale się podnieść, co oznacza obniżenie rentowności/zyskowności.

Po drugie, zbyt mało odważne podejście krajów rozwiniętych do polityki fiskalnej i niechęć do stymulowania popytu sprawiły, że tzw. luka popytowa (różnica między PKB możliwym do osiągnięcia bez nadmiernej inflacji a faktycznym PKB) jest trwale ujemna i generuje presję na spadek stóp procentowych w długim okresie. Jest to hipoteza tzw. sekularnej stagnacji.

Po trzecie, starzenie się społeczeństw krajów rozwiniętych wywiera presję na wzrost oszczędności i spadek inwestycji (więcej np. tu). A to może wywoływać presję na spadek zyskowności aktywów finansowych, ponieważ więcej osób chce je kupować i mniej firm emitować.

Sądzę, że obawy o światową recesję w tym momencie mogą być przesadzone, co oznaczałoby, że rentowności obligacji mogą wzrosnąć. Ale te krótkookresowe zmiany nie powinny przesłaniać długookresowych trendów. A te dla realnych rentowności są raczej negatywne. Przełom mogłoby przynieść znaczące przyspieszenie światowego wzrostu gospodarczego wywołane pozytywnymi efektami obecnych rewolucji technologicznych (głównie w obszarze ICT). Wtedy realne stopy by wyraźnie wzrosły. Ale na to jeszcze czekamy.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o rentowności polskich obligacji 10-letnich : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Inflacja lekko odpuściła

Inflacja zachowała się po dżentelmeńsku, trzeba uczciwie przyznać. Wykazywała w ostatnich miesiącach zuchwałe sygnały o chęci pięcia się szybko w górę, ale ponieważ nadjeżdża walec spowolnienia i niższych stóp procentowych, więc lekko ustąpiła miejsca, by nie komplikować obrazu makroekonomicznego i wpisać się w nowe trendy.

W Polsce inflacja wyniosła w maju 2,3 proc., wobec 2,2 proc. w kwietniu – podał GUS we wstępnym odczycie. To wprawdzie oznacza przyspieszenie cen, ale po raz pierwszy od stycznia inflacja była niższa od oczekiwań rynkowych. Nie jest to zresztą tylko zjawisko polskie. Inflacja była również niższa od oczekiwań w strefie euro (1,2 proc. vs 1,7 proc. w kwietniu i oczekiwane 1,3 proc.). A wcześniej dane wskazywały również na słabsze odczyty inflacyjne z USA.

Teraz głównym tematem makroekonomicznym na rynkach finansowych nie jest inflacja, ale ryzyko spowolnienia gospodarczego i nadchodzące cięcie stóp procentowych przez Fed. W ostatnich dniach kilku członków rady decyzyjnej Fed wskazywało na nadchodzące obniżki kosztu pieniądza. Rynek wycenia już 75 pkt bazowych (1 pkt proc.) redukcji stóp w dolarach do stycznia, a przecież jeszcze kilka dni temu było to 50 pkt. Rynek chyba zaczyna powoli przereagowywać. Ale fakt jest taki, że zaczyna się luzowanie polityki pieniężnej w największej gospodarce świata. A zwykle inne gospodarki szły ścieżką wyznaczaną przez Fed.

Czy zatem NBP podąży za Fedem?

Trzeba pamiętać, że w Polsce sytuacja jest jednak inna niż na świecie. Gospodarka wykazuje dużą odporność na przemysłową słabość krajów rozwiniętych, a rząd znacząco zwiększa w tym roku transfery fiskalne, które w razie spowolnienia podbiją konsumpcję. Co więcej, czynniki podażowe, jak zmiany cen prądu czy żywności, mogą podbijać inflację.

Jeżeli spowolnienie gospodarcze na świecie będzie łagodne, to presja na wzrost cen w Polsce utrzyma się, a wtedy powodów do cięcia stóp w Polsce nie będzie. Wręcz przeciwnie, rosnąca różnica między stopami w Polsce i USA może, przy braku istotnych zmian w awersji do ryzyka, doprowadzić do umocnienia złotego, a zatem automatycznego zacieśnienia warunków monetarnych. I to jest chyba w tym momencie scenariusz najbardziej prawdopodobny.

Jeżeli jednak spowolnienie na świecie będzie poważniejsze, to przełoży się na rynek pracy w Polsce i obniży presję cenową. Wtedy możliwe jest nawet cięcie stóp przez NBP. Do realizacji tego scenariusza potrzebne byłoby jednak zaostrzenie wojny handlowej. Mimo buńczucznej retoryki, nie powinno to leżeć w interesie Stanów Zjednoczonych. 

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o inflacji CPI w Polsce i w strefie euro : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Światowy przemysł w recesji

Spadał, spadał, aż w końcu spadł pod wodę. Taka jest trajektoria zmian indeksu koniunktury dla światowego przetwórstwa przemysłowego. Indeks w maju spadł poniżej granicy oddzielającej recesję od ekspansji. Kluczowe pytanie brzmi: czy ta recesja jest tylko w głowach menedżerów, czy dzieje się naprawdę? W głowach, bo indeks oparty jest na subiektywnych opiniach szefów działów zamówień firm. Twarde dane na razie nie są jeszcze recesyjne.

Indeks JP Morgan PMI dla światowego przetwórstwa, tworzony przez firmę Markit i sponsorowany przez duży amerykański bank, spadł w czerwcu do poziomu 49,8 pkt, wobec 50,4 pkt w kwietniu. Jest to pierwszy spadek poniżej granicy 50 pkt od trzech lat i najniższy odczyt od jesieni 2012 r. Widać to na poniższym wykresie, pochodzącym z oryginalnego raportu.

Dane są oczywiście mają negatywny wydźwięk. Z punktu widzenia polskiej gospodarki oznaczają, że festiwal świetnych danych z ostatnich miesięcy i kwartałów może się niedługo skończyć. W historii indeksy PMI dobrze sygnalizowały zmiany koniunktury.

Ale warto pamiętać, że w ostatnich kwartałach indeksy konstruowane na podstawie ankiet słabiej radziły sobie z odzwierciedlaniem zmian w realnej gospodarce. Wbrew wskazaniom PMI-ów, europejska gospodarka uniknęła recesji, a przemysł zaczął wczesną wiosną wychodzić z dołka. Więc ten strach jest częściowo tylko w głowach ludzi od zamówień. Musimy poczekać na kolejne porcje twardych danych, by zobaczyć, czy w realnej aktywności też widać wyraźne pogorszenie. Nadchodzący tydzień przyniesie wiele do tego okazji, bo np. w piątek pojawią się dane o produkcji w Niemczech i zatrudnieniu w USA.

Autor: Ignacy Morawski

Publikacja prasowa PMI Markit : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jakie będą konsekwencje urynkowienia cen energii

Powoli rozwiązuje się jeden z największych bałaganów legislacyjnych w Polsce, mających wpływ na gospodarkę. Chodzi o ceny prądu. Ministerstwo Energii poinformowało, że uzgodniło z Komisją Europejską, iż ceny prądu dla gospodarstw domowych, jednostek finansów publicznych i małych firm mają zostać zamrożone, a dla większych firm – urynkowione. Przypomnę, że od grudnia niejasne były zasady, na jakich ma dojść do zamrożenia cen prądu dla odbiorców końcowych.

Jak widać na wykresie poniżej, rynkowe ceny energii na Towarowej Giełdzie Energii są obecnie o ok. 50 proc. wyższe niż przed 2018 r. Wchodzimy w erę wyższych cen energii. Ciekawe omówienie tematu znajdą Państwo w tym artykule Pulsu Biznesu. Ja skupię się na trzech wnioskach o charakterze makroekonomicznym.

Po pierwsze, rosnące ceny prądu dla firm mogą podbić już rosnącą inflację, choć kluczowe dla dynamiki cen w gospodarce będą ewentualne podwyżki dla gospodarstw domowych. Na razie nie ma decyzji, jakie będą ceny dla gospodarstw domowych w 2020 r. Ale biorąc pod uwagę wymogi biznesowe energetyki i ograniczenia budżetowe finansów publicznych, powinno się ostrożnie zakładać, że ceny prądu dla gospodarstw domowych w przyszłym roku wzrosną. Ekonomiści mBanku szacują, że może to podbić inflację do 5 proc., zakładając już rosnące ceny w innych kategoriach.

Po drugie, rosnące ceny prądu nie powinny istotnie uderzyć w konkurencyjność całej gospodarki, ale mogą zaszkodzić firmom działającym w sektorach energochłonnych, m.in. w hutnictwie, czy przetwórstwie wyrobów mineralnych. Przy czym udział energii w kosztach jest niższy wśród eksporterów niż nie eksporterów, co wskazuje, że konkurencyjność zagraniczna powinna być relatywnie bezpieczna. Ciekawą analizą na temat roli kosztów energii przeprowadził NBP w kwartalnym monitoringu kondycji przedsiębiorstw w październiku zeszłego roku (link tutaj – analiza na str. 15). Warto jednocześnie zauważyć, że wiele firm już płaci wyższe ceny energii, a urynkowienie oznacza, że nie otrzymają oczekiwanej rekompensaty (tak tłumaczy Puls Biznesu).

Po trzecie, niedobry jest mechanizm, który chroni małe firmy a wystawia na ekspozycję na ryzyko cen energii duże firmy. Jest to element szerszego podejścia politycznego panującego w Polsce i Europie, które regulacyjnie promuje małe podmioty. Takie podejście tworzy negatywne bodźce do konsolidacji, która może być potencjalnie dobrą ścieżką do podnoszenia wydajności przedsiębiorstw.

Po czwarte, wyższe ceny prądu są prawdopodobnie niezbędne by uruchomić na szerszą skalę transformację energetyczną w Polsce. Jesteśmy dopiero u progu dłuższej rewolucji energetycznej w polskiej gospodarce. Transformacja energetyczna, czyli zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii w produkcji i zużyciu, będzie jednym z większych wyzwań dla kraju w najbliższej dekadzie. A jak to często bywa, transformacja zaczyna się od wstrząsu cenowego. Żeby duże firmy uruchomiły inwestycje na większą skalę, potrzebują większej pewności odnośnie warunków prowadzenia biznesu, w tym szczególnie – cen. Narażanie energetyki na duże straty w celu ochrony konsumentów nie miało dużego sensu.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Rośnie prawdopodobieństwo cięć stóp w dolarach

Członkowie polskiej Rady Polityki Pieniężnej mówią o konieczności podnoszenia stóp procentowych. Ale globalne wiatry wieją w zupełnie inną stronę. Rynek jest coraz mocniej przekonany, że w tym roku Fed – najważniejszy bank centralny świata – będzie ciął stopy procentowe.

Paru członków RPP, organu Narodowego Banku Polskiego, który odpowiada za politykę pieniężną, mówiło ostatnio o możliwości podniesienia stóp procentowych w Polsce w tym roku. Ewidentnie wrażenie wywarła na nich szybko rosnąca inflacja, która zbliża się do celu NBP, mimo że na początku roku była niższa niż 1 proc. Jednak zwolennicy podwyżek stóp wciąż są w mniejszości w Radzie, a dodatkowo nie sprzyjają im trendy światowe. Amerykański Fed jest coraz bliżej decyzji o cięciu stóp – tak przynajmniej sądzą inwestorzy handlujący kontraktami terminowymi.

Prawdopodobieństwo, że w tym roku Fed dokona obniżki stóp jest wyceniane już na ponad 80 proc. A prawdopodobieństwo, że dokona dwóch obniżek sięga już 30 proc. Widać to na wykresie poniżej, który pokazuje rozkład prawdopodobieństwa określonego przedziału stopy funduszy federalnych na koniec roku (dziś przedział wynosi 225-250). Wykres pochodzi ze strony giełdy CME. Warto zwrócić uwagę, jak mocno w ostatnich tygodniach wzrosły szanse na luzowanie polityki pieniężnej. Jeszcze w połowie kwietnia prawdopodobieństwo obniżki stóp w tym roku ledwo przekraczało 30 proc.

Skąd taka zmiana? Po pierwsze, obniżyła się inflacja w USA (ta bazowa). Po drugie, pogorszyły się znacząco wskaźniki koniunktury przemysłowej. Po trzecie, pogorszyła się dynamika inwestycji. Po czwarte, wojna handlowa Donalda Trumpa pogorszyła perspektywy gospodarki. Po piąte, pogorszyła się koniunktura na giełdzie. Żaden z tych czynników sam w sobie nie miałby znaczenia dla Fed, ale łącznie mogą rzeczywiście wywołać zmianę polityki pieniężnej. Oczywiście patrząc na notowania kontraktów i wycenę prawdopodobieństwa warto pamiętać, że rynek ma tendencję do przereagowywania.

Co ciekawe, mimo rosnących szans na cięcie stóp, dolar umacnia się wobec euro. To pokazuje, że mamy do czynienia ze wzrostem awersji do ryzyka na świecie.

Co z tego wynika? Jeżeli Fed będzie ciął stopy, to w Polsce na pewno nie będzie żadnych szans na ich podnoszenie. Nawet w warunkach szybko rosnącej inflacji.

Dziś cel dla przedziału stopy funduszy federalnych Fed wynosi 225-250. Poniżej pokazany jest rozkład prawdopodobieństwa dla tego przedziału na koniec 2019 r.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Wkraczamy w nową erę na rynku pracy

Jest to moment symboliczny, sygnalizujący wkraczanie polskiego rynku pracy w erę systematycznego spadku zatrudnienia. W pierwszym kwartale liczba osób pracujących obniżyła się po raz pierwszy od 2013 r., mimo że koniunktura jest doskonała i popyt na pracę solidny. Po prostu ubywa ludzi, którzy są w wieku produkcyjnym.

Według badania aktywności ekonomicznej ludności (BAEL – najszersze badanie zatrudnienia), liczba osób zatrudnionych w pierwszym kwartale wyniosła 16,27 mln i była o 0,4 proc. niższa niż przed rokiem. Spadek na pewno nie jest efektem zmian koniunktury, bo wzrost gospodarczy wciąż jest bardzo wysoki i firmy w różnych badaniach sygnalizują, że chcą zwiększać zatrudnienie. Spadek jest zatem efektem zmian demograficznych, po prostu rosnący popyt na pracę już nie rekompensuje spadających zasobów siły roboczej.

Liczba ludzi w wieku produkcyjnym w Polsce spada w tempie ok. 1 proc. rocznie, co oznacza, że co roku siła robocza kurczy się o wielkość równą liczbie mieszkańców Gdyni. W ciągu dekady ubędzie z rynku 2 miliony ludzi w wieku 15-64 lata. W długim okresie zatrudnienie w Polsce będzie spadać jeżeli nie uda się aktywizować paru milionów osób. Czy jest to możliwe? Teoretycznie tak. Gdyby stopa aktywności zawodowej w Polsce (teraz 70 proc.) była taka jak w Niemczech (teraz 79 proc.), wówczas w ciągu najbliższej dekady udałoby się uniknąć spadku zatrudnienia. Ale w praktyce będzie to trudne przy niskim ustawowym wieku emerytalnym.

Dane BAEL niestety nie uwzględniają imigracji zarobkowej, więc obraz przez nie pokazywany nie jest pełny*. W ostatnich latach imigracja uzupełniła kilkuletni niedobór siły roboczej, niwelując efekty zmian demograficznych. Dlatego też możliwy był 5-procentowy wzrost gospodarczy bez generowania wysokiej inflacji. Ale dziś dynamika napływu imigrantów jest coraz niższa, więc nie zmieni ogólnego obrazu dynamiki zatrudnienia w nadchodzących latach.

Wkraczamy w nową erę pod względem zmian na rynku pracy.

*Uwaga: Niestety nie ma jednej dobrej miary wielkości ogólnego zatrudnienia w Polsce. Raportowane co miesiąc dane o zatrudnieniu w sektorze przedsiębiorstw obejmują imigrantów, ale one z kolei dotyczą tylko jednej trzeciej ogólnej grupy zatrudnionych. Dane miesięczne wykorzystuję zwykle do zaprezentowania cyklicznych zmian na rynku pracy, tego, w jakim kierunku on zmierza. Dane BAEL lepiej nadają się do analiz strukturalnych. 

Autor: Ignacy Morawski


Źródło danych o zatrudnieniu wg BAEL: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Puls Biznesu trafnie przewiduje zmiany koniunktury

Platforma analityczna SpotData przeanalizowała prawie milion artykułów „PB”, by zbadać, czy częstość występowania pewnych słów-kluczy pozwala z wyprzedzeniem dostrzegać zmiany faz cyklu gospodarczego.

Komórka analityczna w Bonnier Business Polska dokonała zautomatyzowanego przeglądu prawie miliona archiwalnych artykułów „Pulsu Biznesu” opublikowanych od 2000 r. pod kątem tego, jak często występowały w nich słowa sugerujące spowolnienie lub ożywienie gospodarcze. Stworzyliśmy więc cztery wskaźniki, które pokazują, jak często dane słowo pojawiało się w artykułach „PB” w danym miesiącu, oraz skonstruowaliśmy na ich podstawie Indeks sentymentu „PB”. Ich zmiany zazwyczaj wyprzedzały załamanie lub poprawę koniunktury w realnej gospodarce — widać to dobrze na załączonych wykresach w porównaniu z roczną dynamiką PKB. Dzięki temu czytelnicy byli dobrze poinformowani i mogli wykorzystać wiedzę do lepszego dostosowania do zmieniających się warunków.

Sprawdziliśmy, jak często w artykułach „PB” pojawiały się słowa-klucze, sygnalizujące nastroje w gospodarce. Stoi za tym dość prosta intuicja. Kiedy dziennikarze częściej piszą o „ożywieniu”, to znaczy, że menedżerowie, z którymi rozmawiają, sygnalizują rosnącą aktywność swoich firm. Częstsze występowanie w artykułach słowa „spowolnienie” powinno zaś sygnalizować, że zarządzający firmami odczuwają lub spodziewają się negatywnych sygnałów z gospodarki. Podobna logika dotyczy komentarzy do danych makroekonomicznych oraz opinii ekonomistów największych krajowych i zagranicznych instytucji finansowych. Od 2000 r. przedstawiane wskaźniki wielokrotnie wyprzedzały realne zmiany cyklu gospodarczego. Na wykresie widać, że tak było m.in. w latach: 2002, 2007, 2009, 2012 i 2013. W każdym przypadku odsetek artykułów wskazujących na ożywienie/spowolnienie zmieniał się na kilka miesięcy przed zmianą trendu w dynamice realnego PKB.

Co ciekawe — sygnalizowane przez wydźwięk słów-kluczy w „PB” spowolnienie w 2018 r. nie zmaterializowało się, ale warto podkreślić, że wówczas wiele wskaźników gospodarczych sygnalizowało pogorszenie, nie tylko nasz. Wcześniej rozbieżność między opisywanymi przez nas nastrojami przedsiębiorców a realnymi wynikami gospodarki była rzadko spotykana. Indeks sentymentu „PB” mógł być przesadnie pesymistyczny również ze względu na obserwowane od połowy 2018 r. spowolnienie w gospodarkach strefy euro i wolniejszy wzrost wolumenu światowego handlu. Ponadto pół żartem, pół serio można również stwierdzić, że wyjątki często potwierdzają dobre reguły.

Oczywiście sam fakt częstszego używania pewnego słowa w artykułach jest tylko niedokładnym przybliżeniem tematu i oceny tego, o czym pisano, i nie zastąpi czytania tekstów ze zrozumieniem. W końcu język to coś więcej niż tylko zbiór słów — liczy się przecież gramatyka i kontekst. I tak wydaje się, że w latach 2005-08 słowa związane z „ożywieniem” zdecydowanie rzadziej się pojawiały w „PB”, niż wskazywałaby na to bardzo dobra koniunktura z tamtych lat. Mogło to jednak wynikać z faktu, że o „ożywieniu” pisze się przede wszystkim przed jego nadejściem, a nie w trakcie.

Ostrożność przy wyciąganiu daleko idących wniosków z prostej analizy słów kluczowych budzić może również fakt, że niektóre słowa są wykorzystywane niezależnie od bieżącej sytuacji gospodarczej. I tak słowo „kryzys” pojawia się bardzo wielu artykułach jako nawiązanie do globalnego kryzysu finansowego z lat 2008-09 i nie ma wydźwięku negatywnego. To może być właśnie przyczyna, dlaczego częstość występowania tego akurat słowa w tekstach „PB” słabo sprawdzała się jako wskaźnik wyprzedzający. Znacznie lepiej w tej roli sprawdzało się słowo „recesja”. W czasie globalnego kryzysu finansowego częstotliwość użycia tego słowa zaczęła szybko rosnąć od drugiej połowy 2007 r., jeszcze przed upadkiem banku Lehman Brothers (wrzesień 2008), po rozpoczęciu spadków na amerykańskim rynku nieruchomości. Wtedy jeszcze niektórzy mogli się łudzić, że będzie to tylko niewielka korekta, która nie dotknie Europy. Czytelnicy „PB” mogli również spodziewać się opisywanego wcześniej mocnego spowolnienia w Polsce w latach 2012-13.

Autor: Kamil Pastor, ekonomista SpotData

 

Autobusy sprzedajemy i lodówki

Znów produkcja przemysłowa w Polsce zaskoczyła na plus, a to istotne dla całej gospodarki, bo przemysł jest mocno skorelowany ze wzrostem PKB. Wniknięcie w strukturę danych pozwala lepiej zrozumieć, co się dzieje w polskim przetwórstwie i dlaczego jest ono tak odporne na spowolnienie w Niemczech. W skrócie: chodzi o autobusy i lodówki.

W kwietniu produkcja przemysłowa wzrosła o 9,2 proc. rok do roku, wobec 5,6 proc. wzrostu w marcu. Dane były wyraźnie wyższe od oczekiwań rynkowych, podobnie zresztą jak dane marcowe. Rynek prognostyków ewidentnie nie docenił siły produkcji w Polsce na przełomie zimy i wiosny tego roku. Wydawało się, że polski przemysł podąży w dół za niemieckim, a tymczasem okazał się odporny.

Dlaczego tak się stało? Jest wiele powodów, o części już pisałem – np. o rosnącej wymianie handlowej między krajami Europy Środkowej w branży automotive (więcej). Ale tym razem warto zwrócić uwagę na dwa inne czynniki, reprezentowane przez dwie branże.

Liderami wzrostu produkcji są tzw. pozostałe urządzenia transportowe oraz urządzenia elektryczne. W tym pierwszym przypadku chodzi m.in. o autobusy czy pociągi, których produkujemy w Polsce sporo. Nie ma jeszcze szczegółowych danych za kwiecień, ale w samym marcu roczny wzrost produkcji pojazdów transportu publicznego wyniósł niemal 40 proc. A do tego dochodzi wysoki wzrost produkcji samochodów ciężarowych. Jest to m.in. efekt ożywienia inwestycji publicznych w Europie, a szczególnie w naszym regionie, wywołanego finansowaniem z Unii Europejskiej.

W drugim przypadku, czyli urządzeń elektrycznych, chodzi w dużej mierze o sprzęt AGD. W ostatnich miesiącach znacząco przyspieszyła produkcja m.in. chłodziarek i zamrażarek, co sugeruje, że jakiś producent otworzył nową linię produkcyjną (szczegółowe dane na ten temat mamy tylko do marca). Polska jest zagłębiem produkcji tego typu towarów już od wielu lat i wciąż umacnia w tym obszarze swoją pozycję.

Jak widać na wykresie poniżej, obecne tempo wzrostu produkcji przemysłowej sugeruje, że cała gospodarka wciąż utrzymuje wysoką dynamikę rozwoju. Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o produkcji przemysłowej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Czynsze rosną bardzo szybko – Warszawa jak San Francisco?

Solidny popyt na rynku mieszkaniowym widać nie tylko w przypadku rynku inwestycyjnego, ale też na rynku najmu. W pierwszych miesiącach tego roku czynsze wyraźnie przyspieszyły, a w mediach coraz częściej można przeczytać takie teksty, jak w San Francisco – że młodych, zdolnych ludzi nie stać na wynajem. Choć oczywiście nawet czynsze w relacji do średniej płacy nie są tak wysokie jak w mekce technologii.

W kwietniu roczny wzrost czynszów za wynajem nieruchomości (dla konsumentów) wyniósł 4,8 proc. – wynika ze szczegółów indeksu cen konsumpcyjnych GUS. To wprawdzie mniej niż w marcu, kiedy wzrost wynosił 5,1 proc., ale wzrost jest znaczący. W pierwszych czterech miesiącach dynamika wyniosła średnio 4,8 proc., a w analogicznym okresie zeszłego roku było to 3,1 proc.

W mediach coraz częściej pojawiają się teksty wskazujące na problemy młodych ludzi ze znalezieniem mieszkania na wynajem w dostępnej cenie (tutaj jeden przykład z Gazety Wyborczej). Pojawiają się porównania do stolic zachodnich miast, m.in. do San Francisco, które jest nie tylko mekką technologii, ale też przykładem, jak wysokie ceny najmu blokują mobilność rynku pracy (choć niektórzy argumentują, że przyczyną jest liczba dobrze zarabiających pracowników, co ograniczenia w rozwoju budownictwa mieszkaniowego). Choć oczywiście Warszawie do San Francisco brakuje bardzo dużo. W Warszawie średnia cena najmu to 55 zł za metr kwadratowy (dane NBP). Kawalerki są droższe, więc średnia cena najmu kawalerki może przekraczać 2000 tys. zł miesięcznie. W relacji do średniej pensji to ok. 30-35 proc. W San Francisco ta relacja zbliża się do 50 proc. (opierałem się na informacjach o średniej cenie najmu kawalerki podanej tutaj oraz danych o średniej płacy podanych tutaj – jest to zapewne, przyznaję, wielce niedoskonałe obliczenie).

Wzrost cen jest jednak odczuwalny, a dane GUS mogą go nawet dobrze nie odzwierciedlać w przypadku dużych miast. Z danych NBP wynika, że w dużych miastach średnia cena najmu wzrosła w ciągu czterech lat o ok. 30 proc., co daje średnią roczną stopę wzrostu na poziomie ok. 6,7 proc.

Skąd ten wzrost cen? Jest kilka przyczyn. Po pierwsze, sytuacja na rynku pracy jest doskonała, przynajmniej na tle historycznym. To napędza popyt. Możliwe, że wiele osób przenosi się do dużych miast, by pracować (choć na tę tezę nie mam dobrych danych). Po drugie, ogromna liczba imigrantów musiała gdzieś znaleźć dach nad głową. W Polsce pracuje ponad milion Ukraińców i nawet gdyby mieszkali po pięciu w jednym mieszkaniu (nie mam też żadnych danych na ten temat, przyjąłem radykalne założenie), to zajęliby roczną podaż nowych mieszkań w kraju. Po trzecie, rosną ceny mieszkań, nowi inwestorzy chcąc utrzymać stopę najmu na oczekiwanym poziomie muszą podnosić stawki najmu – ze względu na popyt mogą to zrobić.

Biorąc jednak pod uwagę spowolnienie gospodarcze, coraz wolniejszy napływ imigrantów i recesję demograficzną można przypuszczać, że szczyt wzrostu cen najmu może być za nami – lub do niego się zbliżamy.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o czynszach za mieszkanie: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.