Dlaczego wzrost cen niklu ma znaczenie? Wpływ na polski program elektromobilności

Od końca poprzedniego roku ceny niklu wzrosły o około 50 proc. Rosną również ceny pozostałych metali, ale nikiel  wyróżnia się na ich tle. O ile w 2017 roku ceny niklu praktycznie w ogóle nie doświadczyły hossy, która miała miejsce na pozostałych metalach, to srebrzysty metal w obecnym roku z nawiązką nadrabia zaległości. Za główne powody obecnych wzrostów można uznać światowe ożywienie w budownictwie (wyższy popyt na stal nierdzewną, której nikiel jest ważnym komponentem), czynniki polityczne (cła, embarga, zakazy) oraz niską podaż.  Wysoka cena wraz z niską dostępnością surowca mogą być istotnym ograniczeniem w rozwoju polskiego projektu samochodu elektrycznego.

Mało znany, ale ważny surowiec

Na początku warto jednak poznać kilka istotnych szczegółów dotyczących tego metalu. Nikiel jest wykorzystywany przede wszystkim do produkcji stali nierdzewnych. Na ten cel przeznaczane jest około 70 proc. światowej produkcji. Ze stali nierdzewnej korzysta się na szeroką skalę w budownictwie oraz w branży samochodowej, czyli wszędzie tam gdzie wymagana jest trwałość materiału i odporność na korozję. Drugim obszarem jest produkcja stopów niklu, które są wykorzystywane np. przy produkcji lamp elektronowych czy generatorów parowych w reaktorach (około 15 proc. produkcji). Pozostałe 15 proc. wydobycia przeznaczane jest m. in. do produkcji akumulatorów (baterii) w laptopach i w samochodach elektrycznych.

Obecne 50 proc. wzrosty cen bledną jednak przy hossie z roku 2007 kiedy wartość tony tego metalu wzrosła z poziomów około 15 tys. dolarów na początku 2006 roku do 50 tys. Powodem tak znaczącej zwyżki cen był z jednej strony globalny boom na surowce, dynamiczny wzrost popytu  jak i obawy przed strajkami w największych kopalniach. Ostatecznie światowy kryzys finansowy „rozwiązał” kwestię wysokich cen.

Popyt i podaż odpowiedzią na wszystko

Krótkie wytłumaczenie dlaczego obecne ceny niklu rosną mogłoby zakończyć się na stwierdzeniu, że popyt rośnie bardzo szybko, a podaż relatywnie wolno. Obecny wzrost cen w znacznej mierze wynika z trzech procesów po stronie popytu: silnej globalnej koniunktury, rosnącego zapotrzebowania ze strony budownictwa i rewolucji elektromobilnej oraz trzech procesów po stronie podaży: polityki handlowej i przemysłowej oraz niewielu rozpoczętych projektach inwestycyjnych w poprzednich latach.

Według International Nickel Study Group w roku 2018 popyt na nikiel wyniesie 2,34 mln ton przy produkcji równej tylko 2,23 tys. ton.  Oznacza to prawie 5 proc. niedobór w stosunku do zapotrzebowania, co rzecz jasna ma silny wpływ na ceny. Zgromadzone zapasy szybko spadają i nie wystarczają na pokrycie zapotrzebowania – z prawie 400 tys. ton rok temu spadły do poziomu 280 tys. ton (link).  Według Martina Turenne, prezesa kanadyjskiej firmy FPX Nickel Corp. można oczekiwać, że podaż będzie niższa niż popyt jeszcze na początku przyszłej dekady (link).  Będzie to powodować silną presję na wzrost cen – być może nawet do poziomów obserwowanych przed wielkim kryzysem. W ujęciu długoterminowym popyt na nikiel ma istotnie wzrosnąć ze względu na rosnące zapotrzebowanie ze strony branży samochodów elektrycznych. Obecnie sektor baterii do samochodów elektrycznych pozostaje niszą (około 3 proc. światowego popytu na nikiel). Jednak jego potencjał jest ogromny. W najbliższych latach znacznie odmieni branżę wydobywczą i metalurgiczną. Bank UBS szacuje, że spowoduje to wzrost popytu na nikiel od około 10 do 40 proc. w 2025 roku. Zmieni się też struktura wydobycia ze względu na wzrost zapotrzebowania na nikiel najlepszej jakości. Do produkcji samochodów elektrycznych (baterii) wykorzystywać można jak na razie tylko taki rodzaj niklu.  Spowoduje to, że kopalnie sprzedające surowiec niższych klas będą zmuszone albo dokonać kosztownych inwestycji albo w ogóle nie skorzystają na elektromobilnej rewolucji. Najbardziej zagrożone z tego powodu są kopalnie w Kolumbii (2 proc. światowego wydobycia) i Nowej Kaledonii (10 proc. światowego wydobycia).

Światowowe wydobycie niklu w tonach oraz rezerwy (zasoby). (link)

Kraj Produkcja w 2016 Produkcja w 2017 Rezerwy (zasoby)
Indonezja 199 000 400 000 4 500 000
Kanada 236 000 210 000 2 700 000
Nowa Kaledonia 207 000 210 000
Australia 204 000 190 000 19 000 000
Rosja 222 000 180 000 7 600 000
Brazylia 160 000 140 000 12 000 000
Chiny 98 000 98 000 2 900 000
Gwatemala 54 000 68 000 1 800 000
Kuba 51 600 51 000 5 500 000
Kolumbia 41 600 49 000 1 100 000
RPA 49 000 49 000 3 700 000
Madagaskar 49 000 45 000 1 600 000
USA 24 100 23 000 130 000
Filipiny 347 000 23 000 4 800 000
Pozostałe kraje 150 000 150 000 6 500 000
Suma 2 092 300 1 886 000 73 830 000

Główną przyczyną wzrostu popytu jest bezapelacyjnie globalna koniunktura – jeżeli świat się rozwija, rozpoczyna się dużo nowych projektów budowlanych. Rośnie wtedy zapotrzebowanie na środki produkcji. Ostatnim etapem jest silny wzrost cen surowców, jako, że popyt rośnie coraz szybciej, a fizyczna podaż w tempie bardzo powolnym. W momencie kiedy nadchodzi spowolnienie, na rynku pozostaje ogromna ilość nikomu niepotrzebnego surowca. Ceny nurkują, a cały proces rozpoczyna się od początku.

Polityka mocno wpływa na ceny

Drugim ważnym czynnikiem pozostaje polityka, zarówno handlowa, przemysłowa jak i środowiskowa. Polityka ma istotne znaczenie dla niklu również ze względu na to, że największymi producentami są kraje rozwijające się o relatywnie niestabilnych rządach. W 2014 roku Indonezja, jeden z największych producentów niklu na świecie, zdecydowała zakazać eksportu nieobrobionej rudy niklu aby wymusić niejako rozbudowę krajowego przemysłu. Zmniejszenie podaży na rynku wykorzystały Filipiny, również potentat niklowy, które zwiększyły produkcję przede wszystkim na potrzeby gospodarki chińskiej. Przy spadającym w tym czasie globalnym popycie i osłabieniu w budownictwie (przede wszystkim chińskim) oznaczało to nadpodaż surowca i niskie ceny. Dwuletni okres niskich cen oznaczał z kolei, że nie rozpoczynano zbyt wiele projektów inwestycyjnych nie mówiąc już o poszukiwaniach nowych złóż. Nie powinno to dziwić biorąc pod uwagę, że ceny na poziomie 10 tys. dolarów za tonę oznaczały, że około 25 proc. producentów notowało straty operacyjne (link).  Obecnie, kiedy popyt istotnie wzrósł, nie ma możliwości szybkiego zwiększenia podaży – rozpoczęcie wydobycia w nowych kopalniach potrwa średnio od 5 do 8 lat.  I tutaj znowu wchodzi polityka. Na początku 2017 roku Indonezja złagodziła zakaz eksportu nieobrobionej rudy co umożliwiło wzrost produkcji w tym kraju. Jednak efekt ten został praktycznie całkowicie zniwelowany przez zamknięcie 23 kopalni w Filipinach z powodów środowiskowych.

W obecnym roku ceny niklu poszybowały ze względu na ryzyko nałożenia sankcji na rosyjskiego potentata Norilsk Nickel (ok. 10 proc. światowej produkcji) przez Stany Zjednoczone. Ze względu na mocno skoncentrowany rynek (pięć największych firm ma prawie 50 proc. udział w rynku) ryzyko nałożenia sankcji bądź embarga na którąkolwiek z tych firm ma znaczący wpływ na cały rynek.

Jaki ma to wpływ na Polskę?

To wszystko oznacza, że polskie plany dotyczące rozwoju elektromobilności muszą uwzględniać nie tylko kwestie związane z projektem samochodu, jego funkcjonalnościami, ale również zakontraktowaniem odpowiedniej ilości surowców. O ile wykorzystywana do produkcji tego typu surowców stal nierdzewna jest już w Polsce produkowana to kwestią problematyczną może być zabezpieczenie dostaw metali ziem rzadkich. Do produkcji baterii wykorzystywane są też takie metale jak np. kobalt czy lit. W przypadku tych surowców również mamy do czynienia z podobnymi procesami: największe złoża leżą w krajach rozwijających się (np. największe złoża kobaltu znajdują się w Demokratycznej Republice Konga), popyt znacznie przewyższa podaż, a możliwość zwiększenia wydobycia pozostaje ograniczona (link). Wydobycie tych surowców wiąże się też ze znacznymi kosztami dla środowiska naturalnego. Pewnym rozwiązaniem byłoby efektywniejsze wykorzystanie już wydobytych i przetworzonych surowców – tutaj jednakże widoczny jest brak systemowych (i korzystnych kosztowo dla wprowadzających je firm) rozwiązań dotyczących recyclingu baterii i akumulatorów.

 

Polska ma 66 proc. szans na wyjście z grupy – analiza wyników Mundialu w Rosji

Ranking FIFA może nas zmylić i wprowadzić w nadmierny optymizm. Lepszym predyktorem wyników na mistrzostwach świata jest ranking ELO, w którym wypadamy wyraźnie słabej. Ale i tak nasze szanse na wyjście z grupy wyraźnie przekraczają 50 proc.

W SpotData i Bankier.pl zbudowaliśmy model ekonometryczny tłumaczący wyniki drużyn na mistrzostwach świata. Na jego podstawie oszacowaliśmy prawdopodobieństwo dojścia do kolejnych faz turnieju dla wszystkich drużyn. Model jest oparty na danych historycznych i zależnościach między wynikami drużyn a ich pozycją w rankingach FIFA i ELO, zmianami tych pozycji przed mundialami oraz niektórymi wskaźnikami makroekonomicznymi. Wskaźniki makroekonomiczne dodaliśmy trochę dla zabawy (i cały ranking jest zabawą), bo trudno uzasadnić ich wpływ na wynik, ale okazuje się, że niektóre z nich są statystycznie istotne – na przykład poziom bezrobocia okazuje się być istotnie skorelowany z wynikami na mistrzostwach świata (po uwzględnieniu miejsc w rankingach).

Wybór zmiennych do modeli dokonany został na podstawie maszynowego przeanalizowania wszystkich możliwych do stworzenia na podstawie zebranych danych modeli. Na poniższym wykresie widoczne jest prawdopodobieństwo uwzględnienia każdej ze zmiennej w modelu. Im dłuższy pasek tym więcej razy dana zmienna była wybierana. Na czerwono oznaczono zmienne wpływające negatywnie na prawdopodobieństwo wyjścia z grupy, na niebiesko z kolei te wpływające pozytywnie. Intrygujące pozostaje istotne znaczenie bezrobocia. Wyższy jego poziom, w wielkim uproszczeniu, może oznaczać, że państwo nie radzi sobie z uporządkowaniem problemów społecznych co przekłada się na negatywny wpływ na jakość gry reprezentacji narodowej. Dotyczy to szczególnie krajów o bardzo wysokiej, ponad 15 proc. stopie bezrobocie. Tylko 20 proc. reprezentacji z krajów o bezrobociu przynajmniej 15 proc. awansowało do fazy pucharowej, podczas gdy wśród krajów o niższym bezrobociu takich reprezentacji było aż 62 proc.

Dziś pokazujemy estymowane szanse wyjścia z grupy dla poszczególnych drużyn.

Szanse Polski na wyjście z grupy wynoszą 66 proc. Liderem jest Kolumbia z szansami na poziomie 73 proc. Natomiast Japonia Senegal mają wyraźnie niższe szanse – odpowiednio 40 proc. i 21 proc. Jak należy interpretować te liczby? Tak, że historycznie odsetek drużyn, z podobnymi miejscami w rankingach i innymi cechami krajów, co Polska dziś, które wyszły z grupy, wynosił ok. 66 proc. I analogicznie dla innych krajów.

Dużym zaskoczeniem w wynikach modelu jest dobry wynik Japonii, która ma w nim wyższe szanse awansu niż Senegal. Jest to szacunek idący w przeciwnym kierunku niż notowania u bukmacherów, które dają wyraźnie wyższe szanse Senegalowi. I pewnie większość kibiców intuicyjnie też faworyzowałaby Senegal. Co jednak ciekawe, bardzo podobny wynik do naszego modelu osiągnął Goldman Sachs, który Senegalowi daje 20 proc. szans na wyjście z grupy, a Japonii 37 proc. Goldman stosował bardziej rozszerzoną metodologię od naszej, uwzględniającą też m.in. informacje na temat zawodników, ale wyniki w wielu przypadkach są zbliżone. Rzeczywistość pokaże, czy złożone modele z udziałem uczenia maszynowego, które stosował w tym przypadku amerykański bank, wypadną lepiej niż prostsze modele statystyczne.

Ważne dla zrozumienia szans Polski na awans jest rozróżnienie dwóch rankingów – FIFA i ELO. Ten pierwszy jest bardziej popularny, ale ten drugi lepiej wypada w modelu tłumaczącym osiągnięcia na mistrzostwach świata. Prosta korelacja między średnią pozycją w rankingu FIFA (w relacji do innych drużyn z grupy) rok przed mistrzostwami a wynikami na mistrzostwach wynosi ok. 0,7, natomiast w przypadku rankingu ELO jest to ok. 0,8. W tym pierwszym Polska ma doskonałą, ósmą pozycję, w tym drugim jesteśmy dopiero na 21. miejscu. W rankingu FIFA Polska wyraźnie wyprzedza Kolumbię, w rankingu ELO jest dokładnie odwrotnie. W naszych modelach ranking ELO waży więcej, dlatego wypadamy gorzej od Kolumbii. I ranking ELO powinien być dla Polski ostrzeżeniem – w nim zajmujemy słabszą pozycję niż przed mistrzostwami świata w Niemczech w 2006 roku, gdzie – jak każdy kibic pamięta – nasz wynik okazał się bardzo słaby.

Co istotne, niedoskonałości stosowanego do tej pory rankingu zauważyła sama FIFA, wobec czego po zakończeniu rosyjskiego mundialu dojdzie do zmiany sposobu jego obliczania – wykorzystany zostanie właśnie ranking ELO.

A jak wygląda sytuacja w innych grupach? Największe szanse na awans z grupy ma Brazylia – 96 proc. Później są Portugalia, Niemcy, Argentyna i Anglia z wynikami zbliżonymi do 85 proc. W naszym modelu wysoko wypada Rosja, ponieważ model pokazuje istotny wpływ efektu gospodarza turnieju na wyniki.

Szacunki dotyczące prawdopodobieństwa awansu do kolejnych faz turnieju opublikujemy wkrótce.

 

Reprezentacja Prognoza SpotData/Bankier.pl Prognoza Goldman Sachs Różnica
Brazylia 92,3% 87,5% 4,8%
Portugalia 85,1% 75,2% 9,9%
Niemcy 83,9% 80,5% 3,4%
Argentyna 83,4% 79,7% 3,7%
Anglia 83,4% 73,1% 10,3%
Rosja 77,5% 47,9% 29,6%
Belgia 77,4% 78,5% -1,1%
Kolumbia 73,1% 74,9% -1,8%
Hiszpania 72,7% 72,3% 0,4%
Francja 71,1% 81,4% -10,3%
Urugwaj 70,8% 74,4% -3,6%
Polska 65,9% 68,5% -2,6%
Szwajcaria 63,3% 42,8% 20,5%
Islandia 58,5% 45,2% 13,3%
Peru 55,2% 37,3% 17,9%
Chorwacja 49,1% 49,8% -0,7%
Meksyk 49,0% 52,0% -3,0%
Dania 46,5% 47,8% -1,3%
Japonia 39,6% 36,5% 3,1%
Szwecja 35,6% 45,9% -10,3%
Korea Południowa 31,5% 21,6% 9,9%
Panama 29,4% 13,2% 16,2%
Egipt 28,7% 34,4% -5,7%
Iran 28,4% 35,4% -7,0%
Australia 27,3% 33,5% -6,2%
Kostaryka 26,7% 36,8% -10,1%
Arabia Saudyjska 23,0% 43,4% -20,4%
Senegal 21,5% 20,1% 1,4%
Serbia 17,7% 32,9% -15,2%
Maroko 13,8% 21,6% -7,8%
Tunezja 9,8% 35,2% -25,4%
Nigeria 9,0% 25,2% -16,2%
Niska inflacja – jakie mogą być jej przyczyny?

Inflacja w Polsce od około 2013 roku kształtuje się poniżej poziomu, który można by uznać za normalny. W maju, przy wzroście gospodarczym utrzymującym się na poziomie ok. 5 proc. i wzrostach cen ropy w pobliżu 50 proc. rok do roku, ceny konsumenckie wzrosły tylko o 1,7 proc. rok do roku. Bardzo niska jest też inflacja bazowa, czyli taka mierząca „głębokie” zmiany cen wynikające z długoterminowych procesów gospodarczych, a nie tylko tymczasowych szoków (np. nagły wzrost cen żywności z uwagi na suszę).

Chociaż inflacja w Polsce pozostaje stabilna (osiągnięty jest cel NBP 1,5 – 3,5 proc.) to wydaje się, że ceny rosną zdecydowanie za wolno biorąc pod uwagę jak silnie rozgrzana jest nasza gospodarka. Dotychczasowa teoria tłumacząca kształtowanie się inflacji oparta była na powiązaniu cen z koniunkturą gospodarczą oraz sytuacją na rynku pracy. Inflacja może wynikać z czynników popytowych (popyt na towary znacząco przekracza dostępną podaż) lub podażowych (firmy podwyższają ceny żeby zrekompensować sobie rosnące koszty). Chociaż obie przesłanki, tj. szybko rosnący popyt oraz coraz wyższe koszty pracy i surowców, doświadczają polską gospodarkę to podwyżek cen nie widać. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, chociaż trudno wskazać najważniejszą.

Firmy biorą „na klatę” rosnące płace

Płace w Polsce rosną w tempie ok. 7 proc. rocznie, najmocniej od czasów przed kryzysem finansowym. Wpływa na to spadające bezrobocie, które według szacunków Eurostatu w kwietniu wyniosło zaledwie 3,8 proc.

Zazwyczaj wyższa dynamika płac przenosiła się na inflację po około 4 kwartałach. Tak było we wszystkich poprzednich cyklach koniunktury. Co zatem dzieje się obecnie? Dlaczego wysoka dynamika płac nie przekłada się na wyższą inflację? Można wyjaśnić to na dwa sposoby.

Firmy często biorą rosnące koszty „na klatę”, czyli godzą się na obniżenie marż, aby utrzymać konkurencyjność. Mamy do czynienia z silną konkurencją (szczególnie w handlu detalicznym) – jeżeli tylko jedna firma podniesie ceny to klienci odejdą do konkurentów. Zjawisko to potęguje wysoka wrażliwość polskich klientów na cenę. Firmy, szczególnie te duże, dysponujące pokaźnymi rezerwami, uczestniczą w wojnach cenowych. Wolą przetrwać na rynku, nawet za cenę niższych marż – ta sytuacja ma miejsce np. na rynku hurtowym sprzętu elektronicznego.

Inny powód to rosnąca imigracja, która wywołuje presje w dół na płace. Oznacza to, że choć płace rosną szybko, to jest to wzrost wolniejszy niż mógłby być osiągnięty przy takim popycie na pracę i braku imigracji.

Kurs walutowy ma coraz mniejszy wpływ

Drugim czynnikiem wpływającym na ograniczenie inflacji był do niedawna kurs walutowy. Aprecjacja euro i dolara w 2017 roku nieznacznie przyczyniła się do spadku cen w Polsce. Kiedy złoty zyskuje na wartości to ceny dóbr importowanych spadają, a rosną natomiast ceny naszego eksportu.

Warto jednak pamiętać, że kurs walut ma coraz mniejsze znaczenie na kształtowanie się inflacji w Polsce (szerzej na ten temat w np. Mechanizm transmisji monetarnej NBP). Firmy w znacznym stopniu są zabezpieczone przed zmianą kursów walut – polskie spółki często są tylko ogniwami w światowych łańcuchach produktów, co oznacza, że nasz eksport w znacznej części powiązany jest ze wcześniejszym importem surowców i półproduktów do Polski. Oznacza to naturalny hedging, który łagodzi wpływ różnic kursowych. Zmiana kursu ma najsilniejszy wpływ na te kategorie, w których trudno się zabezpieczyć, czyli na ceny paliw, żywności i drogich towarów takich jak np. samochody (np. Hałka 2017).

Co więcej, od kilku tygodni złoty wyraźnie się osłabia, więc rola tego czynnika w tłumaczeniu niskiej inflacji maleje.

Globalizacja obniża inflację na całym świecie

Inflacja pozostaje niska, ponieważ ceny we wszystkich gospodarkach rozwiniętych rosną bardzo wolno. Polska jest krajem silnie uzależnionym od koniunktury zagranicznej (przede wszystkim niemieckiej) z uwagi na istotny udział naszego eksportu w PKB. Przekłada się to na harmonizację cykli koniunkturalnych oraz właśnie „import inflacji” zza granicy.  Potwierdzają to badania (Hałka 2017) , z których wynika, że tylko 55 proc. towarów z koszyka konsumpcyjnego reaguje na zmianę koniunktury krajowej. Są to przede wszystkim ceny usług, żywności i energii, czyli te najbardziej zmienne. Najsłabiej na czynniki krajowe reagują ceny dóbr trwałych (np. AGD), które w zdecydowanie większym stopniu kształtowane są przez koniunkturę światową i ustalane na poziomie ponadnarodowym.

Jednym z powodów dlaczego inflacja w strefie euro i USA pozostaje niska jest nasilenie procesów globalizacyjnych i wzrost wolumenu handlu. Wejście na światowy rynek krajów takich jak Chiny, Indie czy Brazylia spowodowało, że świat uzyskał dostęp do setek milionów tanich pracowników. Firmy nie muszą już tak silnie podwyższać płac, skoro mogą przenieść produkcję do krajów o niższych kosztach pracy. Z tego powodu siła negocjacyjna pracowników, która dotychczas umożliwiała wywalczanie podwyżek istotnie spadła. Sukcesem w wielu zawodach jest już samo posiadanie pracy, a podwyżki są celem drugorzędnym. Świadczą o tym np. wyniki ekonomistów z Banku Rozliczeń Międzynarodowych (BIS), którzy obliczyli, że w latach 2010-2016 globalne koszty pracy tłumaczyły średnio aż 22 proc. zmienności dynamiki kosztów pracy w danym kraju  podczas gdy w pierwszej dekadzie XXI wieku tylko w 11 proc. Można za to winić rozwój światowego outsourcingu. W ten sposób wpływ zmian krajowej koniunktury, szczególnie w małych gospodarkach o wysokim stopniu otwartości bardzo się zmniejszył.

Z drugiej strony globalizacja zwiększyła udział w rynku transnarodowych korporacji prowadzących swoją politykę i ustalających ceny na poziomie globalnym.  W mniejszym stopniu reagują więc na np. wzrost kosztów produkcji w pojedynczym kraju, gdyż jest to tylko jeden z wielu czynników w procesie produkcji i sprzedaży.

Powolne wychodzenie z kryzysu i słaba koniunktura światowa spowodowały, że inflacja od 2009 w gospodarkach rozwiniętych pozostawała niska. Światowy handel przestał rosnąć oraz nasiliły się tendencje protekcjonistyczne. Mocno też wzrosło bezrobocie, a spadła aktywność zawodowa. Firmy mogą więc zatrudniać po relatywnie niższych kosztach, przez co zmniejsza się presja na podwyżki cen. Długotrwały brak inflacji spowodował również zakotwiczenie oczekiwań inflacyjnych na niskich poziomach. Osłabia to żądania pracowników na temat wynagrodzeń.

Technologia zmieniła modele biznesowe firm oraz preferencje zakupowe klientów

Istotny wpływ na spadek inflacji ma też rozwój technologiczny. Po pierwsze dzięki nowym zdobyczom nauki firmy są w stanie zastępować pracowników (szczególnie tych wykonujących pracę prostą lub manualną) co jeszcze bardziej pogarsza ich siłę negocjacyjną. Technologia zmienia też dotychczasowe modele produkcji, logistyki czy sprzedaży. Głównym celem zmian jest ograniczanie kosztów, które często całkowicie odmieniają model biznesowy w branży – tak było np. w branży lotniczej w przypadku tanich linii czy rynku przewozów taksówkarskich, który w znacznej mierze przejął Uber.

Łatwość porównywania cen i minimalizacja kosztów transportu spowodowała, że konkurencja jest teraz globalna i w głównej mierze oparta na redukowaniu kosztów.  Nie rekompensuje tego zwiększona aktywność konsumentów wynikająca z większej dostępności do wcześniej drogich towarów i usług. Znaczna część firm straciła możliwość ustalania cen i o ile nie oferuje unikatowych na skalę świata dóbr, musi uczestniczyć w wojnach cenowych w celu utrzymania się na rynku.

Jak widać globalne czynniki, w znacznej mierze niezależne od nas, mają ogromny wpływ na kształtowanie się inflacji. Jesteśmy przeważnie biorcami procesów toczących się na całym świecie. Nie jesteśmy jednak jeszcze do końca świadomi ani ich kierunku ani siły wpływu.

Świat akademicki mocno spiera się o to dlaczego inflacja jest tak niska – czy to tymczasowe zjawisko czy raczej czeka nas okres sekularnej stagnacji (link); czy wynika to ze starzenia się społeczeństw (link) czy bardziej z powodu wolnego tempa rozwoju po kryzysie. Ostatecznej odpowiedzi jak na razie brak.

Kamil Pastor, analityk SpotData

Niby dobrze, ale jednak trochę gorzej – duże przedsiębiorstwa pod presją

Biorąc pod uwagę, że od trzech kwartałów polska gospodarka rośnie w tempie około 5 procent r/r wydawać by się mogło, że koniunktura wśród przedsiębiorstw również powinna być znakomita. Wydaje się jednak, że ożywienie w mniejszym stopniu dotknęło przedsiębiorstwa. Według ostatnich danych GUS dotyczących wyników przedsiębiorstw niefinansowych w pierwszym kwartale 2018 roku po raz pierwszy od końca 2015 roku zyski firm były niższe niż przed rokiem. Spadły z poziomu 29,9 do 27,2 mld zł.

 Pojawia się więc pytanie czy ten spadek to tylko wypadek przy pracy czy zmiana dotychczas pozytywnego trendu. Przyglądając się bardziej szczegółowym danym można zauważyć, że w ogólnej strukturze kosztów wzrósł przede wszystkim udział wydatków na wynagrodzenia (aż o 0,5 proc.). O wiele niższy, bo aż o 2,7 mld był za to wynik finansowy – można uznać, że to ta pozycja była głównym winowajcą gorszego odczytu. Na spadek z tego tytułu mogły wpłynąć rosnące koszty związane z obsługą nowo zaciąganego długu na realizację rozpoczętych inwestycji.

Istnieje kilka fundamentalnych przyczyn, które mogły spowodować, że zagregowany wynik spadł. Z jednej strony firmy zmagają się z rosnącymi kosztami pracowniczymi przy braku możliwości istotnych podwyżek cen ze względu na zażartą konkurencję na rynku a z drugiej strony w pierwszym kwartale mieliśmy do czynienia z istotnym osłabieniem polskiego eksportu. A to właśnie duże firmy są tymi, które w największym stopniu opierają swoją działalność o eksport – pochodzi z niego aż 25 proc. ich łącznych przychodów.

Próbując wyciągać wnioski o koniunkturze powinno się patrzeć na wynik z działalności operacyjnej, który to w I kwartale był niższy tylko o 0,8 proc. Realnie nie ma więc powodów do niepokoju.

Stabilności i optymizmu nie widać jednak na indeksie WIG, który po osiągnięciu rekordowych poziomów w styczniu 2018 roku załamał się o 14 procent. Po dość dobrym roku 2017 pod względem osiąganego zysku, obecny rok nie zapowiada się już tak pozytywnie. Duże spółki z WIG20 rozczarowują, a u małych potencjał wzrostu zysków pozostaje niewielki m. in. ze względu na wysoką bazę. Polskie firmy, oparte najczęściej na modelu relatywnie taniej sile roboczej, są też bardzo wrażliwe na każde podwyżki kosztów, szczególnie tych pracowniczych. Dokładając do tego potrzebę poniesienia znacznych nakładów inwestycyjnych trudno oczekiwać, że zyski firm w obecnym roku pozostaną wysokie. Niższe oczekiwania odnośnie przyszłych zysków ciągną więc WIG w dół. Bardzo dobrze tę zależność widać na poniższym wykresie, na którym wzrosty zysku dużych przedsiębiorstw były zazwyczaj poprzedzane wzrostami WIGu. Jak na razie nic nie zapowiada by coś się miało w tej kwestii zmienić.

Z drugiej jednak strony największy wpływ na kształtowanie się WIGu mają zagraniczni inwestorzy, klimat wokół rynków wschodzących oraz aktywności funduszy inwestycyjnych. Stąd też przełożenie tego co się dzieje na GPW na realną gospodarkę może i jest, ale dość niewielkie. Z tego powodu osłabienie indeksów na GPW nie powinno od razu wzmagać obaw o koniunkturę w Polsce. Trwały spadek zysków dużych firm takim znakiem byłby jednak na pewno.

Szybki szacunek PKB dla Polski wskazuje na utrzymanie wysokiej dynamiki wzrostu

Dzisiaj Główny Urząd Statystyczny opublikował szybki szacunek PKB Polski za I kwartał 2018 roku. Wynika z niego, że gospodarka utrzymała bardzo wysokie tempo wzrostu z poprzednich kwartałów – PKB niewyrównane sezonowo wzrosło w porównaniu z zeszłym rokiem o 5,1 proc., a po uwzględnieniu czynników sezonowych w tempie 4,9 proc. Ekonomiści przewidywali wprawdzie, że tempo wzrostu w pierwszym kwartale będzie wysokie, ale nie aż tak – konsensus prognoz wynosił 4,8 proc.

Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę, że są to dopiero pierwsze dane o PKB i poddawane będą wielu rewizjom. Nie należy się więc do nich mocno przywiązywać. Przykładowo, w połowie kwietnia GUS zrewidował dane o rachunkach narodowych za ubiegłe osiem kwartałów dwóch poprzednich lat obniżając dynamikę inwestycji z 5,2 do 3,4 proc. Zakres niepewności dotyczącej szacunków PKB jest doskonale widoczny na wykresach wachlarzowych NBP.  Poniższy wykres, pochodzący z ostatniej, marcowej projekcji inflacji i PKB, przedstawia historyczną i prognozowaną dynamikę PKB. Wynika z niego, że 90 proc. procentowy przedział ufności dla danych z 2015 roku (czyli trzech lat temu) i tak wynosi około 1 punktu procentowego. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, ale pozwala na wyciągnięcie wniosków o skali zjawiska.

Zakładając jednak poprawność obecnych odczytów, należałoby zastanowić się nad przyczynami rozbieżności między prognozami a danymi GUSu. Pierwszą z przyczyn może być nieznaczne przyśpieszenie i tak szybko rosnącej branży budowlanej. W pierwszym kwartale produkcja budowlana była aż 28 proc. wyższa w ujęciu nominalnym niż rok temu. Zwiastować to może przyspieszenie w inwestycjach infrastrukturalnych (publicznych), a w mniejszym stopniu również w inwestycjach przedsiębiorstw. Dodatkowo wydaje się, że silniej niż oczekiwano wcześniej wpłynie konsumpcja prywatna napędzana znakomitą sytuacją na rynku pracy (niskie bezrobocie i rosnące pensje) oraz zwiększonymi wydatkami socjalnymi ze strony państwa.

Ujemnie do PKB kontrybuował najprawdopodobniej eksport netto. Już od grudnia obserwować można osłabienie dynamiki polskiego eksportu. W marcu natomiast, zgodnie z danymi pochodzącymi z bilansu płatniczego, dynamika ta pierwszy raz od 2016 roku była ujemna. Główną przyczyną pogarszającego się eksportu netto jest spowolnienie w strefie euro, a przede wszystkim Niemczech (niższy popyt na nasze towary zmniejsza eksport) oraz dobra koniunktura w kraju (wysoki popyt inwestycyjny i konsumpcyjny wspiera import).

Osłabienie gospodarcze w Niemczech jest pewne. Poza dostępnymi już wcześniej informacjami o pogorszeniu tempa wzrostu produkcji przemysłowej i eksportu potwierdza je też najnowszy szacunek PKB. Dynamika wzrostu r/r w Niemczech okazała się być nawet niższa nie tylko od dynamiki z IV kwartału 2017 (2,3 proc.) ale też od prognoz – wyniosła 1,6 proc. przy oczekiwaniach na poziomie 1,8 proc. Pozytywnie zaskoczyły za to Węgry, a negatywnie Czechy i Rumunia. Jednak sytuacja u naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej+ nie ma dużego przełożenia na polską gospodarkę. Można jednak powiedzieć, że Polska w mniejszym stopniu odczuła pogorszenie się sytuacji gospodarczej w Niemczech ze względu na silniejszy niż u naszych południowych sąsiadów rynek wewnętrzny.

Wraz z wyższą dynamiką PKB nie idzie w parze inflacja. Potwierdzona przez GUS dynamika cen dóbr i usług konsumpcyjnych równa 1,6 proc. nie jest czymś czego można by oczekiwać przy pięcioprocentowym wzroście produkcji. Można częściowo to wytłumaczyć zażartą konkurencją w wielu branżach, obawą przed podwyżkami cen i jednoczesną ucieczką klientów. W połączeniu z nasilającymi się zatorami płatniczymi i kosztami pracy może oznaczać to poważne zagrożenie dla najmniejszych podmiotów, z których informacje najpóźniej spływają do GUSu. Niewykluczone, że sytuacja wśród dużych przedsiębiorstw jest znakomita, natomiast pogarsza się wśród tych mniejszych, o których na podstawie oficjalnych danych statystycznych nie wiemy zbyt dużo.

Gospodarki krajów wschodzących cierpią przez podwyżki stóp w USA

Ożywienie gospodarcze w Stanach Zjednoczonych nadal trwa – wzrost PKB w I kwartale 2018 roku wyniósł 2,3% w specyficznym dla Amerykanów ujęciu, tzn. zannualizowanej różnicy pomiędzy kwartałami. Pomimo spowolnienia w porównaniu do wcześniejszych odczytów, w dalszym ciągu świadczy to o szybkim wzroście amerykańskiej gospodarki. Poprawia się sytuacja na rynku pracy, rosną wynagrodzenia oraz inflacja. Daje to argumenty Rezerwie Federalnej by kontynuować rozpoczęte w 2015 roku podwyżki stóp procentowych oraz proces normalizacji polityki pieniężnej.

Podwyżki stóp oznaczają jednak zwiększenie kosztów obsługi zadłużenia oraz zmniejszenie atrakcyjności akcji giełdowych. Wyższe stopy oznaczają droższe kredyty dla przedsiębiorstw i gospodarstw domowych, ale też wyższe rentowności obligacji. Wall Street obawia się podwyżek stóp procentowych, ponieważ oznaczałoby to konieczność znacznej korekty drogich obecnie akcji. Według wyliczeń np. Societe General czy Goldman Sachs przecena może wynieść nawet 15-25 procent całego indeksu S&P500. Z drugiej strony podwyżki wpływają na koszty obsługi długu. Rząd USA jest obecnie zadłużony na około 21 bilionów dolarów, co oznacza, że nawet nieznaczny wzrost kosztów jego obsługi może być bardzo dotkliwy dla budżetu.  Chociaż wyższe rentowności nie wpływają zazwyczaj na wysokość wypłacanych odsetek to zwiększają koszty emisji nowego długu jak i rolowania starego. Pod koniec kwietnia rentowności benchmarkowych 10 letnich obligacji przebiły nawet poziom 3%. Jest to o tyle istotne, że dalszy jej wzrost zakończyłby prawie 40 letni trend spadkowy. Przekroczenie 3% oznaczało, że obligacje najbezpieczniejszego pod względem finansowym kraju na świecie kosztowały mniej (rentowności i ceny obligacji poruszają się w przeciwnym kierunku) niż obligacje Polski – kraju będącego jeszcze bądź co bądź na dorobku.

Jedynym „sensownym” rozwiązaniem tej rynkowej aberracji było osłabienie się walut gospodarek krajów wschodzących, do których według inwestorów zalicza się Polska. Stąd też widoczne tak znaczna utrata wartości przez złotego wobec dolara, a w wyniku tego również wobec euro.  Złoty zakończył w ten sposób dość długi okres umacniania się.  Wydaje się, że nic ponad przejściowym osłabieniem naszej waluty nie powinno się zdarzyć – Polska rozwija się bardzo stabilnie, nie występują żadne nierównowagi – ani w obrotach handlowych z zagranicą ani w sferze kredytowej. Złoty osłabia się więc nie w wyniku problemów wewnętrznych lecz w wyniku globalnego pogorszenia klimatu wobec gospodarek rozwijających się.

Nie wszystkie kraje mają tyle szczęścia co Polska. Wiele gospodarek rozwijających się wykorzystało okres historycznie niskich stóp procentowych do znacznego zadłużenia się. Miało to pewien sens – kiedy indziej lepiej było rozpocząć realizację wielomiliardowych inwestycji jak nie w momencie, w którym koszt ich finansowania był tak niski. Szczególnie korzystne wydawało się to dla krajów o niepewnej wiarygodności, które już wcześniej miały problem z wypłacalnością takich jak np. Argentyna czy Turcja. Mogły one tanio zadłużać się w dolarze – mało która instytucja była na tyle odważna by pożyczać im w walucie krajowej. Nadmierne, niekontrolowane zadłużenie oraz niższe niż oczekiwano zwroty z często nietrafionych inwestycji w otoczeniu rosnących stóp procentowych było prostą receptą na krach i załamanie.

Kilka dni temu stopy procentowe w Argentynie zostały podniesione do najwyższego poziomu wśród 50 największych gospodarek – 40%. Bank Centralny Argentyny starał się dość desperacko ustabilizować spadającą na łeb na szyję wartość peso.  Argentyna, która od początku swojej historii bankrutowała aż 8 razy, być może w najbliższym czasie po raz kolejny będzie musiała wywiesić białą flagę.

Obecna normalizacja polityki pieniężnej w USA ma więc ogromne znaczenie dla kondycji często mocno zadłużonych krajów rozwijających się. Kilka najbliższych kwartałów będzie kluczowych dla wielu gospodarek południowoamerykańskich czy azjatyckich. Wszelkie wcześniejsze błędy w polityce gospodarczej czy polityce kredytowej zostaną zweryfikowane.

Nierozwiązana zagadka niskich inwestycji

Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy powstały dwie zagadki ekonomiczne, na które odpowiedź wcale nie jest trywialna. Od ponad dwóch lat ekonomiści szukają na nie odpowiedzi i gdy wydaje się, że już ją znaleźli okazuje się, że rozwiązania brak, a powstały tylko kolejne hipotezy.

  1. Dlaczego pomimo doskonałej koniunktury, granicznego wykorzystania mocy produkcyjnych  i rosnącego popytu zza granicy firmy prywatne nie inwestują?
  2. Dlaczego pomimo szybko rosnących wynagrodzeń, niedoboru pracowników oraz rosnącej sprzedaży detalicznej inflacja pozostaje niska?

W tym artykule postaramy się odpowiedzieć na pierwsze z tych dwóch pytań.

23 kwietnia 2018 roku Główny Urząd Statystyczny opublikował rewizję szacunków dotyczących PKB i jego składowych w ubiegłych latach. O ile średnie tempo wzrostu w 2017 roku nie pozostało bez zmian, to przyglądając się danym kwartalnym widoczne były pewne różnice. Zgodnie z najnowszymi danymi szczyt obecnego cyklu gospodarczego był już w III kwartale (dynamika równa 5,2% zamiast wcześniej raportowanych 4,9%), a w ostatnim kwartale dynamika r/r okazała się być niższa (4,9% zamiast 5,1%).

Za powstałe różnice praktycznie w całości odpowiadały inwestycje. Ich ścieżka w 2017 została spłaszczona, tzn. w I kwartale dynamika została podwyższona, a w IV obniżona. Spadek w ostatnim kwartale 2017 był znacząca – z 11,3% do nieco ponad 5%. Oznacza to, że nie mieliśmy jednak do czynienia z boomem inwestycyjnym pod koniec 2017 roku – zamiast raportowanym wcześniej 5,2% wzrostem skończyło się na 3,4%.

Ktoś bardziej dociekliwy mógłby zagłębić się w informację GUS na temat aktualizacji szacunków rachunków narodowych (link). Wyczytałby tam, że spadek inwestycji w IV kwartale wynikał głównie z przesunięć wydatków rządowych na uzbrojenie. Nie odpowiada to jednak na pytanie dlaczego zmieniane były dynamiki PKB nawet za 2016 rok. Wyjaśnienie tej kwestii można znaleźć w metodologii szacowania rachunków narodowych (link) – zmiany wynikają z zastąpienia wcześniejszych szacunków rzeczywistymi danymi. I tak, za najnowsze zmiany odpowiadają przede wszystkim nowe dane dotyczące wyników finansowych średnich i dużych firm. Ich aktywność w największym stopniu wpływa na dynamikę inwestycji przedsiębiorstw.  W roku wzrosły one nominalnie tylko o 4,4%, a też wzrost ten wynika w dużej mierze z faktu, iż rok 2016 zakończył się spadkiem inwestycji o ponad 10%. Mieliśmy więc do czynienia z niską bazą. Jasne jest więc, że obecny „boom inwestycyjny” jest o wiele słabszy niż np. ten z lat 2014-2016.

Jeszcze bliższe przyjrzenie się inwestycjom pozwala stwierdzić, że praktycznie za cały tegoroczny wzrost odpowiadają inwestycje publiczne związane z rozpoczęciem realizacji projektów infrastrukturalnych z perspektywy unijnej 2014-2020. Inwestycje te ruszyły pełną parą właśnie w czwartym kwartale 2017 roku. Istnieją solidne podstawy by sądzić, że w kolejnych kwartałach sektor publiczny utrzyma może nie aż tak wysoką, ale nadal zadowalającą dynamikę. Zagrożeniem pozostają tylko rosnące koszty materiałowe i pracownicze w budownictwie, które mogą spowodować, że powtórzy się scenariusz z roku 2012 – nastąpi fala upadłości firm budowlanych i co skończy się niepełną realizacją zaplanowanych projektów.

Wyłączając sektor publiczny, nakłady brutto na środki trwałe pozostają praktycznie na tym samym poziomie od początku 2016 roku. W 2017 wzrosły tylko o 1,6%. Jest to o tyle zaskakujące gdyż obecne ożywienie jest o wiele silniejsze niż w poprzednich latach. Niskie bezrobocie oraz  wzrost płac skutkują wyższą konsumpcją prywatną. Obecne zakłady produkcyjne pracują już na pełnych obrotach i przydałoby się ich ulepszenie bądź rozbudowa. Nasz główny partner handlowy – strefa euro – również ma się o wiele lepiej niż wcześniej co pozwala nam więcej eksportować.  Dlaczego więc, skoro powinno być tak dobrze, jest tak źle?

Poza pozytywnymi aspektami obecnego ożywienia gospodarczego warto zwrócić też uwagę na te mniej korzystne dla przedsiębiorstw. Wzrost wynagrodzeń i niskie bezrobocie oznaczają wyższe koszty oraz problemy z obsadzaniem wakatów. Niska inflacja oznacza, że nie można tych kosztów przerzucić na klientów. W wyniku tego spadają więc marże i zmniejsza się odsetek firm, które wypracowują zysk. Z powodów niskich marż coraz poważniejsze stają się problemy z płynnością finansową i zatorami płatniczymi. Dowodem na to może być rosnąca liczba restrukturyzacji i upadłości w ostatnich miesiącach. Gwoździem do trumny wydaje się być niestabilne środowisko regulacyjno-prawne. Bardziej restrykcyjne nastawienie fiskusa w stosunku do przedsiębiorstw (np. JPK, split-payment) powoduje, że zamrożenie środków w inwestycje wydaje się być dość ryzykowną decyzją.

Można wyróżnić trzy procesy, które najprawdopodobniej będą kształtować dynamikę inwestycji przedsiębiorstw w przyszłości:

  1. Ruszające inwestycje infrastrukturalne finansowane ze środków unijnych pociągną za sobą inwestycje firm prywatnych. Podobny efekt wystąpił w trakcie poprzedniej perspektywy unijnej i nie ma podstaw by sądzić, że nie wystąpi również i tym razem.
  2. Stabilizacja w sferze regulacyjnej może zmniejszyć niepewność w stosunku do przyszłości i wpłynąć na wzrost skłonności do inwestowania.
  3. Inwestycje w niektórych branżach (np. spożywczej) mogą okazać się niezbędne w celu dalszego przetrwania firm na rynku krajowym i europejskim. Odbywać się będzie więcej fuzji i przejęć, które będą miały na celu zoptymalizowanie ponoszonych kosztów jak i wyższe inwestycje na nowe zakłady produkcyjne i centra logistyczne.

Koniec końców, silnego wzrostu inwestycji przedsiębiorstw nie powinniśmy się spodziewać. Również dlatego, że faza ekspansji cyklu gospodarczego jest już za nami. W najbliższych kwartałach oczekiwać można w najlepszym wypadku spowolnienia tempa wzrostu, co nie sprzyja rozbudzaniu apetytów inwestycyjnych.

 

Restrukturyzacje w Polsce. Raport 2018 Q1 – ze szczególnym uwzględnieniem przyspieszonego postępowania restrukturyzacyjnego

Kancelaria Zimmerman Filipiak Restrukturyzacje wraz z platformą analityczną SpotData przeanalizowała postępowania restrukturyzacyjne w I kwartale obecnego roku. Widoczne jest rosnące zainteresowanie tą formą naprawczą, lecz niekoniecznie przekłada się to na wyższą ich skuteczność. Czasy trwania postępowań są nieznacznie dłuższe niż pod koniec grudnia 2017, a liczba zatwierdzonych układów rośnie, ale powoli.

 

W pierwszym kwartale 2018 roku kontynuowany jest wzrostowy trend liczby otwieranych postępowań restrukturyzacyjnych. Zgodnie z naszymi danymi sądy otworzyły 105 postępowań restrukturyzacyjnych, czyli aż o 16 więcej (15 proc.) niż przed rokiem. Odpowiedzialne za ten wzrost jest zwiększone zainteresowanie przyspieszonymi postępowaniami układowymi – do trzeciego kwartału 2017 ich liczba wynosiła około 50, a w pierwszych trzech miesiącach obecnego roku ogłoszono otwarcie już 60 postępowań tego rodzaju.

 

 

Można wyróżnić dwie przyczyny rosnącej liczby restrukturyzacji. Z jednej strony, wyższe koszty pracownicze i materiałowe, prowadzące do obniżania się marż w handlu i budownictwie oraz zatory płatnicze sprawiają, że coraz większy odsetek  podmiotów doświadcza trudności z regulowaniem zobowiązań – pomimo doskonałej koniunktury. Z drugiej strony, rośnie popularność procedury restrukturyzacji, która dla wielu firm staje się szansą na szybsze wyjście z pułapki nadmiernego zadłużenia (choć nierzadko jest to też forma zwykłej ucieczki przez zobowiązaniami).

Najwyższą efektywnością, mierzoną jako stosunek zatwierdzonych układów do rozpoczętych postępowań, cechują się przyspieszone postępowania układowe. Ze wszystkich rozpoczętych postępowań, 27 proc. tego typu spraw zakończyło się zatwierdzeniem układu. W przypadku postępowań sanacyjnych jest to tylko około 7 proc., a w układowych 15 proc.

 

 

Istnieje bardzo wysoka korelacja między liczbą średnich i dużych spółek (zatrudniających powyżej 49 osób) w województwach a liczbą restrukturyzacji. Widać to na wykresie nr 11. Mniej restrukturyzacji, niż wskazywałaby na to ogólna tendencja, odbywa się w Mazowieckim, a więcej na Dolnym Śląsku. Patrząc na relację między liczbą restrukturyzacji a liczbą firm, widać, że relatywnie więcej spółek prawa handlowego podlega restrukturyzacji na Śląsku, Pomorzu Zachodnim oraz na Podlasiu, a najmniej na Pomorzu i w Małopolsce. Jedną z przyczyn wydaje się być wyższy odsetek spółek trudniących się handlem hurtowym i detalicznym w regionach, w których restrukturyzacja jest częstsza – czyli spółek, które statystycznie częściej doświadczają problemów finansowych.

 

 

W pierwszym kwartale 2018 roku otwartych zostało 60 przyspieszonych postępowań układowych, co w porównaniu do analogicznego okresu roku poprzedniego oznacza to wzrost o 17 proc. Łącznie od początku obowiązywania prawa restrukturyzacyjnego otwartych zostało 419 postępowań tego rodzaju. Wraz z rosnącą liczbą otwieranych postępowań, wyższa jest również liczba zatwierdzanych układów – było ich w pierwszym kwartale 21, czyli o ok. jedną czwartą więcej niż w analogicznym okresie roku poprzedniego. Łącznie od początku 2016r. zatwierdzono już 115 układów.

 

 

W części studiów przypadku przeanalizowane zostały następujące zagadnienia:

  • Wpływ czasu trwania postępowania o otwarcie PPU a prawdopodobieństwo jego umorzenia
  • Współpraca wierzycieli, a zwłaszcza Banków, z dłużnikiem jako podstawa udanego PPU
  • Propozycje układowe w PPU na tle innych postępowań
  • Podział na grupy i niebezpieczeństwa z tym związane
  • Specyfika PPU dewelopera
  • Specyfika PPU emitenta obligacji
  • Czy można prowadzić PPU wobec dłużnika, który nie posiada zdolności do regulowania bieżących zobowiązań?

Artykuł dostępny pod linkiem.

 

Obawa przed obłożeniem sankcjami rosyjskiego producenta niklu winduje ceny tego surowca

W środę 18.04 cena niklu na London Metal Exchange poszybowała w górę o ponad 10% do prawie 16 tysięcy dolarów za tonę. Była to największa dzienna zmiana od 2008 roku. Ostatnimi dniami na ceny surowców wpływa przede wszystkim polityka handlowa USA oraz sankcje nakładane przez ten kraj na rosyjskie firmy. Nie inaczej było w tym przypadku. Rynek obawia się, że Ameryka nałoży sankcje na Norilsk Nickel, drugiego największego światowego dostawcę tego surowca. Eksperci uważają, że obłożenie sankcjami tej firmy jest mało prawdopodobne – nikiel używany jest w produkcji m. in. baterii do samochodów elektrycznych. Dodatkowo Norilsk Nickel jest ważnym producentem palladu, który wykorzystywany jest w katalizatorach samochodowych. Stąd też ewentualne sankcje mogłyby zachwiać światową branżą automotive, czego nawet USA pragnęłoby zapewne uniknąć.

 

 

 

W wyniku przeprowadzanych remontów i inwestycji spada liczba pasażerów na kolei
W lutym 2018 roku kontynuowany jest spadek liczby przewiezionych pasażerów do 23 mln (o 2,2% rok do roku). Wynika to z rozpoczętych na olbrzymią skalę inwestycji – w samym 2017 roku wydano na ten cel 18,5 mld zł. Do 2023 w ramach Krajowego Programu Kolejowego planowane jest zainwestowanie aż 67 mld zł. Przeprowadzane na tak wielką skalę remonty już teraz mają swoje odzwierciedlenie w zmniejszeniu punktualności oraz zwiększonej liczbie odwołanych pociągów. Część z pasażerów wybiera więc inne, ich zdaniem bardziej niezawodne, środki transportu.