Co oznacza niepokojące odwrócenie krzywej dochodowości w USA?

To jest wykres, który w ostatnich dniach na rynkach finansowych wywołał gigantyczne wrażenie, więc z kronikarskiego obowiązku musiałem go również odnotować w Danych Dnia. Chodzi o tzw., krzywą rentowności w Stanach Zjednoczonych, czyli różnicę między oprocentowaniem obligacji dziesięcioletnich i bonów trzymiesięcznych rządu USA. Różnica ta w piątek stała się ujemna, po raz pierwszy sierpnia 2007 r. W przeszłości odwrócenie krzywej, czyli spadek wspomnianej różnicy poniżej zera, bardzo często sygnalizowało recesję. Jest to więc niepokojący sygnał. Ale czy będzie to sygnał słuszny?

O co chodzi z odwróceniem krzywej rentowności?

W piątek rentowność obligacji dziesięcioletnich spadła o 10 pkt bazowych (0,1 pkt proc.), a od początku roku o 25 pkt. W tym samym czasie oprocentowanie trzymiesięcznego bonu utrzymało się bez zmian, ponieważ Fed nie zmieniał w tym czasie stóp procentowych (a stopy trzymiesięczne są uzależnione głównie od zmiany stóp przez Fed). Odwrócenie krzywej oznacza w uproszczeniu, że rynek oczekuje, iż stopy procentowe w ciągu dziesięciu lat będą niższe niż obecnie. Czyli oczekuje, że Stany Zjednoczone są na górce cyklu i wkrótce zaczną hamowanie, które będzie wymagało od banku centralnego luzowania polityki pieniężnej.

Od lat 70. XX wieku odwrócenie krzywej w sześciu na siedem przypadków poprzedziło recesję. Pesymiści wskazują ten fakt jako potwierdzenie, że w amerykańskiej, i tym samym światowej gospodarce dzieje się coś bardzo złego. Rynek w decyzjach tysiącach inwestorów „widzi” więcej niż poszczególni analitycy. Skoro nastąpiło odwrócenie krzywej, to znaczy, że idą złe czasy. Pesymizm wzmogły słabe odczyty indeksów PMI dla przetwórstwa przemysłowego z Europy, które są odczytywane jako sygnał recesji w światowym handlu.

Czy będzie kryzys?

Z drugiej strony, trzeba pamiętać, że dziś warunki na rynku stopy procentowej są nieco inne niż w przeszłości. Stopy są generalnie dużo niższe, a wiele analiz wskazuje, że niski koszt pieniądza będzie zjawiskiem trwałym ze względu na zmiany demograficzne w krajach rozwiniętych. Trudno zatem porównywać odwrócenie krzywej dochodowości dziś z analogicznymi zjawiskami sprzed 10, 20 czy 30 lat.

Ponadto, dane makroekonomiczne z USA nie są złe, w przeciwieństwie do tego, co działo się przy poprzednim odwracaniu krzywej. Na przykład, w ciągu sześciu miesięcy do sierpnia 2007 r., kiedy nastąpiło poprzednie odwrócenie krzywej, indeks oczekiwanych dochodów gospodarstw domowych (obliczany przez Uniwersytet Michigan) obniżył się aż o 10 pkt, czyli najmocniej od początku lat 90. Teraz, w ciągu sześciu ostatnich miesięcy, ten sam indeks wzrósł o 5 pkt i jest na najwyższym poziomie od 2002 r. Można przytoczyć dużo więcej danych, które pokazują, jak różni się obecna kondycja amerykańskiej gospodarki od momentu poprzedniego odwrócenia krzywej. Widać pewne oznaki słabości, ale nie jest ich tyle, ile w 2007 r. Mamy więc niepokojący sygnał, ale to nie musi być sygnał słuszny.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o rentownościach amerykańskich obligacji: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Historyczny odpływ inwestycji z rynku polskich obligacji

To, co wydarzyło się w styczniu na polskim rynku obligacji, może być zarówno ostrzeżeniem dla polskiej gospodarki, jak też podkreśleniem jej silnych punktów. Czas pokaże, która interpretacja jest bardziej słuszna. Na razie przychylałbym się do tej mniej oczywistej: że jest to wydarzenie pozytywne.

Z danych o bilansie płatniczym, publikowanych co miesiąc przez Narodowy Bank Polski (dane pokazują saldo wszystkich transakcji z zagranicą z tytułu handlu, transferów i inwestycji) wynika, że w styczniu nastąpił gigantyczny odpływ z polskiego rynku obligacji. Inwestorzy sprzedali netto papiery o łącznej wartości 3,8 mld euro, czyli najwięcej w historii. W relacji do PKB, łączny odpływ za 12 ostatnich miesięcy był najwyższy od stycznia 2009 r., czyli szczytu wielkiego kryzysu finansowego i wyniósł 1,3 proc.

Przyczyna tego zjawiska jest wiadoma. Już kilka dni temu Ministerstwo Finansów podało, że w styczniu bardzo dużo obligacji sprzedały azjatyckie banki centralne (można o tym przeczytać tutaj). Teraz widać, jaki to miało wpływ na ogólne przepływy dłużnego kapitału portfelowego.

Ponieważ kupowanie polskich obligacji przez banki centralne było w ostatnich latach traktowane jako wyraz stabilności i dojrzałości polskiego rynku i polskiej gospodarki, ruch w przeciwnym kierunku może zapalać lampkę ostrzegawczą. Może zarządzający rezerwami walutowymi uznali, że Polska nie jest już tak bezpieczna? Może tak być.

Ale możliwe jest też inne wyjaśnienie. Po znaczącym wzroście cen obligacji, wielu inwestorów realizowało po prostu zyski, uznając, że w tak szybko rosnącej gospodarce jak Polska wzrost cen obligacji (czyli spadek rentowności) nie powinien być zjawiskiem trwałym.

Ważny jest też inny aspekt tego zjawiska. Odpływ inwestycji zagranicznych z rynku obligacji został spokojnie zrekompensowany wzrostem popytu ze strony krajowego sektora bankowego. Wszystko odbyło się bez istotnych wstrząsów na rynku walutowym. Widać, że Polska jest w stanie wytrzymać wstrząs w postaci dużego odpływu kapitału portfelowego, inaczej niż w 2009 r., kiedy ruch kapitału wywołał gigantyczną dewaluację waluty. Dlaczego? Jest to m.in. efekt zrównoważenia na saldzie obrotów bieżących, czyli znaczącego zmniejszenia uzależniania finansowania krajowych wydatków przez zagraniczny kapitał. Polska pod względem tzw. równowagi zewnętrznej jest dużo bezpieczniejsza niż 5-10 lat temu.

  Autor: Ignacy Morawski


Źródło danych o napływie/odpływie inwestorów na polskim rynku papierów dłużnych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

 

Rosną szanse na uporządkowany brexit

Ze wszystkich zjawisk, które dołują w tym momencie europejską gospodarkę, brexit jest zapewne jednym z ważniejszych. Przypomnę, że strefa euro od dwóch kwartałów notuje mizerny wzrost w okolicach zaledwie 0,2 proc. kwartalnie, co zaczęła odczuwać już też polska gospodarka. Niepewność wokół handlu jest jednym z czynników obciążających europejską koniunkturę, a niejasne zasady dotyczące wyjścia Wielkiej Brytanii z UE (termin mija 29. marca) się do tego przyczyniają.

Dlatego bardzo pozytywną wiadomością jest wzrost szans na uporządkowane wyjście Wielkiej Brytanii z UE, zgodne z umową podpisaną w listopadzie zeszłego roku. Umowa została odrzucona przez brytyjską Izbę Gmin w styczniu, ale będzie głosowana ponownie i zyskuje zwolenników.

Z tego powodu kurs funta wzrósł w ostatnich dniach do najwyższego poziomu od kwietnia 2017 r., w Polsce cena waluty przekroczyła 5 zł, co widać na wykresie poniżej. Niezależni obserwatorzy wskazują, że szansa na przyjęcie umowy w głosowaniu 12. marca wynosi ok. 50 proc. Kolejna możliwość w hierarchii prawdopodobieństwa to odłożenie terminu wyjścia Wielkiej Brytanii z UE i próba renegocjacji umowy lub przeprowadzenia kolejnego referendum.

Skąd taka zmiana nastrojów w Westminsterze? Zwolennicy wyjścia z UE dostrzegli, że ich opór wobec umowy podpisanej z unią może doprowadzić nie do zmiany warunków, ale do zablokowania brexitu w ogóle. Są więc bardziej skłonni poprzeć umowę, która im się nie podobała – jeżeli tylko UE pójdzie na choć minimalne ustępstwa. Premier Theresa May zapowiedziała, że możliwe jest odłożenie brexitu, a Partia Pracy poparła ideę przeprowadzenia drugiego referendum.

Część chmur wiszących nad europejską gospodarką zaczyna się zatem rozwiewać. Część, bo umowa nie jest jeszcze załatwiona. Część, bo na horyzoncie jest jeszcze wojna handlowa z USA i prawdopodobne wprowadzenie przez Waszyngton ceł na europejskie samochody.

 

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych dotyczących kursu funta szterlinga: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Polskie firmy za mało inwestują. Czy PPK to zmienią?

Oprócz tego, że mamy mieć wyższe emerytury, to jeszcze polskie firmy mają się szybciej rozwijać. Taki jest cel Pracowniczych Planów Kapitałowych, największego w założeniu programu wspierania dobrowolnych oszczędności emerytalnych Polaków. Skupię się dziś na tym drugim celu, ponieważ wczoraj opublikowany został raport (do pobrania tutaj) Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami, którego SpotData jest współautorem, na temat roli PPK dla polskiej gospodarki.

PPK doprowadzą do zwiększenia PKB per capita…

W raporcie pokazujemy, jaki jest wpływ PPK na wzrost i wysokość PKB per capita w Polsce, demonstrując przy tym wiele ciekawych i ważnych zjawisk ekonomicznych związanych z funkcjonowaniem programu (zarówno po stronie szans jak i ryzyk). Jeden z istotniejszych wykresów, który pokazuję poniżej, dokumentuje ograniczenia kapitałowe, z jakimi zmagają się polskie prywatne firmy i które częściowo może pomóc znieść rozwój rynku kapitałowego. Widać to na przykładzie inwestycji w przeliczeniu na pracownika.

Polskie firmy prywatne nie tylko inwestują znacznie mniej niż firmy państwowe i zagraniczne, ale też znacznie większa jest wśród nich różnica między inwestycjami firm małych i dużych. Jedną z przyczyn jest zapewne utrudniony dostęp do finansowania zewnętrznego. W Polsce wiele jest firm, dla których ograniczeniem rozwojowym jest nie tyle brak umiejętności zdobywania nowych rynków, ale bariera kapitałowa. Sam miałem okazję z licznymi takimi przedsiębiorcami rozmawiać. Ta bariera sprawia, że wśród największych polskich przedsiębiorstw dominują firmy państwowe i zagraniczne.

Jeżeli PPK wpłyną na zbudowanie odpowiednio dużego i płynnego (to jest kluczowe!) rynku kapitałowego, to mogą w długim okresie podnieść wzrost PKB per capita w Polsce o ok. 0,1-0,3 pkt proc. rocznie, m.in. dzięki uwolnieniu potencjału rozwojowego polskich prywatnych firm. Zwiększy się też szansa na realizację jednego z filarów rządowej strategii rozwoju gospodarczego, która zakłada większy udział krajowego kapitału w inwestycjach.

… ale ich pozytywny wpływ wymaga spełnienia kilku warunków

Ale żeby tak się stało musi zostać spełnionych kilka istotnych warunków, m.in. Polska musi dbać o wysoką jakość rządów prawa, poprawić instytucjonalne otoczenie rynku kapitałowego oraz zwiększyć jakość corporate governance w spółkach skarbu państwa. Zapraszamy do lektury raportu!

 


Raport SpotData i IZFA „Kapitał dla rozwoju – Znaczenie Pracowniczych Planów Kapitałowych dla wzrostu gospodarczego i dobrobytu obywateli” dostępny do pobrania w poniższym linku:

Link do raportu

IFO spada jak kamień, DAX śmiało rośnie

Najważniejszy niemiecki indeks koniunktury spadł w lutym jak kamień. To wskazuje, że niemiecka gospodarka szura po dnie, choć do recesji wciąż jest jeszcze daleko. Jednocześnie tego samego dnia, kiedy IFO tąpnął, niemiecki indeks giełdowy DAX zanotował bardzo solidny wzrost. Rośnie zresztą tak już od paru tygodni. Możliwe, że spowolnienie gospodarcze w najbardziej uprzemysłowionych krajach, łagodząc obawy dotyczące podwyżek stóp procentowych w strefie euro i USA, okaże się dla stabilności światowej gospodarki zbawienne. Pisałem o takiej możliwości kilka dni temu.

W styczniu IFO obniżył się o 1,9 pkt, do 99,1 pkt, najniższego poziomu od niemal trzech lat. Tak mocny spadek w ciągu miesiąca zdarza się bardzo rzadko, ostatni raz miał miejsce niemal pięć lat temu, gdy europejska gospodarka zmagała się jeszcze z recesją. Niepokojące jest, że gwałtownie obniżył się subindeks IFO mierzący oczekiwania (cały indeks jest wypadkową pomiaru oceny sytuacji bieżącej i pomiaru oczekiwań). Spadł on ponad 3 pkt, co ostatni raz miało miejsce w sierpniu 2011 r., gdy na europejskich rynkach długu dochodziło do potężnych wstrząsów, stawiających Włochy i Hiszpanię na granicy niewypłacalności.

Czy będzie recesja w Niemczech?

 

Obecne odczyty IFO jeszcze nie wskazują na recesję. Są one zbieżne ze wzrostem PKB w granicach 1,5 proc. Wciąż można sądzić, że mamy do czynienia z mikrocyklem – wahaniami wokół długookresowego trendu wzrostowego. Ale coś mocno zgrzyta w niemieckiej gospodarce i na pewno uzasadnione jest pytanie, czy te zgrzyty nie przerodzą się w poważniejszą awarię?

Najgorszy wariant jest taki, że Niemcy dostają rykoszetem od spowalniającej gospodarki Chin, która z kolei ugina się pod ciężarem wojny handlowej. W lepszym wariancie przyczyną słabości gospodarki są w dużej mierze zjawiska przejściowe, takie jak zmiany standardów emisyjnych w przemyśle motoryzacyjnym czy problemy logistyczne wynikające z niskiego stanu wód na drogach śródlądowych.

Wiadomo, że spowolnienie trwające w Niemczech przełoży się najprawdopodobniej na złagodzenie tonu przez decydentów w Europejskim Banku Centralnym. Podwyżki stóp procentowych w tym roku raczej będą niemożliwe, a nie można wykluczyć łagodzenia polityki pieniężnej. Łagodniejsza postawa banków centralnych (w amerykańskim Fed widać to samo) może być pierwszym krokiem do ograniczenia skali spowolnienia na świecie. Wiele wskazuje na to, że to właśnie wyceniają rynki akcji w ostatnich tygodniach.

Indkes IFO na tle wzrostu PKB w Niemczech, dane kwartalne

    Autor: Ignacy Morawski


Źródło danych o PKB Niemiec: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Niska inflacja wywołała temat obniżek stóp procentowych

Środowe dane NBP o inflacji bazowej potwierdziły, że inflacja jest zjawiskiem praktycznie nieobecnym w polskiej gospodarce. Po odjęciu zmiennych cen żywności i energii, inflacja wyniosła zaledwie 0,6 proc. rok do roku w grudniu (jest to tzw. inflacja bazowa). Było to mniej od prognoz formułowanych pod koniec grudnia. Dodajmy do tego trwające na świecie spowolnienie gospodarcze, a mamy gotowy przepis na … obniżki stóp procentowych.

I voilà! W ostatnich dniach rynek kontraktów terminowych zaczął wyceniać możliwość takiej obniżki w przyszłym roku. Nie wycenia jeszcze pełnej obniżki o 0,25 pkt proc., ale sama możliwość takiego ruchu jest pewnym novum. Do niedawna wydawało się kuriozalnym pomysłem, aby w tak rozgrzanej gospodarce jak Polska obniżać stopy procentowe. Ale bardzo niska inflacja i sygnały spowolnienia nieco zmieniły te kalkulacje.

Oczywiście nic, co dzieje się w Polsce, nie jest oderwane od kontekstu światowego. W ostatnich dniach rynek zaczął wyceniać możliwość obniżek stóp procentowych również w USA. Teraz szansa na obniżkę stóp przez Fed w ciągu roku jest wyceniana na 20 proc., czyli dwukrotnie więcej niż przed miesiącem. Spadło również prawdopodobieństwo rozpoczęcia cyklu podwyżek stóp w strefie euro.

Choć takie sygnały to bezpośrednie odzwierciedlenie obaw o słabszy wzrost gospodarczy na świecie, to sądzę, że ochłodzenie w głowach bankierów centralnych może się światowej gospodarce przydać. Parcie przez Fed z podwyżkami stóp co kwartał stwarzało ewidentne ryzyko przereagowania – w historii po cyklu podwyżek Fed świat zawsze doświadczał jakichś turbulencji. Dłuższa pauza Fedu da światowej gospodarce trochę oddechu. Zaś podwyżki stóp w strefie euro byłyby w tym roku ewidentnie przedwczesne, strefa nie jest na nie gotowa, ma wciąż zbyt wysokie bezrobocie i zbyt niski wzrost gospodarczy. W Polsce sytuacja jest oczywiście inna, ale ostatecznie będziemy podążali za tym, co dzieje się na zachodzie Europy.

Na razie rynek tylko flirtuje z ideą obniżek stóp procentowych, nie wydaje mi się, by był to flirt poważny i rokujący. Ale może być to flirt przyjemny, który przyniesie pewne korzyści.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o inflacji bazowej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Polska, Słowacja i Węgry uodpornione na niemieckie spowolnienie

Spowolnienie w Niemczech dotyka niemieckich dostawców w regionie, ale nie wszystkie gospodarki Europy Środkowej i Wschodniej zwalniają. Polska, Słowacja i Węgry wciąż wykazują dużą odporność.

Europa Środkowa i Wschodnia to zaplecze produkcyjne Niemiec, więc naturalne jest, że w reakcji na wyraźne spowolnienie niemieckiego przemysłu negatywne tendencje widać też w regionie. Jednak nie wszystkie kraje reagują jednakowo na pogorszenie koniunktury na zachodzie Europy. Wyraźne spowolnienie widać w Czechach i Rumunii. Znacznie lepiej radzą sobie Polska, Słowacja i Węgry. Te różnice mogą wskazywać na ważne cechy gospodarek i obecnego cyklu koniunktury.

W Polsce i na Węgrzech dane o wzroście PKB w trzecim kwartale sugerują, że o ile przemysł i eksport słabną, to cała gospodarka (razem z usługami) ani myśli zwalniać. Wg porównywalnych danych, wzrost PKB w Polsce przyspieszył do 5,7 proc., na Węgrzech do 5 proc., a na Słowacji do 4,5 proc. W każdym przypadku były to dane lepsze niż w drugim kwartale. Inna sytuacja jest w Czechach i Rumunii, gdzie PKB spowolnił odpowiednio do 2,3 i 4 proc.

Wykres: Wzrost PKB w trzecim kwartale w krajach regionu Europy Środkowo- Wschodniej

Źródło: Spotdata, na podstawie danych krajowych urzędów statystycznych

Mocne odczyty PKB w wielu krajach regionu są zaskoczeniem, bo na zachodzie Europy widać wyraźne spowolnienie. O ile jeszcze w listopadzie 2017 odnotowano pięcioprocentowe wzrosty produkcji przemysłowej w strefie euro, to we wrześniu 2018 r. produkcja wzrosła tylko o niecałe 1 proc.. Szczególnie mocno ucierpiała motoryzacja w Niemczech. W samym sierpniu spadek w niemieckim automotive wyniósł aż o 13 proc. w ujęciu rocznym. Słabiej w strefie euro jest nie tylko pod kątem produkcji towarów ale też konsumpcji. Przykładowo, powakacyjna stagnacja w polskiej branży meblarskiej wynika właśnie ze słabości sprzedaży na rynku niemieckim.

Dlaczego w takim razie niektóre kraje Europy Środkowej radzą sobie tak dobrze? Jedną z przyczyn może być rozgrzany rynek pracy. To łączy wszystkie kraje regionu, ponieważ dobra koniunktura w ostatnich latach spotkała się tu ze strukturalnymi zmianami demograficznymi, czyli powolnym spadkiem krajowej podaży pracy. To przekłada się na szybki wzrost płac i konsumpcji. Ten czynnik może być w tym cyklu koniunkturalnym istotnym buforem chroniącym region przed spowolnieniem w strefie euro.

Dynamika wzrostu PKB w 2018 w trzecim kwartale – tabela

2018 Q3 Bułgaria Czechy Polska Rosja Rumunia Serbia Słowacja Słowenia Ukraina Węgry
Wzrost PKB, %  r/r 3,0% 2,3% 5,1% 1,3% 4,3% 3,7% 4,6% 3,8% 2,8% 4,8%

 

Przy czym Czechy i Rumunia zaczęły reagować na rozgrzanie rynku pracy podwyżkami stóp procentowych. I to może być jedna z przyczyn, dlaczego gospodarki tych krajów zaczęły w ostatnich kwartałach zwalniać. W Polsce i na Węgrzech stopy procentowe stoją w miejscu, banki centralne na razie ze spokojem przyglądają się szybkiemu wzrostowi płac. W Polsce można to łatwo wyjaśnić niską inflacją, ale na Węgrzech inflacja wynosi już niemal 4 proc.

Ciekawa jest sytuacja na Słowacji, ponieważ tam oznaki ożywienia wykazuje sektor automotive, który teoretycznie powinien być najbardziej wrażliwy na zmiany popytu w Niemczech. Na Słowacji wielkie nadzieje wiąże się z nowo uruchomioną fabryką Jaguara, która ma docelowo produkować 100 tys. samochodów rocznie i być jedną z przyczyn przyspieszenia dynamiki PKB z 3,8 proc. prognozowanych na ten rok do 4,5 w kolejnym. Po osiągnięciu pełnych mocy przerobowych przez nowy zakład w Nitrze aż 1,5 proc. wszystkich produkowanych samochodów na świecie będzie pochodzić właśnie ze Słowacji. Warto jednak podkreślić, że poza branżami związanymi z motoryzacją (czyli m. in. sektorem metalowym i maszynowym) koniunktura w przemyśle zauważalnie słabnie.

Fakt, że branża automotive w regionie wykazuje oznaki ożywienia (w Polsce w październiku tez widać było przyspieszenie produkcji w tej branży) może być pozytywnym sygnałem na przyszłość. Może to bowiem oznaczać, że popyt w Europie zachodniej zaczyna się odbudowywać po wiosenno-letniej stagnacji. Czy tak jest zobaczymy w kolejnych miesiącach.

 


Ramka:

Artykuł powstał na podstawie jednego z 10 cyklicznych raportów SpotData Research, które sygnalizują i analizują szanse i ryzyka biznesowe. W skład SpotData Research wchodzą 3 moduły tematyczne: Analizy makro, Mapa ryzyk oraz Analizy sektora. Więcej szczegółów na temat SpotData Research na stronie internetowej www.spotdata.pl/research

 

Autor: Kamil Pastor, analityk SpotData

Podwyżki stóp w USA obniżają wzrost gospodarczy na rynkach wschodzących

Amerykański bank centralny nie ustaje w cyklu podwyżek stóp procentowych. Ekonomiści z departamentu badań Fed obliczyli zaś, jaki ma to wpływ na rynki wschodzące. Wyszło im, że mocno negatywny. Na szczęście, Polska powinna być w miarę odporna.

Co się dzieje w USA ze stopami procentowymi?

Normalizacja polityki pieniężnej w USA, czyli powrót stóp procentowych do poziomu sprzed kryzysu, trwa w najlepsze. W czerwcu Fed podniósł stopę referencyjną do przedziału między 1,75-2 proc. i zapowiedział, że to nie koniec. W tym roku najprawdopodobniej czekają nas jeszcze dwie podwyżki, a w 2019 kolejne dwie. Może to oznaczać, że rok 2019 zakończymy ze stopami w USA na poziomie 3 proc. Z kolei zgodnie z zapowiedziami NBP stopy procentowe w Polsce mają pozostać na poziomie 1,5 proc. przynajmniej do końca 2019 roku. Oznaczałoby to, ze w Stanach stopy procentowe byłyby dwa razy wyższe niż w Polsce!

Powszechnie wiadomo, że stopy procentowe w Stanach mają bardzo duży wpływ na światową gospodarkę. Ale jak duży?

Według najnowszego artykułu ekonomistów z Banku Rozrachunków Międzynarodowych (Albagli, Cebalos, et. al. 2018) zmiany w amerykańskiej polityce pieniężnej mają tak samo istotny wpływ na rynek obligacji w krajach rozwijających się jak lokalna polityka pieniężna.  Jeszcze ciekawsze są wyniki obliczeń ekonomistów Rezerwy Federalnej Iacoviello i Navarro opublikowanych w maju: wzrost stóp procentowych w USA o 1 punkt procentowy powoduje po upływie dwóch lat spadek PKB (wobec scenariusza bez zmian stóp) w USA o 0,7 proc, w pozostałych krajach rozwiniętych średnio o 0,5 proc. po trzech latach, a w krajach wschodzących średnio aż o 0,8 proc. po czterech latach. Są to maksymalne efekty wpływu na PKB wynikające ze stworzonego przez ekonomistów modelu. Widać więc, że negatywne skutki podwyżek stóp są silniejsze dla rynków wschodzących niż dla samych Stanów Zjednoczonych oraz że występują one znacznie później niż dla samej Ameryki.

 

 

Ważny jest sposób, w który do tego spadku PKB dochodzi. PKB w krajach rozwiniętych spada poprzez kanał kursowy i zmniejszenie dynamiki handlu zagranicznego. Z kolei spadek PKB dla krajów rozwiniętych odbywa się przede wszystkim przez zmiany na rynkach finansowych. Dotyka to nawet kraje, które nie są powiązane handlowo ani kapitałowo ze Stanami Zjednoczonymi – rynki finansowe dostosowują się do sytuacji globalnej, czyli głównie tego, co się dzieje w gospodarkach rozwiniętych. Wpływ podwyżek stóp w USA na sytuację gospodarczą krajów rozwijających się jest więc ogromny i trudny do uniknięcia. Iacoviello i Navarro wskazują jednak, że wiele zależy od jakości fundamentów gospodarczych (stabilna inflacja, równowaga na rachunku bieżącym, stabilny poziom zadłużenia i wysoki poziom rezerw walutowych). W krajach niestabilnych wpływ podwyżek stóp w USA o 1 pkt proc. na PKB może przekraczać 2 proc. W krajach stabilnych wpływ jest znacznie mniejszy od średniej.

Inwestorzy finansowi, wbrew rozpowszechnionej opinii, potrafią dokładnie rozróżniać kraje silniejsze od słabszych. A przynajmniej nauczyli się tego w ostatnich latach.  Ahmed, Coulibaly i Zlate (2017) na podstawie analiz ekonometrycznych stwierdzili, że po 2000 roku inwestorzy w trakcie różnego rodzaju kryzysów rozróżniają poszczególne rynki wschodzące. Wcześniej ucieczki kapitału odbywały się na poziomie regionów, tzn. na wieść o kryzysie każda z gospodarek rozwijających się cierpiała mniej więcej tak samo. Obecnie, ze względu na szybszy dostęp do pewniejszych informacji, stan gospodarki krajowej nabrał znaczenia.

Czy Polska może czuć się bezpieczna?

Dla Polski ma to duże znaczenie, ponieważ Polska ma solidne fundamenty makroekonomiczne i powinna bronić się przed skutkami podwyżek stóp w Stanach. Wszystkie cztery kluczowe „wskaźniki bezpieczeństwa” mamy w normie – inflacja od dawna nie przekracza górnej granicy celu NBP, rachunek bieżący od kilku kwartałów fluktuuje wokół zera. Rezerwy walutowe mamy na odpowiednim poziomie – ok. 100 mld dolarów. Również wzrost gospodarczy jak i perspektywy na najbliższe lata są pozytywne.

Ważny z punktu widzenia stabilności finansowej jest fakt, że w Polsce nie doszło w ostatnich latach do istotnego wzrostu zadłużenia firm i gospodarstw domowych w relacji do PKB. Potwierdzają to oszacowania luki kredytowej, czyli różnicy między rzeczywistym przyrostem kredytu a jego długoterminowym trendem. Według obliczeń Banku Rozrachunków Międzynarodowych od 2012 spadła z 3,5 do obecnego poziomu -8 proc. PKB. Łączny kredyt w gospodarce od końca kryzysu rośnie w tempie ok. 7 proc. rok do roku. Jest to bardzo niska dynamika – przed kryzysem zdarzały się wzrosty ponad 30 procentowe.

Istotne jest zmniejszenie zadłużenia w walutach obcych, które generuje największe ryzyko z punktu widzenia stabilności finansowej. Niedopasowanie struktury walutowej zostało istotnie zmniejszone na skutek wydanej przez KNF rekomendacji S zabraniającej udzielania kredytów osobom fizycznym w walucie innej niż ta, w której uzyskują one wynagrodzenie. W tej samej rekomendacji obniżony został wskaźnik LtV do poziomu 80 proc. Wiele kontrowersji wzbudziła także wydana w 2010 roku rekomendacja T, która wprowadziła limit relacji wydatków na obsługę długu dla gospodarstw domowych do dochodów na poziomie nawet 50 proc. Twierdzono, że tak niski wskaźnik DtI doprowadził do zahamowania polityki kredytowej banków i odpływ klientów do sektora parabanków. Znacznie zwiększono również wymogi kapitałowe dla banków ponad poziom zalecany przez np. Bazyleę II. Bardzo ostra i konserwatywna polityka KNF nie pozwoliła do stworzenia bąbla kredytowego na żadnym z ważnych systemowo rynków.

Kolejnym czynnikiem osłabiającym negatywny wpływ podwyżek stóp w USA jest fakt, że Polska jest o wiele silniej związana z gospodarką europejską. Zdecydowana większość naszego handlu odbywa się właśnie z krajami Unii Europejskiej. Z tego też powodu zdecydowana większość transakcji przeprowadzana jest w euro, a nie w dolarze. Powoduje to, że ewentualne negatywne efekty  wystąpią praktycznie tylko przez kanał zwiększonej premii za ryzyko.

Inni ucierpią bardziej – kluczowa rola zadłużenia i przepływów kapitału

Nie wszystkie rynki wschodzące są jednak tak zrównoważone makroekonomicznie jak Polska i Europa Środkowa. W 2015 roku, kiedy Fed rozpoczął cykl podwyżek, spadły również ceny surowców, co doprowadziło do pogorszenia się dochodów gospodarek rozwijających się. Silnie zadłużone w dolarach przedsiębiorstwa zaczęły doświadczać problemów. Działo się tak, ponieważ najistotniejszymi odbiorcami kapitału były wbrew pozorom przedsiębiorstwa, a nie rządy. Świadczy o tym silny wzrost zadłużenia przedsiębiorstw niefinansowych – w 2008 średnio 61 proc. PKB, a w 2017 aż 104 proc. PKB.  Z jednej strony zaczęły wzrastać koszty spłaty odsetek od długu, a z drugiej spadły przychody ze sprzedaży surowców. Co gorsza, zaciągnięty dług często był denominowany w dolarach, szczególnie w krajach o gorszej reputacji płatniczej. Dużo kapitału płynęło również do sektorów o niskiej produktywności (budownictwo i nieruchomości) co w kilkuletniej perspektywie mogło pogarszać perspektywy wzrostu gospodarczego. Znaczenie miało również niedopasowanie struktury walutowej – firmy brały kredyty w dolarach a przychody uzyskiwały w walutach lokalnych. W trakcie kryzysu, kiedy waluta lokalna znacznie się osłabi odsetki w ujęciu realnym wzrosną, a przychody, które mogłyby sfinansować ich spłatę spadną.

 

 

Dla niektórych krajów takich jak Brazylia, Argentyna i Turcja cechujących się nadmiernym zadłużeniem dolarowym, niewłaściwie prowadzoną polityką gospodarczą normalizacji polityki pieniężnej w USA już teraz oznacza gigantyczne problemy. Spiętrzyły się cztery wzajemnie potęgujących się negatywne czynniki: niższe niż np. 10 lat temu ceny surowców, słabsze perspektywy wzrostu gospodarczego, silniejszy dolar i wyższe koszty spłaty długu. Wyjście z kryzysu będzie bardzo trudne, ponieważ o ile ceny surowców mają pewien potencjał wzrostowy to perspektywy dla pozostałych obszarów pozostają raczej negatywne – podwyżki stóp w USA będą kontynuowane, a potencjalne wojny handlowe pogarszają światowy wzrost gospodarczy.

Kluczowe dla stabilności globalnej gospodarki może być zachowanie gospodarek azjatyckich, a szczególnie Chin – tam bowiem w ostatnich latach doszło do bardzo silnego wzrostu zadłużenia przedsiębiorstw. Na razie jednak Chiny się bronią przed skutkami zaostrzenia polityki pieniężnej w USA.

 

Źródło wykresów: Opracowanie własne na podstawie danych Banku Rozrachunków Międzynarodowych

Autorzy: Justyna Dąbrowska, Ignacy Morawski, Kamil Pastor

Kto traci, a kto zyskuje na drogiej ropie

W miniony weekend kraje OPEC zdecydowały się podnieść wydobycie o 1 mln baryłek dziennie. O ile krótkoterminowo powinno uspokoić to nieznacznie uspokoić rynek to nie ma co oczekiwać spadków cen. Z jednej strony droga ropa nie jest aż tak dotkliwa dla gospodarek rozwiniętych jak się powszechnie wydaje, a z drugiej strony jest kluczowym zwornikiem stabilności finansowej i społecznej eksporterów.

W weekend na rynku ropy mieliśmy do czynienia z prawdziwym rollercoasterem. Wszystko zaczęło się od piątkowej decyzji krajów OPEC o zwiększeniu wydobycia ropy o 600 tys. baryłek dziennie.  Zostało to negatywnie odebrane przez rynek – wzrost produkcji w tej wysokości nie wypełniłby luki po ok. 3 mln niższych dostawach ze strony Wenezueli i Iranu. Ropa Brent zdrożała więc o ponad 3 dolary. Natomiast w sobotę, na spotkaniu OPEC+ (kraje OPEC i kraje byłego ZSRR)  podano informację  o zwiększeniu wydobycia o 1 mln. baryłek dziennie. Ta wiadomość została przyjęta z zadowoleniem przez rynek – ceny spadły z ok. 76 do 74 dolarów. Kluczowe było przedstawienie ścieżki wzrostu produkcji zakładającej osiągnięcie oczekiwanego poziomu już pod koniec obecnego roku. Miałoby się to stać głównie za przyczyną Arabii Saudyjskiej jako, że pozostałe kraje OPEC fizycznie nie byłyby w stanie szybko zwiększyć poziomu wydobycia. Wydaje się, że to właśnie Arabia wygrała najwięcej w trakcie weekendowego szczytu.  Zwiększenie wydobycia o 1 mln baryłek dziennie pozwoli częściowo zaspokoić oczekiwania świata przy minimalizacji szansy na zmniejszenie się cen ropy.

Cykliczne kalkulacje

Bardzo mało prawdopodobne jest szybkie zwiększenie podaży ropy na rynku. Z ekonomicznego i technicznego punktu widzenia zdecydowana większość producentów nie jest w stanie w średnim okresie zwiększyć wydobycia. Trzyletni okres niskich cen ropy zapoczątkowany w 2014 roku skutkował  zmniejszeniem światowych wydatków kapitałowych na nowe inwestycje o prawie połowę. Z kolei bez prac eksploracyjnych i budowy nowej infrastruktury znacznie obniża się poziom przyszłego wydobycia. Niska podaż ropy winduje więc ceny w górę, co jest silnym bodźcem dla firm do rozpoczynania nowych inwestycji. Po kilku latach, kiedy wydobycie ruszy pełną parą, rynek jest zalewany ropą, na którą nikt nie zgłasza popytu. W efekcie ceny silnie spadają, a cały cykl rozpoczyna się od początku. Silne wahania cen ropy przenoszą się z kolei na tempo wzrostu gospodarczego i inflację potęgując ich zmienność.

Z kolei im wyższa cena tym szybciej podaż zrównoważy się z popytem. Wynika to ze zróżnicowania jednostkowego kosztu wydobycia pomiędzy krajami i rodzajami złóż. Najniższy jest on w krajach Bliskiego Wschodu (średnio około 20-30 dolarów za baryłkę), następne w kolejności jest wydobycie z platform wydobywczych (średnio około 40 dolarów), konwencjonalnych złóż lądowych (średnio około 50-60 dolarów za baryłkę), a najwyższy z różnego rodzaju alternatywnych źródeł wydobycia (nawet powyżej 60 dolarów). Amerykańska ropa z łupków jest droga w wydobyciu, ale jej produkcja szybko reaguje na zmiany cen – rośnie gdy ceny rosną, a spada gdy ceny spadają. Z kolei koszt wydobycia ropy z Bliskiego Wschodu jest niski, ale produkcja w tych krajach dostosowuje się słabiej i nie zawsze reaguje na zmiany cen zgodnie z prawem podaży. Celem tych krajów jest w większym stopniu utrzymanie stałego poziomu przychodów z ropy, a nie zawsze ich maksymalizacja (np. Rosja po kryzysie 2008/09 zwiększała wydobycie ropy w celu zrekompensowania niższych cen). Kwestię tę zauważono już w latach 80’ poprzedniego wieku. Obecna cena sprawia, że na masową skalę opłacalne staje wydobycie amerykańskich łupków. Z jednej strony celem OPEC jest jak najwyższa cena w celu maksymalizowania swojego zysku, ale z drugiej strony kartel musi dbać również o to by nie stymulować zagranicznego wydobycia ropy oraz aby nie zdusić światowego wzrostu. Stąd też wynika zapewne powściągliwość w działaniach windujących cenę ropy przez OPEC, co ogranicza ryzyko zalewu światowych rynków amerykańską ropą łupkową.

Nowa rola

Można się zastanowić kto traci a kto zyskuje na częściej i silniej zmieniających się cenach ropy.  Wpływ wzrostów cen ropy na gospodarki krajów rozwiniętych nie jest już aż tak negatywny jak kiedyś, ale też nie jest już aż tak korzystny dla krajów eksporterów. Od lat 70’, kiedy podwyżki cen ropy zatrząsnęły światem zachodnim minęło już trochę czasu. Zachód częściowo uniezależnił się od tego surowca.  Dość powiedzieć, że w porównaniu do 1970 udział ropy w globalnej konsumpcji energii pierwotnej spadł z 50 proc. do ok. 30 proc. obecnie.  O ile w transporcie cały czas to ropa jest głównym źródłem energii, to urosła jej mocna konkurencja w postaci gazu ziemnego, OZE, a w przyszłości samochodów elektrycznych. Stworzono i wdrożono również mnóstwo rozwiązań technologicznych pozwalających znacznie efektywniej wykorzystywać ropę naftową. Podwyżki cen ropy, chociaż w dalszym ciągu dotkliwe, nie powodują już takich strat dla gospodarek rozwiniętych jak kilkadziesiąt lat temu. Wysokie ceny ropy mogą być wręcz korzystne dla światowego wzrostu – umożliwiają rozwój wydobycia ropy z łupków (korzyść dla USA) czy motywują do tworzenia nowych, efektywniejszych technologii. Można wręcz uznać, że droga ropa jest papierkiem lakmusowym światowej koniunktury – im droższa ropa tym lepsza sytuacja Chin (największego importera ropy) i tym lepsze perspektywy dla światowego handlu (oczywiście przy założeniu, że ceny nie wzrosły w wyniku ograniczenia podaży tego surowca).

Z kolei w przypadku krajów eksportujących ropę widoczne jest uzależnienie się od wysokich cen surowca. Relatywnie droga ropa i wiążące się z nią wysokie przychody budżetowe umożliwiły znaczne zwiększenie wydatków budżetowych na cele socjalne oraz import zachodnich dóbr konsumpcyjnych.  O ile więc koszty wydobycia ropy na Bliskim Wschodzie nadal pozostają relatywnie niskie, to koszty społeczne wydobycia ropy (uwzględniające potrzebę finansowania importu) wymagają o wiele wyższych cen – przykładowo dla Arabii Saudyjskiej w 2016 według szacunków MFW  było to około 52 dolarów. Niskie ceny ropy doprowadziły do znaczących deficytów budżetowych (15 proc. w Arabii Saudyjskiej w 2015 roku) i handlowych (8,7 proc. PKB w 2015 roku). Długoterminowo nie jest to do utrzymania dla żadnego z krajów OPEC, nawet Arabii, która zgromadziła ogromne rezerwy. Rozwiązania dla takich krajów są trzy – albo drastycznie zmniejszyć import narażając się na protesty ludności (przypadek Wenezueli), spróbować uniezależnić swoją gospodarkę od ropy albo po prostu czekać aż ceny wzrosną.

Zmieniła się również sytuacja geopolityczna – bezpieczeństwo energetyczne Europy i USA poprawiło się, a Chin pogorszyło. Od lat 60’ ropa płynęła na Zachód, a pieniądze na Wschód co zwiększało deficyty handlowe krajów rozwiniętych. W ostatnich latach Zachód stał się bardziej samowystarczalny pod względem energetycznym (w czym oczywiście duża zasługa rewolucji łupkowej w USA).  Nie potrzeba już było kupować surowców energetycznych na taką skalę, w efekcie czego polepszyły się bilanse handlowe w krajach rozwiniętych. Ropa przestała więc płynąć z Bliskiego Wschodu do Europy i Stanów a zaczęła do Chin. Wraz z rozwojem gospodarki chińskiej zaczęła ona potrzebować gigantycznych ilości energii co przy braku odpowiednich zasobów krajowych oznaczało uzależnienie się od zewnętrznych źródeł energii. W tym kontekście strategia Nowego Jedwabnego Szlaku nabiera jeszcze więcej sensu – Chiny próbują uzależnić od siebie kraje, od których same importują ropę by móc zapewnić sobie bezpieczeństwo energetyczne.

Kraje OPEC nadal są w stanie stabilizować rynek ropy w wypadku krótkotrwałych szoków takich jak kryzys finansowy w latach 2008/09, czy Arabska Wiosna, która zmniejszyła wydobycie niektórych krajów OPEC. Nie są jednak w stanie wpływać na strukturalne trendy takie jak presja na efektywność energetyczną i rozwój samochodów elektrycznych.

Gospodarki krajów wschodzących cierpią przez podwyżki stóp w USA

Ożywienie gospodarcze w Stanach Zjednoczonych nadal trwa – wzrost PKB w I kwartale 2018 roku wyniósł 2,3% w specyficznym dla Amerykanów ujęciu, tzn. zannualizowanej różnicy pomiędzy kwartałami. Pomimo spowolnienia w porównaniu do wcześniejszych odczytów, w dalszym ciągu świadczy to o szybkim wzroście amerykańskiej gospodarki. Poprawia się sytuacja na rynku pracy, rosną wynagrodzenia oraz inflacja. Daje to argumenty Rezerwie Federalnej by kontynuować rozpoczęte w 2015 roku podwyżki stóp procentowych oraz proces normalizacji polityki pieniężnej.

Podwyżki stóp oznaczają jednak zwiększenie kosztów obsługi zadłużenia oraz zmniejszenie atrakcyjności akcji giełdowych. Wyższe stopy oznaczają droższe kredyty dla przedsiębiorstw i gospodarstw domowych, ale też wyższe rentowności obligacji. Wall Street obawia się podwyżek stóp procentowych, ponieważ oznaczałoby to konieczność znacznej korekty drogich obecnie akcji. Według wyliczeń np. Societe General czy Goldman Sachs przecena może wynieść nawet 15-25 procent całego indeksu S&P500. Z drugiej strony podwyżki wpływają na koszty obsługi długu. Rząd USA jest obecnie zadłużony na około 21 bilionów dolarów, co oznacza, że nawet nieznaczny wzrost kosztów jego obsługi może być bardzo dotkliwy dla budżetu.  Chociaż wyższe rentowności nie wpływają zazwyczaj na wysokość wypłacanych odsetek to zwiększają koszty emisji nowego długu jak i rolowania starego. Pod koniec kwietnia rentowności benchmarkowych 10 letnich obligacji przebiły nawet poziom 3%. Jest to o tyle istotne, że dalszy jej wzrost zakończyłby prawie 40 letni trend spadkowy. Przekroczenie 3% oznaczało, że obligacje najbezpieczniejszego pod względem finansowym kraju na świecie kosztowały mniej (rentowności i ceny obligacji poruszają się w przeciwnym kierunku) niż obligacje Polski – kraju będącego jeszcze bądź co bądź na dorobku.

Jedynym „sensownym” rozwiązaniem tej rynkowej aberracji było osłabienie się walut gospodarek krajów wschodzących, do których według inwestorów zalicza się Polska. Stąd też widoczne tak znaczna utrata wartości przez złotego wobec dolara, a w wyniku tego również wobec euro.  Złoty zakończył w ten sposób dość długi okres umacniania się.  Wydaje się, że nic ponad przejściowym osłabieniem naszej waluty nie powinno się zdarzyć – Polska rozwija się bardzo stabilnie, nie występują żadne nierównowagi – ani w obrotach handlowych z zagranicą ani w sferze kredytowej. Złoty osłabia się więc nie w wyniku problemów wewnętrznych lecz w wyniku globalnego pogorszenia klimatu wobec gospodarek rozwijających się.

Nie wszystkie kraje mają tyle szczęścia co Polska. Wiele gospodarek rozwijających się wykorzystało okres historycznie niskich stóp procentowych do znacznego zadłużenia się. Miało to pewien sens – kiedy indziej lepiej było rozpocząć realizację wielomiliardowych inwestycji jak nie w momencie, w którym koszt ich finansowania był tak niski. Szczególnie korzystne wydawało się to dla krajów o niepewnej wiarygodności, które już wcześniej miały problem z wypłacalnością takich jak np. Argentyna czy Turcja. Mogły one tanio zadłużać się w dolarze – mało która instytucja była na tyle odważna by pożyczać im w walucie krajowej. Nadmierne, niekontrolowane zadłużenie oraz niższe niż oczekiwano zwroty z często nietrafionych inwestycji w otoczeniu rosnących stóp procentowych było prostą receptą na krach i załamanie.

Kilka dni temu stopy procentowe w Argentynie zostały podniesione do najwyższego poziomu wśród 50 największych gospodarek – 40%. Bank Centralny Argentyny starał się dość desperacko ustabilizować spadającą na łeb na szyję wartość peso.  Argentyna, która od początku swojej historii bankrutowała aż 8 razy, być może w najbliższym czasie po raz kolejny będzie musiała wywiesić białą flagę.

Obecna normalizacja polityki pieniężnej w USA ma więc ogromne znaczenie dla kondycji często mocno zadłużonych krajów rozwijających się. Kilka najbliższych kwartałów będzie kluczowych dla wielu gospodarek południowoamerykańskich czy azjatyckich. Wszelkie wcześniejsze błędy w polityce gospodarczej czy polityce kredytowej zostaną zweryfikowane.