Pięć scenariuszy po zawetowaniu budżetu UE

W poniedziałek pojawiły się dwie wypowiedzi, z których wynika, jak trudno będzie Polsce osiągnąć w tym tygodniu porozumienie dotyczące budżetu UE z innymi krajami Unii Europejskiej. Ryzyko braku porozumienia jest bardzo duże, ale jednocześnie sądzę, że ryzyko utraty przez Polskę dużej części funduszy europejskich jest wciąż ograniczone. Poniżej przedstawiam możliwe scenariusze rozwoju sytuacji, które opracowałem konsultując się z kilkoma analitykami spraw europejskich.

Pełny artykuł dostępny na stronie Pulsu Biznesu – link.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Firmy będą chomikowały pracowników

Stopa bezrobocia w Polsce jest wciąż bardzo stabilna, co jest pozytywną informacją, biorąc pod uwagę skalę spadku PKB w tym roku. Ale jednocześnie plany firm wskazują, że liczba osób bez pracy może rosnąć. Jak mocno? Najważniejsze teraz będzie, czy firmy zobaczą perspektywę poprawy sytuacji w 2021 roku i zdecydują się chomikować pracowników – utrzymać ich w pracy mimo braku zadań dla nich. Sądzę, że jest szansa, że takie zjawisko wystąpi na całkiem dużą skalę. Tym bardziej, że rząd wprowadza kolejny pakiet pomocowy dla przedsiębiorstw.

Stopa bezrobocia rejestrowanego w październiku wyniosła 6,1 proc., czyli dokładnie tyle ile we wrześniu. W ciągu roku stopa ta wzrosła o 1,1 pkt proc., czyli relatywnie niewiele. Dla porównania, w rok po upadku Lehman Brothers wzrosła o 2 pkt proc. A teraz spadek PKB jest znacznie większy niż wtedy. Po odjęciu z danych efektów sezonowych, stopa bezrobocia wynosi 6,3 proc. i była stabilna w ostatnich miesiącach.

Jednak musielibyśmy mieć dużo szczęścia, by stopa bezrobocia w ogóle nie wzrosła w nadchodzącym czasie – nawet pomijając jej sezonowy wzrost zimą. Deklaracje firm wskazują, że są one raczej skłonne do zwalniania niż zatrudniania pracowników. Z comiesięcznych badań GUS wynika, że skłonność do zatrudniania (różnica między odsetkiem firm przewidujących wzrost zatrudnienia i odsetkiem firm przewidujących spadek zatrudnienia) wynosi w listopadzie od -0,1 proc. w usługach biznesowych do -19,3 proc. w hotelarstwie i gastronomii. A zatem więcej jest firm szykujących się do zwolnień niż tych, które planują zwiększanie zatrudnienia.

O ile może wzrosnąć stopa bezrobocia? Szacuję, że od 0,5 do 1 pkt proc., pomijając efekty sezonowe. To by oznaczało, że w kwietniu stopa bezrobocia rejestrowanego podawana przez GUS wyniesie ok. 7 proc. Wzrost będzie bolesny, ale to wciąż jest mniejszy wstrząs niż można było obawiać się wiosną. Przypomnę, że u progu epidemii powszechne były prognozy, że stopa bezrobocia wzrośnie do dwucyfrowych poziomów (sam tak sądziłem).

Rynek pracy na pewno ratują poprawiające się perspektywy na przyszły rok. Szczepionki, nowe technologie testowania oraz powolne nabywanie odporności na koronawirusa przez coraz większy odsetek ludzi na świecie sprawiają, że panuje powszechne przekonanie, że w ciągu kilku kwartałów epidemia minie. Wtedy aktywność gospodarcza powinna wrócić do normy. Możliwe jest nawet, że duże wsparcie fiskalne sprawi, że aktywność przejściowo będzie bardzo wysoka. Dziś optymizmu pod tym względem jest znacznie więcej niż na wiosnę.

Z powodu tych poprawiających się oczekiwań część firmy może zechcieć przetrzymać pracowników. Jak to się mówi w ekonomii – chomikować. Widać zresztą, że dziś plany dotyczące zatrudnienia są nieporównanie mniej pesymistyczne niż na wiosnę, mimo że sama fala epidemiczna jest nieporównanie większa. Te firmy, które mają solidniejszą pozycję płynnościową, będą starały się przeczekać jesienno-zimowy wstrząs. Tym bardziej, że struktura rynku pracy w Polsce jest taka, że po powrocie normalności znów trudno będzie znaleźć wykwalifikowanych pracowników. Wielu przedsiębiorców, którzy mają gotówkę na przetrwanie i którzy patrzą długookresowo, zdaje sobie z tego sprawę.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
W zyskach firm nie widać epidemii. Dlaczego?

Kondycja przedsiębiorstw w Polsce w czasie kryzysu epidemicznego jest trudna – niektórych branż wręcz bardzo trudna. A jednocześnie tego faktu w ogóle nie widać w danych o wynikach finansowych dużych przedsiębiorstw. Przychody owszem mocno spadły. Ale zyski latem były na poziomie zeszłorocznym i nawet powyżej długookresowego trendu.

Jak wyjaśnić tę odporność wyników firm na kryzys? Jest kilka powodów. Jeden, pewnie najciekawszy z punktu widzenia przyszłości gospodarki, jest taki, że kryzys podzielił firmy na przegranych i wygranych – tych drugich wcale nie jest tak mało.

W trzecim kwartale łączny wynik finansowy netto wszystkich firm w Polsce, które zatrudniają co najmniej 50 osób i nie są firmami finansowymi (czyli np. bankami), wyniósł 35 mld zł i był aż o 13 proc. wyższy niż w analogicznym kwartale zeszłego roku. Stało się tak mimo spadku przychodów o ponad 2 proc. rok do roku.

Warto spojrzeć na wykres i dostrzec różnicę między reakcją przychodów i zysków. Przychody spadły w czasie kryzysu w bezprecedensowym stopniu. Ale w zyskach kryzysu nie widać. Zyski są wręcz powyżej długookresowego trendu. 

Firmom na pewno bardzo pomogły rządowe tarcze antykryzysowe. Pozwoliły one wyraźnie ograniczyć koszty płacowe, a jednocześnie transfery gotówki – niewidoczne w przychodach – pozwoliły na pokrycie części kosztów.

Innym powodem odporności zysków jest zapewne fakt, że największe straty mogły być skoncentrowane w sektorze małych przedsiębiorstw, których nie widać w danych – siłownie, restauracje, firmy przewozowe, firmy eventowe, firmy marketingowe itd. są najczęściej małymi przedsiębiorstwami. Obawiam się, że tam odbyła się finansowa rzeź, której tu po prostu nie widać.

Niewidoczne w danych zagregowanych jest też inne zjawisko – bardzo mocne zróżnicowanie wyników firm. Jedni w kryzysie tracą, dla innych otworzył on nowe perspektywy. Żeby pokazać to zróżnicowanie skorzystałem z danych firm giełdowych – tych, które są na parkiecie co najmniej od 10 lat. Pokazałem zróżnicowanie między ich wynikami netto*. Jak widać na wykresie, zróżnicowanie wzrosło w 2020 roku do najwyższego poziomu w historii. To jest K-kształtna gospodarka, w której jedni jadą w górę, a inni spadają.

Sądzę, że to ostatnie zjawisko jest dość istotne dla zrozumienia natury kryzysu i tego, co może wydarzyć się po nim. Epidemia nie zniszczyła fundamentów gospodarki w takim stopniu, jakiego się obawiano w marcu i kwietniu. Część firm pada i im trzeba pomóc, ale wiele przedsiębiorstw jest w stabilnej kondycji. Ten kryzys uderzył punktowo. Nie jak walec, rozjeżdżający wszystkich, a bardziej jak młot pneumatyczny. Fakt, że udało się utrzymać stabilność wielu firm, powinien pozwolić odbudować aktywność w przyszłym roku.

*Wskaźnik zróżnicowania wyników firm powstał w następujący sposób. Dla każdej firmy policzony zostało odchylenie wyniku netto w danym kwartale od długookresowej średniej (mierzone jako liczba odchyleń standardowych od średniej). Następnie policzone zostało odchylenie standardowe tego wskaźnika w grupie wszystkich firm w każdym kwartale. Wskaźnik ten pokazuje, czy wyniki firm zmierzają w podobnym kierunku (wtedy jest blisko zera) czy w odmiennych kierunkach (wtedy rośnie).

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
Najnowsze dane wskazują na recesję, ale wciąż mniejszą niż wiosną

Konsumpcja mocno dołuje, wraz z nastrojami konsumentów. Ale przemysł wciąż się chyba trzyma relatywnie stabilnie. Takie wyciągam wnioski z różnych danych i sygnałów, które otrzymuję na bieżąco z gospodarki. W tym momencie jesteśmy najprawdopodobniej na dnie recesji wywołanej kolejną falą epidemii i od przyszłego miesiąca powinno zacząć się ożywienie. Jeżeli oczywiście spadki fali epidemicznej w Europie, widoczne od kilkunastu dni, zostaną podtrzymane.

Oto kilka wskaźników, które pozwalają ocenić obecny stan polskiej gospodarki. Wszystkie pokazuję też na wykresach, które pozwalają ocenić głębokość obecnego spowolnienia w relacji do tego z wiosny.

GUS opublikował wczoraj comiesięczne dane o nastrojach konsumentów, pochodzące z regularnego badania ankietowego. Nastroje wyraźnie się pogorszyły w listopadzie – wskaźnik wyprzedzający ufności konsumenckiej spadł o 10,9 pkt, do -31,1 pkt. Oznacza to, że nastroje są gdzieś w połowie drogi między letnią górką a wiosennym dnem, do którego wciąż jeszcze daleko.

Na podobne wnioski wskazują dzienne dane Google’a dotyczące częstotliwości wizyt Polaków w miejscach handlu i rozrywki. W środę 18. listopada wskaźnik ten znajdował się 45 proc. poniżej normy, co oznacza pogorszenie o ok. 15 pkt proc. w porównaniu z momentem przed zamknięciem galerii handlowych. Jako normę firma określa średni odczyt z pierwszych tygodni tego roku. Dla porównania wiosną wskaźnik znajdował się 55-60 proc. poniżej normy, a latem ok. 10 proc. powyżej normy. Te dane zatem wskazują na nieco głębsze osłabienie aktywności zakupowej Polaków niż dane GUS, ale warto pamiętać, że spadek częstotliwości wizyt w miejscach handlowych może przeceniać spadek konsumpcji – ludzie robią część zakupów poza miejscami handlu (lub w takich, których Google nie rozpoznaje jako miejsca handlowe), a poza tym za część spadku uczęszczania do tego typu miejsc odpowiada redukcja spacerów, a nie zakupów.

Jednocześnie wciąż nie widać, by wstrząs popytowy w konsumpcji przekładał się bardzo wyraźnie na aktywność w przemyśle. Dzienne dane Polskich Sieci Elektroenergetycznych wskazują, że popyt na prąd w systemie jest podobny do tego sprzed roku. Nie widać żadnych sygnałów zamrożenia aktywności produkcyjnej, takich, jak występowały wiosną. To nie znaczy jeszcze, że produkcja nie spada – tego nie wiemy, bo zużycie prądu jest mało wrażliwe na niewielkie wahnięcia aktywności przemysłowej. Ale to znaczy, że nie mamy do czynienia z wyłączaniem linii produkcyjnych na dużą skalę.

Te sygnały z przemysłu potwierdzają opinie przedstawicieli sektora, z którymi się stykam. W czwartek miałem okazję rozmawiać z przedstawicielem stowarzyszenia skupiającego firmy przemysłowe z branży bardzo wrażliwej na zmiany koniunktury. Mówił, że firmy mają ręce pełne roboty, a czwarty kwartał jest ewidentnie lepszy niż wskazywały obawy pod koniec października.

Wszystkie sygnały razem sugerują, że gospodarka doznaje wstrząsu, ale wciąż jest to wstrząs znacznie mniejszy niż wiosną.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Nie możemy zablokować budżetu UE

Polska i Węgry szykują się do zablokowania pakietu budżetowego Unii Europejskiej, czyli tradycyjnych wieloletnich ram budżetowych Unii Europejskiej na lata 2021-2027 i towarzyszącego im nowego, potężnego Funduszu Odbudowy. Powodem jest planowane wprowadzenie przez UE mechanizmu, zgodnie z którym kraje naruszające praworządność mogą mieć blokowane wypłaty – jeżeli tak zdecyduje większość krajów członkowskich.

Spór będzie na pewno bardzo ostry, ale Polska jest w sytuacji, w której ze względu na interes własny nie może zablokować budżetu. Straty finansowe byłyby za duże. Krążąca wśród polityków i ekspertów rządu koncepcja, że Polska może relatywnie łatwo zasypać dziury finansowe wywołane ewentualną blokadą jest niestety błędna. Utrata tych funduszy może potencjalnie oznaczać spowolnienie procesów rozwojowych w Polsce.

Zacznijmy od tradycyjnego budżetu UE, opartego o wieloletnie ramy finansowe. Mamy z niego otrzymać ok. 1,5 proc. PKB netto rocznie, co jest równe ok. 40 proc. wartości inwestycji publicznych realizowanych w kraju. Można sobie wyobrazić efekty cięcia o połowę wydatków infrastrukturalnych w kraju, który ma przed sobą wyjątkowo radykalną transformację energetyczną, wciąż bardzo słaby system transportu kolejowego i jest raczej słabo przygotowany do rewolucji cyfrowej.

Niektórzy politycy twierdzą, że blokada nowych ram finansowych nie wyrządzi Polsce szkód, ponieważ budżet UE będzie funkcjonował w oparciu o tzw. prowizoria budżetowe, czyli po prostu przedłużenia dotychczasowych zasad finansowania. Niestety może się to okazać założenie błędne. Do wypłaty konkretnych pieniędzy są potrzebne nowe rozporządzenia i bardzo możliwe, że po prostu dużą część pieniędzy stracimy. Inny argument polityków rządowych jest taki, że możemy po prostu sami wyemitować obligacje i sfinansować program inwestycyjny. Niestety to też jest niemal niemożliwe. Budżet państwa po kryzysie będzie tak napięty, że nie da się wprowadzić dużego programu inwestycji bez bardzo bolesnych cięć w innych dziedzinach.

Przejdźmy do funduszu rekonstrukcji, który jest pierwszą w historii próbą sfinansowania dużego programu inwestycji z długu emitowanego przez samą Unię Europejską. Mamy z funduszu otrzymać ok. 5 proc. PKB w formie bezpośrednich grantów, z czego aż 70 proc. ma być przyznane w okresie dwóch lat – oznacza to podwojenie (!) transferów w relacji do tradycyjnego budżetu UE w krótkim okresie. Drugie tyle mamy otrzymać w formie atrakcyjnych pożyczek, które będziemy spłacali przez 30-40 lat i które są znacznie bardziej atrakcyjną formą finansowania niż emisja długu publicznego.

Rezygnacja tylko z funduszu rekonstrucji z tych pieniędzy oznaczałaby obniżenie rocznego wzrostu PKB w Polsce o ok. 1 pkt proc. przez kilka lat. Gdybyśmy stracili część pieniędzy z tradycyjnego budżetu, straty będą jeszcze większe, co w okresie postepidemicznym będzie niemożliwe do zaakceptowania.

Spór polityczny jest poważny. Mechanizm kontroli praworządności jest kontrowersyjny, nie ma bowiem bardzo dokładnie zdefiniowanych kryteriów jego stosowania. Można sobie wyobrazić, że zostanie otwarta furtka do kwestionowania alokacji finansowych w sytuacjach nie zawsze przejrzystych. Z drugiej strony, płatnicy netto do budżetu unijnego chcą gwarancji, że wspierają kraje, które nie niszczą praworządności. I ten postulat należy zrozumieć. Warto też dostrzec, że nie przeszkadza to w Europie nikomu oprócz Polski, gdzie dokonano ewidentnego politycznego skoku na Trybunał Konstytucyjny, i Węgier, gdzie trwa budowa politycznej oligarchii, finansowanej między innymi z pieniędzy UE.

Trudno mi sobie wyobrazić, że ten spór mógłby zakończyć się faktycznym wyjściem Polski z mechanizmów funduszu rekonstrukcji lub ograniczeniem budżetu UE. Koszty byłyby zbyt potężne.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Optymizm kontratakuje. Czy słusznie?

Coraz więcej prognoz pojawiających się na rynku zakłada bardzo optymistyczny scenariusz dla gospodarki globalnej w nadchodzących latach. Wciąż poruszamy się jak we mgle i ryzyka związane z epidemią nie mijają, ale istotny może być fakt, że tzw. rozkład ryzyk się wyrównał. Nie patrzymy już na przyszłość wyłącznie przez pryzmat scenariuszy bazowych, złych i bardzo złych, ale też dobrych i bardzo dobrych.

Kilka dni temu bank Goldman Sachs opublikował prognozy, z których wynika, że polska gospodarka może urosnąć w nadchodzących dwóch latach (2021 i 2022) łącznie o ponad 10 proc., co oznacza, że wróci na ścieżkę przedepidemiczną – za dwa lata będziemy pod względem dochodu tam, gdzie bylibyśmy bez epidemii. To jedna z najbardziej optymistycznych prognoz na rynku – dużo wyższa niż np. prognozy Narodowego Banku Polskiego, czy tzw. konsensusu analityków.

Pojawiły się też ciekawe prognozy banku Morgan Stanley dla całej światowej gospodarki. Ekonomiści banku twierdzą, że w 2022 roku globalne PKB będzie już wyżej niż byłoby gdyby nie epidemia.

Ten optymizm to efekt nieoczekiwanie pozytywnych wyników badań nad szczepionkami. Badania firm Pfizer i Moderna wskazały, że ich szczepionki mają 90 proc. skuteczność w redukcji ryzyka zachorowania. Wcześniej oczekiwano, że jeżeli szczepionki okażą się skuteczne to z ok. 60 proc. efektywnością. Ostatnie dni przyniosły zatem duży krok na przód – potwierdzono, że efektywne szczepionki istnieją oraz osiągnięto w fazie badań klinicznych doskonałe wyniki.

To sprawia, że istnieje realna perspektywa powrotu do normalności w perspektywie kilku kwartałów. A przypominam już po raz kolejny, że oczekiwania mają ogromne znaczenie dla bieżącej aktywności gospodarczej. Na giełdach już mocno drożeją akcje spółek w sektorach dotkniętych przez epidemię – banków, firm odzieżowych, firm motoryzacyjnych. Innymi słowy, na kontrataku optymizmu korzysta tradycyjna gospodarka.

Ale czy przypadkiem ten optymizm nie zaszedł za daleko?

Na pewno jest kilka czynników, które mogą sprawić, że najbliższy rok będzie w gospodarce bardzo bolesny. Po pierwsze, jesienno-zimowa fala może okazać się dłuższa i ostrzejsza niż wiosenna – zanim doczekamy się szczepionki, część firm może po prostu zniknąć. Po drugie, szczepienie kilku miliardów ludzi może potrwać długo – nawet szczepienie miliarda osób w krajach rozwiniętych może trwać kilka kwartałów. W tym czasie kolejne firmy mogą znikać z rynku. Po trzecie, na razie informacje o skuteczności szczepionek pochodzą z komunikatów firm – żadna szczepionka nie otrzymała jeszcze regulacyjnej aprobaty. Tutaj też pewnie zaszyta jest jakaś mała niepewność. Po czwarte, są też ryzyka, które ujawnią się dopiero po rozpoczęciu szczepień setek milionów ludzi, a których nie widać w próbach opartych o kilkadziesiąt tysięcy uczestników – tu są ukryte tzw. niewiadome niewiadome (czyli nie wiemy jaki rodzaj ryzyka może się pojawić).

Jednak nawet biorąc pod uwagę te zastrzeżenia, bilans informacji z ostatnich dwóch tygodni jest z ekonomicznego punktu widzenia zdecydowanie pozytywny. Sądzę, że nikt nie oczekiwał, że pojawią się instrumenty wygaszenia epidemii w perspektywie paru miesięcy. Walka toczy się o to, czy odzyskamy wiarę w przyszłość – wiarę w to, że wrócimy do normy w takiej perspektywie, w której możemy podtrzymać fundamenty stabilnej gospodarki. Na froncie tej walki sytuacja się poprawiła.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Dlaczego polski przemysł najszybciej wyszedł z kryzysu?

Po pierwszej fali epidemii polski przemysł najszybciej wśród krajów UE wyszedł z kryzysu. Wprawdzie teraz mamy już nowe okoliczności, nową falę i nową recesję, jednak wnioski z analizy trendów przemysłowych z poprzednich miesięcy mogą być aktualne również w najbliższej przyszłości. Mamy w gospodarce strukturalne przewagi, które powinny nam pomagać w nadchodzących kwartałach. Zobaczymy, czy uda się je wykorzystać.

Z najnowszych danych Eurostatu wynika, że we wrześniu produkcja przemysłowa w Polsce była o 3,1 proc. wyższa niż przed rokiem (po odjęciu z danych efektów sezonowych). Tylko Portugalia i Słowacja odnotowały jeszcze dodatnią dynamikę, ale nieco niższą. W innych krajach produkcja była na minusie – często bardzo głębokim.

Dlaczego polski przemysł podniósł się najszybciej? Sądzę, że są trzy powody, a z nich dwa są trwałe.

Po pierwsze, Polska została dotknięta pierwszą falą epidemii znacznie mniej niż inne kraje i mogła szybciej uruchamiać fabryki po ich okresowym zamykaniu na wiosnę. Ale ten czynnik nie jest już tak istotny, ponieważ w drugiej fali jesteśmy dotknięciu znacznie mocniej niż średnia UE, a jednocześnie fabryki mają już wdrożone procedury sanitarne umożliwiające im działanie nawet w warunkach epidemii. Ważne są zatem kolejne punkty.

Po drugie, Polska ma dość korzystną strukturę produkcji, z dużym udziałem żywności i dóbr konsumpcyjnych podatnych na tzw. efekty odłożonego popytu. Mamy jeden z najwyższych udziałów sektora rolno-spożywczego w PKB w UE, a jednocześnie produkujemy relatywnie dużo mebli, sprzętu RTV/AGD, czy części samochodowych, na które popyt po epidemii był bardzo wysoki. Jednocześnie produkujemy mało dóbr inwestycyjnych, czyli złożonych maszyn, linii produkcyjnych, robotów, gotowych samochodów itd., na które popyt generalnie malał ze względu na osłabienie inwestycji.

Po trzecie, produkujemy w Polsce często towary prostsze, tańsze i mniej złożone niż w krajach Europy Zachodniej, czyli towary, na które popyt jest mniej wrażliwy na wahania koniunktury. Dobrym przykładem jest sytuacja w sektorze motoryzacyjnym. We wrześniu tego roku produkcja w tym sektorze w Polsce była na podobnym poziomie, co przed rokiem, podczas gdy w Niemczech spadła niemal o jedną piątą. Ta różnica wynikać może m.in. z faktu, że w Polsce produkuje się dużo części, które były bardzo potrzebne w warunkach rosnącego wykorzystania samochodów kosztem transportu publicznego. A jednocześnie produkujemy mniej zaawansowanych elementów i gotowych aut.

Te trzy punkty nie wyczerpują oczywiście wszystkich przyczyn, które sprawiły, że przemysł w Polsce szybciej wyszedł z dołka niż w innych krajach UE. Jest wiele zjawisk czysto sektorowych – na przykład szybko rosnąca produkcja ogniw do baterii do samochodów elektrycznych.

Ale powyższe punkty sugerują, że w nadchodzącym roku polska gospodarka też może wypaść średnio lepiej niż inne kraje UE. Jeżeli tylko sami nie zaczniemy piłować gałęzi na której siedzimy, na przykład wysadzając w powietrze projekt Funduszu Odbudowy UE ze względu na zawarte w nim mechanizmy kontroli praworządności. Ale o tym napiszę innym razem.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

NBP: pożegnanie epidemii dopiero w 2022

Mimo drugiej fali epidemii i związanego z nią lockdownu Narodowy Bank Polski podniósł prognozę PKB dla polskiej gospodarki. Prawdopodobnie dlatego, że minione kilka miesięcy pokazało, że po okresie zamrożenia aktywności odbicie popytu potrafi być bardzo silne. Epidemia nie musi niszczyć potencjału rozwojowego. Jednak zdaniem analityków banku centralnego na ożywienie pełną gębą przyjdzie nam poczekać ponad rok.

Wstępne wyniki projekcji NBP, która jest traktowana na rynku jako bardzo ciekawy dokument analityczny, wskazują, że w tym roku polski PKB spadnie łącznie o 3,6 proc., w 2021 roku wzrośnie o 2,7 proc., a w 2022 roku zwiększy się aż o 5,8 proc. Jak widać na załączonym wykresie, na którym w oparciu o dynamiki wyliczony jest poziom PKB, cała ścieżka produktu krajowego brutto z najnowszej projekcji jest wyższa niż bank centralny przewidywał w lipcu.

Najważniejszy jest fakt, że za dwa lata wielkość wytwarzanych w Polsce dochodów ma być już bardzo zbliżona do długookresowego trendu. Nie jest to wprawdzie scenariusz status quo, bez epidemii, bo w takim scenariuszu bylibyśmy za dwa lata dużo wyżej. Ale jest to scenariusz wskazujący na ograniczony uszczerbek wywołany przez epidemię w długookresowych trendach rozwojowych.

W projekcji NBP na uwagę zwraca fakt, że rok 2021 ma być jeszcze dość słaby, ze wzrostem nie sięgającym nawet 3 proc., a jednocześnie rok 2022 ma być super-silny, ze wzrostem sięgającym niemal 6 proc. Analitycy banku będą wyjaśniali to podejście w tym tygodniu, ale podejrzewam, że są dwie przyczyny takiego spojrzenia.

Po pierwsze, NBP prawdopodobnie widzi duże ryzyko przedłużania się obecnej fali epidemicznej na pierwsze miesiące przyszłego roku lub powtórzenia jej w którymś momencie roku. Podejrzewam, że przyjmują założenie, że z epidemią na dobre pożegnamy się dopiero za ponad rok. Może być to spójne z doniesieniami na temat szczepionek, które wskazują, że dopiero w 2022 roku uda się zaszczepić większość populacji. Jednocześnie doświadczenie miesięcy letnich pokazuje, że ożywienie po przemijaniu fal epidemicznych może być potężne. Tego NBP wcześniej nie przewidział i to, jak podejrzewam, zostało uwzględnione w nowych scenariuszach. I stąd tak doskonałe liczby na rok 2022.

Po drugie, podejrzewam, że NBP przewiduje kumulację wydatków związanych z funduszem odbudowy UE właśnie w 2022 roku. Start funduszu trochę się opóźnia, ale gdy zacznie on działać, to do Polski – podobnie jak innych krajów – napłynie duża ilość pieniędzy na finansowanie transformacji energetycznej i cyfrowej.

Czy spojrzenie NBP jest słuszne? Ja jestem nieco bardziej optymistycznie nastawiony do perspektyw roku 2022. Zakładam, że od wiosny zasięg epidemii będzie mocno ograniczony, a na jesieni wpływ szczepionek będzie już na tyle odczuwalny, że epidemia nie będzie dusiła aktywności gospodarczej. Jednocześnie zakładam, że wsparcie fiskalne w krajach rozwiniętych będzie potężne. Zobaczymy. Na razie czeka nas bardzo trudna jesień, w czasie której lepsze prognozy będą tylko światełkiem w tunelu.

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Inwestorzy widzą K-kształtną gospodarkę

Było wiele liter alfabetu, które miały określać zachowanie gospodarki w czasie epidemii. V-czyli szybki spadek i szybkie odbicie, W-czyli podwójna recesja i odbicie, L-czyli spadek i trwała stagnacja, Vu – czyli duży spadek i mały spadek. One się wszystkie raczej średnio sprawdziły, choć pewnie najbliższej rzeczywistości był scenariusz W lub Vu. Natomiast wciąż bardzo aktualna jest litera K oznaczająca, że niektóre sektory i spółki bardzo zyskują, a inne bardzo tracą. Kryzys dla jednych generuje szanse, a innych rozjeżdża walcem.

Dowody na istnienie silnych K-kształtnych efektów w gospodarce możemy znaleźć na giełdzie. Każdy inwestor dostrzega zapewne, że kursy niektórych spółek przez kryzys epidemiczny zostały wyniesione bardzo wysoko – m.in. na fali wiary w Nowy Cyfrowy Świat. Inne spółki z kolei bez przerwy dołują – dotyczy to m.in. banków, których zyskowność jest pogrążana przez niskie stopy procentowe i rosnące koszty ryzyka.

Potwierdzeniem tego rozjazdu między perspektywami spółek jest różnica między dynamiką kursów 5 proc. najlepszych firm i 5 proc. najgorszych. Ta różnica jest największa od 10 lat. W minionym roku 5 proc. najmocniej zyskujących spółek dało inwestorom zwrot przekraczający 200 proc., a 5 proc. najgorszych spółek straty przekraczające co najmniej 50 proc. (nie licząc dywidendy).

Wśród tej pierwszej grupy są oczywiście producenci gier (TS Games), spółki informatyczne (Data Walk), spółki korzystające na popycie związanym z epidemią (Mercator), czy spółki korzystające na rosnącym zainteresowaniu inwestycjami finansowymi (XTB). To są wszystko te obszary gospodarki, w do których przesunął się popyt konsumentów i sektora publicznego. Trochę szkoda, że wciąż za mało jest dużych firm prywatnych, które mogą skorzystać na dużym popycie na akcje – pojawiło się Allegro, do debiutu szykuje się Canal Plus, ale w Polsce jest dużo więcej firm, które mogłyby zaoferować inwestorom atrakcyjne aktywa finansowe, a jednocześnie skorzystać na atrakcyjnych warunkach finansowania.

Wśród grupy tracącej są oczywiście największe banki (mBank, Pekao, Millennium), spółki paliwowe, które będą uderzone falą transformacji energetycznej (Lotos), spółki opierające sprzedaż na galeriach handlowych (CCC), czy spółki prowadzące restauracje (AmRest).

Pytanie, czy zmiany kursów i nastawienia inwestorów odzwierciedlają dobrze zmiany strukturalne w gospodarce? Częściowo na pewno tak. Ale sądzę, że popłoch wokół niektóych tradycyjnych sektorów może być zbyt duży – ludzie wrócą do starych przyzwyczajeń szybciej niż wydaje się ekspertom. Część zmian cyfrowych na pewno z nami zostanie na długo, ale to będzie przyspieszona ewolucja, a nie rewolucja. Jednocześnie entuzjazm wobec niektórych spółek nowej ery może być nadmierny.

Warto też dostrzec, że obecne przemiany w gospodarce nie różnią się bardzo istotnie od tego, co obserwowaliśmy w przeszłości. Każdy kryzys, lub okres ożywienia po nim, przynosi jakieś zmiany, przetasowania strukturalne. Każdy kryzys daje jednym szanse, a innych pogrąża. Ale też pobudza nadzieje, które później się ulatniają. Każdy kryzys jest więc K-kształtny. Pod tym względem nie dzieje się nic nowego.

***

p.s.

Kilka dni temu pisałem o tym, że popyt na samochody w październiku był dość odporny na efekty kryzysu. Spadł wyraźnie, ale nie gwałtownie – w zasięgu standardowej zmienności długookresowej. W reakcji dostałem kilka maili, w których czytelnicy dzielili się swoimi przemyśleniami – nie zawsze spójnymi z tym, co napisałem. Często staram się dzielić opiniami kwestionującymi moje tezy, by poszerzyć spektrum dyskusji. Tak też robię tym razem. Oto jeden z maili, które otrzymałem:

„Panie Ignacy w zupełności nie zgadzam się z Panem w opinii i analizie rynku motoryzacyjnego. Pisze Pan o dobrej kondycji patrząc jedynie na liczby nie uwzględniając danych szczegółowych. W całej tej liczbie 15% to są samorejestracje wymuszone na dilerach przez Imoprterów oraz przepisy UE w zakresie norm emisji spalin. Dodatkowo SAMAR szacuje skalę reeksportu/wywozu nowych samochodów na ok kolejne 15% a szcuje się że dochodzi on w niektórych markach ro ponad 50%. Biorąc powyższe pod uwagę to rynek moto w Polsce się załamał. Jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc w UE pod względem sprzedaży nowych samochodów na 1000 mieszkańców itd”

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

 

Być jak Izrael – jak szybko wyjść z lockdownu

Rząd znów zaostrza restrykcje gospodarcze i społeczne: zamyka kina, teatry, muzea, szkoły, hotele i sklepy w galeriach handlowych. Zgodnie z tym, co pisałem już parę razy – szpitale są tak przeciążone, że na tym etapie to nie jest kwestia wyboru. Główne pytanie brzmi teraz: czy uda się z tego lockdownu wyjść do początku grudnia, zgodnie z obecnym założeniem? Przykłady innych krajów sugerują, że jest to możliwe. Ale nie będzie łatwe.

Na razie mamy dwa przykłady krajów, które wprowadziły drugi restrykcyjny lockdown i w przypadku których można ocenić rezultaty: Izrael i Irlandię. W Izraelu ostre restrykcje wprowadzono w drugiej połowie września, w Irlandii miesiąc później. W obu przypadkach zasięg epidemii został bardzo szybko ograniczony. Izrael już znosi ograniczenia, a Irlandia ma to zrobić pod koniec miesiąca.

Wkrótce będziemy mogli ocenić skuteczność restrykcji wprowadzonych pod koniec zeszłego miesiąca w Czechach, czy Francji, a także na początku listopada w Wielkiej Brytanii. Na razie wszędzie widać pierwsze sygnały ograniczenia zasięgu epidemii, ale za wcześnie na wnioski.

Jeżeli Polska podążałaby ścieżką Izraela i Irlandii, to zniesienie restrykcji będzie możliwe na początku grudnia. Lekkim optymizmem może napawać fakt, że już teraz w Polsce widać zmniejszenie dynamiki rozprzestrzeniania się wirusa – wskaźnik reprodukcji powoli maleje (pokazuje on, ile osób zaraża przeciętnie jeden zainfekowany), zmniejsza się też dynamika hospitalizacji. Ten proces wkrótce powinien przybrać na sile.

Pozytywny jest też fakt, że rząd zapowiada kontynuację programów pomocowych z wiosny dla najbardziej zagrożonych branż. Choć na razie brakuje szczegółów, by móc ocenić wielkość pomocy. Dostrzegam ryzyko, że o ile wiosną pomoc okazała się zbyt hojna, o tyle teraz może okazać się zbyt skąpa.

Widzę też ryzyko, że nam znoszenie ograniczeń zajmie więcej czasu niż Izraelowi. Przede wszystkim ze względu na fakt, że fala epidemii jest w Polsce wyższa niż w Izraelu we wrześniu – mamy większy odsetek pozytywnych testów i wyraźnie większą liczbę zgonów w przeliczeniu na milion mieszkańców. Ograniczanie fali może więc być dłuższe. Dla nas lepszym przykładem mogą być Czechy, warto więc będzie dokładnie śledzić ścieżkę, jaką podąża ten kraj – Czechy są ok. 2 tygodni przed Polską.

Warto również pamiętać, że dla Polski, jako kraju mocno opartego o eksport, bardzo duże znaczenie mają też ograniczenia wprowadzane w innych krajach. Ważne będzie, jak ze znoszeniem restrykcji poradzą sobie Francja czy Wielka Brytania oraz czy nowe restrykcje będą musiały wprowadzać Niemcy.

Na ten moment mój scenariusz bazowy jest taki, że znoszenie restrykcji rozpocznie się powoli w pierwszej dekadzie grudnia. Będę śledził kluczowe dane o hospitalizacjach i infekcjach by aktualizować to założenie.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.