Co przyniesie gospodarce nowa kadencja Andrzeja Dudy

Po pierwszej turze wyborów prezydenckich obiecałem, że podzielę się krótką refleksją polityczno-gospodarczą po ostatecznych wynikach drugiej tury. Nadszedł więc na nią czas. Co oznacza wybór Andrzeja Dudy na kolejną kadencją Prezydenta RP? To jest przede wszystkim umocnienie obecnego obozu władzy i jego wizji gospodarczej. Trzeba więc odpowiedzieć na pytanie, jakie są elementy tej wizji, które będą realizowane w nadchodzących latach.

Są trzy elementy, na które zwróciłbym uwagę.

Po pierwsze, będziemy w Polsce obserwowali umocnienie tzw. kapitalizmu państwowego. Jest to system, w którym coraz więcej decyzji biznesowych jest podejmowanych na poziomie centrum politycznego. Podam kilka przykładów. Zielona rewolucja, czyli transformacja systemu energetycznego od węgla w kierunku odnawialnych źródeł energii, odbywa się w Polsce w dużej mierze przez działania podejmowane przez spółki państwowe – nie tylko energetyczne, ale też paliwowe, wydobywcze, finansowe. Podobnie jest z rewolucją cyfrową, czyli transformacją dużej części modeli biznesowych w kierunku usług świadczonych przez Internet i za pomocą nowoczesnej infrastruktury cyfrowej. Choć w tej dziedzinie zmiana odbywa się oddolnie, to za wiele kluczowych projektów infrastrukturalnych odpowiadają firmy państwowe.

Można powiedzieć, że to są przykłady dość oczywiste, bo duże transformacje wymagają dużych nakładów kapitałowych, a te są zdolne zrealizować firmy państwowe lub zagraniczne. Ale kapitalizm państwowy sięga głębiej i dalej. Prawdopodobnie wzrośnie zainteresowanie spółkami medialnymi ze strony firm państwowych – tuż po wyborach mówił o tym sam Jarosław Gowin, uznawany w obozie Zjednoczonej Prawicy za osobę o raczej liberalnych poglądach gospodarczych (konkretnie Gowin powiedział, że model repolonizacji mediów powinien przypominać model repolonizacji banków – a te przecież były przejmowane przez spółki państwowe, m.in. PZU czy PFR). Sądzę też, że odżyją takie pomysły, jak powołanie narodowego holdingu spożywczego, narodowej sieci sklepów spożywczych, państwowego holdingu opakowaniowego itd. Takich pomysłów będzie coraz więcej.

To nie oznacza, że stajemy się krajem nieprzyjaznym dla kapitału prywatnego, w tym zagranicznego. Wręcz przeciwnie, firm zagranicznych jest w Polsce coraz więcej i inwestują w coraz bardziej zaawansowane projekty. Jest też coraz więcej prężnych firm prywatnych. Ale kapitalizm państwowy oznacza, że – według wizji gospodarczej PiS – skok w nowoczesność mają nam zapewnić przede wszystkim firmy państwowe. One będą kontrolowały dużą część branż uznawanych za strategiczne dla rozwoju. Ponadto większość osób prowadzący w Polsce biznes wie, że w jakimś momencie będzie musiała robić interesy ze spółkami państwowymi.

Po drugie, będziemy obserwowali przesunięcie akcentów w polityce gospodarczej z redystrybucji na inwestycje. Ten pierwszy element wyszedł PiS-owi całkiem sprawnie w pierwszej kadencji. Rząd zwiększył wydatki społeczne, a jednocześnie istotnie obniżył (w czasie pierwszej kadencji) wskaźniki długu publicznego i deficytu finansów publicznych (czyli ich wartość w relacji do PKB). Jednak miejsca na dodatkową redystrybucję jest już bardzo mało, ponieważ po kryzysie wskaźniki długu i deficyt wystrzelą w kosmos. A jednocześnie bardzo mocno wzrasta presja na zwiększenie inwestycji w tak ważnych dziedzinach, jak energetyka, telekomunikacja czy infrastruktura.

Szczególnie inwestycje energetyczne będą musiały drastycznie przyspieszyć ze względu na presję ze strony coraz bardziej restrykcyjnych regulacji europejskich. Co więcej, dotacje z ogromnego Funduszu Rekonstrukcji Unii Europejskiej (jeżeli ten wejdzie w życie) oraz Funduszu Transformacji sprawią, że będzie więcej miejsca na spektakularne projekty inwestycyjne. Ten element polityki gospodarczej szedł do tej pory rządowi słabo i zapewne zostanie podjęta próba, żeby to zmienić.

Po trzecie, patrząc trochę szerzej, będziemy świadkami rekonstrukcji niektórych paradygmatów w polityce fiskalnej i pieniężnej. Rząd, przy przychylnym spojrzeniu rynków finansowych i agencji ratingowych, dostał do ręki dwa narzędzia, o których posiadaniu nie mógł wcześniej marzyć – pole do znaczącego zwiększenia wskaźników długu publicznego oraz możliwość finansowania deficytu budżetowego przez bank centralny (to drugie odbywa się okrężnie, ale się odbywa). Rząd wykorzystuje te narzędzia do obrony gospodarki przed kryzysem, w moim przekonaniu słusznie podejmując radykalne działania w tak nietypowych warunkach, ale trudno mi sobie wyobrazić, że gdy kryzys minie to politycy grzecznie odłożą owe narzędzia na półkę za szybką z napisem „rozbić tylko w razie awarii”. Ustawowe limity nałożone na deficyt finansów publicznych zostaną prawdopodobnie zastąpione nowymi regułami, które będą deficyt i dług traktowały łagodniej. Bank centralny zostanie zaangażowany nie tylko w finansowanie działań antykryzysowych, ale później również we wsparcie dużych, państwowych projektów inwestycyjnych – oczywiście nie wprost, ale przez jakaś formę skupu obligacji.

Nie sądzę, by władza polityczna porzuciła dbałość o stabilność finansów publicznych i inflacji. Nikomu by się to nie opłacało. Ale będzie odbywało się testowanie nowego gruntu – na ile można sobie pozwolić na wykorzystanie rosnącej tolerancji rynków odnośnie długu publicznego i luźnej polityki pieniężnej, by nie zachwiać jednocześnie stabilnością gospodarki?

Czy to wszystko wyjdzie nam na dobre, czy na złe? Powiem otwarcie – nie wiem. Snucie scenariuszy gospodarczych w oparciu o czynniki polityczne rzadko dobrze się sprawdza. Niektóre zagrożenia, których obawiałem się pięć lat temu – czyli m.in. destabilizacja budżetu przez nadmierne wydatki społeczne, czy zmniejszenie inwestycji zagranicznych w wyniku ograniczenia niezależności wymiaru sprawiedliwości – na razie się nie zmaterializowały. Jednocześnie wciąż obawiam się budowy kapitalizmu politycznego, w którym decyzje zapadają nie w sieci niezależnych instytucji, ale w jednym budynku w centrum Warszawy. Obawiam się, że nowe otwarcie dla PiS będzie oznaczało to, co pięć lat temu: mocne uderzenie, tylko tym razem w media. Obawiam się budowy turecko-węgierskiej wersji gospodarki, która jest dynamiczna, ale ekstremalnie upolityczniona.

Żyjemy w czasie globalnej zmiany paradygmatów, więc naturalne jest, że Polska też przechodzi wstrząsy instytucjonalne. Najważniejsze zadanie prezydenta będzie polegało na tym, by te wstrząsy stabilizować, a nie wzmacniać. Zakończę wyrażeniem nadziei, że spokojny już o swój polityczny los prezydent to zadanie wypełni.

PB Forecast

Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

O Autorze:

Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Dwa najważniejsze zjawiska gospodarcze w mijającej kadencji parlamentu i rządu

Ten tydzień upływa pod znakiem wyborów parlamentarnych w Polsce. Dwa dni temu podsumowałem kadencję tego parlamentu dość smutnym wnioskiem o jakości jego pracy. Dziś pokazuję dwa kluczowe zjawiska ekonomiczne pozwalające podsumować cztery lata tej kadencji w gospodarce – kadencji bardziej rządu niż parlamentu. Gdyby ktoś zapytał mnie, co wydarzyło się w polskiej gospodarce przez te cztery lata, pokazałbym te dwa wykresy, które pokazuję dziś Państwu.

Oba zjawiska zależą częściowo od polityki gospodarczej w Polsce, a częściowo od trendów sekularnych i globalnych, na które rządzący nie mają wpływu. Rozdzielenie tych wpływów jest bardzo trudne i nie będę w tym miejscu rozwiązywał tego zadania. Natomiast przyjmę uczciwe założenie, że na odpowiedzialność rządu składają się zarówno zjawiska, na które ma on wpływ, jak i te, którymi przyszło mu tylko zarządzać. Takie życie rządzących, szczęście i pech idą na ich konto.

Pierwszy trend to strukturalna zmiana na rynku pracy. Jest to przejście od rynku pracodawcy do rynku pracownika, pierwsze w historii Polski na taką skalę. Jak widać na górnym wykresie, odsetek Polaków, którzy deklarują, że łatwo jest im znaleźć pracę wzrósł skokowo do nienotowanych nigdy wcześniej poziomów. Zmiana zaczęła się mniej więcej w 2015 r. Za tym idzie cała masa innych zmian – wyższy realny wzrost płac, większy optymizm, większe poczucie bezpieczeństwa, a także jakościowa zmiana relacji między pracodawcą a pracownikiem. Wystarczy spojrzeć, jak często firmy reklamują się dziś poprzez informację, że są dobrymi pracodawcami. Sądzę, że wiele osób skupionych wyłącznie na politycznych zmianach w ostatnich latach nie dostrzega tej gigantycznej zmiany, którą odczuła zdecydowana większość gospodarstw domowych w kraju. Czy jest to zmiana trwała? Czas pokaże, ale sądzę, że jej część ma charakter trwały i jest związana ze zmianami demograficznymi.

Drugi trend to spadek stopy inwestycji w Polsce. Jeszcze w połowie 2015 r. udział inwestycji w PKB sięgał 20 proc., a nowy rząd deklarował, że podniesie ten udział do 25 proc. Zwiększone inwestycje to miała być najważniejsza dźwignia rozwoju, pozwalająca Polsce na szybkie nadrobienie zaległości wobec zachodu. Okazało się, że stopa inwestycji zamiast rosnąć spadła do 19 proc. Dlaczego? Jest wiele hipotez. Możliwe, że rewolucja na rynku pracy sprawiła, że firmy doznały tak mocnego wstrząsu po stronie kosztów, iż nie były w stanie zwiększyć inwestycji. Lub rewolty regulacyjne i ingerencja w stabilność wymiaru sprawiedliwości obniżyły skłonność do ryzyka wśród przedsiębiorców. Albo wpływ na niską stopę inwestycji miały problemy z wykorzystaniem funduszy europejskich (widać to w tym roku szczególnie).

Który trend jest ważniejszy? Pierwszy jest niewątpliwie bardziej odczuwalny przez obywateli. Drugi może niepokoić wszystkich zajmujących się refleksją nad przyszłością gospodarki. Sądzę, że utrzymanie dobrej koniunktury i jednoczesne zwiększenie skłonności do inwestowania wśród firm będzie największym wyzwaniem gospodarczym dla nowego rządu.
Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.