Autobusy sprzedajemy i lodówki

Znów produkcja przemysłowa w Polsce zaskoczyła na plus, a to istotne dla całej gospodarki, bo przemysł jest mocno skorelowany ze wzrostem PKB. Wniknięcie w strukturę danych pozwala lepiej zrozumieć, co się dzieje w polskim przetwórstwie i dlaczego jest ono tak odporne na spowolnienie w Niemczech. W skrócie: chodzi o autobusy i lodówki.

W kwietniu produkcja przemysłowa wzrosła o 9,2 proc. rok do roku, wobec 5,6 proc. wzrostu w marcu. Dane były wyraźnie wyższe od oczekiwań rynkowych, podobnie zresztą jak dane marcowe. Rynek prognostyków ewidentnie nie docenił siły produkcji w Polsce na przełomie zimy i wiosny tego roku. Wydawało się, że polski przemysł podąży w dół za niemieckim, a tymczasem okazał się odporny.

Dlaczego tak się stało? Jest wiele powodów, o części już pisałem – np. o rosnącej wymianie handlowej między krajami Europy Środkowej w branży automotive (więcej). Ale tym razem warto zwrócić uwagę na dwa inne czynniki, reprezentowane przez dwie branże.

Liderami wzrostu produkcji są tzw. pozostałe urządzenia transportowe oraz urządzenia elektryczne. W tym pierwszym przypadku chodzi m.in. o autobusy czy pociągi, których produkujemy w Polsce sporo. Nie ma jeszcze szczegółowych danych za kwiecień, ale w samym marcu roczny wzrost produkcji pojazdów transportu publicznego wyniósł niemal 40 proc. A do tego dochodzi wysoki wzrost produkcji samochodów ciężarowych. Jest to m.in. efekt ożywienia inwestycji publicznych w Europie, a szczególnie w naszym regionie, wywołanego finansowaniem z Unii Europejskiej.

W drugim przypadku, czyli urządzeń elektrycznych, chodzi w dużej mierze o sprzęt AGD. W ostatnich miesiącach znacząco przyspieszyła produkcja m.in. chłodziarek i zamrażarek, co sugeruje, że jakiś producent otworzył nową linię produkcyjną (szczegółowe dane na ten temat mamy tylko do marca). Polska jest zagłębiem produkcji tego typu towarów już od wielu lat i wciąż umacnia w tym obszarze swoją pozycję.

Jak widać na wykresie poniżej, obecne tempo wzrostu produkcji przemysłowej sugeruje, że cała gospodarka wciąż utrzymuje wysoką dynamikę rozwoju. Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o produkcji przemysłowej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Czynsze rosną bardzo szybko – Warszawa jak San Francisco?

Solidny popyt na rynku mieszkaniowym widać nie tylko w przypadku rynku inwestycyjnego, ale też na rynku najmu. W pierwszych miesiącach tego roku czynsze wyraźnie przyspieszyły, a w mediach coraz częściej można przeczytać takie teksty, jak w San Francisco – że młodych, zdolnych ludzi nie stać na wynajem. Choć oczywiście nawet czynsze w relacji do średniej płacy nie są tak wysokie jak w mekce technologii.

W kwietniu roczny wzrost czynszów za wynajem nieruchomości (dla konsumentów) wyniósł 4,8 proc. – wynika ze szczegółów indeksu cen konsumpcyjnych GUS. To wprawdzie mniej niż w marcu, kiedy wzrost wynosił 5,1 proc., ale wzrost jest znaczący. W pierwszych czterech miesiącach dynamika wyniosła średnio 4,8 proc., a w analogicznym okresie zeszłego roku było to 3,1 proc.

W mediach coraz częściej pojawiają się teksty wskazujące na problemy młodych ludzi ze znalezieniem mieszkania na wynajem w dostępnej cenie (tutaj jeden przykład z Gazety Wyborczej). Pojawiają się porównania do stolic zachodnich miast, m.in. do San Francisco, które jest nie tylko mekką technologii, ale też przykładem, jak wysokie ceny najmu blokują mobilność rynku pracy (choć niektórzy argumentują, że przyczyną jest liczba dobrze zarabiających pracowników, co ograniczenia w rozwoju budownictwa mieszkaniowego). Choć oczywiście Warszawie do San Francisco brakuje bardzo dużo. W Warszawie średnia cena najmu to 55 zł za metr kwadratowy (dane NBP). Kawalerki są droższe, więc średnia cena najmu kawalerki może przekraczać 2000 tys. zł miesięcznie. W relacji do średniej pensji to ok. 30-35 proc. W San Francisco ta relacja zbliża się do 50 proc. (opierałem się na informacjach o średniej cenie najmu kawalerki podanej tutaj oraz danych o średniej płacy podanych tutaj – jest to zapewne, przyznaję, wielce niedoskonałe obliczenie).

Wzrost cen jest jednak odczuwalny, a dane GUS mogą go nawet dobrze nie odzwierciedlać w przypadku dużych miast. Z danych NBP wynika, że w dużych miastach średnia cena najmu wzrosła w ciągu czterech lat o ok. 30 proc., co daje średnią roczną stopę wzrostu na poziomie ok. 6,7 proc.

Skąd ten wzrost cen? Jest kilka przyczyn. Po pierwsze, sytuacja na rynku pracy jest doskonała, przynajmniej na tle historycznym. To napędza popyt. Możliwe, że wiele osób przenosi się do dużych miast, by pracować (choć na tę tezę nie mam dobrych danych). Po drugie, ogromna liczba imigrantów musiała gdzieś znaleźć dach nad głową. W Polsce pracuje ponad milion Ukraińców i nawet gdyby mieszkali po pięciu w jednym mieszkaniu (nie mam też żadnych danych na ten temat, przyjąłem radykalne założenie), to zajęliby roczną podaż nowych mieszkań w kraju. Po trzecie, rosną ceny mieszkań, nowi inwestorzy chcąc utrzymać stopę najmu na oczekiwanym poziomie muszą podnosić stawki najmu – ze względu na popyt mogą to zrobić.

Biorąc jednak pod uwagę spowolnienie gospodarcze, coraz wolniejszy napływ imigrantów i recesję demograficzną można przypuszczać, że szczyt wzrostu cen najmu może być za nami – lub do niego się zbliżamy.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o czynszach za mieszkanie: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Trzy wnioski z danych o PKB

Zacznę od suchej liczby. PKB Polski w pierwszym kwartale wzrósł o 4,6 proc. rok do roku i 1,4 proc. kwartał do kwartału. To bardzo dobry wynik, wskazujący na tylko umiarkowane tempo spowalniania gospodarki na przestrzeni kilku kwartałów. W relacji kwartał do kwartału PKB na początku roku wręcz przyspieszył. Trendy dobrze widać na wykresie poniżej.

Co z tych suchych liczb możemy wywnioskować dla oceny przyszłych trendów w gospodarce? Oto trzy luźne przemyślenia.

Po pierwsze, wzrost PKB wykazał znacznie większą trwałość niż oczekiwano. W zeszłym roku można było przewidywać, że wzrost gospodarczy w Polsce wróci niedługo do długookresowego trendu w przedziale 3-4 proc. Jeszcze nie wrócił, śmiało trzyma się wyższej trajektorii. Może polska gospodarka ma wyższy potencjał wzrostu, niż się wydawało?

Po drugie, trzeba zwrócić uwagę, że pozytywne zaskoczenia wystąpiły w wielu krajach regionu Europy Środkowej. Bardzo dobre dane pokazano na Węgrzech, Słowacji i w Rumunii. Są specyficzne czynniki, które sprawiają, że region jest bardziej odporny na gorsze trendy w Niemczech niż oczekiwano. Można zaliczyć do nich wysoką dynamikę finansowania z funduszy europejskich, która napędza nie tylko popyt w budownictwie, ale też w przemyśle motoryzacyjnym i maszynowym (inwestycje w komunikacji publicznej), oraz wysoki wzrost płac, wspierający wzrost konsumpcji.

Po trzecie, widać ogromną dysproporcję między dynamiką PKB a nastrojami menedżerów w przemyśle raportowanymi w indeksie PMI. PKB rośnie szybko, nastroje są słabe. Oczywiście przemysł to tylko wycinek gospodarki, ale PMI przestał się korelować nawet z produkcją przemysłową. Widać ewidentny rozjazd nastrojów i faktów. W firmach jest strach o przyszłość, nastroje w biznesie są gorsze niż wskazują na to surowe dane gospodarcze. A to może potencjalnie przełożyć się na niższą skłonność do inwestycji.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o PKB: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Jest świat (eksportowy) poza Niemcami

Polski eksport notuje całkiem niezłe dynamiki, co w warunkach flauty w europejskim przemyśle jest sporym osiągnięciem. Ale jeszcze ciekawsze jest, które kierunki napędzają polski eksport – są to m.in. Francja, Włoch i Wielka Brytania, czyli trójka, po której ostatnimi czasy nie spodziewalibyśmy się mocnego popytu na towary z Polski. A jednak.

Wtorkowe dane na temat bilansu płatniczego pokazały, że eksport towarów z Polski wzrósł w marcu o 7,9 proc. rok do roku, czyli niewiele wolniej niż 10 proc. zanotowane w lutym. Jednocześnie dane ze strefy euro, najważniejszego odbiorcy towarów z Polski, wskazały na spadek produkcji przemysłowej w marcu o 0,6 proc. rok do roku.  Łącząc te dwa zjawiska widać dużą odporność polskiego sektora przetwórczego na spowolnienie w Europie. Z czego ta odporność wynika? Częściowo to aktywna wymiana w ramach regionu CEE (silny wzrost eksportu na Węgry), a częściowo efekt systematycznego przenoszenia produkcji do Polski przez zagraniczne firmy.

Najbardziej zaskakujące jest to, jak mocny jest popyt z krajów, które uchodzą raczej za słabsze ogniwa w europejskim przemyśle. Z danych GUS (które nieco różnią się od danych NBP, ale pozwalają na wniknięcie w strukturę geograficzną) wynika, że sprzedaż do Wielkiej Brytanii rośnie w tempie prawie 10 proc. rocznie. Czyżby był to efektu budowania zapasów przed brexitem? Niewiele wolniej rośnie sprzedaż do Francji. A wyraźny wzrost popytu widać też ze strony Włoch. Czyli nawet w warunkach stagnacji sprzedaży do Niemiec, polski eksport radzi sobie całkiem nieźle. Widać jest dla polskich firm świat poza Niemcami.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o prognozach Komisji Europejskiej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Wojna handlowa będzie falowała w rytm hossy i bessy

Wojna handlowa między Stanami Zjednoczonymi a Chinami rozkręca się. W piątek USA nałożyły cła na dużą grupę chińskich towarów, w poniedziałek Chiny odpowiedziały analogicznymi środkami, a USA zagroziły kolejną rundą ceł. Pod koniec tego tygodnia mija też termin, kiedy administracja Trumpa miała podjąć decyzję dotyczącą ceł na europejskie samochody – choć wiele wskazuje, że termin może zostać wydłużony. Rynki boją się o eskalację wojny, wczoraj indeks S&P500 zanotował największy od czterech miesięcy jednodniowy spadek.

Kiedy napięcia handlowe się zakończą? Prawdopodobnie wtedy, gdy amerykańska giełda wykaże jakieś oznaki większej reakcji na amerykański protekcjonizm. Na razie takiej reakcji specjalnie nie widać, co pokazuję na wykresie poniżej, porównując ścieżkę indeksu S&P500 i niemieckiego DAX od początku 2010 r. Jest to kontynuacja newslettera z minionego czwartku, gdy pisałem o tym, że Trump ciśnie Chiny do ściany, bo może, bo amerykańska gospodarka radzi sobie znacznie lepiej niż duże gospodarki przemysłowe. Tutaj wiać, jak różnie reagowały giełdy w USA i Niemczech na wojnę handlową. Wprawdzie w ostatnich dniach S&P mocno spadał, ale na razie, na tle historycznym, jest to bardzo mały ruch. Indeks wciąż jest niedaleko historycznych szczytów.

Zresztą nawet już w czasie poniedziałkowych spadków Trump sygnalizował, że jest gotów do rozmów z Chinami. Dowody są tylko anegdotyczne, ale wrażliwość amerykańskiego prezydenta na sygnały płynące z giełdy jest wysoka. Dlatego napięcie związane z wojnami nie prędko minie – będzie falowało, a ostatecznym falochronem może będzie … tylko giełdowa bessa. 

Indeksy giełdowe S&P500 i DAX od stycznia 2010 r. (przy ujednoliconym punkcie odniesienia)

Autor: Ignacy Morawski


Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Dobrzy informatycy to nie wszystko, sami nie zmienią gospodarki

Oto paradoks. Polska szczyci się wspaniałymi informatykami, a może mieć problem, by dostosować swoją gospodarkę do wymagań nowoczesności cyfrowej. A przynajmniej będzie to duże wyzwanie, jedno z kluczowych wyzwań stojących przed polskimi producentami przemysłowymi. To jeden z ciekawszych wniosków z raportu pt. „Megatrendy zmieniające przemysł”, który przygotowaliśmy w SpotData dzięki partnerstwu z Innogy. Ponieważ strumień bieżących danych ekonomicznych jest w tym momencie słabszy, proponuję Państwu chwilę wejrzenia w długookresowe zjawiska.

W Polsce ok. 100 tys. ludzi pracuje w nowoczesnych, zagranicznych centrach IT. Polscy informatycy co rusz wygrywają różne prestiżowe konkursy międzynarodowe, a w niektórych branżach (np. gry komputerowe) udało się Polsce zagospodarować z sukcesem pewne nisze. To wszystko wiemy i jesteśmy z tego dumni.

Ale jednocześnie kompetencje cyfrowe w społeczeństwie przeciętnie nie są wysokie, co może utrudniać przeciętnym firmom dokonanie transformacji cyfrowej. Jak widać na poniższym wykresie, będącym częścią raportu, mamy wysoki odsetek obywateli o niskich zdolnościach cyfrowych i niski odsetek obywateli z wysokimi zdolnościami. Odwrotnie niż w Niemczech. A zmiana procesów z manualnych na cyfrowe zaczyna się przede wszystkim w głowach pracowników. Mamy więc w tym obszarze dość wąskie gardło rozwojowe. Konsekwencje są takie, że, jak dowiedzą się Państwo z raportu, jesteśmy też w ogonie Europy pod względem wykorzystania niektórych technologii cyfrowych przez firmy przemysłowe.

Odsetek obywateli posiadających określone kompetencje cyfrowe, w proc.
(źródło: SpotData, Community Innovation Survey)

Dlaczego to jest istotne?

Cyfryzacja, w przeciwieństwie do różnych korporacyjnych overhype’ów, jest naprawdę jednym z kluczowych wyzwań stojących przed polskimi firmami. Nakłady na software i hardware rosną w UE bardzo szybko, mimo ogólnej flauty inwestycyjnej po kryzysie finansowym. A przemysł zmienia się z branży opartej o pracę fizyczną, w branżę opartą o pracę umysłową. Jeszcze 10 lat temu w przetwórstwie w Polsce na każdych dwóch wykształconych pracowników umysłowych (profesjonaliści i kadra techniczna) przypadało czterech operatorów maszyn lub pracowników wykonujących podstawowe czynności rutynowe. Dziś na każdych dwóch pracowników umysłowych przypada trzech pracowników z obszaru produkcji. W obu grupach zatrudnienie rośnie, ale w pierwszej rośnie znacznie szybciej. Pod tym względem polskie firmy nie różnią się od trendów w Europie zachodniej, ponieważ zmiany struktury są podobne – tyle że na zachodzie proporcje są jeszcze bardziej przechylone w kierunku pracowników umysłowych. W Niemczech liczba pracowników umysłowych w przetwórstwie jest większa niż osób zaangażowanych fizycznie w produkcję. Zmiana charakteru pracy w przemyśle to jedno z największych wyzwań dla menedżerów i pracowników.

Czy możemy coś zrobić, by przyspieszyć transformację cyfrową w Polsce i zwiększyć kompetencje cyfrowe? Łatwa odpowiedź brzmiałaby: edukacja. Ale jest to zbyt banalna i średnio trafna. Edukacja nie funkcjonuje w Polsce źle, a problem polega raczej na tym, że duża część ludności w Polsce ma niskie dochody i jest odcięta od szybkopasmowego Internetu. Tego nie zmienimy szybko na siłę. Istotny jest inny kierunek działania. Trzeba ułatwiać powstawanie dużych firm prywatnych, które będą miały wystarczające przepływy finansowe by inwestować w cyfryzację, w tym w edukację pracowników. Aby to zrobić należy zmienić strategiczne myślenie o polityce gospodarczej, która jest nadmiernie skoncentrowana na wspieraniu małych przedsiębiorstw (ulgi podatkowe, dofinansowania itd.). Niektórzy ekonomiści (np. Andrzej Halesiak) postulują by istotnie podnieść w Polsce CIT i jednocześnie wprowadzić duże ulgi dla inwestujących firm. To jedna z ciekawych propozycji. Są te też inne. Ale ważny jest pierwszy krok – odejście od myślenia, że małe firmy są najpiękniejsze.

Autor: Ignacy Morawski, Alicja Defratyka i Jan Konczewski


Raport „Megatrendy zmieniające przemysł”: LINK

Jak rozjechały się prognozy dla Niemiec i Polski

Polska wyraźnie przyspiesza, Niemcy wyraźnie zwalniają. To obraz wyłaniający się ze wczorajszych prognoz Komisji Europejskiej. Prognozy KE są dobrą okazją, by porównać przewidywania dla różnych krajów wg jednej instytucji prognozującej. Na wykresie poniżej dobrze widać, jak rozjechały się prognozy dla Polski i Niemiec.

Wzrost gospodarczy w Polsce ma wynieść w tym roku 4,2 proc. A jeszcze w lutym Komisja prognozowała wzrost tylko o 3,5 proc. Zmianę można w jakiejś mierze tłumaczyć wprowadzeniem nowych transferów fiskalnych, które znajdują odzwierciedlenie w prognozowanym wzroście deficytu finansów publicznych do 1,6 proc. PKB. Ale kluczowe dla rewizji prognoz są dobre dane z początku roku, które pokazują, że polska gospodarka nie zareagowała na spowolnienie w Niemczech (więcej).

Wzrost w Niemczech ma z kolei wynieść tylko 0,5 proc. To silna redukcja wobec lutowej prognozy, kiedy Komisja przewidywała wzrost w tym roku na poziomie 1,1 proc. Powodem są słabe dane z przemysłu z przełomu 2018 i 2019 r.

Warto jednak zauważyć, że dzisiejsze dane z niemieckiego przemysłu były już lepsze i wskazują na odwrócenie negatywnych tendencji w produkcji. Wprawdzie wzrost jest bardzo powolny, ale może wskazywać, że cykl zaczyna się odwracać. To były najlepsze dane z Europy od kilku tygodni. Możliwe więc, że seria redukcji prognoz dla największych gospodarek Europy kończy się.

  Autor: Ignacy Morawski


Źródło danych o prognozach Komisji Europejskiej: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Amerykańska gospodarka z polskiej perspektywy nie wygląda bardzo różowo

Największa gospodarka świata zanotowała w pierwszym kwartale bardzo solidne tempo wzrostu. I to jest informacja optymistyczna. Ale bardziej szczegółowe spojrzenie na ostatnie dane ze Stanów Zjednoczonych budzi już więcej niepokoju. Te wskaźniki, które są najbardziej istotne dla koniunktury w Polsce, wyglądają słabo. Chodzi głównie o konsumpcje i import. Szczególną uwagę zwracam na ten drugi wskaźnik. W tym momencie import we wszystkich największych gospodarkach świata wyraźnie zwalnia. Czy to może nie odbić się na mocno zależnej od handlu zagranicznego gospodarce Polski?

PKB Stanów Zjednoczonych wzrósł w pierwszym kwartale 2019 r. o 3,2 proc., wobec 2,2 proc. kwartał wcześniej – wynika ze wstępnego szacunku biura statystycznego Departamentu Handlu.Jest to wzrost kwartał do kwartału przeliczony na wartość roczną (tak jak liczy się np. odsetki bankowe). Licząc według konwencji popularnej w Polsce, czyli kwartał roku bieżącego do analogicznego kwartału przed rokiem, wzrost wyniósł również 3,2 proc., wobec 3 proc. kwartał wcześniej. Są to generalnie wyniki wyraźnie lepsze od oczekiwań rynkowych. Powszechnie oczekiwano, że w tym roku amerykańska gospodarka zwolni, a tymczasem początek roku przyniósł przyspieszenie PKB. Biorąc pod uwagę fakt, że początek roku upływał pod znakiem obaw o recesję, jest to istotnie pozytywny sygnał.

Jednak z polskiego punktu widzenia dane nie są aż tak różowe. Szczegółowa analiza statystyczna wskazuje, że dla koniunktury w Polsce istotny jest nie tyle amerykański PKB, co amerykański import (ewentualnie eksport) oraz konsumpcja. A te wskaźniki wyglądają gorzej. Import wzrósł w pierwszym kwartale zaledwie o 1,6 proc., wobec wzrostu o 3,4 proc. kwartał wcześniej, co było najsłabszym wynikiem od dwóch i pół roku. Na wykresie poniżej pokazuję, jak istotne jest spowolnienie importu w USA z polskiego punktu widzenia.

W ostatnich miesiącach bardzo wyraźne spowolnienie importu było widoczne nie tylko w USA, ale też w Niemczech, Chinach i Japonii, czyli wszystkich największych gospodarkach świata. Na razie wciąż więcej jest słabych niż dobrych sygnałów ze światowego handlu. W takich warunkach odporność polskiego przemysłu, o której pisałem w zeszłym tygodniu, może być zagrożona.

Lepiej niż import wygląda konsumpcja w USA, która wzrosła w pierwszym kwartale o 2,7 proc. rok do roku, wobec 2,6 proc. kwartał wcześniej. Ale i z tego frontu widać gorsze informacje. Konsumpcja dóbr trwałych rosła ostatnio najwolniej od 2009 r.

Wniosek? Dane z USA nie są tak różowe, jak może wydawać się na pierwszy rzut oka. A impulsy docierające do Polski ze światowej gospodarki wciąż są per saldo negatywne.  

Autor: Ignacy Morawski

Baza danych SpotData: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Dane, które wywołują furię w Białym Domu

Ścieżki Europy i Stanów Zjednoczonych w ostatnich latach trochę się rozjechały. Dotyczy to głównie podejścia do handlu i globalizacji, ale zwrócę dziś uwagę na jeden aspekt tego rozejścia, który jest bardzo istotny, choć rzadko znajduje się w centrum uwagi opinii publicznej – zadłużenie publiczne. Myślę, że gdyby wykres, który przedstawiam poniżej, pokazać w Białym Domu, mógłby wywołać furię (zresztą na pewno taki wykres sobie pokazywali).

Wczoraj Eurostat podał, że kraje Unii Europejskiej zredukowały dług publiczny w 2018 r. do 80 proc. PKB. Redukcja wskaźnika długu trwa już od czterech lat i wynika z restrykcyjnej polityki fiskalnej prowadzonej przez największe kraje i narzucanej przez reguły UE. W tym samym czasie Stany Zjednoczone powiększały swój wskaźnik długu do niemal 110 proc. PKB. Według porównywalnych danych, w ciągu czterech lat USA powiększyły wskaźnik długu o 2 pkt proc., a UE zredukowała go o 6 pkt proc. Wynika to z faktu, że rząd federalny w Waszyngtonie prowadzi znacznie luźniejszą politykę fiskalną – utrzymuje wysoki deficyt, a za kadencji Donalda Trumpa nawet ten deficyt powiększył (w wyniku cięć podatków).

Kto lepiej wychodzi na odmiennym podejściu do polityki fiskalnej? Stany Zjednoczone notują wyższy wzrost gospodarczy i mają niższą stopę bezrobocia niż Unia Europejska, więc można argumentować, że na innym podejściu do polityki makroekonomicznej wypadły lepiej. Choć napięcia społeczne uwidocznione przez wybór Donalda Trumpa na prezydenta ukazały wiele problemów, których w kluczowych wskaźnikach makroekonomicznych nie widać. Na przykład, w USA relatywnie duży jest odsetek osób, które w ogóle nie są aktywne zawodowo – wypadły z rynku pracy. Europa znacznie lepiej radzi sobie z tym problemem. W Europie znacznie niższe są też nierówności społeczne, a antyglobalizm nie zyskał tak silnego miejsca na scenie politycznej.

Ale ważne jest, by zrozumieć, że Unia Europejska nie mogłaby obniżać swoich wskaźników długu, gdyby… nie powiększały ich Stany Zjednoczone. To jest właśnie ten wniosek, który mocno rezonuje w Białym Domu – zwracał na to uwagę już prezydent Barack Obama, a dla Donalda Trumpa jest to wręcz oczko w głowie. Unia Europejska utrzymała w ostatnich latach dodatni wzrost gospodarczy dzięki bardzo wysokiemu saldu handlowemu z resztą świata. Aż jedna piąta całkowitego wzrostu gospodarczego UE w latach 2010-2018 została wygenerowana przez popyt zagraniczny (netto). W dużej mierze jest to możliwe dzięki popytowi na europejskie towary pochodzącemu ze Stanów Zjednoczonych. W uproszczeniu, USA stymulują popyt wewnętrzny luźną polityką fiskalną i dzięki temu zwiększają popyt na europejskie towary i usługi, pomagając Unii Europejskiej uniknąć recesji i umożliwiając jej prowadzenie takiej a nie innej polityki fiskalnej. W USA popyt zagraniczny netto nie dołożył niemal nic do całkowitego wzrostu PKB w latach 2010-2018.

Trump chce zareagować cłami na europejskie towary, co koniec końców zaszkodzi obu stronom. Ale UE powinna sobie zdawać sprawę, że taką reakcję USA częściowo sprowokowała. Sytuacja przypomina finansowanie wydatków wojskowych – Europa korzysta wysokich wydatków w USA, sama nie chcąc spełniać wymogów NATO odnośnie wydatków militarnych.

Wniosek? Biorąc pod uwagę skalę wstrząsów gospodarczych w ostatniej dekadzie, polityka fiskalna w UE jest prawdopodobnie zbyt restrykcyjna. Ten błąd był łagodzony przez solidny popyt ze świata, do czego przyczyniła się zbyt luźna polityka fiskalna w USA.  Optymalna sytuacja byłaby taka, gdyby ścieżka długu w UE była wyższa niż w USA – a jest odwrotnie. Czas pokaże, czy z taką metodą wychodzenia Europy z kryzysu są związane jakieś ukryte koszty.

Autor: Ignacy Morawski

Baza danych SpotData: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Firmy chcą zatrudniać, nie chcą inwestować

Ruszą, nie ruszą; ruszą, nie ruszą; ruszą, nie ruszą? Pytanie o to, kiedy firmy w Polsce zareagują na świetną koniunkturę porządnym wzrostem nakładów inwestycyjnych, od dawna nurtuje ekonomistów. I najnowsza ankieta NBP wśród firm wskazuje, że inwestycje wciąż nie ruszają. Lub przynajmniej, że rosną powoli. Co ciekawe, firmy wciąż są bardzo chętne do zatrudniania ludzi. Dlaczego więc nie chcą inwestować?

NBP pyta co kwartał pyta w ankiecie menedżerów o ich postrzeganie koniunktury i plany firm na przyszłość. Wskaźniki konstruowane na podstawie tej ankiety całkiem nieźle obrazują realną aktywność gospodarczą (czyli korelują się ze zmiennymi ze sfery realnej), więc warto je obserwować.

Wskaźnik nowych inwestycji, pokazujący odsetek firm planujących nowe nakłady inwestycyjne w ciągu kwartału, wyraźnie obniżył się na początku wiosny. Z kolei wskaźnik zatrudnienia wzrósł. Oba wskaźniki pokazuję na wykresie poniżej w ujęciu zmiany rok do roku. Widać, że oba wskaźniki w długim okresie poruszają się równolegle, ponieważ decyzje o inwestycjach i zatrudnianiu podejmowane są zwykle w tym samym czasie. Jednak w ostatnim czasie wskaźnik inwestycji dołował, a wskaźnik zatrudnienia rósł.

Potencjalne wyjaśnienia

Jak to wyjaśnić? Dlaczego firmy deklarują niską skłonność do nowych inwestycji? Tematem zajęliśmy się już rok temu (więcej), a teraz go kontynuujemy.  Kilka możliwości wysuwa się na pierwszy plan. 

Pierwsza możliwość jest taka, że nastąpiło pogorszenie postrzegania perspektyw rozwojowych przez firmy. Nie widać tego w twardych danych z gospodarki, ale widać w indeksach nastrojów, również tych podawanych przez NBP. Wśród ekonomistów zapanował ostatnio wielki optymizm co do perspektyw gospodarki, ale firmy widzą to nieco inaczej. Jednocześnie firmy mogą być chętne do zatrudniania nowych ludzi, bo widzą, że w erze recesji demograficznej o pracownika jest generalnie bardzo ciężko.

Druga możliwość jest taka, że firmy doświadczając wzrostu kosztów pracy mają problem z wygenerowaniem przepływów finansowych koniecznych do sfinansowania inwestycji. Dla mniejszych i średnich firm, mających ograniczony dostęp do kredytu, lub niechętnie korzystających z kredytu, może być to ograniczenie rozwojowe. Stąd może się brać wysoka skłonność do zatrudniania i niska do inwestowania.

Trzecia możliwość jest taka, że firmy są mało skłonne do inwestycji ze względów regulacyjnych. NBP podaje, że wskaźnik nowych inwestycji szczególnie obniżył się w  m.in. handlu. Czyżby było to pokłosie dalszego zaostrzania regulacji dotyczących „wolnych niedziel”? Jednocześnie restrykcyjna polityka fiskalna w obszarze ściągalności podatków może wpływać na zaburzenia płynności i utrudnienia w planowaniu finansowania długookresowych przedsięwzięć.

Jakie wnioski?

Pierwszy z podanych czynników ma charakter długookresowy, dwa kolejne – bardziej strukturalny. Wszystkie z wyjaśnień mają charakter hipotetyczny. 

Jakie wypływają z tego wnioski? Niska skłonność do inwestycji to jest niepokojące zjawisko, bo jeżeli będzie się przedłużała to może ograniczyć potencjał rozwojowy polskiej gospodarki. Ale w ostatnich kwartałach snucie negatywnych wizji w oparciu o słabość inwestycji sprawdzało się bardzo słabo. Więc do tego alarmującego sygnału można podejść z dystansem.

Autor: Ignacy Morawski


Baza danych NBP: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.