Mniej niewypłacalności podmiotów gospodarczych. Czy to nowy trend?

W czerwcu znacząco zmalała liczba niewypłacalnych firm. Wygląda na to, że fala wzrostu niewypłacalności obserwowana w ostatnich trzech latach stabilizuje się lub nawet zaczyna obniżać. Możliwe, że jest to przejaw poprawy kondycji finansowej przedsiębiorstw w Polsce.

W czerwcu w Monitorze Sądowym i Gospodarczym ogłoszono informacje o 75 postępowaniach o upadłość lub restrukturyzację podmiotów gospodarczych. To o 32 mniej niż przed rokiem – jest to pierwszy taki spadek od momentu wprowadzenia w 2016 r. prawa restrukturyzacyjnego, które znacznie ułatwiło zawieszanie spłaty zadłużenia. Więcej o obowiązywaniu tego prawa można przeczytać w raportach SpotData i kancelarii Zimmerman, Filipiak, Restrukturyzacja, które publikowane są co kwartał. Co miesiąc zaś SpotData publikuje analizę branżową trendów w niewypłacalnościach.

Czerwcowy spadek może być efektem wielu czynników. Przy generalnie niskiej liczbie postępowań, może to być zupełny przypadek. Może też być to efekt opóźnień w publikacji informacji w Monitorze. Ale trendy średniookresowe wskazują, że na pewno mamy do czynienia ze stabilizacją fali niewypłacalności. A możliwe też jest, że ta fala zaczyna się obniżać. Nie wiemy tego na pewno i powinniśmy poczekać na kolejne dane, ale są czynniki mogące sprzyjać poprawie kondycji finansowej firm i obniżeniu się liczby niewypłacalności. Ceny surowców rosną wolniej niż w zeszłym roku, firmy łatwiej przerzucają koszty na ceny, menedżerowie coraz lepiej przystosowują się też do nowej sytuacji na rynku pracy i wyższej dynamiki płac.

Zobaczymy, czy dane za kolejny miesiąc potwierdzą trend.

Autor: Ignacy Morawski


Raporty SpotData Research: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

NBP: rosnąca efektywność firm nadrobi straty wywołane spadkiem zasobów siły roboczej

Parę lat temu wydawało się, że spadek siły roboczej w Polsce musi nieuchronnie doprowadzić do istotnego obniżenia potencjału rozwojowego gospodarki. Że nie możemy rozwijać się w takim tempie, jak średnio w latach 1990-2015 (25 lat transformacji), czyli ok. 3,7 proc. rocznie. Raz, że negatywnie zmieni się dynamika zatrudnienia; dwa, że pod względem poprawy efektywności wykorzystaliśmy nisko wiszące owoce i będzie coraz trudniej.

Ostatnie lata doskonałego wzrostu gospodarczego mogły nieco zmienić tę perspektywę. Tak przynajmniej twierdzi Narodowy Bank Polski. To wprawdzie instytucja państwowa, więc może mieć nieobiektywnie spojrzenie, ale analizy NBP są na rynku traktowane jako bardzo wiarygodne. Nie muszą być trafne – jak to z każdą analizą – ale są dobrze wykonane.

NBP twierdzi, że pomijając wahania cykliczne Polskę stać na rozwój w tempie niemal 4 proc. rocznie – a dokładnie 3,7 proc. Czyli tak, jak średnio po transformacji! I to pomimo negatywnej dynamiki podaży pracy. W ostatnich latach bank mocno podniósł ten szacunek. Skąd taka pozytywna ocena?

Przypomnijmy, że na długookresowy wzrost gospodarczy składa się przyrost zasobów siły roboczej, przyrost zasobów kapitału oraz przyrost efektywności wykorzystania pracy i kapitału. NBP twierdzi, że wprawdzie zasoby siły roboczej będą rosły dużo wolniej, ale efektywność wykorzystania zasobów pracy i kapitału będzie rosła znacznie szybciej niż w ostatnich latach. Przyczyni się do tego m.in. szybko rosnąca produktywność imigrantów (są oni zatrudniani już nie tylko przy prostych pracach, ale też coraz bardziej złożonych zadaniach), oraz rosnąca innowacyjność firm. NBP nie pisze tego wprost, ale wzrost innowacyjności firm może wynikać z faktu, że przy coraz trudniejszym dostępie do pracowników zwiększanie efektywności pracy to jedyna droga rozwoju. Moim zdaniem może się to objawiać m.in. w przejmowaniu na większą skalę firm mniej wydajnych przez bardziej wydajne.

Sądzę, że wielu ekonomistów zadaje sobie pytanie, czy ostatnie lata bardzo szybkiego rozwoju to tylko wyjątkowy epizod, który niedługo się skończy, czy też objaw większej od oczekiwań strukturalnej siły gospodarki. NBP zdaje się stawiać na ten drugi scenariusz.

Autor: Ignacy Morawski

Raporty o inflacji NBP: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Inflacja powyżej celu NBP. Co oznacza jej wzrost?

Po raz pierwszy od sześciu i pół roku inflacja w Polsce przekroczyła cel inflacyjny NBP. Jest to symboliczne wydarzenie, które pokazuje, że po wieloletnim okresie niskiej inflacji wpływamy na nowe wody. Wchodzimy w erę wyższego wzrostu cen, czyli jednocześnie wyraźnie ujemnych realnych stóp procentowych i niższego wzrostu płac realnych. Sądzę, że to jest zmiana korzystna dla przedsiębiorstw i właścicieli aktywów, a mało korzystna dla konsumentów (w krótkim okresie) i oszczędzających konserwatywnie na lokatach (na długo). Wątpię też, by była to zmiana o istotnym wpływie na politykę.

Inflacja w czerwcu wyniosła 2,6 proc., wobec 2,4 proc. w maju. Tak wynika z tzw. wstępnego odczytu – ostateczne dane poznamy w połowie miesiąca. Dane potwierdzają właściwie trendy, które były widoczne już od marca. Od końca zimy bowiem widoczne były istotne przyspieszenie cen, wynikające po części z wyższych cen żywności, a po części z przerzucania kosztów płac na ceny przez firmy usługowe. Przekroczenie celu inflacyjnego NBP (2,5 proc.) to tylko akt symboliczny.

Co to oznacza? Oto kilka luźnych wniosków.

Po pierwsze, firmy mają większą moc cenową i są w stanie przerzucić rosnące koszty na kupujących. To może oznaczać, że poprawią się wyniki finansowe, choć na potwierdzenie tej hipotezy trzeba będzie jeszcze poczekać. Niemożność przerzucenia rosnących kosztów na kupujących sprawiała, że marże firmy kurczyły się w ostatnich latach, mimo doskonałego wzrostu gospodarczego. Teraz może się to zmienić. To może być teoretycznie dobra zmiana dla inwestorów giełdowych.

Po drugie, odwrotną stroną medalu będzie niższy realny wzrost wynagrodzeń. Płace od dwóch lat rosną nominalnie w średnim tempie 7 proc. rocznie, ale przy inflacji rzędu 2,5-3 proc. realny wzrost wynagrodzeń obniży się z ok. 5,5-6 proc. do 4-4,5 proc. To może negatywnie wpłynąć na dynamikę konsumpcji, choć transfery fiskalne powinny łagodzić te efekty.

Po trzecie, wchodzimy w okres ujemnych realnych stóp procentowych, nie tylko krótkookresowych, ale też długookresowych. To może być trwała zmiana, będąca odzwierciedleniem procesów globalnych (wysoki popyt na bezpieczne aktywa). Jest to oczywiście fatalna informacja dla ludzi oszczędzających na lokatach i w obligacjach skarbowych. Choć jednocześnie może być to dobra zmiana dla obecnych właścicieli innych aktywów, m.in. akcji. Teoretycznie obniżenie realnej bezpiecznej stopy procentowej powinno wpłynąć na wycenę bardziej ryzykownych aktywów.

Po czwarte, mało prawdopodobne jest, by na rosnącą inflację bank centralny zareagował podnoszeniem stóp procentowych. Na świecie istnieje raczej tendencja do obniżania stóp, a nasz bank centralny będzie dostosowywał się do trendów globalnych. Główne pytanie, to czy w Polsce dojdzie do cięć kosztu pieniądza. Wydaje się, że na razie nie.

Po piąte, wraz z rosnącą inflacją zwiększa się liczba komentarzy politycznych na temat cen. W naturalny sposób wzrost inflacji stara się wykorzystać opozycja (zrobiłaby to każda opozycja w każdych warunkach), szczególnie, że szybko rosną ceny tak wrażliwego towaru jakim jest żywność. Jednak moje szacunki ekonometryczne wskazują, że ceny żywności nie mają istotnego wpływu na nastroje polityczne – musiałoby dojść do jakiejś erupcji cen, a na to się nie zanosi. Wątpię, by szybki wzrost cen żywności mógł być czynnikiem, który istotnie wpłynie na poparcie dla rządu. Opozycja może wykorzystywać ten temat, ale nie powinna pokładać w nim dużych nadziei.

Po szóste, i ostatnie, otoczenie polskiej gospodarki w tym momencie nie sprzyja długotrwałemu wzrostowi inflacji w Polsce powyżej celu inflacyjnego, ale to może się zmienić. Warto pamiętać, że trendy cenowe w Polsce zwykle podążały za trendami w strefie euro. Tam inflacja jest mizerna – zaledwie 1,2 proc. w czerwcu. W Polsce inflacja będzie podbijana przez wyjątkowo mocny wzrost płac i prawdopodobny wzrost cen energii, ale wyżej niż 3-4 proc. w obecnych warunkach nie powinna sięgnąć. Natomiast warunki zewnętrzne mogą się zmienić. Europa będzie zapewne coraz bardziej zdeterminowana, by porzucić niemiecki konserwatyzm monetarny i mocniej stymulować gospodarkę. Prezes EBC Mario Draghi powiedział niedawno, że bank może pozwolić na wzrost inflacji powyżej celu banku („blisko, ale poniżej 2 proc.”) by nadrobić lata zbyt niskiej inflacji. To były wyjątkowe słowa. Nie jest więc wykluczone, że w najbliższej dekadzie inflacja będzie średnio wyraźnie wyższa niż w mijającej.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Dlaczego pozwolenia na budowę mieszkań biją rekordy

Rynek mieszkaniowy nie wykazuje oznak żadnego spowolnienia. Wprawdzie w pierwszych miesiącach roku były widoczne sygnały osłabienia aktywności, ale wiosna przyniosła mocne dane. Dotyczy to liczby pozwoleń na budowę, rozpoczętych projektów, czy – od strony popytowej – przyznanych kredytów.

Dlaczego tak się dzieje? Spójrzmy na pozwolenia na budowę mieszkań. W maju ich liczba była rekordowa – 27 tys. Poprzedni rekord, z marca 2018 r., wynosił niewiele ponad 25 tys. Po usunięciu efektów sezonowych widać, że trend jest dość stabilny, a majowy skok można uznać jako odbicie po spadkach z późnej zimy. Ale ważne, że na razie trend się nie odwraca.

Jak widać na wykresie, kluczowym czynnikiem napędzającym rynek jest dobra sytuacja na rynku pracy. Liczba pozwoleń na budowę mieszkań jest niemal perfekcyjnie skorelowana z odsetkiem Polaków wskazujących, że relatywnie łatwo można znaleźć pracę. Ludzie kupują mieszkania wtedy, gdy czują się bezpiecznie finansowo. A deweloperzy reagują nowymi projektami.

Rynek mieszkaniowy odwróci się wtedy, gdy z rynku pracy nadejdą gorsze sygnały. Kiedy to będzie? Oby jak najpóźniej. Widać pewne oznaki spowolnienia gospodarczego, ale to na razie za mało by wywołać zwolnienia pracowników na szerszą skalę. Do tego dochodzi jeszcze pytanie o wpływ ewentualnego odpływu części imigrantów na rynek mieszkań. Jeżeli część Ukraińców wyjedzie z Polski, wówczas popyt na najem mieszkań może się obniżyć (zresztą ostatnio widać lekkie hamowanie dynamiki opłat za wynajem), a za tym pójdzie niższy popyt na mieszkania. Tu też widać pewne negatywne sygnały, ale wciąż na małą skalę. Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Największy spadek zatrudnienia od ponad pięciu lat. Co to oznacza?

W ostatnich dniach z polskiej gospodarki napłynęło wiele istotnych danych i większość z nich miała pozytywny wydźwięk, ale skupię się na jednym wskaźniku, który wypadł bardzo słabo. Nie dlatego, że chcę czymkolwiek straszyć, ale dlatego, że tkwi w tym sygnał dotyczący zmiany strukturalnej w polskiej gospodarce. Chodzi o zatrudnienie. Spadło ono w maju najmocniej od ponad pięciu lat. I co ciekawe, stało się to w warunkach, gdy popyt na pracę jest mocny. Wniosek? Chyba spada podaż pracy.

Zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw obniżyło się w maju niemal o 12 tys. osób. Dotyczy to grupy przedsiębiorstw zatrudniających co najmniej 10 osób i nie należących do branż finansowych. Ale innych danych miesięcznych nie ma. Ostatni raz głębszy spadek zatrudnienia wystąpił w grudniu 2012 r. A nie licząc grudni, gdy zatrudnienie generalnie ma niższą dynamikę niż w innych miesiącach roku, to ostatni spadek jest największy od czerwca 2009 r. Jak widać na wykresie poniżej, majowy spadek jest naprawdę zaskakująco głęboki.

Co ciekawe, nic nie wskazuje na to, by nagle spadł popyt na pracę wśród firm. Dane ankietowe prowadzone wśród gospodarstw domowych pokazują, że ich nastroje są rekordowo dobre, a percepcja zmian na rynku pracy zmieniła się na plus w ostatnich miesiącach. Czyli pracownicy nie czują pogorszenia. Widać to też na wykresie poniżej. Również twarde dane ze sfery produkcyjnej są dobre. W czerwcu produkcja przemysłowa wzrosła o 7,7 proc. rok do roku, czyli zgodnie z trendem z ostatniego roku. Firmy podnoszą też szybko wynagrodzenia – w maju o 7,7 proc. rok do roku, co jest bliskie cyklicznemu szczytowi. Nie ma jeszcze danych z budownictwa za maj, może tam nastąpiło jakieś tąpnięcie, ale to raczej nie powinno aż tak gwałtownie wpłynąć na rynek pracy.

A zatem wiele wskazuje, że spadek zatrudnienia to w dużej mierze skutek zmian podażowych. Bardzo możliwe, że napływ imigrantów stanął w miejscu lub nawet się odwrócił – część osób wróciła do domu lub wyjechała na Zachód. Na to nakłada się odpływ siły roboczej na emeryturę. O ile w latach 2016-2017 miesięczny przyrost emerytów i rencistów wynosił ok. 3 tys., o tyle od 2018 r. miesięczny przyrost sięga 8-10 tys. (to nie uwzględnia jednorazowego odpływu z tytułu obniżenia wieku emerytalnego). Oczywiście nie każdy emeryt to osoba niepracująca, ale szybszy odpływ osób z siły roboczej do grona emerytów będzie niewątpliwie coraz bardziej widoczny.

Możliwe, że w maju nastąpił zintensyfikowany odpływ w tych dwóch kierunkach – więcej imigrantów wyjechało i więcej osób przeszło na emeryturę.

Rynek pracy wchodzi w nową erę, trudną dla przedsiębiorców i raczej korzystną dla pracowników.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o zatrudnieniu w sektorze przedsiębiorstw : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Czy Glapiński podąży za Draghim?

To może być dla światowej gospodarki przełomowy moment. Przynajmniej w obecnym cyklu. Dwa najważniejsze banki centralne świata – Fed i Europejski Bank Centralny – szykują się do luzowania polityki pieniężnej.  Fed sygnalizuje to od dłuższego czasu i może obciąć stopy dziś lub w lipcu, a prezes EBC Mario Draghi wczoraj zapowiedział podjęcie takich działań. Jego zdaniem bank może obniżyć stopy procentowe, podjąć skup dodatkowych aktywów (np. obligacji rządowych) i postarać się o podniesienie przejściowo inflacji powyżej celu inflacyjnego. Rynki zareagowały na te zapowiedzi bardzo pozytywnie – ceny akcji i obligacji wyraźnie wzrosły.

A czy Polska dołączy do tej monetarnej imprezy? Czy Narodowy Bank Polski, kierowany przez Adama Glapińskiego, może obniżyć stopy procentowe? Rynek kontraktów terminowych na WIBOR zaczął wyceniać taką możliwość. Ale sądzę, że jesteśmy od takiego scenariusza jeszcze daleko. Musiałoby dojść do istotnego obniżenia wzrostu gospodarczego lub bardzo znaczącego umocnienia złotego.

Warto spojrzeć na wczorajsze dane o inflacji w UE, by zrozumieć, dlaczego NBP może być dalej od decyzji o luzowaniu polityki pieniężnej niż EBC. Eurostat podał wczoraj szczegółowe dane o inflacji w maju. Jak widać na wykresie poniżej, po raz pierwszy od sześciu lat inflacja w Polsce jest w tym roku wyraźnie wyższa niż inflacja w strefie euro. Widać to od stycznia, ale na wiosnę ta różnica pogłębiła się. Inflacja bazowa w Polsce wyniosła 1,8 proc., a w strefie euro 0,8 proc. (są to dane HICP – wg metodologii Eurostatu). Ostatni raz taka różnica wystąpiła w 2012 r.

Różnica w inflacji odzwierciedla w pewnym stopniu różnice w sile cyklu koniunktury. Strefa euro zwolniła ostatnio, a polska gospodarka trzyma się solidnie. Co więcej, w Polsce będziemy mieli do czynienia ze stymulacją fiskalną – dodatkowymi transferami społecznymi w wysokości ok. 1,5 proc. PKB. Część z nich zostanie sfinansowana wyższym deficytem. Polska zatem aż tak rychłego luzowania polityki pieniężnej jak strefa euro nie potrzebuje.

Luzowanie polityki pieniężnej w strefie euro i utrzymanie jej bez zmian w Polsce może oczywiście oznaczać napływ kapitału portfelowego do Polski i umocnienie złotego. Gdyby to umocnienie było bardzo znaczące, wtedy w Radzie Polityki Pieniężnej na pewno pojawią się wnioski o obniżki stóp. Ale na razie jest to gdybanie. Twarde dane są takie, jak na wykresie.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o inflacji HICP : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Co drożejąca pietruszka i wizyty lekarskie mówią o gospodarce

Drożeje w Polsce żywność i to przykuwa uwagę ludzi i mediów. Ale w procesach cenowych w gospodarce znacznie ciekawsze i ważniejsze są inne zjawiska, przede wszystkim drożejące usługi. Jako przykład niech posłuży fakt, że ceny usług lekarskich rosną najszybciej w tej dekadzie i prawie najszybciej w tym stuleciu. Pokazuję to na wykresie poniżej. Dlaczego to jest ważne? Bo wzrost cen usług może mieć trwały charakter, a żywności – niekoniecznie.

W piątek GUS podał szczegółowe dane o inflacji za maj. Wyniosła ona 2,4 proc., czyli była nieznacznie wyższa niż wskazał tzw. szybki odczyt opublikowany dwa tygodnie temu. Inflacja nareszcie jest blisko celu NBP i można to uznać za zjawisko jak najbardziej pozytywne dla gospodarki. Umiarkowana inflacja najlepiej łączy interesy firm i konsumentów, producentów i kupujących, inwestujących i oszczędzających. Niska inflacja w ostatnich latach uderzała w marże firm i mogła być jednym z czynników blokujących inwestycje. Dobrze więc, że okres niskiej inflacji dobiegł końca.

Najszybciej drożeją w tym momencie niektóre towary spożywcze. Na przykład, warzywa były w maju o 22,6 proc. droższe niż przed rokiem i był to najszybszy wzrost ich cen od listopada 2010 r. Medialnym symbolem tego wzrostu stała się drożejąca pietruszka. Wzrost cen żywności zyskuje też znaczenie polityczne, ponieważ jest wdzięcznym tematem kampanii wyborczej.

Jednak z ekonomicznego punktu widzenia to nie drożejąca żywność jest najciekawszym zjawiskiem cenowym. Ceny żywności są bardzo zmienne i zależą w dużej mierze od pogody i cen surowców, nie można wykluczyć, że za rok warzywa będą dużo tańsze.

Najistotniejszym zjawiskiem cenowym jest wzrost cen usług. Dlaczego to istotne? Bo w tym odzwierciedla się mechanizm przekładania płac na ceny. Wynagrodzenia w Polsce rosną bardzo szybko ze względu na kurczącą się podaż siły roboczej i silny popyt. Długo nie przekładało się to na ceny, a firmy akceptowały niższe marże. Ale 2019 r. przyniósł zmianę. W wielu obszarach gospodarki widać, że pracochłonne usługi drożeją – restauracje, hotele, fryzjerzy, gazety, pomoc domowa. Skoro płace zaczęły przekładać się na ceny, to znaczy, że inflacja może utrzymać się dłużej. I dobrze.

Ale ceny usług mówią nam też coś istotnego o długookresowych wyzwaniach gospodarki. Wzrost cen usług lekarskich pokazuje, jak dużym problemem będzie pogodzenie rosnącego popytu na te usługi (ze względu na wzrost odsetka osób powyżej 60 roku życia) i ograniczonej podaży pracowników. Sądzę, że to wyzwanie jest jednym z kluczowych wyzwań społecznych dla Polski w nadchodzącej dekadzie – na równi z zanieczyszczeniem powietrza i dostosowaniami do zmian w polityce klimatycznej.

Wniosek? Obecny poziom inflacji należy uznać za optymalny dla gospodarki. Choć zawsze są grupy, które na rosnących cenach będą tracić. Przy czym sugerowałbym mediom, by zamiast na pietruszce skoncentrowały się bardziej na lekarzach.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o inflacji : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Ile mogą kosztować Polskę i Europę amerykańskie cła na samochody

Istnieje ryzyko, że wojna handlowa prowadzona przez USA dotknie wkrótce bezpośrednio Unię Europejską. Międzynarodowy Fundusz Walutowy opublikował wczoraj badanie, które pokazuje, jak rozłożą się między kraje koszty związane z ewentualnymi cłami na sprzedaż towarów do USA. Polska należy do krajów … najmniej dotkniętych ewentualnymi amerykańskimi cłami. Choć trzeba pamiętać, że to badanie nie szacuje wielu istotnych efektów związanych z wojną handlową.

Ekonomiści MFW szacują, że 25 proc. cło na import samochodów i części do Stanów Zjednoczonych zaaplikowane łącznie dla wszystkich krajów świata obniżyłoby PKB Unii Europejskiej w krótkim okresie o 0,1 proc. Gdyby cła były nałożone tylko na UE, efekt byłby większy, choć nie dużo większy. Najbardziej dotknięte spośród krajów UE byłyby Niemcy, a później kolejno – Szwecja, Słowacja, Czechy, Włochy, Wielka Brytania, Belgia, Słowenia i Węgry. W tym szacunku Polska nawet nie jest wymieniana, jest daleko na liście.

Autorzy szacują też, jaki byłby efekt nałożenia ogólnego cła na cały import do USA w wysokości 5 proc. Wpływ na PKB UE wyniósłby -0,2 proc., a Polska znajduje się na … 19. miejscu wśród krajów UE pod względem siły wpływu.

Jeden z wielu powodów tej relatywnie niskiej ekspozycji jest taki, że Polska ma niższy od krajów rozwiniętych wkład własnej wartości dodanej do ogólnej wartości produkcji w branży motoryzacyjnej (i innych branżach). Na przykład, w ogólnej wartości polskiego eksportu samochodów i części, wartość dodana wytworzona w Polsce to ok. 48 proc., podczas gdy we Włoszech czy Niemczech jest to znacznie ponad 60 proc. Tłumacząc obrazowo i w dużym uproszczeniu te obliczenia, ze 100 euro wydanych na elementy aluminium, energię i wynajem hal, my wytwarzamy towar o wartości na poziomie niecałych 200 euro i wysyłamy dalej, a producenci włoscy czy niemieccy z tej samego wkładu tworzą towary o wartości zbliżonej do 300 euro. Więc te kraje rozwinięte tracą więcej w PKB (czyli wartości dodanej) niż Polska w warunkach negatywnego wstrząsu popytowego.

Te analizy są w pewnym sensie dla perspektyw polskiej gospodarki pocieszające. Polecam zresztą tę analizę nie tylko dlatego, że parę razy znajduje się w niej słowo „Polska”, ale przede wszystkim dlatego, że ciekawie pokazuje, jak wstrząsy popytowe rozchodzą się po łańcuchu dostaw między różnymi krajami.

Ale autorzy przyznają, że wielu pośrednich efektów wojny handlowej nie szacują – m.in. efektów obniżenia zaufania w gospodarce, co przełożyłoby się na inwestycje. Sądzę więc, że finalnie efekt ewentualnych amerykańskich ceł byłby istotnie wyższy niż wspomniane dziesiąte części punktu procentowego. Choć nie powinien być to sam w sobie cios, który doprowadzi europejską gospodarkę do recesji.

Wpływ 25 proc. cła na import samochodów i części do USA. Środkowy panel pokazuje wpływ na PKB poszczególnych krajów, w proc.
Autor: Ignacy Morawski

Analiza MFW : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Nowe pokolenie szansą dla gospodarki

Nie ma dziś danych, które zmieniłyby istotnie obraz świata wokół nas, pokażę więc dane, które wskazują, jak zmieni się przyszły świat – a przynajmniej świat rynku pracy. Fakt, że współcześni pracownicy wchodzący na rynek pracy funkcjonują w warunkach bardzo niskiej stopy bezrobocia będzie miał kolosalny wpływ na ich zachowania, wymagania, style zarządzania nimi. Pracodawcy często narzekają, ale moim zdaniem jest to zmiana pozytywna.

Na Europejskim Kongresie Finansowym w Sopocie zaprezentowaliśmy raport pt. „Pokolenie Z w finansach i na rynku pracy”, przygotowany dla Providenta. Pokazaliśmy w nim, jak pokolenie obecnych 15-24 latków może różnić się od poprzednich pokoleń. Temat zachowań na rynku pracy był jednym z kluczowych zagadnień raportu i inspiracji do jego przygotowania, ponieważ często – przy okazji różnych analiz – dostajemy sygnały od pracodawców, jak dużym wyzwaniem jest dla nich zarządzanie zmianą pokoleniową. Specjaliści od HR obecni na debacie w Sopocie potwierdzili, że nadchodzi pokolenie o nowym obliczu.

Raport zawiera wiele ciekawych wniosków, ale zwrócę uwagę na jedną liczbę. Ponad 60 proc. osób z pokolenia Z oczekuje, że w ciągu pięciu lat będzie zarabiać co najmniej 3-4 tys. zł na rękę. Co najmniej! To oznacza, że większość młodych ludzi oczekuje, że całkiem szybko będzie zarabiać więcej niż wynosi dziś krajowa mediana płac. Analizując wyniki można postawić hipotezę, że Zetki będą miały w przyszłości znacznie wyższe oczekiwania finansowe niż milenialsi. Sądzę, że jest to wniosek zbliżony do doświadczeń wielu menedżerów.

Co z tego wynika? To jest jeden z przejawów rewolucji płacowej, która dokonuje się w Polsce. Przez pierwsze trzy dekady po transformacji pracownik był tani i mało asertywny. Teraz zaczyna się to zmieniać. Twarde dane pokazują, że udział płac w PKB rośnie po raz pierwszy od niemal 30 lat. A badanie takie jak nasze o pokoleniu Z wskazują, że może zmieniać się też mentalność pracowników. Specjaliści obecni na debacie w Sopocie mówili, że młodzi ludzie nie różnią się od poprzednich pokoleń pod względem potrzeb. Ale żyją w zupełnie innych warunkach i mają inne możliwości artykułowania tych potrzeb.

Zdolność do zaadoptowania nowych wymagań pracowników do możliwości firmy będzie jednym z kluczowych czynników przetrwania i sukcesu dla przedsiębiorstw. Muszą zmienić się style zarządzania, ale przede wszystkim – co moim zdaniem jest najbardziej pozytywną zmianą – musi zwiększyć się zaangażowanie pracodawców w podnoszenie produktywności pracowników. Dla dużych firm to chleb codzienny, ale dla mniejszych może być to rewolucyjna zmiana.

Dla gospodarki jest to szansa na wyższy wzrost wydajności pracy. Niekoniecznie wyższy niż w przeszłości, bo przez pierwsze lata transformacji zbieraliśmy nisko wiszące owoce – szybka restrukturyzacja gospodarki sama w sobie generowała wysoki wzrost wydajności. Ale szybszy niż byśmy osiągnęli, gdybyśmy utrzymali model gospodarki oparty tylko na konkurencji niskimi płacami.


Pobierz raport POKOLENIE Z w finansach i na rynku pracy. Jak pokolenia Z, X i Y różnią się w świetle danych i badań.: LINK

Odwiedź stronę promocyjną raportu: LINK

 

Autorzy: Alicja Defratyka, Jan Konczewski, Ignacy Morawski

Obligacje skarbowe prawie z ujemną rentownością

Czerwiec przynosi bardzo silny spadek rentowności obligacji skarbowych, co dzieje się zarówno w krajach rozwiniętych jak i w Polsce. Przy czym w Polsce może niedługo dojść do wydarzenia bezprecedensowego – spadku rentowności obligacji 10-letnich poniżej stopy inflacji. Nie jest to oczywiście wydarzenie o jakichkolwiek bezpośrednich konsekwencjach, ale symbolicznie pokazuje, jak Polska stopniowo dołącza do klubu „ujemnej stopy realnej”. Za dużo kapitału poszukuje bezpiecznego inwestowania, by stopa zwrotu z bezpiecznych inwestycji mogła być dodatnia. 

W pierwszym tygodniu czerwca rentowność skarbowych obligacji 10-letnich w złotych spadła o ok. 20 pkt bazowych (0,2 pkt proc.), do 2,47 proc., podążając śladem analogicznych papierów w innych walutach. Różnica między rentownością dziesięciolatek a inflacją w Polsce wynosi już niecałe 0,2 pkt proc., bo inflacja w maju wyniosła 2,3 proc. Jest to najniższa różnica w historii.Niewykluczone, że wkrótce rentowności spadną poniżej stopy inflacji, choć ważniejszy jest trend niż dokładna wartość tej różnicy. Warto też pamiętać, że realna rentowność obligacji powinna być mierzona poprzez różnicę między rentownością nominalną a oczekiwaniami inflacyjnymi (dla okresu 10 lat), ale można w uproszczeniu przyjąć, że oczekiwana inflacja jest tam, gdzie obecna – blisko celu NBP.

Bezpośrednią przyczyną zawężającej się różnicy między rentownością nominalną a inflacją jest jednoczesne pogorszenie perspektyw globalnego wzrostu gospodarczego (i sygnalizowane przez Fed obniżki stóp procentowych) oraz przyspieszenie inflacji w Polsce.

Ale na obniżenie realnych rentowności lepiej patrzeć jako na odzwierciedlenie długookresowych przemian w światowej gospodarce. My w końcu jesteśmy tylko małą jej częścią i to, co dzieje się u nas, zależy od trendów globalnych. Najczęściej przytacza się trzy przyczyny obniżenia realnych stóp procentowych i realnych rentowności obligacji na świecie w ostatnich latach.

Po pierwsze, kryzys finansowy trwale zwiększył awersję do ryzyka wśród inwestorów i tym samym popyt na bezpieczne papiery wartościowe. Realna cena tych papierów musiała trwale się podnieść, co oznacza obniżenie rentowności/zyskowności.

Po drugie, zbyt mało odważne podejście krajów rozwiniętych do polityki fiskalnej i niechęć do stymulowania popytu sprawiły, że tzw. luka popytowa (różnica między PKB możliwym do osiągnięcia bez nadmiernej inflacji a faktycznym PKB) jest trwale ujemna i generuje presję na spadek stóp procentowych w długim okresie. Jest to hipoteza tzw. sekularnej stagnacji.

Po trzecie, starzenie się społeczeństw krajów rozwiniętych wywiera presję na wzrost oszczędności i spadek inwestycji (więcej np. tu). A to może wywoływać presję na spadek zyskowności aktywów finansowych, ponieważ więcej osób chce je kupować i mniej firm emitować.

Sądzę, że obawy o światową recesję w tym momencie mogą być przesadzone, co oznaczałoby, że rentowności obligacji mogą wzrosnąć. Ale te krótkookresowe zmiany nie powinny przesłaniać długookresowych trendów. A te dla realnych rentowności są raczej negatywne. Przełom mogłoby przynieść znaczące przyspieszenie światowego wzrostu gospodarczego wywołane pozytywnymi efektami obecnych rewolucji technologicznych (głównie w obszarze ICT). Wtedy realne stopy by wyraźnie wzrosły. Ale na to jeszcze czekamy.

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych o rentowności polskich obligacji 10-letnich : LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.