Jedna z rzeczy, które mnie zdziwiły w ostatnich miesiącach, to rozdźwięk między oceną kryzysu epidemicznego w mediach i wśród ekonomistów, a spojrzeniem na kryzys przez menedżerów firm produkcyjnych. W mediach i wśród analityków panuje lekka panika, opisuje się kryzys jako największe załamanie od kilkuset lat – a na pewno głębsze niż w 2008 r. W firmach aż takiego pesymizmu nie ma. Uczestnicząc w różnych spotkaniach (głównie teledebatach) rzadko spotykałem się z opinią, że sytuacja jest gorsza niż w 2008 r. Raczej patrzy się na obecną sytuację jak na szok, który po kilku kwartałach minie, w przeciwieństwie do 2008 r., kiedy przez wiele miesięcy panował egzystencjalny strach.
Dane o polskim eksporcie wspierają raczej narrację, że wstrząs nie jest aż tak silny jak w 2008 r. Eksport już w maju miał wyższą dynamikę niż w dnie kryzysu finansowego po upadku Lehman Brothers. Wprawdzie w ujęciu rocznym wciąż jest na głębokim minusie, ale odbicie jest dynamiczne. W maju eksport był o 20 proc. niższy rok do roku, podczas gdy jeszcze w kwietniu spadek wynosił 30 proc. Przypomnijmy, że w czasie kryzysu finansowego eksport przez kilka miesięcy z rzędu notował spadki po 20-25 proc.
Obecna sytuacja jest oczywiście bardzo poważna i grozi nam przedłużony okres niepewności, podwyższonego bezrobocia i niskich inwestycji. W niektórych branżach sytuacja jest tragiczna. Jestem jak najdalszy od bagatelizowania sytuacji.
Natomiast chcę rzucić pewne światło na porównania historyczne, które zawsze cierpią na efekt tzw. pewności wstecznej – z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że przeszłe kryzysy nie były tak poważne, ponieważ już dziś posiadamy wiedzę, że one minęły. Patrzymy na te zjawiska jak na coś, co minęło i nabieramy podświadomej pewności, że ich przejściowość była od początku zapewniona. Ale w ich trakcie strach był przecież potężny. Przypomnę, że na przełomie 2008 i 2009 r. wydawało się, że światowy system finansowy może się zawalić, a świat wchodzi w depresję porównywalną z tą z lat 30. XX wieku.
Teraz zmagamy się z największą pandemią od 50 lub 100 lat (od grypy azjatyckiej z 1957 r. lub grypy hiszpanki z 1918 r.). Problem jest bardzo poważny. Natomiast w przeciwieństwie do upadku systemu finansowego, pandemia jest problemem, który ewidentnie minie lub złagodnieje. Dlatego moje spojrzenie na rok bieżący jest pesymistyczne, ale na przyszły już raczej optymistyczne. Sądzę, że gospodarka może nadrobić całość strat do końca przyszłego roku. Wciąż wierzę, że to nie musi być tak zły czas, jak lata 2008-2010.
Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.
O Autorze:
Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
|