Polska utrzyma konwergencję wobec Niemiec

Komisja Europejska prognozuje dla Polski scenariusz gorszy niż obecne przewidywania rynkowe. Ale jej prognozy pozwalają też postawić spowolnienie gospodarcze w odpowiednim świetle. Polska wciąż ma być jednym z najszybciej rozwijających się krajów Unii Europejskiej, utrzymać premię rozwojową wobec Niemiec i bardzo niskie bezrobocie.

Według KE, polski PKB spowolni w przyszłym roku do 3,3 proc., wobec 4,1 proc. w tym roku. Oczekiwania rynkowe kształtują się obecnie w okolicach 3,5 proc. Będzie to najniższy wzrost gospodarczy od 2016 r. Cudów nie ma. Spowolnienie gospodarcze na świecie, wolniejszy przyrost inwestycji publicznych i wypłaszczenie fali imigracji muszą skończyć się wolniejszym tempem rozwoju. Te 3,3 proc. prognozowane na 2020 r. to i tak więcej niż oczekiwano od naszej gospodarki jeszcze kilka lat temu.

Ale od Polski szybciej mają rozwijać się tylko Malta, malutki kraj z zaledwie 0,5 mln ludnością, oraz Irlandia, raj podatkowy, którego dane makroekonomiczne zachowują się w trudny do zrozumienia sposób. Prognozy dla Polski są więc wciąż relatywnie bardzo mocne.

Ważne w tych prognozach są dwa fakty. Po pierwsze, Polska utrzymuje stabilne tempo konwergencji wobec Niemiec, lekko przekraczające 2 pkt proc. rocznie. Po drugie, stopa bezrobocia ma utrzymywać się na poziomie poniżej 4 proc., co oznacza, że dla przeciętnego konsumenta spowolnienie będzie prawie nieodczuwalne.

To są oczywiście tylko prognozy, rzeczywistość może wyglądać inaczej. Ale gdy spowolnieniem straszą już nawet politycy partii rządzącej (vide słowa Jarosława Kaczyńskiego o poważniejszym spowolnieniu gospodarczym), warto pokazać rozwój wydarzeń w nieco szerszym kontekście.

Baza danych ekonomicznych SpotData: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.


O Autorze:
Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
EBC nie daje rady podnieść inflacji i otwarcie to przyznaje

Miał Europejski Bank Centralny wziąć za bary inflację i trochę to zrobił. Ale „trochę” to mało, nie bierze się przecież czegoś za bary „trochę”. I prezes EBC Mario Draghi, w moich oczach najlepszy polityk wśród ekonomistów i najlepszy ekonomista wśród polityków współczesnej Europy, wyjaśnił, dlaczego nie dało rady zrobić więcej. Tuż przed odejściem wyjaśnił, jaka jest największa bariera dla polityki pieniężnej w strefie euro.

EBC podjął w czwartek kilka istotnych decyzji. Ale zanim o nich, to krótko o prognozach banku, które pokazują kontekst tych decyzji. Najnowsze prognozy EBC pokazują, że gospodarka strefy będzie w mizernej kondycji jeszcze przez co najmniej parę lat. Widać to na wykresie poniżej. Inflacja ma być niska, wyraźnie niższa niż cel inflacyjny EBC („poniżej, ale blisko 2 proc.”). Wzrost gospodarczy będzie ledwo przekraczał 1 proc. Prognozy zostały obniżone w porównaniu do czerwca, a już wtedy były raczej pesymistyczne.

Dlatego bank zrobił trzy ważne rzeczy. Po pierwsze, obniżył jedną ze stóp procentowych – stopę depozytową, która określa oprocentowanie depozytów banków w EBC i przekłada się na rynkowy koszt finansowania dla firm i konsumentów – do -0,5 proc. (wobec -0,4 proc. wcześniej). Po drugie, zdecydował o wznowieniu skupu aktywów, czyli tzw. luzowaniu ilościowym. Po trzecie, zapowiedział, że będzie prowadził luźną politykę pieniężną tak długo, jak inflacja nie osiągnie trwale celu inflacyjnego. Tym decyzjom towarzyszą ważne, aczkolwiek bardzo techniczne zmiany w zasadach oprocentowania depozytów banków w EBC – zmierzają one do tego, by część depozytów nie była lokowana na ujemnej stopie i by dzięki temu banki nie traciły na tych operacjach pieniędzy (słabe wyniki finansowe banków mogą utrudniać kreowanie akcji kredytowej).

To wszystko są istotne decyzje, które mogą trochę wesprzeć gospodarkę strefy euro. Ale spójrzmy jeszcze raz na prognozy EBC, które już uwzględniają nową ścieżkę stóp procentowych. One są tak mizerne, że wymagałyby znacznie szerzej zakrojonych działań, radykalnej zmiany w polityce pieniężnej. Bank centralny, który przyznaje, że przez trzy lata nie jest w stanie doprowadzić inflacji do swojego celu, de facto podnosi ręce do góry w geście poddania się.

Prezes EBC Mario Draghi przyznał, że EBC nie może zrobić więcej niż robi. Dlaczego? Jego zdaniem, i opinię tę podziela większość ekonomistów oraz decydentów w Radzie Gubernatorów EBC, kluczową rolę w pobudzaniu europejskiej gospodarki powinna odegrać polityka fiskalna. Po raz pierwszy EBC zakomunikował tak otwarcie, że europejskie rządy powinny wesprzeć wzrost gospodarczy instrumentami budżetowymi (czyli zwiększaniem wydatków lub cięciem podatków). Z czysto teoretycznego punktu widzenia Draghi nie ma racji, bank centralny ma wciąż potężne narzędzia do dyspozycji, mógłby np. przelewać obywatelom pieniądze na konta prywatne, skoro przelewanie ich bankom niewiele daje (w ekonomii tzw. helicopter money jest rozważany jako jedna opcji, które banki centralne mogą wykorzystać). Ale realia polityczne strefy euro są takie, że bardzo szeroko zakrojone działania w polityce pieniężnej wywołałyby potężny opór polityczny. Jest to więc niemożliwe. EBC trafił na mur. Może wykorzystać dotychczasowe narzędzia, których skuteczność jednak maleje. Draghi zawsze umiał balansować na bardzo cienkie granicy technokracji i polityki, nigdy jej jednak nie przekraczając. To pozwoliło mu uratować strefę euro w 2012 r. i stać się najważniejszym urzędnikiem współczesnej Europy. Ale słusznie uznał, że jest tylko urzędnikiem. Działania dużo głębsze niż do tej pory wymagają akceptacji politycznej, więc powinny być w realiach europejskich podejmowane przez polityków.

Co to wszystko oznacza dla Polski? Środowisko niskiej inflacji i niskich stóp będą wpływały też na naszą gospodarkę – wczoraj pokazywałem, jak duże znaczenie dla trendów nominalnych w kraju (ceny, stopy procentowe) mają zjawiska za granicą. Inflacja w strefie euro będzie bardzo niska bardzo długo. Stopy procentowe też. Możliwe nawet, że stopy procentowe w euro nie wzrosną już nigdy. Przecież dokładnie tak było w Japonii przez ostatnie 30 lat. Więc u nas też bardzo długo mogą być bardzo niskie.

Autor: Ignacy Morawski

Prognozy makroekonomiczne EBC: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Polska coraz bliżej Włoch

Polska zbliża się pod względem PKB per capita do Włoch i jest szansa, że w drugiej połowie przyszłej dekady wyprzedzi Włochy pod względem tego wskaźnika. Choć nie znaczy to, że przeciętny Polak będzie równie majętny, co przeciętny Włoch. Ale jest to dobry obraz ścieżki, którą Polska podąża na drodze do grupy państw najbardziej rozwiniętych.

W Danych Dnia ponownie odwołuję się do prognoz MFW, jako że jest to zwykle duża kopalnia istotnych informacji, która starcza na więcej niż jeden newsletter. Według nowych prognoz MFW, do 2024 r. PKB per capita w Polsce, liczone w cenach stałych i po kursach z 2011 r., osiągnie 94 proc. poziomu Włoch. Czyli pod względem kluczowego wskaźnika rozwojowego zrównamy się z jedną z najstarszych i do niedawna najzamożniejszych gospodarek kapitalistycznych świata (najstarszych pod względem początków instytucji kapitalizmu). Jest to częściowo sukces Polski, która systematycznie rozwija się szybciej od prognoz, a częściowo porażka Włoch, które systematycznie, od wielu lat nie mogą osiągnąć dodatniej stopy wzrostu PKB.

Oczywiście trzeba pamiętać, że przeciętny Włoch wciąż – nawet gdy dogonimy ten kraj pod względem PKB per capita – będzie znacznie bardziej majętny niż przeciętny Polak. Pod względem wartości dodanej wytworzonej na głowę mieszkańca może te kraje nie różnią się bardzo, ale aktywa finansowe na głowę mieszkańca Włosi mają pięcioipółkrotnie wyższe niż Polacy.

Różne drogi rozwoju

Ważny jest jednak inny aspekt zjawiska doganiania – sposób awansu w międzynarodowym podziale pracy. Od początku rewolucji przemysłowej pozycja ekonomiczna krajów na świecie nie zmienia się istotnie. Jest grupa państw rozwiniętych, liderów technologicznych, grupa krajów pół-peryferyjnych i grupa biednych krajów peryferyjnych. Podział jest w miarę stabilny, a przetasowania następują rzadko. Przetasowania mogą nastąpić wtedy, gdy pozycja jednego z liderów słabnie, a jeden z krajów półperyferyjnych wchodzi w jego nisze. Może się to wydarzyć w następstwie kryzysów lub innych wstrząsów.

Elementy tego scenariusza widać w pozycji Włoch i Polski. Włochy straciły konkurencyjność m.in. ze względu na niską elastyczność sektora przedsiębiorstw (małe firmy rodzinne słabo przygotowane były do korzystania z ekonomii skali) i wstrząsy kryzysowe, Polska weszła zaś w kilka nisz przemysłowych, a ostatnio również nisz w obszarze usług dla biznesu, w których konkuruje z liderami technologicznymi. Zajęcie tych nisz nie daje jeszcze Polsce paszportu do grupy krajów najbardziej rozwiniętych, ale pokazuje ścieżki awansu na przyszłość.

Autor: Ignacy Morawski

Baza danych MFW: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Zatrudnienie stanęło w miejscu, pierwszy raz od ponad sześciu lat

Wyczerpują się już w Polsce zasoby wolnej siły roboczej, które można szybko zaangażować do pracy. Gospodarka jest prawdopodobnie bliska stanowi, który ekonomiści nazywają pełnym zatrudnieniem, co oznacza, że dodatkowy przyrost zatrudnienia można by osiągnąć tylko przez wsparcie aktywności zawodowej, a nie popytu na pracowników. Taki wniosek można wysnuć z ostatnich danych z badania aktywności ekonomicznej ludności.

Według wyników badania BAEL, opublikowanego wczoraj przez GUS, zatrudnienie w Polsce w czwartym kwartale wzrosło zaledwie o 0,03 proc. rok do roku (trzy setne procenta, czyli w zaokrągleniu zero). To najsłabsza dynamika od drugiego kwartału 2013 r., czyli niemal od sześciu lat. W jakiejś mierze odpowiada za to osłabienie popytu, widoczne chociażby w niższej dynamice inwestycji w gospodarce. Ale ważniejszy jest prawdopodobnie czynnik podażowy. Jest wciąż wiele firm chętnych do zatrudniania, co widać m.in. po wynikach ankiet wśród menedżerów. Tylko nie da się już łatwo znaleźć osób, które nie mają pracy. Trzeba „wyciągać” je z innych firm, a za to słono się płaci. Dlatego dynamika wynagrodzeń nie obniża się, mimo słabszej dynamiki zatrudnienia.

Wprawdzie badanie BAEL nie uwzględnia większości imigrantów obecnych w Polsce, ale wiele sygnałów wskazuje, że dynamika zatrudnienia w tej grupie również wyraźnie się obniżyła w ostatnich miesiącach. Ta fala nie mogła trwać wiecznie.

Jakie z tego można wysnuć wnioski? Ograniczenia podażowe będą coraz bardziej hamowały wzrost gospodarczy. Polska od kilku lat jest w recesji demograficznej, zasoby krajowej siły roboczej kurczą się. Od 2015 r. ta zmiana była niwelowana przez napływ imigrantów, ale dziś, gdy ten napływ mija, przyjdzie nam zderzyć się czołowo z efektami zmniejszenia zasobów siły roboczej. Plus jest taki, że firmy będą miały coraz więcej bodźców by znacząco zwiększać wydajność pracy.  

Autor: Ignacy Morawski


Źródło danych o zatrudnieniu: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Koniunktura na rynku pracy powoli się osłabia

Zatrudnienie w firmach nieznacznie wzrosło w październiku, ale trend spowolnienia pozostaje nieubłagany.

Wczorajsze dane z rynku pracy mogły wydawać się bardzo dobre – zatrudnienie wzrosło, wynagrodzenia również. Ale dokładny wgląd w dane pokazuje, że trwa nieubłagany trend spowolnienia aktywności. Popyt na pracę nie jest już tak mocny jak w pierwszej połowie roku, obniżyła się również gotowość do podnoszenia wynagrodzeń.

Wykres: Miesięczna zmiana liczby pracujących w sektorze przedsiębiorstw *

Źródło: SpotData na podstawie GUS

* Nie uwzględniono danych za styczeń każdego roku ze względu na zmianę składu próby badanych przedsiębiorstw, (37 proc. wszystkich zatrudnionych w gospodarce)

Liczba zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw wyniosła 6 227 tys. i wzrosła w październiku o 2,3 tys. w porównaniu z wrześniem. Oznaczało to wzrost po dwóch miesiącach spadków. Ale nie można na tym zbudować optymistycznej narracji o rynku. – Jedynie wyraźnej sezonowości października zawdzięczamy fakt, że nie był on kolejnym z serii miesiącem spadków liczby pracujących – wskazują ekonomiści mBanku. Pomimo wzrostu zatrudnienia w ujęciu miesięcznym jasno widać, że spada tempo wzrostu zatrudnienia – w ujęciu rocznym zatrudnionych jest o 191 tys. osób więcej niż przed rokiem, co oznacza najmniejszy przyrost od końca 2016 roku. Lepiej już nie będzie. Można podać dwie główne przyczyny takiego stanu rzeczy: spadająca liczba dostępnych do zatrudnienia pracowników oraz spadające zapotrzebowanie na pracowników ze strony przedsiębiorstw. Obecnie szczególnie istotne pozostaje ten drugi argument. Pomimo doskonałych danych o PKB za trzeci kwartał przedsiębiorcy od kilku miesięcy zaczęli ograniczać popyt na pracowników. W ankietach NBP i GUS dostrzec można spadek wartości portfela zamówień (nowych kontraktów) – szczególnie tych zagranicznych. Reakcją obronną pracodawców pozostaje więc ograniczanie nowych rekrutacji.

Wykres: Dynamika wzrostu wynagrodzeń na tle odsetka przedsiębiorstw planujących wzrost płac.

Źródło: SpotData na podstawie GUS i NBP

Pozytywne zaskoczenie wystąpiło w przypadku wynagrodzeń, które w październiku wzrosły o 7,6 proc. zamiast o oczekiwanych 6,7 proc. Wartość ta oznacza powrót po kilku miesiącach niższych wzrostów do obserwowanych jeszcze na początku roku dynamik. Może być to jednak zjawisko przejściowe. Według Piotra Piękosia, ekonomisty z Banku Pekao, wyższy od oczekiwań wynik tłumaczyć należy wypłatą zaległych deputatów węglowych z 2016 górnikom z JSW. W kolejnych miesiącach dynamiki wynagrodzeń powinny być niższe. Wydaje się więc, że czasy najwyższych podwyżek w obecnym cyklu mamy już za sobą. Firmy już teraz przygotowują się na oczekiwane hamowanie koniunktury oraz obserwowane spadki nowych zamówień. Wskazuje na to np. odsetek firm prognozujących wzrosty płac, który spadł do poziomu z końca 2016 roku.

Na horyzoncie widnieje jednak kilka procesów, które mogą uniemożliwić firmom dostosowanie kosztów wynagrodzeń do słabszej koniunktury. Pierwszym z nich jest zliberalizowanie przez Niemcy dostępu do swojego rynku pracy dla wykwalifikowanych pracowników. Może przyczynić się to do masowego odpływu pracujących w Polsce Ukraińców. Oznaczać to może zwiększenie presji na podwyżki wynagrodzeń. Drugim procesem mogącym podbić ogólną dynamikę płac są podwyżki w sektorze publicznym. Przez lata były one w budżetówce raczej niewielkie, ale w tym roku niektóre grupy zawodowe rozpoczęły usilne starania o wyższe pensje. Już teraz podwyżki wywalczyli policjanci czy pielęgniarki, a strajki planują m. in. nauczyciele.

 

Autor: Kamil Pastor

Ekonomiści rewidują tempo wzrostu

Rynek powoli rozpoczyna rewizję prognoz gospodarczych. Po bardzo słabych danych o koniunkturze w przemyśle (indeks PMI) oraz wyraźnie słabszych informacjach płynących z rynku pracy, panuje powszechna zgoda, że nadchodzi spowolnienie PKB. Pytanie, jakiej skali?

Spośród prognoz największych instytucji finansowych, które regularnie śledzi SpotData, przeciętna prognoza wzrostu PKB na 2019 r. wciąż utrzymuje się na poziomie 3,9 proc. Ale obniżyła się prognoza maksymalna – już żaden z największych banków nie prognozuje, że wzrost może przekroczyć 4 proc. Możliwe, że to pierwszy krok w cyklu redukcji przewidywań. Historia pokazuje, że w czasie spowolnienia rynek redukuje prognozy wraz z obniżającym się tempem wzrostu.

Wykres: Konsensus prognoz PKB największych banków na 2019 rok., w proc.

Źródło: SpotData na podstawie materiałów banków

Dalsze utrzymanie tego wysokiego poziomu zależy od odporności polskiej gospodarki na spowolnienie w Europie. Jednym z pierwszych papierków lakmusowych będą dane o wzroście PKB za trzeci kwartał 2018. Pojawią się w połowie listopada i wtedy banki mogą bardziej rewidować swoje prognozy. Ostatni duży polski bank – mBank, który oczekiwał w 2019 roku wzrostu gospodarczego powyżej 4 proc. wycofał się z tej prognozy pod koniec października. Dopóki jednak nie ma twardych danych o PKB, nikt nie wychyla się z opiniami odległymi od konsensusu.

Przesłanki za obniżką prognoz na przyszły rok jednak istnieją. Dane za trzeci kwartał ze strefy euro wskazują, że PKB wzrosło tam tylko o 1,7 proc., zamiast oczekiwanych 1,9 proc. Wzrost wrócił zatem do poziomów sprzed doskonałego 2017 roku. W Polsce też tak może się wydarzyć – to by znaczyło, że dynamika PKB wraca do okolic 3-3,5 proc. Wczoraj NBP opublikował projekcję, w której prognozuje wzrost PKB w 2019 roku na 3,6 proc. wobec 3,8 proc. przewidywanych w lipcu.

Wzrost PKB w strefie euro i Polsce, kwartały, r/r, w proc., dane odsezonowane

Źródło: Spotdata, Eurostat

Chociaż sytuacja wewnątrz kraju pozostaje bardzo dobra, wspierana przez silną konsumpcję, boom w budownictwie,  to największe zagrożenie płynie ze strony niższego eksportu z krajów UE. Z wielu branż, m.in. meblarskiej czy motoryzacyjnej, płyną sygnały, że trzeci kwartał był gorszy niż poprzednie, głównie ze względu na gorszą sprzedaż na eksport. Wspomniany indeks PMI i słabsze dane o zatrudnieniu w przemyśle mogą potwierdzać, że firmy dostrzegają nadchodzące spowolnienie popytu.

Jednocześnie tempo rozwoju przekraczające 3 proc. wciąż będzie można uznać za solidne. Komisja Europejska czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacują potencjał rozwojowy Polski na nieznacznie powyżej 3 proc.

 

Autorzy: Kamil Pastor, Ignacy Morawski

Idzie spowolnienie, ale nie załamanie koniunktury

Wzrost gospodarczy w Polsce przejdzie z wysokiej na niższą, lecz stabilną ścieżkę. Brakuje podstaw, by wystąpiło znaczące tąpnięcie.

We wrześniu konsens prognoz wzrostu gospodarczego największych polskich banków na 2018 i 2019 r. przestał rosnąć. Obecnie zdaniem ekonomistów bankowych PKB w tym roku wzrośnie o 4,7 proc., a w kolejnym o 3,9 proc. Od początku roku prognozy na oba okresy rosły, stabilizując się na wcześniej wspomnianych poziomach. Stabilizację tę sugerują zarówno ekonomiści rynkowi, jak też z NBP (projekcja PKB) oraz rządu (projekt budżetu na rok 2019). Wynika tak z jednego z 10 cyklicznych raportów SpotData Research pozwalających na dostrzeganie bieżących tendencji rynkowych. Uwzględnienie medianowych prognoz największych instytucji finansowych (a nie pojedynczych, pochodzących choćby od najlepszych prognostów) ma tę zaletę, że można zagregować całą wiedzę rynkową. Prognoza taka jest prawie zawsze lepsza niż ocena pojedynczego ekonomisty. Dość powiedzieć, że bardzo mało jest ekonomistów, których prognozy systematycznie biją konsens rynkowy.

Koniec wzrostów prognoz

Pojawia się więc kluczowe pytanie: dlaczego prognozy ekonomistów przestały rosnąć? Krótka odpowiedź może brzmieć: cykliczne schodzenie z koniunkturalnej górki, niższe inwestycje oraz zamówienia eksportowe. Z jednej strony szczyt koniunktury już za nami, a z drugiej strony odczuwamy wpływ spowolnienia dotykającego strefę euro, czyli naszego największego partnera handlowego (ponad 70 proc. wymiany handlowej). Stąd też nie powinno dziwić spowolnienie dynamiki polskiego eksportu do ok. 10 proc. w lipcu czy produkcji przemysłowej do 4,9 proc. w sierpniu. Gorsze wieści płyną również z rynku pracy — chociaż zatrudnienie cały czas rośnie, to tempo tego wzrostu jest o wiele słabsze niż w 2016 czy 2017 r. Dość powiedzieć, że w sierpniu wzrost zatrudnienia wyniósł w ujęciu rok do roku tylko 3,4 proc. zamiast oczekiwanych przez prognostów 3,5 proc. Ma to o tyle znaczenie, że błędy prognoz w przypadku tego wskaźnika zdarzają się bardzo rzadko i mogą świadczyć o problemach z podażą pracy.

Brak wolnej siły roboczej będzie coraz bardziej ciążyć gospodarce i nie pozwoli na osiąganie tak wysokich jak dotychczas dynamik wzrostu. Od kilku miesięcy negatywnie zaskakują również dane dotyczące wzrostu wynagrodzeń, który to ustabilizował się na poziomie ok. 7-8 proc. Mimo to, sytuacja gospodarcza w kraju jest wciąż bardzo dobra. Głównym koniem pociągowym pozostaje konsumpcja napędzana właśnie niskim bezrobociem i relatywnie wysokim wzrostem płac. Drugim „silnikiem” polskiej gospodarki pozostaje budownictwo — zarówno mieszkaniowe, jak i infrastrukturalne (tu warto podkreślić bardzo wysokie wzrosty inwestycji JST). To właśnie tym dwóm obszarom zawdzięczamy i zawdzięczać będziemy prawdopodobne łagodne schodzenie, a nie szybki spadek gospodarczy.

Nie grozi nam tąpnięcie

Ktoś dociekliwy mógłby zapytać o ryzyko realizacji powyższych prognoz. Można postawić tezę, znajdującą mocne uzasadnienie w danych, że polska gospodarka pozostaje bardzo stabilna. Brakuje obszarów, które mogłyby doprowadzić do nagłego kryzysu. Zagrozić prognozom mogłyby tylko czarne łabędzie — mało prawdopodobne,ale drastyczne w skutkach wydarzenia, na które często nie ma się wpływu. Dług publiczny pozostaje na bezpiecznych poziomach, deficyt budżetowy zarówno obecny, jak i planowany na 2019 r. ma pozostać relatywnie niski (pomimo jednego z najwyższych w Europie deficytów strukturalnych!), na rachunku bieżącym mamy równowagę, a akcja kredytowa rośnie powoli. Jesteśmy więc zabezpieczeni, na tyle ile jest to możliwe, przed globalnymi procesami takimi jak podnoszenie stóp procentowych w USA czy nasilająca się wojna handlowa między USA a UE.

Stabilna pozostaje również inflacja, która zgodnie z konsensusem prognoz SpotData czy projekcją inflacji NBP ma pozostać poniżej celu do 2020 r. Tłumaczy to też stanowisko RPP o braku podstaw do podwyżek stóp procentowych. O ile więc Rada nie rozpocznie prowadzenia „alternatywnej polityki pieniężnej” polegającej np. na skupie obligacji korporacyjnych (tak jak chcieliby niektórzy jej członkowie), to o stabilność z jej strony można być spokojnym. Raport, na podstawie którego przygotowano ten tekst, jest częścią cyklicznych opracowań analitycznych pozwalających na zarządzanie szansami i ryzykiem biznesowym. Oferowany jest dostęp do danych opisujących środowisko,w którym operuje biznes. SpotData przygotowuje m. in. monitoring i prognozy gospodarcze dla krajów CEE, analizę niewypłacalności spółek czy handlu zagranicznego według branż przemysłu.

Autorzy: Kamil Pastor i Michał Zaborski, analitycy SpotData

Podwyżki stóp w USA obniżają wzrost gospodarczy na rynkach wschodzących

Amerykański bank centralny nie ustaje w cyklu podwyżek stóp procentowych. Ekonomiści z departamentu badań Fed obliczyli zaś, jaki ma to wpływ na rynki wschodzące. Wyszło im, że mocno negatywny. Na szczęście, Polska powinna być w miarę odporna.

Co się dzieje w USA ze stopami procentowymi?

Normalizacja polityki pieniężnej w USA, czyli powrót stóp procentowych do poziomu sprzed kryzysu, trwa w najlepsze. W czerwcu Fed podniósł stopę referencyjną do przedziału między 1,75-2 proc. i zapowiedział, że to nie koniec. W tym roku najprawdopodobniej czekają nas jeszcze dwie podwyżki, a w 2019 kolejne dwie. Może to oznaczać, że rok 2019 zakończymy ze stopami w USA na poziomie 3 proc. Z kolei zgodnie z zapowiedziami NBP stopy procentowe w Polsce mają pozostać na poziomie 1,5 proc. przynajmniej do końca 2019 roku. Oznaczałoby to, ze w Stanach stopy procentowe byłyby dwa razy wyższe niż w Polsce!

Powszechnie wiadomo, że stopy procentowe w Stanach mają bardzo duży wpływ na światową gospodarkę. Ale jak duży?

Według najnowszego artykułu ekonomistów z Banku Rozrachunków Międzynarodowych (Albagli, Cebalos, et. al. 2018) zmiany w amerykańskiej polityce pieniężnej mają tak samo istotny wpływ na rynek obligacji w krajach rozwijających się jak lokalna polityka pieniężna.  Jeszcze ciekawsze są wyniki obliczeń ekonomistów Rezerwy Federalnej Iacoviello i Navarro opublikowanych w maju: wzrost stóp procentowych w USA o 1 punkt procentowy powoduje po upływie dwóch lat spadek PKB (wobec scenariusza bez zmian stóp) w USA o 0,7 proc, w pozostałych krajach rozwiniętych średnio o 0,5 proc. po trzech latach, a w krajach wschodzących średnio aż o 0,8 proc. po czterech latach. Są to maksymalne efekty wpływu na PKB wynikające ze stworzonego przez ekonomistów modelu. Widać więc, że negatywne skutki podwyżek stóp są silniejsze dla rynków wschodzących niż dla samych Stanów Zjednoczonych oraz że występują one znacznie później niż dla samej Ameryki.

 

 

Ważny jest sposób, w który do tego spadku PKB dochodzi. PKB w krajach rozwiniętych spada poprzez kanał kursowy i zmniejszenie dynamiki handlu zagranicznego. Z kolei spadek PKB dla krajów rozwiniętych odbywa się przede wszystkim przez zmiany na rynkach finansowych. Dotyka to nawet kraje, które nie są powiązane handlowo ani kapitałowo ze Stanami Zjednoczonymi – rynki finansowe dostosowują się do sytuacji globalnej, czyli głównie tego, co się dzieje w gospodarkach rozwiniętych. Wpływ podwyżek stóp w USA na sytuację gospodarczą krajów rozwijających się jest więc ogromny i trudny do uniknięcia. Iacoviello i Navarro wskazują jednak, że wiele zależy od jakości fundamentów gospodarczych (stabilna inflacja, równowaga na rachunku bieżącym, stabilny poziom zadłużenia i wysoki poziom rezerw walutowych). W krajach niestabilnych wpływ podwyżek stóp w USA o 1 pkt proc. na PKB może przekraczać 2 proc. W krajach stabilnych wpływ jest znacznie mniejszy od średniej.

Inwestorzy finansowi, wbrew rozpowszechnionej opinii, potrafią dokładnie rozróżniać kraje silniejsze od słabszych. A przynajmniej nauczyli się tego w ostatnich latach.  Ahmed, Coulibaly i Zlate (2017) na podstawie analiz ekonometrycznych stwierdzili, że po 2000 roku inwestorzy w trakcie różnego rodzaju kryzysów rozróżniają poszczególne rynki wschodzące. Wcześniej ucieczki kapitału odbywały się na poziomie regionów, tzn. na wieść o kryzysie każda z gospodarek rozwijających się cierpiała mniej więcej tak samo. Obecnie, ze względu na szybszy dostęp do pewniejszych informacji, stan gospodarki krajowej nabrał znaczenia.

Czy Polska może czuć się bezpieczna?

Dla Polski ma to duże znaczenie, ponieważ Polska ma solidne fundamenty makroekonomiczne i powinna bronić się przed skutkami podwyżek stóp w Stanach. Wszystkie cztery kluczowe „wskaźniki bezpieczeństwa” mamy w normie – inflacja od dawna nie przekracza górnej granicy celu NBP, rachunek bieżący od kilku kwartałów fluktuuje wokół zera. Rezerwy walutowe mamy na odpowiednim poziomie – ok. 100 mld dolarów. Również wzrost gospodarczy jak i perspektywy na najbliższe lata są pozytywne.

Ważny z punktu widzenia stabilności finansowej jest fakt, że w Polsce nie doszło w ostatnich latach do istotnego wzrostu zadłużenia firm i gospodarstw domowych w relacji do PKB. Potwierdzają to oszacowania luki kredytowej, czyli różnicy między rzeczywistym przyrostem kredytu a jego długoterminowym trendem. Według obliczeń Banku Rozrachunków Międzynarodowych od 2012 spadła z 3,5 do obecnego poziomu -8 proc. PKB. Łączny kredyt w gospodarce od końca kryzysu rośnie w tempie ok. 7 proc. rok do roku. Jest to bardzo niska dynamika – przed kryzysem zdarzały się wzrosty ponad 30 procentowe.

Istotne jest zmniejszenie zadłużenia w walutach obcych, które generuje największe ryzyko z punktu widzenia stabilności finansowej. Niedopasowanie struktury walutowej zostało istotnie zmniejszone na skutek wydanej przez KNF rekomendacji S zabraniającej udzielania kredytów osobom fizycznym w walucie innej niż ta, w której uzyskują one wynagrodzenie. W tej samej rekomendacji obniżony został wskaźnik LtV do poziomu 80 proc. Wiele kontrowersji wzbudziła także wydana w 2010 roku rekomendacja T, która wprowadziła limit relacji wydatków na obsługę długu dla gospodarstw domowych do dochodów na poziomie nawet 50 proc. Twierdzono, że tak niski wskaźnik DtI doprowadził do zahamowania polityki kredytowej banków i odpływ klientów do sektora parabanków. Znacznie zwiększono również wymogi kapitałowe dla banków ponad poziom zalecany przez np. Bazyleę II. Bardzo ostra i konserwatywna polityka KNF nie pozwoliła do stworzenia bąbla kredytowego na żadnym z ważnych systemowo rynków.

Kolejnym czynnikiem osłabiającym negatywny wpływ podwyżek stóp w USA jest fakt, że Polska jest o wiele silniej związana z gospodarką europejską. Zdecydowana większość naszego handlu odbywa się właśnie z krajami Unii Europejskiej. Z tego też powodu zdecydowana większość transakcji przeprowadzana jest w euro, a nie w dolarze. Powoduje to, że ewentualne negatywne efekty  wystąpią praktycznie tylko przez kanał zwiększonej premii za ryzyko.

Inni ucierpią bardziej – kluczowa rola zadłużenia i przepływów kapitału

Nie wszystkie rynki wschodzące są jednak tak zrównoważone makroekonomicznie jak Polska i Europa Środkowa. W 2015 roku, kiedy Fed rozpoczął cykl podwyżek, spadły również ceny surowców, co doprowadziło do pogorszenia się dochodów gospodarek rozwijających się. Silnie zadłużone w dolarach przedsiębiorstwa zaczęły doświadczać problemów. Działo się tak, ponieważ najistotniejszymi odbiorcami kapitału były wbrew pozorom przedsiębiorstwa, a nie rządy. Świadczy o tym silny wzrost zadłużenia przedsiębiorstw niefinansowych – w 2008 średnio 61 proc. PKB, a w 2017 aż 104 proc. PKB.  Z jednej strony zaczęły wzrastać koszty spłaty odsetek od długu, a z drugiej spadły przychody ze sprzedaży surowców. Co gorsza, zaciągnięty dług często był denominowany w dolarach, szczególnie w krajach o gorszej reputacji płatniczej. Dużo kapitału płynęło również do sektorów o niskiej produktywności (budownictwo i nieruchomości) co w kilkuletniej perspektywie mogło pogarszać perspektywy wzrostu gospodarczego. Znaczenie miało również niedopasowanie struktury walutowej – firmy brały kredyty w dolarach a przychody uzyskiwały w walutach lokalnych. W trakcie kryzysu, kiedy waluta lokalna znacznie się osłabi odsetki w ujęciu realnym wzrosną, a przychody, które mogłyby sfinansować ich spłatę spadną.

 

 

Dla niektórych krajów takich jak Brazylia, Argentyna i Turcja cechujących się nadmiernym zadłużeniem dolarowym, niewłaściwie prowadzoną polityką gospodarczą normalizacji polityki pieniężnej w USA już teraz oznacza gigantyczne problemy. Spiętrzyły się cztery wzajemnie potęgujących się negatywne czynniki: niższe niż np. 10 lat temu ceny surowców, słabsze perspektywy wzrostu gospodarczego, silniejszy dolar i wyższe koszty spłaty długu. Wyjście z kryzysu będzie bardzo trudne, ponieważ o ile ceny surowców mają pewien potencjał wzrostowy to perspektywy dla pozostałych obszarów pozostają raczej negatywne – podwyżki stóp w USA będą kontynuowane, a potencjalne wojny handlowe pogarszają światowy wzrost gospodarczy.

Kluczowe dla stabilności globalnej gospodarki może być zachowanie gospodarek azjatyckich, a szczególnie Chin – tam bowiem w ostatnich latach doszło do bardzo silnego wzrostu zadłużenia przedsiębiorstw. Na razie jednak Chiny się bronią przed skutkami zaostrzenia polityki pieniężnej w USA.

 

Źródło wykresów: Opracowanie własne na podstawie danych Banku Rozrachunków Międzynarodowych

Autorzy: Justyna Dąbrowska, Ignacy Morawski, Kamil Pastor

Szybki szacunek PKB dla Polski wskazuje na utrzymanie wysokiej dynamiki wzrostu

Dzisiaj Główny Urząd Statystyczny opublikował szybki szacunek PKB Polski za I kwartał 2018 roku. Wynika z niego, że gospodarka utrzymała bardzo wysokie tempo wzrostu z poprzednich kwartałów – PKB niewyrównane sezonowo wzrosło w porównaniu z zeszłym rokiem o 5,1 proc., a po uwzględnieniu czynników sezonowych w tempie 4,9 proc. Ekonomiści przewidywali wprawdzie, że tempo wzrostu w pierwszym kwartale będzie wysokie, ale nie aż tak – konsensus prognoz wynosił 4,8 proc.

Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę, że są to dopiero pierwsze dane o PKB i poddawane będą wielu rewizjom. Nie należy się więc do nich mocno przywiązywać. Przykładowo, w połowie kwietnia GUS zrewidował dane o rachunkach narodowych za ubiegłe osiem kwartałów dwóch poprzednich lat obniżając dynamikę inwestycji z 5,2 do 3,4 proc. Zakres niepewności dotyczącej szacunków PKB jest doskonale widoczny na wykresach wachlarzowych NBP.  Poniższy wykres, pochodzący z ostatniej, marcowej projekcji inflacji i PKB, przedstawia historyczną i prognozowaną dynamikę PKB. Wynika z niego, że 90 proc. procentowy przedział ufności dla danych z 2015 roku (czyli trzech lat temu) i tak wynosi około 1 punktu procentowego. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, ale pozwala na wyciągnięcie wniosków o skali zjawiska.

Zakładając jednak poprawność obecnych odczytów, należałoby zastanowić się nad przyczynami rozbieżności między prognozami a danymi GUSu. Pierwszą z przyczyn może być nieznaczne przyśpieszenie i tak szybko rosnącej branży budowlanej. W pierwszym kwartale produkcja budowlana była aż 28 proc. wyższa w ujęciu nominalnym niż rok temu. Zwiastować to może przyspieszenie w inwestycjach infrastrukturalnych (publicznych), a w mniejszym stopniu również w inwestycjach przedsiębiorstw. Dodatkowo wydaje się, że silniej niż oczekiwano wcześniej wpłynie konsumpcja prywatna napędzana znakomitą sytuacją na rynku pracy (niskie bezrobocie i rosnące pensje) oraz zwiększonymi wydatkami socjalnymi ze strony państwa.

Ujemnie do PKB kontrybuował najprawdopodobniej eksport netto. Już od grudnia obserwować można osłabienie dynamiki polskiego eksportu. W marcu natomiast, zgodnie z danymi pochodzącymi z bilansu płatniczego, dynamika ta pierwszy raz od 2016 roku była ujemna. Główną przyczyną pogarszającego się eksportu netto jest spowolnienie w strefie euro, a przede wszystkim Niemczech (niższy popyt na nasze towary zmniejsza eksport) oraz dobra koniunktura w kraju (wysoki popyt inwestycyjny i konsumpcyjny wspiera import).

Osłabienie gospodarcze w Niemczech jest pewne. Poza dostępnymi już wcześniej informacjami o pogorszeniu tempa wzrostu produkcji przemysłowej i eksportu potwierdza je też najnowszy szacunek PKB. Dynamika wzrostu r/r w Niemczech okazała się być nawet niższa nie tylko od dynamiki z IV kwartału 2017 (2,3 proc.) ale też od prognoz – wyniosła 1,6 proc. przy oczekiwaniach na poziomie 1,8 proc. Pozytywnie zaskoczyły za to Węgry, a negatywnie Czechy i Rumunia. Jednak sytuacja u naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej+ nie ma dużego przełożenia na polską gospodarkę. Można jednak powiedzieć, że Polska w mniejszym stopniu odczuła pogorszenie się sytuacji gospodarczej w Niemczech ze względu na silniejszy niż u naszych południowych sąsiadów rynek wewnętrzny.

Wraz z wyższą dynamiką PKB nie idzie w parze inflacja. Potwierdzona przez GUS dynamika cen dóbr i usług konsumpcyjnych równa 1,6 proc. nie jest czymś czego można by oczekiwać przy pięcioprocentowym wzroście produkcji. Można częściowo to wytłumaczyć zażartą konkurencją w wielu branżach, obawą przed podwyżkami cen i jednoczesną ucieczką klientów. W połączeniu z nasilającymi się zatorami płatniczymi i kosztami pracy może oznaczać to poważne zagrożenie dla najmniejszych podmiotów, z których informacje najpóźniej spływają do GUSu. Niewykluczone, że sytuacja wśród dużych przedsiębiorstw jest znakomita, natomiast pogarsza się wśród tych mniejszych, o których na podstawie oficjalnych danych statystycznych nie wiemy zbyt dużo.

Nierozwiązana zagadka niskich inwestycji

Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy powstały dwie zagadki ekonomiczne, na które odpowiedź wcale nie jest trywialna. Od ponad dwóch lat ekonomiści szukają na nie odpowiedzi i gdy wydaje się, że już ją znaleźli okazuje się, że rozwiązania brak, a powstały tylko kolejne hipotezy.

  1. Dlaczego pomimo doskonałej koniunktury, granicznego wykorzystania mocy produkcyjnych  i rosnącego popytu zza granicy firmy prywatne nie inwestują?
  2. Dlaczego pomimo szybko rosnących wynagrodzeń, niedoboru pracowników oraz rosnącej sprzedaży detalicznej inflacja pozostaje niska?

W tym artykule postaramy się odpowiedzieć na pierwsze z tych dwóch pytań.

23 kwietnia 2018 roku Główny Urząd Statystyczny opublikował rewizję szacunków dotyczących PKB i jego składowych w ubiegłych latach. O ile średnie tempo wzrostu w 2017 roku nie pozostało bez zmian, to przyglądając się danym kwartalnym widoczne były pewne różnice. Zgodnie z najnowszymi danymi szczyt obecnego cyklu gospodarczego był już w III kwartale (dynamika równa 5,2% zamiast wcześniej raportowanych 4,9%), a w ostatnim kwartale dynamika r/r okazała się być niższa (4,9% zamiast 5,1%).

Za powstałe różnice praktycznie w całości odpowiadały inwestycje. Ich ścieżka w 2017 została spłaszczona, tzn. w I kwartale dynamika została podwyższona, a w IV obniżona. Spadek w ostatnim kwartale 2017 był znacząca – z 11,3% do nieco ponad 5%. Oznacza to, że nie mieliśmy jednak do czynienia z boomem inwestycyjnym pod koniec 2017 roku – zamiast raportowanym wcześniej 5,2% wzrostem skończyło się na 3,4%.

Ktoś bardziej dociekliwy mógłby zagłębić się w informację GUS na temat aktualizacji szacunków rachunków narodowych (link). Wyczytałby tam, że spadek inwestycji w IV kwartale wynikał głównie z przesunięć wydatków rządowych na uzbrojenie. Nie odpowiada to jednak na pytanie dlaczego zmieniane były dynamiki PKB nawet za 2016 rok. Wyjaśnienie tej kwestii można znaleźć w metodologii szacowania rachunków narodowych (link) – zmiany wynikają z zastąpienia wcześniejszych szacunków rzeczywistymi danymi. I tak, za najnowsze zmiany odpowiadają przede wszystkim nowe dane dotyczące wyników finansowych średnich i dużych firm. Ich aktywność w największym stopniu wpływa na dynamikę inwestycji przedsiębiorstw.  W roku wzrosły one nominalnie tylko o 4,4%, a też wzrost ten wynika w dużej mierze z faktu, iż rok 2016 zakończył się spadkiem inwestycji o ponad 10%. Mieliśmy więc do czynienia z niską bazą. Jasne jest więc, że obecny „boom inwestycyjny” jest o wiele słabszy niż np. ten z lat 2014-2016.

Jeszcze bliższe przyjrzenie się inwestycjom pozwala stwierdzić, że praktycznie za cały tegoroczny wzrost odpowiadają inwestycje publiczne związane z rozpoczęciem realizacji projektów infrastrukturalnych z perspektywy unijnej 2014-2020. Inwestycje te ruszyły pełną parą właśnie w czwartym kwartale 2017 roku. Istnieją solidne podstawy by sądzić, że w kolejnych kwartałach sektor publiczny utrzyma może nie aż tak wysoką, ale nadal zadowalającą dynamikę. Zagrożeniem pozostają tylko rosnące koszty materiałowe i pracownicze w budownictwie, które mogą spowodować, że powtórzy się scenariusz z roku 2012 – nastąpi fala upadłości firm budowlanych i co skończy się niepełną realizacją zaplanowanych projektów.

Wyłączając sektor publiczny, nakłady brutto na środki trwałe pozostają praktycznie na tym samym poziomie od początku 2016 roku. W 2017 wzrosły tylko o 1,6%. Jest to o tyle zaskakujące gdyż obecne ożywienie jest o wiele silniejsze niż w poprzednich latach. Niskie bezrobocie oraz  wzrost płac skutkują wyższą konsumpcją prywatną. Obecne zakłady produkcyjne pracują już na pełnych obrotach i przydałoby się ich ulepszenie bądź rozbudowa. Nasz główny partner handlowy – strefa euro – również ma się o wiele lepiej niż wcześniej co pozwala nam więcej eksportować.  Dlaczego więc, skoro powinno być tak dobrze, jest tak źle?

Poza pozytywnymi aspektami obecnego ożywienia gospodarczego warto zwrócić też uwagę na te mniej korzystne dla przedsiębiorstw. Wzrost wynagrodzeń i niskie bezrobocie oznaczają wyższe koszty oraz problemy z obsadzaniem wakatów. Niska inflacja oznacza, że nie można tych kosztów przerzucić na klientów. W wyniku tego spadają więc marże i zmniejsza się odsetek firm, które wypracowują zysk. Z powodów niskich marż coraz poważniejsze stają się problemy z płynnością finansową i zatorami płatniczymi. Dowodem na to może być rosnąca liczba restrukturyzacji i upadłości w ostatnich miesiącach. Gwoździem do trumny wydaje się być niestabilne środowisko regulacyjno-prawne. Bardziej restrykcyjne nastawienie fiskusa w stosunku do przedsiębiorstw (np. JPK, split-payment) powoduje, że zamrożenie środków w inwestycje wydaje się być dość ryzykowną decyzją.

Można wyróżnić trzy procesy, które najprawdopodobniej będą kształtować dynamikę inwestycji przedsiębiorstw w przyszłości:

  1. Ruszające inwestycje infrastrukturalne finansowane ze środków unijnych pociągną za sobą inwestycje firm prywatnych. Podobny efekt wystąpił w trakcie poprzedniej perspektywy unijnej i nie ma podstaw by sądzić, że nie wystąpi również i tym razem.
  2. Stabilizacja w sferze regulacyjnej może zmniejszyć niepewność w stosunku do przyszłości i wpłynąć na wzrost skłonności do inwestowania.
  3. Inwestycje w niektórych branżach (np. spożywczej) mogą okazać się niezbędne w celu dalszego przetrwania firm na rynku krajowym i europejskim. Odbywać się będzie więcej fuzji i przejęć, które będą miały na celu zoptymalizowanie ponoszonych kosztów jak i wyższe inwestycje na nowe zakłady produkcyjne i centra logistyczne.

Koniec końców, silnego wzrostu inwestycji przedsiębiorstw nie powinniśmy się spodziewać. Również dlatego, że faza ekspansji cyklu gospodarczego jest już za nami. W najbliższych kwartałach oczekiwać można w najlepszym wypadku spowolnienia tempa wzrostu, co nie sprzyja rozbudzaniu apetytów inwestycyjnych.