Nie, Polska nie podąża ścieżką Grecji

Mamy w Polsce ewidentny problem z odpowiednim podejściem do zjawiska długu publicznego. Zresztą nie tylko my, w Polsce, bo jest to problem światowy. Swoisty koncepcyjny kac pokryzysowy, związany z zachwianiem mainstreamowych paradygmatów ekonomicznych. Problem polega na tym, że trudno jest odpowiedzieć na pytanie, gdzie leży punkt równowagi między odpowiednim wykorzystaniem długu publicznego do celów społecznych, a naruszaniem stabilności finansowej gospodarki? W mediach dominują skrajne opinie: z jednej strony, że dług to zło, a Polska jest jak Grecja (sic!), z drugiej strony, że długiem nie należy przejmować się wcale. Oto moja odpowiedź: nie, nie idziemy drogą Grecji, ani Grecji sprzed dekady, ani Grecji sprzed trzydziestu lat. Ale nie trzeba odwoływać się do panicznych scenariuszy by wykazać nieroztropność polityki zwiększania konsumpcji na kredyt w dobrych czasach. Powód do podjęcia tematu jest znaczący. Pierwszy raz w tej dekadzie dług publiczny Polski spadł w ujęciu na koniec roku poniżej 50 proc. PKB. Tak wynika z ostatnich szacunków GUS, wykonanych wg metodologii unijnej. Pokazuję to na wykresie poniżej. Z drugiej strony, bardzo hojne obietnice socjalne rządu prawdopodobnie ponownie pchną Polskę na ścieżkę wzrostu długu publicznego. Co więcej, po raz pierwszy w historii najnowszej kraju tak silna ekspansja fiskalna ma miejsce w okresie szczytowej koniunktury. Rozkręcamy konsumpcję na kredyt, co z intuicyjnego punktu widzenia nie jest działaniem roztropnym. Co rusz przeczytać można opinie ekonomistów, którzy ostrzegają, że Polska prowadzi nieostrożną politykę fiskalną, a wprowadzenie tzw. piątki Kaczyńskiego wiedzie wprost do scenariusza greckiego. Jak połączyć te punkty, jak je zinterpretować? Z góry uprzedzam, że w tym tekście nie zajmuję się w ogóle kompozycją wydatków publicznych (czy mają iść na czołgi czy leczenie chorób), a tylko aspektem makroekonomicznym – długiem, deficytem i wiarygodnością.

Porównanie Polski do Grecji – dlaczego jest niesłuszne

Porównywanie Polski do Grecji uznaję wyłącznie za chwyt publicystyczny, w istocie rzeczy niesłuszny. Grecja to archetyp Wszystkich Błędów Jakie Można Popełnić w Polityce Gospodarczej i Wszystkich Losowych Nieszczęść Jakich Można Doświadczyć. Uważam, że Polski dziś z Grecją z 2005-2010 r. nie ma sensu porównywać w ogóle, byłoby to czyste szaleństwo. Ale jest też kilka bardzo istotnych różnic między Polską dziś a Grecją sprzed trzydziestu lat.

Po pierwsze, Grecja zwiększyła wskaźnik długu do PKB z 20 do 100 proc. w ciągu zaledwie 13 lat od 1980 do 1993 r., nie doświadczając w tym czasie ani jednego epizodu redukcji wskaźnika długu.  Tymczasem w Polsce wskaźnik długu od 25 lat nie zmienił się, a konstytucyjny limit zadłużenia na poziomie 60 proc. PKB praktycznie uniemożliwia trwałe powiększanie długu. Po drugie, Grecja nigdy w latach 80. i 90. nie rozwijała się w takim tempie jak dzisiejsza Polska, mimo że była w ujęciu PKB per capita uboższa niż dzisiejsza Polska. Jak wiadomo, tempo rozwoju ma ogromne znaczenie dla stabilności zadłużenia. Po trzecie, Grecja ani razu nie zanotowała nadwyżki na rachunku bieżącym, a w latach 80. i 90. standardem były deficyty rzędu 3-5 proc. PKB. Polska ma dziś niemal zrównoważone saldo obrotów bieżących. Po czwarte, Grecja ani razu w latach 80. i 90. (i ani razu do wielkiego kryzysu finansowego) nie miała inflacji niższej niż Niemcy. Tymczasem Polsce epizody inflacji poniżej poziomu Niemiec zdarzają się, a średni poziom inflacji jest bardzo zbliżony do niemieckiego. Podsumowując tę krótką wyliczankę, Polska jest krajem znacznie bardziej stabilnym niż Grecja w którymkolwiek momencie od 1980 r. Fakt, że nie podążamy ścieżką Grecji, nie oznacza jednak, że wszystko w polityce fiskalnej należy ocenić pozytywnie. Finansowanie konsumpcji na kredyt w czasach dobrej koniunktury generuje słabości systemowe, które w pewnych warunkach mogą okazać się bardzo kosztowne. Te warunki mogą wystąpić lub nie, ale to jest tak jak z polisą OC – trzeba ją mieć, bo w razie poważniejszych wypadków koszty mogą być bardzo bolesne. Tak samo warto dbać o długookresową stabilność finansów publicznych.

Przykład Czech i Węgier – dwa sposoby zarządzania deficytem

Podam przykład. W poprzedniej dekadzie dwa kraje naszego regionu – Czechy i Węgry – doświadczyły wstrząsu gospodarczego, który na dekadę wepchnął je w niemal całkowitą stagnację. Co istotne, oba kraje na początku poprzedniej dekady miały mniej więcej podobny rating. Jednak Węgry prowadziły politykę wysokich deficytów (nawet bardzo wysokich), a Czechy po wejściu do UE ograniczały deficyt fiskalny. Gdy nadeszła stagnacja, Węgry doświadczyły ucieczki inwestorów, wzrostu stóp procentowych i istotnego wzrostu bezrobocia. Towarzyszyły temu silne wstrząsy polityczne. Czechy natomiast utrzymały bardzo wysoką stabilność, w miarę niskie bezrobocie i były traktowane przez inwestorów jako bezpieczna przystań. Jeżeli jakaś analogia jest słusznym ostrzeżeniem dla Polski, to nie grecka, ale właśnie węgierska. Wprawdzie do scenariusza węgierskiego wciąż nam sporo brakuje, bo mamy znacznie niższy dług krajowy i zagraniczny niż Węgry w połowie poprzedniej dekady. Ale jeżeli w dekadę niższego wzrostu gospodarczego (z powodów demograficznych) i rosnących napięć w systemie opieki zdrowotnej (przyrost liczebności kosztownych dla systemu roczników 60+) wejdziemy ze strukturalnie niezrównoważonymi finansami publicznymi, to możemy ponieść wysokie koszty społeczne. Wiarygodność i stabilność są potrzebne na trudne czasy jako poduszka bezpieczeństwa. Trudne nie w sensie cyklicznych dołków, ale okresów, kiedy model rozwojowy będzie przechodził dłuższe dostosowanie. Dlatego tak istotne jest trzymanie się przewidywalnych reguł, które umożliwiają redukcję długu w dobrych czasach i jego powiększenie w złych czasach. Autor: Ignacy Morawski


Źródło danych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Walka o 4 procentowy wzrost gospodarczy w Polsce

Kolejne dane potwierdzają, że luty był bardzo dobry dla polskiej gospodarki, nie różniąc się zresztą pod tym względem znacząco od stycznia. Po dobrych danych z rynku pracy i przemysłu, w czwartek pojawiły się bardzo dobre dane z budownictwa i handlu detalicznego. W obu przypadkach dane były wyższe od prognoz rynkowych, a budownictwo zaskoczyło wręcz kosmicznie. Choć wciąż dane z europejskiej gospodarki wyglądają nie najlepiej.

Mój prosty model ekonometryczny wskazuje w tym momencie na możliwy przedział 3,9-4,8 proc. wzrostu PKB w pierwszych miesiącach roku. Pokazuję to na wykresie poniżej. Jest to model, który szacuje wzrost PKB w danym kwartale na podstawie danych z przemysłu, budownictwa i handlu za pierwsze dwa miesiące kwartału. Pokazuję go, by zobrazować, jaki jest obecnie przedział możliwych scenariuszy dla gospodarki w bardzo krótkim okresie. Prognozy rządowe i rynkowe są w tym momencie dość podobne. A przypomnijmy, że od drugiej połowy roku PKB zostanie podniesione przez transfery fiskalne o ok. 0,3-0,5 proc.

Co do szczegółów. Produkcja budowlano-montażowa za luty pokazała wzrost o 15,1 proc. rok do roku, wobec oczekiwań rynkowych na poziomie 6 proc. (w poprzednich trzech miesiącach średni wzrost wynosił 10,8 proc.). A sprzedaż detaliczna wzrosła realnie o 5,6 proc., wobec oczekiwanych 5,3 proc. (w poprzednich trzech miesiącach średni wzrost wynosił 5,3 proc.). Seria zaskoczeń jest już dość długa i pokaźna.

Choć trzeba jednocześnie odnotować, że niektóre dane z europejskiej gospodarki są wciąż słabe. Dziś rano odczyty indeksów PMI dla przemysłu były głęboko poniżej oczekiwań. Na przykład, niemiecki PMI dla przemysłu wyniósł 44,7 pkt., wobec oczekiwanych 48 pkt. To ogromna i rzadko spotykania różnica. Ale pisałem już parę razy o rosnących wątpliwościach wobec skuteczności indeksów PMI w wyłapywaniu zmian koniunktury. Widać, że wśród inwestorów też takie wątpliwości panują. Niemiecki indeks DAX nie zareagował rano bardzo negatywnie na publikację PMI.

Widać, że w napływających danych ogółem jest bardzo dużo szumu. Dobre dane łączą się z sygnałami recesyjnymi. Ja pozostaję po lekko optymistycznej stronie mocy. 

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych użytych do przygotowania prognozy: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Bardzo optymistyczne prognozy PKB

Analitycy Narodowego Banku Polskiego wyraźnie podnieśli projekcję PKB na 2019 i 2020 r. Obraz rysowany przez tę projekcję jest bardzo optymistyczny. Pytanie, czy nie za bardzo? Choć warto pamiętać, że w przeszłości projekcje banku sprawdzały się całkiem nieźle, przynajmniej w krótkim okresie.

Według projekcji NBP, publikowanej trzy razy w roku, w 2019 r. wzrost PKB ma zmieścić się w przedziale 3,3-4,7 proc. (środek przedziału to 4 proc.), w 2020 r. – 2,7-4,6 proc. (środek to 3,7 proc.), a w 2021 r. – 2,4-4,3 proc. (środek to 3,4 proc.). A zatem jeszcze przez niemal dwa lata wzrost gospodarczy ma być zbliżony do 4 proc., co jak na gospodarkę nie notującą właściwie wzrostu zatrudnienia ze względu na wyczerpującą się podaż siły roboczej jest wynikiem bardzo wysokim. Taki wzrost mamy utrzymać w warunkach wygasającego napływu imigrantów, malejących dynamicznych efektów napływu funduszy europejskich i wyraźnego spowolnienia w strefie euro.

Jednym z powodów tak optymistycznej prognozy jest prawdopodobnie (bo szczegóły poznamy dopiero w przyszłym tygodniu) silna stymulacja fiskalna gospodarki oraz wykazywana dotychczas przez polską gospodarkę odporność na spowolnienie w Europie. Ten pierwszy czynnik jest nowy, dlatego obecna projekcja NBP jest wyraźnie wyższa niż ta z jesieni. Jeszcze jesienią projekcja wskazywała na wzrost rzędu 3,6 proc. w 2019 r. i 3,4 proc. w 2020 r.

Mi projekcja NBP wydaje się nieco zbyt optymistyczna. Impuls fiskalny w warunkach pełnego zatrudnienia nie przełoży się tak znacznie na wzrost PKB jak parę lat temu, a jednocześnie efekty spowolnienia w Niemczech powinny w końcu być bardziej widoczne w Polsce. Ale jednocześnie moje spojrzenie nie jest diametralnie odmienne od tego prezentowanego przez bank. Trzeba pamiętać, że projekcje NBP generalnie były dość trafne. Od 2010 r. w zdecydowanej większości przypadków faktyczny wzrost PKB mieścił się w przedziale projekcji na rok bieżący. Gorzej z projekcją na dwa lata w przód – w ok. połowie przypadków faktyczny wzrost znajdował się poza przedziałem 50-proc. prawdopodobieństwa. Ze statystycznego punktu widzenia nie ma w tym nic dziwnego, generalnie dobra prognoza to taka, gdy w połowie przypadków faktyczna realizacja zmiennej mieści się w 50-proc. przedziale prawdopodobieństwa. Po prostu patrząc na długi okres swobodniej można się z NBP nie zgodzić.

Autor: Ignacy Morawski

Komunikat RPP z wynikami projekcji PKB i inflacji: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna