Fed tnie stopy procentowe, czekamy na NBP

Rezerwa Federalna Stanów Zjednoczonych obniżyła stopy procentowe na nadzwyczajnym posiedzeniu w reakcji na panikę finansową rozwijającą się w kontekście epidemii choroby COVID19. Inne duże banki centralne też już luzują politykę pieniężną lub do tego się szykują. Czy nasz Narodowy Bank Polski zrobi to samo? Jeżeli na świecie dojdzie do gwałtownego spowolnienia gospodarczego to tak i to w miarę szybko.

Fed obniżył stopy o 0,5 pkt proc., sprowadzając referencyjną stopę do przedziału 1,25-1,5 proc. Po raz pierwszy od jesieni 2008 r. Fed podjał decyzję o stopach procentowych poza standardowym terminem posiedzenia, które było zaplanowane na 18. marca. Decyzja była potrzebna z dwóch powodów. Po pierwsze, na rynkach finansowych rozwijała się panika związana z epidemią wspomnianego wirusa – a panika sama w sobie zagraża stabilności gospodarczej. Po drugie, i znacznie ważniejsze, bank centralny zasygnalizował w ten sposób, że użyje wszystkich dostępnych narzędzi by stabilizować gospodarkę. A tych narzędzi ma wbrew pozorom dużo.

Wobec takich działań banku centralnego wielu ekonomistów wysuwa krytykę opartą na argumencie, że polityka pieniężna nie może zwalczyć wirusa. Jest to oczywiście argument przewrotny, zmierzający do tego, że gdy ludzie wstrzymują zakupy z powodu strachu o wychodzenie z domu, to nie można nic na to poradzić przy pomocy narzędzi polityki pieniężnej.

Ja się jednak z taką argumentacją fundamentalnie nie zgadzam. Polityka pieniężna ma ogromną rolę do odegrania w razie niekontrolowanego rozwoju pandemii. Największym zagrożeniem w takim scenariuszu jest bowiem stabilność systemu finansowego – jeżeli firmy będą wstrzymywały płatności, to kryzys płynnościowy może przerodzić się w kryzys niewypłacalności. Bank centralny ma obowiązek, by ten element łańcucha – między niską płynnością a niewypłacalnością – rozerwać. Europejski Bank Centralny już zapowiedział, że jest gotów zasilać małe firmy w płynność, a to dopiero początek. Oczywiście w razie realizacji negatywnego scenariusza ogromną rolę będzie miała też do odegrania polityka fiskalna.

Można postawić pytanie, co teraz zrobi Narodowy Bank Polski? Bank znajduje się w kleszczach dwóch sprzecznych trendów – z jednej strony nadchodzącego spowolnienia gospodarczego, z drugiej strony rosnącej inflacji. Można jednak wyciągnąć lekcje z przeszłości. W ostatniej dekadzie Polska dwukrotnie wchodziła w głębokie spowolnienie wywołane globalnym kryzysem finansowym (raz amerykańskim, raz europejskim). W obu przypadkach wchodziliśmy w okres spowolnienia z wysoką inflacją. I w obu przypadkach inflacja w końcu mocno spadała, a bank centralny musiał ciąć stopy. Teraz będzie podobnie. Gdyby doszło do głębszego spowolnienia (podkreślam słowo „gdyby” – zasięg scenariuszy jest teraz bardzo szeroki), wówczas koszt pieniądza w Polsce będzie obniżany.

Dziś Rada Polityki Pieniężnej – organ NBP powołany m.in. do decydowania o stopach procentowych banku centralnego – kończy swoje comiesięczne posiedzenie. Konferencja prezesa Adama Glapińskiego będzie bardzo ciekawa.

Źródło danych ekonomicznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

PB Forecast
O Autorze:
Ignacy Morawski

Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData

Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
 
Plusy i minusy radykalnej polityki klimatycznej

W piątek odbyły się masowe, jedne z największych w historii, protesty klimatyczne, w których setki tysięcy ludzi w 150 krajach nawoływały do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Jednocześnie w Nowym Jorku rozpoczyna się szczyt klimatyczny ONZ, na którym kraje mają zobowiązać się do nowych, zaostrzonych celów redukcji emisji. Sądzę, że jest to dobry moment, by pokazać, jak duża rewolucja gospodarcza nas czeka. Podkreślam słowo REWOLUCJA. Nadchodzące zmiany będą wyjątkowe, głębokie… i bardzo ryzykowne. Jesteśmy w sytuacji, kiedy brak zmian stanowi ryzyko, ale postulowane zmiany też generują zagrożenia.

Jako punkt wyjścia pokazuję emisję CO2 w krajach Unii Europejskiej, jako że dla nas jest to najważniejszy punkt odniesienia – podlegamy unijnej polityce klimatycznej. Unia Europejska chce podjąć zobowiązanie, do którego nawołują naukowcy i ruchy społeczne na świecie, i ograniczyć emisje gazów cieplarnianych do zera do 2050 r. Ma być to zero netto, czyli każde emisje będą musiały znaleźć odzwierciedlenie w wycofaniu gazów z atmosfery. Na razie nie udało się przyjąć takiego zobowiązania, ale nowa przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała, że doprowadzi do jego przyjęcia w ciągu pierwszych 100 dni swojego urzędowania.

Jak widać na wykresie, planowane redukcje mają być drastycznie głębsze niż historyczny trend redukcji emisji oraz znacznie głębsze niż obecnie planowana ścieżka regulacyjna.

Warto zwrócić uwagę na dwa kluczowe fakty. Po pierwsze, przy polityce dojścia do neutralności klimatycznej tempo redukcji emisji w UE latach 2018-2050 będzie musiało być dwukrotnie (!) większe niż tempo redukcji emisji w latach 2007-2017, w których Europa przeszła przez dwa kryzysu finansowe i potężne recesje. Wymagana redukcja to ok. 150 mln ton ekwiwalentu CO2 rocznie, wobec ok. 70 mln ton rocznie w ostatniej dekadzie.

Po drugie, polityka klimatyczne zacznie bardzo mocno dotykać nie tylko energetykę, ale również inne sektory gospodarki – przemysł, transport, rolnictwo, budownictwo. W ostatniej dekadzie niemal 60 proc. redukcji emisji to zasługa energetyki. W nadchodzących dekadach, inne sektory będą musiały odpowiadać za ok. 75 proc. redukcji emisji. To oznacza rewolucyjne zmiany w sposobach, w jakich poruszamy się na duże odległości, w metodach ogrzewania domów, technologiach produkcji wielu wyrobów przemysłowych itd. Wielu technologii, które będą konieczne do takiej transformacji, jeszcze nie ma. Z wielu zmian społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy.

Dobry przykład radykalizmu zmiany podaje Financial Times – żeby spełnić wymagania gospodarki nieemisyjnej, w Wielkiej Brytanii należałoby co tydzień wymieniać bojlery w ok. 15 tys. domów. Na razie rząd dąży do wymiany ok. … 220 tygodniowo.

Czy taki radykalizm ma sens? Naukowcy są praktycznie zgodni co do tego, że ocieplenie klimatu można zatrzymać tylko przy pomocy bardzo radykalnych kroków. Ale jednocześnie nie są zgodni co do tego, jakie czekają nas konsekwencje, jeżeli takich kroków nie podejmiemy. Na przykład, przegląd modeli prognostycznych wykonanych przez noblistę Williama Nordhausa wskazuje, że wzrost średniej temperatury na Ziemi o 3 stopnie Celsjusza w stosunku do epoki pre-industrialnej wywoła straty rzędu 2 proc. PKB w 2100 r. (niewiele większe są oszacowania podawane przez IPCC – Międzynarodowy Panel ds. Zmian Klimatu). To bardzo mała wartość, ponieważ do 2100 roku światowe PKB rosnące zgodnie z trendem może powiększyć się o 400-600 proc. Ale jednocześnie sami autorzy tego rodzaju badań przyznają, że nie uwzględniają one wszystkich negatywnych efektów – szczególnie tych nierynkowych, trudnych do oszacowania przy pomocy modeli ekonomicznych. A wielu ekonomistów uważa, że tego typu oszacowania w ogóle nie mają sensu, ponieważ kluczowe w ryzykach klimatycznych są właśnie te niemierzalne efekty. Ponadto, w ryzykach klimatycznych bardzo ważne są scenariusze skrajne – może średnia oczekiwana strata z tytułu ocieplenia klimatu jest niska, ale jeżeli istnieje pewne małe ryzyko destrukcji naszej cywilizacji, to warto ponieść duże koszty by się przed nim ubezpieczyć.

Nauka nie udzieli nam zatem odpowiedzi na pytanie, czy radykalizm w polityce klimatycznej ma sens, mimo wielkich nadziei, jakie w nauce się pokłada. Odpowiedź ma ostatecznie charakter polityczny, sprowadza się do wyboru kosztów, jakie jesteśmy gotowi ponieść, by ubezpieczyć się przed trudnymi do zmierzenia ryzykami.

W moim przekonaniu zalety radykalnej polityki są trzy. Po pierwsze, jest to właśnie ubezpieczenie przeciw potencjalnie dramatycznym konsekwencjom ocieplenia klimatu (nie wiemy, czy one wystąpią, ale są na tyle realne, że uzasadniają radykalne kroki). Po drugie, jest to gigantyczny bodziec popytowy dla innowacji. Świat może przejść na niskokosztową, neutralną dla klimatu energię – ale do tego potrzebne są innowacje, które nie pojawią się bez jednoznacznych celów politycznych. Przełomowe innowacje rzadko pojawiały się bez dużych efektów skali, często zapewnianych przez państwo (na przykład, nie byłoby rewolucji komputerowej w XX wieku w takiej skali jak obserwowana bez popytu ze strony sektora zbrojeniowego i branży kosmicznej). Po trzecie, dzięki radykalnej polityce klimatycznej Unia Europejska zyskuje szansę, by osiągnąć przewagę technologiczną nad Stanami Zjednoczonymi czy Chinami w dziedzinie, która będzie prawdopodobnie kluczowym obszarem transformacji gospodarczej.

Ale istnieją też potężne ryzyka związane z radykalną polityką. Jest to rewolucja, a każda rewolucja w historii wywoływała wstrząsy na dużą skalę – będą wygrani i przegrani, napięcia polityczne z tego wynikające trudno przecenić. Wątpliwe czy uda się zarządzać całym procesem w sposób płynny politycznie. Ponadto, wiele technologii koniecznych do przejścia do zeroemisyjnej gospodarki jeszcze nie istnieje, więc nie da się policzyć dokładnie kosztów tej transformacji. One mogą być relatywnie małe, ale mogą być też potężne. Wreszcie, w systemie gospodarki rynkowej jest to pierwsza rewolucja, w której władze odgórnie wyznaczają cele na tak szeroką skalę. Jest to bardzo duże ćwiczenie z inżynierii społecznej i gospodarczej i z tego powodu wywołuje już tak duże podziały ideowe.

Na pewno wkraczamy w nieznane. Presja na dokonanie rewolucyjnych zmian będzie bardzo duża i jako kraj powinniśmy się na to przygotować.  

Autor: Ignacy Morawski

Źródło danych klimatycznych: LINK

Chcesz samodzielnie analizować dane ekonomiczne? Platforma SpotData to darmowy dostęp do ponad 40 tysięcy danych z polskiej i światowej gospodarki, które można analizować, przetwarzać i pobierać w formie wykresów i tabel do Excela.

Sprawdź na:  www.spotdata.pl/ogolna

Poniższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.

Ceny rosną bardzo wolno, choć pieniądza przybywa bardzo szybko. Dlaczego?

Bardzo niska inflacja w Polsce to jedno z najdziwniejszych zjawisk gospodarczych w Polsce w tym roku. Przy bardzo silnym wzroście gospodarczym, bardzo niskim bezrobociu, bardzo wysokim wzroście płac inflacji praktycznie nie ma, bo po odjęciu żywności i energii ledwo przekracza zero. W listopadzie inflacja ogółem wyniosła 1,2 proc., a inflacja po odjęciu cen żywności i energii – ok. 0,7 proc.

Zanim jednak wyjaśnię to zjawisko, co zrobię pod koniec tekstu, proponuję spojrzeć na ceny w długim okresie, by rozprawić się z jedną z popularniejszych teorii ekonomicznych – że zmiana cen zależy od zmiany ilości pieniądza w gospodarce. Otóż nie zależy, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki tłumaczą to zwolennicy tej teorii. 

Monetarna teoria pieniądza a ostatnie 10 lat w Polsce

Spójrzmy na ostatnie dziesięć lat. Ceny konsumpcyjne wzrosły w tym okresie w Polsce łącznie tylko o 17,6 proc. A podaż pieniądza? Podaż pieniądza wzrosła aż o … 115 proc. Ktoś może powiedzieć, że podaż pieniądza składa się z różnych depozytów i gotówki, a lepiej patrzeć tylko na gotówkę. Dobrze. Podaż gotówki w analogicznym okresie wzrosła o 119 proc., a podaż gotówki i rachunków na żądanie – aż o 180 proc. Fakt jest taki, że ilość pieniądza w Polsce rośnie w bardzo szybkim tempie, a ceny w bardzo wolnym.

Podaż pieniądza i ceny konsumpcyjne, przy jednym puncie odniesienia: listopad 2008 = 100

 

W takiej sytuacji najczęstszą reakcją zwolenników teorii o powiązaniu inflacji i podaży pieniądza jest zanegowanie znaczenia wskaźnika inflacji i odwołanie się do cen aktywów. Powiada się, że inflacja może nie rośnie, ale rosną ceny akcji i nieruchomości. No to spójrzmy. W tymże okresie, kiedy ilość pieniądza w Polsce niemal potroiła się (licząc gotówkę i rachunki na żądanie), ceny akcji największych spółek w Polsce (WIG20) … wzrosły o 16 proc. No dobrze, ale może w takim razie wzrosły ceny nieruchomości? Otóż nie! Średnia cena metra kwadratowego mieszkania w analizowanym okresie w największych miastach w Polsce wzrosła zaledwie o 5,3 proc.

Zwolennicy teorii wiążącej inflację z ilością pieniądza zapewne znajdą milion argumentów, dlaczego te proste fakty zaciemniają głębsze prawdy. Może analizowałem zbyt krótki okres, może nie wziąłem pod uwagę wszystkich możliwych cen aktywów. Prawda jest jednak taka, że relacja między ilością pieniądza a cenami jest bardzo odległa i złożona. Z różnych powodów, które chętnie wytłumaczę innym razem.

Przyczyny niskiej inflacji

A dlaczego inflacja w Polsce jest tak niska? Jeden powód jest taki, że inflacja w całej Europie jest niska. Jesteśmy małą gospodarką otwartą, firmy w Polsce działają często w międzynarodowych łańcuchach dostaw i „importujemy” dynamikę cen. Inny powód jest taki, że mimo szybkiego wzrostu gospodarczego, tzw. luka popytowa w Polsce wciąż jest niska. To znaczy, że różnica między faktycznym PKB a potencjałem gospodarki jest mała, co dobrze świadczy o potencjale (potencjał ten mógł być podniesiony przez imigrację). W przyszłym roku inflacja niemal na pewno wzrośnie ze względu na podwyżki cen energii, choć jest szansa, że nie osiągnie więcej niż 2-3 proc.


Więcej na temat przyczyn obecności niskiej inflacji w Polsce można znaleźć w artykule Kamila Pastora opublikowanego wcześniej na łamach naszego bloga: Niskia inflacja – jakie mogą być jej przyczyny?

Autor: Ignacy Morawski