Polska i Węgry szykują się do zablokowania pakietu budżetowego Unii Europejskiej, czyli tradycyjnych wieloletnich ram budżetowych Unii Europejskiej na lata 2021-2027 i towarzyszącego im nowego, potężnego Funduszu Odbudowy. Powodem jest planowane wprowadzenie przez UE mechanizmu, zgodnie z którym kraje naruszające praworządność mogą mieć blokowane wypłaty – jeżeli tak zdecyduje większość krajów członkowskich.
Spór będzie na pewno bardzo ostry, ale Polska jest w sytuacji, w której ze względu na interes własny nie może zablokować budżetu. Straty finansowe byłyby za duże. Krążąca wśród polityków i ekspertów rządu koncepcja, że Polska może relatywnie łatwo zasypać dziury finansowe wywołane ewentualną blokadą jest niestety błędna. Utrata tych funduszy może potencjalnie oznaczać spowolnienie procesów rozwojowych w Polsce.
Zacznijmy od tradycyjnego budżetu UE, opartego o wieloletnie ramy finansowe. Mamy z niego otrzymać ok. 1,5 proc. PKB netto rocznie, co jest równe ok. 40 proc. wartości inwestycji publicznych realizowanych w kraju. Można sobie wyobrazić efekty cięcia o połowę wydatków infrastrukturalnych w kraju, który ma przed sobą wyjątkowo radykalną transformację energetyczną, wciąż bardzo słaby system transportu kolejowego i jest raczej słabo przygotowany do rewolucji cyfrowej.
Niektórzy politycy twierdzą, że blokada nowych ram finansowych nie wyrządzi Polsce szkód, ponieważ budżet UE będzie funkcjonował w oparciu o tzw. prowizoria budżetowe, czyli po prostu przedłużenia dotychczasowych zasad finansowania. Niestety może się to okazać założenie błędne. Do wypłaty konkretnych pieniędzy są potrzebne nowe rozporządzenia i bardzo możliwe, że po prostu dużą część pieniędzy stracimy. Inny argument polityków rządowych jest taki, że możemy po prostu sami wyemitować obligacje i sfinansować program inwestycyjny. Niestety to też jest niemal niemożliwe. Budżet państwa po kryzysie będzie tak napięty, że nie da się wprowadzić dużego programu inwestycji bez bardzo bolesnych cięć w innych dziedzinach.
Przejdźmy do funduszu rekonstrukcji, który jest pierwszą w historii próbą sfinansowania dużego programu inwestycji z długu emitowanego przez samą Unię Europejską. Mamy z funduszu otrzymać ok. 5 proc. PKB w formie bezpośrednich grantów, z czego aż 70 proc. ma być przyznane w okresie dwóch lat – oznacza to podwojenie (!) transferów w relacji do tradycyjnego budżetu UE w krótkim okresie. Drugie tyle mamy otrzymać w formie atrakcyjnych pożyczek, które będziemy spłacali przez 30-40 lat i które są znacznie bardziej atrakcyjną formą finansowania niż emisja długu publicznego.
Rezygnacja tylko z funduszu rekonstrucji z tych pieniędzy oznaczałaby obniżenie rocznego wzrostu PKB w Polsce o ok. 1 pkt proc. przez kilka lat. Gdybyśmy stracili część pieniędzy z tradycyjnego budżetu, straty będą jeszcze większe, co w okresie postepidemicznym będzie niemożliwe do zaakceptowania.
Spór polityczny jest poważny. Mechanizm kontroli praworządności jest kontrowersyjny, nie ma bowiem bardzo dokładnie zdefiniowanych kryteriów jego stosowania. Można sobie wyobrazić, że zostanie otwarta furtka do kwestionowania alokacji finansowych w sytuacjach nie zawsze przejrzystych. Z drugiej strony, płatnicy netto do budżetu unijnego chcą gwarancji, że wspierają kraje, które nie niszczą praworządności. I ten postulat należy zrozumieć. Warto też dostrzec, że nie przeszkadza to w Europie nikomu oprócz Polski, gdzie dokonano ewidentnego politycznego skoku na Trybunał Konstytucyjny, i Węgier, gdzie trwa budowa politycznej oligarchii, finansowanej między innymi z pieniędzy UE.
Trudno mi sobie wyobrazić, że ten spór mógłby zakończyć się faktycznym wyjściem Polski z mechanizmów funduszu rekonstrukcji lub ograniczeniem budżetu UE. Koszty byłyby zbyt potężne.
Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.
O Autorze:
Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
|