Mamy znów w Polsce miękki lockdown, który wkrótce może przerodzić się w twarde obostrzenia – takie jak na wiosnę. Można zadać sobie pytanie: ile jeszcze będzie tkwić w tym bagnie? W niepewności, w poczuciu braku bezpieczeństwa? W perspektywie miesiąca pewnie nie za wiele da się już zrobić, ale w perspektywie kilku miesięcy można wprowadzić zmiany, które wyprowadzą gospodarkę na prostą. Nie jesteśmy skazani na kryzys.
Załóżmy na razie, że nie mamy szczepionki. Ona wprawdzie powinna być masowo dostępna w przyszłym roku, ale trudno układać plany w oparciu o niepewny element. Jest kilka filarów planu zmierzającego do wyprowadzenia gospodarki na prostą. Wszystkie opierają się na założeniu, że nie ma powrotu do normalności sprzed epidemii, ale jest możliwość zorganizowania życia społecznego i gospodarczego w taki sposób, że wróci przewidywalność i poczucie bezpieczeństwa, a wzrost bezrobocia będzie nieznaczny. Założenie jest takie, że musimy poświęcić część wygody, by uzyskać więcej spokoju. Żyjemy w czasie, gdy nie możemy mieć jednego i drugiego w pełni. Oto kluczowe elementy – niektóre się uzupełniają, niektóre stanowią alternatywę.
Po pierwsze, musimy testować 20-30 razy więcej osób niż obecnie i znacznie szybciej wprowadzać restrykcyjne obostrzenia lokalne w miejscach z rosnącą liczbą infekcji. Nowe techniki testów antygenowych powinny pozwolić spełnić ten pierwszy warunek. Zaś obywatele po obecnej fali epidemii na pewno łatwiej zrozumieją, że szybki i krótki lockdown w 10 powiatach jest lepszy niż łagodny lockdown w 150 powiatach i później całkowite zamknięcie kraju na dwa miesiące. Regularnie testowani powinni być m.in. wszyscy uczniowie w szkołach.
Jak wskazują dane, kraje o dużej liczbie testów zanotowały w drugim kwartale średnio mniejszy spadek PKB od krajów wykonujących mało testów. I to pomimo faktu, że generalnie w tej pierwszej grupie są kraje mocniej dotknięte epidemią. Dlaczego duża liczba testów pomaga? Bo pozwala szybko wyłapywać osoby zainfekowane i wysyłać je na kwarantannę – lub wprowadzać lokane obostrzenia, jak to robiono w Chinach, Korei czy Singapurze, które nieźle poradziły sobie z epidemią. Lokalne restrykcje są dotkliwe dla poszczególnych społeczności, ale pozwalają gospodarce jako całości utrzymać w miarę normalne funkcjonowanie.
Po drugie, należy znacząco zwiększyć przewidywalność ewentualnych restrykcji. W wersji minimum należy stworzyć dokładną listę restrykcji i warunków, które je uruchamiają, wraz z zasadami pomocy finansowej dla dotkniętych firm. W wersji maksimum należy rozważyć wprowadzanie regularnego, dwutygodniowego lockdownu w całym kraju raz na 8-10 tygodni, z możliwością wyłączania z niego obszarów o najlepszej sytuacji epidemicznej. Warto pamiętać, że przewidywalność gwałtownie obniża koszty tego typu restrykcji – psychologiczne i finansowe. Szacowałbym, że lockdown raz na 10 tygodni obniżyłby roczny PKB o ok. 3-5 proc., co spokojnie przez parę lat możnaby amortyzować luźną polityką fiskalną. Obyłoby się bez istotnego wzrostu stopy bezrobocia. Jeżeli udałoby się utrzymać wersję minimum (ograniczenia tylko w niektórych sektorach) koszty byłyby jeszcze mniejsze.
Po trzecie, część aktywności społecznych musi być trwale zreorganizowana, inaczej niż latem, gdy staraliśmy się wrócić do życia niemal jak przed epidemią. Szkoły muszą funkcjonować w znacznie ostrzejszym rygorze sanitarnym niż we wrześniu – z większą rolą zajęć zdalnych, większym dystansem między uczniami (jedna osoba w ławce), bardziej restrykcyjnymi zasadami dotyczącymi noszenia masek. Musi zostać utrzymamy restrykcyjny reżim sanitarny w restauracjach, barach, na wydarzeniach kulturalnych i wszystkich imprezach masowych. Firmy z branż dotkniętych restrykcjami powinny otrzymywać wsparcie finansowe (o tym zaraz). Żeby to wszystko się zadziało potrzebne są nie tylko rozporządzenia i ustawy, ale permanentna komunikacja ze strony władz na poziomie centralnym i lokalnym, czyli element, którego bardzo mocno zabrakło w ostatnich miesiącach.
Warto zauważyć, że opisane punkty nie muszą być spełnione jednocześnie. Bardzo duża liczba testów może eliminować konieczność okresowego lockdownu. Z kolei wprowadzenie systematycznego lockdownu raz na 10 tygodni ograniczy konieczność zachowania bardzo ostrego reżimu sanitarnego w okresach pomiędzy. Możliwe są różne konfiguracje.
Po czwarte, rząd powinien szybko uruchomić duże wydatki inwestycyjne i transfery społeczne na transformację cyfrową kraju, które pozwolą nie tylko podtrzymać popyt w krótkim okresie, ale też zbudować nowe kompetencje na przyszłość. Bez czekania na dotacje z Unii Europejskiej. Wszystkie szkoły powinny zostać wyposażone w profesjonalny sprzęt do nauczania online – kamery, studia, serwery, programy do testowania zdalnego uczniów. To się przyda nawet po epidemii. Każde gospodarstwo domowe powinno otrzymać bon w wysokości 1000 zł na zakup sprzętu i 1000 zł a zakup usług cyfrowych. Nie bałbym się oskarżeń, że ludzie przepalą kasę – niech przepalają, niech kupują Spotify i Netflixa, zagrają w Cyberpunka i czerpią z tego przyjemność, zapewne duża część kupi też abonamenty polskich serwisów, wykupi naukę on-line, pójdzie do teatru on-line. Chodzi o to, żeby pobudzić popyt w czasach, gdy oszczędzanie przezornościowe go nadmiernie ogranicza, a jednocześnie skanalizować ten popyt w kierunku nowych technologii i kompetencji cyfrowych.
Po piąte, należy przedłużyć fiskalne programy pomocowe z wiosny, zapewniając jednocześnie ich lepszą kalibrację, czyli bardziej precyzyjne dopasowanie pomocy do konkretnych potrzeb firm, pracowników i całej gospodarki. Większą pomoc powinny otrzymywać firmy z branż objętych ograniczeniami administracyjnymi, mniejszą firmy z branż mogących swobodnie działać. Doświadczenia z wiosny pokazują, że niektóre firmy dostały pomoc wykraczającą ponad ich potrzeby. To sugeruje, że możemy skutecznie pomóc podtrzymać zatrudnienie w gospodarce oraz istnienie tysięcy firm niższym kosztem fiskalnym. Ale na pewno nie należy bać się wysokich deficytów budżetowych. Na oszczędności przyjdzie czas.
Dosyć koncentrowania uwagi wyłącznie na wskaźnikach infekcji, umieralności i obłożenia szpitali. Dosyć reakcji ad hoc, poszukiwania rozwiązań ratunkowych i lekceważenia zagrożenia w czasie opadania fali zachorowań. Czas wprowadzić w życie odważny plan, który zapewni przewidywalność i większy spokój.
Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.
O Autorze:
Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
|