Produkcja przemysłowa odbiła w czerwcu tak mocno w Polsce, że aż serca podskoczyły. Aktywność przemysłowa wbrew wszelkim prognozom była w minionym miesiącu wyższa niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. To są bardzo dobre dane, choć to wciąż za mało, by mówić o nadrobieniu strat po epidemii. Produkcja mocno odbiła, bo firmy realizują zaległe zamówienia. Tymczasem największym wyzwaniem będzie utrzymanie napływu nowych zamówień. To będzie trochę trudniejsze.
Produkcja wzrosła w czerwcu o 0,5 proc. rok do roku. Te 0,5 proc. to może wydawać się mało, ale nadmienię, że najwyższa prognoza na rynku wskazywała na niemal 3 procentowy spadek produkcji w czerwcu. Przypomniał mi się kadr z filmu Seksmisja: „Uratowani! Uratowani jesteśmy! Bocian! Patrz! Bocian! Jak on żyje, to znaczy, że my też możemy”. Taki mały sygnał, a jak wiele znaczy. Ten mały, niepozorny wzrost oznacza, że gospodarka wstała na nogi z największego szoku od lat.
Choć jeszcze nie na proste nogi. To taki pół-przysiad.
Dane o produkcji za cały kwartał wskazują, że PKB mógł zanotować w nim spadek o ok. 5-8 proc. rok do roku. Byliśmy oczywiście w głębokiej recesji, ale jeszcze parę miesięcy temu wydawało się, że spadek PKB w drugim kwartale może być głęboko dwucyfrowy. Trzeba jeszcze poczekać na dane o sprzedaży detalicznej i produkcji budowlanej by wydać bardziej jednoznaczne oceny, ale wracamy z dalekiej podróży.
To wszystko nie oznacza niestety jeszcze, że w drugiej połowie roku sytuacja poprawi się równie szybko. Wyjście z dołka to w dużej mierze efekt realizacji zaległych zamówień (pomogły też dwa dni robocze więcej w czerwcu tego roku niż zeszłego). Zamknięte fabryki wróciły do pracy i zaczęły wysyłać klientom zamówione wcześniej towary – to wymagało zwiększonej aktywności. Jeżeli jednak napływ nowych zamówień nie utrzyma się na poziomie sprzed epidemii, to dynamika produkcji wróci poniżej zera.
Teraz toczy się walka o to, by ten napływ zamówień nie spadł za mocno. Ma rację wicepremier Jadwigi Emilewicz, która mówi, że od stosowania tarczy przechodzimy do stosowania miecza. Był czas chronienia firm przed bezprecedensowym wstrząsem płynnościowym, teraz nadszedł czas wspierania popytu – konsumpcyjnego i inwestycyjnego. Sami w kraju nie jesteśmy w stanie odbudować tego popytu do poziomów sprzed epidemii, bo jako mała gospodarka otwarta (kraj z dużym udziałem eksportu i importu w PKB) bardzo zależymy od zamówień zagranicznych. Ale odpowiednie działania po stronie podatków i transferów mogą pomóc gospodarce nadrobić zdecydowaną większość strat. Jeżeli oczywiście sytuacja epidemiczna na to pozwoli.
Powyższy tekst pochodzi z newslettera Dane Dnia prowadzonego przez Ignacego Morawskiego, dyrektora centrum analiz SpotData. Chcesz codziennie takie informacje na swoją skrzynkę? Zapisz się na newsletter SpotData.
O Autorze:
Ignacy Morawski, dyrektor centrum analiz SpotData Ignacy Morawski jest pomysłodawcą projektu i szefem zespołu SpotData. Przez wiele lat pracował w sektorze bankowym (WestLB, Polski Bank Przedsiębiorczości), gdzie pełnił rolę głównego ekonomisty. W latach 2012-16 zdobył wiele wyróżnień w licznych rankingach, zajmując m.in. dwukrotnie miejsce na podium konkursu na najlepszego analityka makroekonomicznego organizowanego przez „Rzeczpospolitą” i Narodowy Bank Polski. W 2017 roku znalazł się na liście New Europe 100, wyróżniającej najbardziej innowacyjne osoby Europy Środkowej, publikowanej przez „Financial Times”. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie Bocconi w Mediolanie i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
|